Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Gabi M

Użytkownicy
  • Postów

    26
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Gabi M

  1. Noce, noce... chciałam jakoś wystopniować całość, a zeby bardzo nie raziło w oczy starałam się wprowadzić jakies przerywniki. Co do grzechu, to tu właśnie wyszedł skrót, bo uznałam, że nic oczywiście nie przypominało o nocnych koszmarach i że nie ma sensu o tym pisac. Tak to jest, jak zaczynam sie bawić w skróty... pozdrawiam ------------ czarrna
  2. Dom. Nie. Nie dom. Czworaki. Szary tynk odpada. Okna są powybijane, a futryny spróchniałe. Dach pokryty czerwoną dachówką w kilku miejscach się zapada. Ściany zjada grzyb. Betonowa podłoga pokryta jest grubą warstwą kurzu, błota i butelek po tanim winie. Koszmar. - Tato, jak mogłeś to kupić?! Ja tu na pewno nie zamieszkam. Wybij to sobie z głowy. Nie dość, że daleko stąd do centrum, to jeszcze w jakim to jest stanie?! Nie mogłam po prostu uwierzyć własnym oczom. Jakim cudem mój ojciec zdecydował się kupić taką ruderę?! - Oj, przestań. To była prawdziwa okazja. Tu niedaleko była pięćdziesięcioarowa działka. Nieużytek rolny, podmokły, zarośnięty i poszedł za trzydzieści tysięcy. Ja dałem połowę tego. Teraz mamy dom i trzydziestoarowy ogródek, albo trawnik. Jak wolisz. Zastanawiałam się, czy on jest świadom tego, że remont wyniesie przynajmniej trzy razy więcej, niż to wszystko kosztowało… Z całkowita rezygnacją spoglądałam na walącą się ruinę i mimo najszczerszych chęci nie potrafiłam sobie wyobrazić, żebym kiedykolwiek miała tutaj zamieszkać. Niestety już dwa tygodnie później z rozpaczą w oczach przyglądałam się ekipie budowlanej remontującej mój nowy dom. Było to doprawdy destrukcyjne doznanie. - Widzisz?! Niedługo się wprowadzimy! - ojciec z ogromnym entuzjazmem usiłował przekrzyczeć huk kilofów i betoniarki, a ja jedynie z powątpiewaniem pokiwałam głową. Harmonogram remontu przedstawiał się bardzo optymistycznie, jednak mój ojciec nie miał o pracach budowlanych zielonego pojęcia, a fachowcy, jak to fachowcy. Ich słowa często mijają się z prawdą. Skucie tynków, wyburzenie niektórych ścian, założenie instalacji gazowej, elektrycznej i wodociągowej, gruntowna zmiana dachu, wstawienie nowych okien i drzwi, szpachla wewnątrz, styropian i nowe tynki na zewnątrz to najbardziej niezbędne prace, które miały zostać wykonane w jakimś astronomicznie krótkim czasie. Dodatkowo inna ekipa robiła ogrodzenie. Chwilowo jednak wszystko działo się naraz, a ja nie widziałam końca niczego. - Panie majster! Pan tu przyjdzie! Problem mamy! - zakrzyknął gromkim głosem jeden z robotników. Wyrwało mnie to z destrukcyjnego letargu. Jakiż to problem mógł się zmaterializować w moim nowym, wspaniałym domu? Czyżby myszy? A może szczury? A może huba ścienna? Wiem! Wyburzyli ścianę nośną zamiast działowej i zaraz wszystko się zawali! Kiedy weszłam do hipotetycznej jadalni, to zamarłam z przerażenia, stanęłam jak wryta i zaniemówiłam. Między odłamkami gruzu z wyburzanej ściany leżały ludzkie szczątki. Dookoła zgromadziło się już kilka osób. Wszyscy przyglądali się makabrycznemu odkryciu w niemym osłupieniu. Mój ojciec jako, że był pochłonięty zgłębianiem tajników budowlanych, znalezisko przyjął niezwykle spokojnie i skupił się na jakimś tam technicznym zagadnieniu, w związku z czym to ja musiałam zadzwonić na policję. Po prawie godzinie pojawiło się trzech funkcjonariuszy. Jednego z nich znałam z widzenia. Mieszkał niedaleko. Ostatni tydzień spędzony na mojej niby-działce prawie w całości poświęciłam na bezmyślne obserwacje, spacery do lasu i jazdę na rowerze, więc z widzenia to ja już znałam prawie wszystkich. - Podkomisarz Jakub Kajko - przedstawił się barczysty mężczyzna i w zamyśleniu przejechał ręką po szczeciniastej brodzie. Mój nieznajomy znajomy został odprawiony do rozejrzenia się po okolicy, więc wykorzystałam to. - My się chyba znamy - zagadnęłam. - Tak - uśmiechnął się. - Krystian. Sierżant Krystian Westman. - Jolka - dopełniłam formalności. Mógł mieć ze dwadzieścia cztery lata. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał ciemne włosy i piękne, brązowe oczy. Niestety w zasięgu wzroku pojawił się trzeci z policjantów. Pierwsze wrażenie teraz się potwierdziło. Był jak wierny pies myśliwski czekający na komendę. Przywołał Krystiana ruchem ręki i zniknął wraz z nim w domu. Już miałam nadzieję na jakąś miłą znajomość, ale chyba nic z tego… Policjanci znikli tak jak się pojawili. Ludzkie szczątki podobnie. Znowu rozległy się odgłosy kilofów i młotków, a ja zupełnie straciłam nadzieję na lepsze jutro. Czy tutaj nawet zwłoki nikogo nie ruszają?! Ja wiem, że to wieś spokojna, wieś wesoła, ale nieboszczykiem to mógłby się ktoś zainteresować. Co prawda zbyt świeży to on nie był, przynajmniej kilkuletni, jak nie starszy, ale czy to takie istotne!? Po wszystkich spłynęło to jak tona gruzu. Okazało się jednak, że moje zwątpienie było przedwczesne. Kiedy wieczorem siedziałam na jakimś kamieniu i bezmyślnie kontemplowałam łono przyrody, pojawił się Krystian. - Hej! Wyglądasz, jakbyś miała umrzeć z nudów. Może się przejdziemy? Myślałam, że go uścisnę i ucałuję. Nareszcie wydarzy się coś ciekawego, a przynajmniej odmiennego niż zazwyczaj. Mimo wszystko starałam się jednak nie obnosić z moimi emocjami. - Oj, dziewczyno chyba nie doceniasz tego miejsca. Ludzie przez pół roku będą gadać, o tym co się dzisiaj wydarzyło. Poza tym, czemu dziwisz się robotnikom? Twój ojciec płaci im za pracę i dotrzymanie terminów, nie za żałobę. - Tobie się nigdy tutaj nie nudzi? - Chyba żartujesz? Pracuję na zmiany, poza tym studiuję wieczorowo no i muszę przecież zająć się też czasem gospodarstwem. Nie mam czasu się po głowie podrapać. Teraz, kiedy zaczęły się wakacje, to jeszcze jakoś sobie radzę. Ehh… - machnął ręką i przez chwilę szliśmy polnymi ścieżkami w milczeniu. No tak. Ja jestem po prostu nieprzystosowana. Nie nadaję się do życia na wsi. Może kiedy zacznie się rok akademicki to jakoś to pójdzie, ale teraz? Nie wyjadę nigdzie, bo wszystkie pieniądze idą na dom i remont. Muszę tutaj siedzieć i podziwiać uroki natury. Może chociaż dzisiejsze nietypowe znalezisko wprowadzi tutaj trochę rozrywki. Żebym tylko w złą godzinę nie wypowiedziała. - Zidentyfikujecie te szczątki? - zapytałam z powątpiewaniem. - Powinniśmy, ale nigdy nic nie wiadomo. Do standardów FBI trochę nam brakuje - roześmialiśmy się oboje. Tydzień później moje życzenia dotyczące rozrywki zemściły się na mnie okropnie. Podczas kopania fundamentów pod garaż robotnicy natknęli się na ludzki szkielet. Zaczęłam nabierać przekonania, że te czworaki zostały postawione na cmentarzu i kategorycznie stwierdziłam, że moja noga tam więcej nie postanie. Podkomisarz Kajko, który przybył tym razem bez swojego Kokosza, był jeszcze bardziej oszczędny w słowach niż poprzednio. Wyglądał co prawda jakby trzymał transparent "Wiem wszystko", ale jego usta mówiły całkiem coś innego. Krystian też zaciął się w sobie i zaczął się osłaniać tajemnica służbową. Lekko podenerwowana okolicznościami przestałam przyjeżdżać na działeczkę. Poświęciłam się życiu towarzyskiemu. Ojciec próbował prośba i groźbą, jednak bez skutku. Dopiero kiedy ze złośliwą satysfakcją oznajmił, że pomaluje wszystkie ściany na wściekły róż, obrażona na cały świat dałam się zawieść na wieś. Dowiedziałam się przy okazji, że policja przez kilka dni przeszukiwała dom i jego okolice, ale nic już nie znaleźli. Już ja widziałam to ich nic. Kajko i Kokosz na pewno by się przyznali skacząc z radości, że odkryli cenny dowód. Pewnie nawet by ogłoszenia rozkleili w całej wsi i podali to przez CB radio. Krystian zaczął omijać moją działeczkę i na przystanek chodził na drugi koniec wsi. Nie to nie, ja za nim latała nie będę. W końcu się jednak przemógł i wpadł na ognisko. Wcześniej jednak zostałam siłą i szantażem zmuszona do umeblowana mojego nowego, wspaniałego domku. Mój sceptycyzm nadal jednak przerastał entuzjazm, więc wszelkie moje działania były bardzo mozolne. Mieszkanie zostało sprzedane, więc nie miałam wyjścia i musiałam zamieszkać w tym przeklętym miejscu. Przepełniała mnie dzika furia, wiec pozbierałam gałęzie z całego placu i rozpaliłam na środku wielkie ognisko. Kiedy już mi trochę przeszło wykorzystałam je z ojcem do celów kulinarnych. Wtedy, niby służbowo, pojawił się Krystian. Jak wpadł tak został, a tatuś się dziwnie senny zrobił i szybko zostaliśmy sami. - Możemy nie rozmawiać o tej całej sprawie? - Nie. Chcę wiedzieć wszystko - rzuciłam niezbyt przyjemnym tonem. - Ale lepiej by było… - Krystian, przestań. Nie znasz mnie prawie wcale. Rozmawialiśmy ze sobą kilka razy, więc skąd możesz wiedzieć, co jest dla mnie dobre? - po fakcie zorientowałam się, że mogłam jednak być dla niego odrobinę milsza. - Dobrze. Skoro tak. Zwłoki należały do dwóch dziewiętnastoletnich dziewczyn. Zostały zamordowane mniej więcej w tym samym czasie. Kilka lat temu było głośno o zboczeńcu mordującym młode dziewczyny. Został zatrzymany i skazany. Przyznał się, jednak nie powiedział ile dokładnie było ofiar, ani gdzie są ciała. Dwa z nich znaleziono właśnie na terenie tej posesji. Zadowolona? - zapytał kwaśno. - Może to pomyłka? Noc rozświetlana jedynie płomieniami ogniska i dziwne odgłosy dochodzące z oddali stwarzały niezbyt odpowiednią atmosferę do rozmów o trupach i mordercach. Nie do końca świadomie przysunęłam się do Krystiana, bo każdy głośniejszy dźwięk wywoływał u mnie gęsią skórkę. Zdecydowanie chciałam, aby to wszystko było jedną wielką pomyłką. - On odcinał swoim ofiarom palce serdeczne. Nie ma żadnych wątpliwości. Tym razem już z pełną świadomością położyłam Krystianowi głowę na ramieniu. Nie zaprotestował. Objął mnie i w milczeniu wpatrywaliśmy się w tańczące płomienie. - Dlaczego mnie unikałeś? - zapytałam. - Miałem swoje powody. Zresztą dalej je mam - dodał po chwili. Wolałam nie drążyć tego tematu. Mogłam się jedynie mgliście domyślać, o co mu chodziło. Zdecydowanie bardziej odpowiadała mi jego obecność niż nieobecność. Jak na razie zaistniała jednak druga możliwość. Nie dało się ukryć, że był on człowiekiem zapracowanym i rzadko dysponował wolnym czasem. Kolejne kilka dni upłynęło spokojnie i bez większych atrakcji. Sprzątałam, kosiłam trawę, gotowałam obiady i prawie nie widywałam Krystiana. Pewnej nocy obudziły mnie jakieś dziwne odgłosy. Najpierw znalazłam tysiąc mniej lub bardziej logicznych wytłumaczeń, aż w końcu wstałam i zaświecając wszystkie światła po kolei, zeszłam na dół. Cały dom wypełniały jęki i krzyki. Nie potrafiłam zlokalizować ich źródła. Co chwila rozlegały się błagania, prośby, mrożące krew w żyłach wrzaski. Towarzyszył temu męski, przerażający śmiech. Zajrzałam w każdy zakamarek. Zaświeciłam nawet lampiony na podwórku, ale i tam nic nie zobaczyłam. Te odgłosy dochodziły z wnętrza domu. Bałam się spoglądać za siebie, bałam się nawet własnego cienia. Na trzęsących się nogach dotarłam do łóżka i próbowałam zasnąć przy zaświeconej lampce. Okazało się to jednak trudniejsze, niż przypuszczałam. Usiłowałam sobie wmówić, że to tylko dźwięki, że przecież one nie są groźne, ale to nic nie dawało. To nie był zwykły hałas. Był w nim strach, ból i… śmierć. Zasnęłam o świcie. Obudziłam się kilka godzin później z potwornym bólem głowy. Siedząc z kubkiem kawy przed telewizorem próbowałam wyciągnąć jakieś logiczne wnioski z tego, co się wydarzyło. Stwierdziłam nawet, że dałam się zastraszyć jak małe dziecko. Może to był wymysł mojej wyobraźni? Nasłuchałam się opowieści o mordercach i ubzdurałam sobie coś. Co prawda raczej nie wierzyłam w autosugestię, ale teraz byłam w stanie uwierzyć we wszystko, co tylko w logiczny sposób wytłumaczyłoby wydarzenia minionej nocy. Postanowiłam się tym dłużej nie przejmować. Zrobiłam zakupy, zajęłam się obiadem, a po południu wpadł Krystian. Wybraliśmy się na małą przejażdżkę rowerowa, a następnego ranka mieliśmy iść razem na grzyby. Pomysł ten tylko częściowo przypadł mi do gustu, bo nie odróżniałam prawdziwka od muchomora. Pozytywem całego przedsięwzięcia była obecność sympatycznego i uroczego Krystiana. Ojciec przyjechał z pracy wyjątkowo późno. Zanim jednak wykończony zasnął, zdążyłam zapytać, czy słyszał coś dziwnego w nocy. Odpowiedź przecząca utwierdziła mnie w moim zidioceniu. Nastawiłam budzik na wpół do szóstej i pełna optymizmu położyłam się do łóżka. Nie dane mi jednak było się wyspać. Tak jak i poprzedniej nocy ze snu wyrwały mnie przerażające okrzyki. Uszczypnęłam się dla pewności, że to nie sen. Przez chwilę leżałam nieruchomo i wpatrywałam się w ciemność. Słuchałam. Nie miałam wątpliwości, że głos należał do kobiety. Kobiety oszalałej z przerażenia i bólu. Zaświeciłam wszędzie światła. Zajrzałam do pokoju ojca. Spał, więc to nie mogła być jego sprawka. Za jedyne logiczne wyjaśnienie uznałam głupi żart. Przeszukałam ponownie każdy zakamarek domu. Nie znalazłam nic. Pozostały same nielogiczne wyjaśnienia i były one zdecydowanie mniej przyjemne. Jeżeli za tym, co się działo nie stał człowiek, to oznaczało, że… Wróciłam do łóżka. Nie udało mi się zasnąć. Bałam się. Wystarczyło, że pomyślałam o dwóch młodych dziewczynach zamordowanych tutaj, a wszystko stawało się oczywiste. Usiadłam obejmując rękami kolana. Wyobraźnia podsuwała mi obrazy zmasakrowanych ciał. Nie potrafiłam pozbyć się odczucia, że za ścianą ktoś morduję bezbronną kobietę. Bałam się, że zaraz stanie w moich drzwiach, że uśmiechnie się zwierzęco i to samo zrobi mi. Kiedy Krystian pojawił się przed szóstą, zastał mnie z kubkiem mocnej kawy w ręce, siedzącą w wiklinowym fotelu na tarasie. - Coś się stało? - zapytał z troską w głosie. - Nie wyglądasz najlepiej. Może odłożymy to grzybobranie? - Nie! - rzuciłam chyba zbyt histerycznie. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale nie wyszło mi to zbyt dobrze. - Nic mi nie jest. Możemy iść - powiedziałam trochę pogodniej. Spędziliśmy razem wspaniałe przedpołudnie. Zaczęłam odróżniać podstawowe gatunki grzybów, pogryzły mnie komary i mrówki przy okazji, przestraszyłam się swojego odbicia w lustrze, byłam u Krystiana w domu, dowiedziałam się o nim ciekawych rzeczy i przyrządziłam grzyby na obiad. Po południu udało mi się trochę przespać. Nie potrafiłam w żaden sposób wytłumaczyć tego, co się działo. Pozostawało mi tylko czekać i łudzić się, że ten cały koszmar sam się w końcu skończy. Czasem miałam ochotę przekopać całą działkę i sprawdzić, czy rzeczywiście żadnego szkieletu tam już nie ma. W nocy wszystko zaczęło się na nowo. Krzyki, jęki, kroki… Słyszałam kroki zbliżające się do mojego pokoju, coraz wyraźniejsze, coraz głośniejsze. Zatykałam uszy, naciągałam kołdrę na głowę, ale odgłosy nie cichły. Mimo ciemności bałam się otworzyć oczy, bo wydawało mi się, że on stoi w drzwiach. Zaczęłam wierzyć w to, że przyjdzie i moja kolej, że on tutaj jest i zrobi mi coś złego. Po kilku nieprzespanych nocach z rzędu wyglądałam okropnie. Byłam blada, miałam podkrążone oczy, błędne spojrzenie, każdy szelest przyprawiał mnie o gęsią skórkę, a moje ręce cały czas drżały. Ojciec pracował do rana do wieczora i tylko w weekendy bywał w domu. Zresztą nawet wtedy go nie widywałam, bo zajmował się nawiązywaniem znajomości z sąsiadami. Został mi tylko Krystian, który naprawdę się o mnie martwił. - Co się z tobą dzieje? - Nic - rzuciłam odwracając głowę. - A oprócz tego, że nic, to co? - objął mnie i czekał, po prostu czekał… Co ja miałam mu powiedzieć? Przecież każdy normalny człowiek weźmie mnie za wariatkę. Mam omamy słuchowe, jestem niezrównoważona i cześć pieśni. Wysłuchał mnie. Nie przerywał, nie pytał. Spokojnie i z uwagą notował każde moje słowo w tym swoim policyjnym umyśle. - Powinnaś odpocząć. Porządnie się wyśpisz i wszystko minie. Zmiana otoczenia, powietrza… - Nie uwierzyłeś mi! Wiedziałam! Nie jestem wariatką słyszysz?! Zostaw mnie! Odepchnęłam go i pobiegłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i wypłakiwałam swoją bezradność w poduszkę. Potem zasnęłam. Obudziły mnie krzyki. Dookoła panowała ciemność. Zaświeciłam światło. Byłam ubrana, więc postanowiłam to jak najszybciej naprawić. Pościeliłam też łóżko. Wiedziałam, że nie zasnę. Czułam, że w końcu on po mnie przyjdzie. Nie mogłam siedzieć bezczynnie i czekać. Stwierdziłam, że przynajmniej zrobię coś pożytecznego i umyję zęby. Kiedy stanęłam w drzwiach łazienki zamarłam. Jasne kafelki pokryte były krwią. Odwróciłam się i spojrzałam na korytarz. Na panelach wyraźnie rysowała się czerwona smuga. Wyglądał to, jakby ktoś ciągnął po nich zakrwawione ciało. Roztrzęsiona i przerażona chciałam jak najszybciej znaleźć się w łóżku, zacisnąć mocno powieki i wmówić sobie, że to się nie wydarzyło. Cały czas nerwowo dotykając rękami ściany pokonałam odległość dzielącą łazienkę od pokoju. Tej nocy już nie zasnęłam. Przez cały czas, histerycznym szeptem powtarzałam jakieś bezsensowne urywki zdań i trzęsłam się z przerażenia. Nie miałam pojęcia, jakim cudem dotrwałam do rana, ani co dokładnie się ze mną działo. Była ładna pogoda, wiec wyciągnęłam leżak na trawnik i postanowiłam nabrać trochę kolorów. Miałam nadzieję, że słońce przynajmniej trochę zatuszuje skutki nieprzespanych nocy i rozstroju nerwowego. - Cześć! - Daj mi spokój. Do widzenia - rzuciłam najbardziej chłodnym tonem na jaki byłam w stanie się zdobyć w stosunku do Krystiana. - Przepraszam za wczoraj. Skoro masz ochotę się opalać, to mogę ci chyba wynagrodzić, to co się wydarzyło. Załóż coś na siebie i chodź ze mną. Spojrzałam na niego z ukosa, a on cieszył się jak dziecko z nowej zabawki. Delikatna perswazja słowna przyniosła oczekiwany efekt i po pół godzinie znalazłam się w sadzie na drabinie i obrywałam wiśnie. Oczywiście towarzyszył mi Krystian. Co do opalenizny, miał rację. Słoneczko przypiekło mnie pięknie. Jego zresztą też. Momentami nie mogłam oderwać od niego wzroku, kiedy tak stał na drabinie w samych tylko spodenkach. Tak, to był zdecydowanie bardzo miły widok. - Topór wojenny zakopany? - zapytał późnym wieczorem, kiedy siedzieliśmy na werandzie popijając piwo. - To zależy, jak się będziesz sprawował - uśmiechnęłam się złośliwie, a on udał, że się obraża. Było już późno, kiedy odprowadzał mnie do domu. Chciałam, żeby trwało to jak najdłużej. Powrót do własnego łóżka był najgorszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać. Weszłam do domu i przekręciłam klucz w zamku. Wszystko zaczęło się od nowa. Oparłam się o ścianę i osunęłam się na podłogę. Schowałam twarz w rękach, a po moich policzkach popłynęły łzy. Szedł w moja stronę. Słyszałam go. Kroki były coraz wyraźniejsze. Nic nie było w stanie ich zagłuszyć, nawet mój szloch. Poderwałam się z podłogi i pobiegłam w kierunku schodów. Całe były zalane krwią, a na ich szczycie zobaczyłam ciało. Zakrwawione, zmaltretowane ciało młodej dziewczyny. Pośliznęłam się i upadłam. Boleśnie stłukłam sobie udo o kant stopnia. Szedł za mną. Śmiał się. Dotarłam wreszcie do pokoju. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Z moich ust wydobywał się głuchy jęk. Otarłam dłonią łzy i skuliłam się w kącie pokoju… - Jolka! Jolka! - krzyk Krystiana wyrwał mnie ze snu. Przez myśl przemknęło mi, że on się o mnie naprawdę martwi. Była dziewiąta. O ile dobrze pamiętałam, szedł do pracy na jedenastą. On ma tyle rzeczy na głowie, a przychodzi do mnie zamiast się wyspać, albo zrobić coś pożytecznego. Schodząc na dół spojrzałam w lustro. Stwierdziłam, że nie powinnam mu się pokazywać w takim stanie. Wieczorem odprowadzał mnie roześmianą, radosną, a teraz zobaczy potwora ledwo stojącego na nogach. Otwarłam drzwi. Spojrzał na mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Chciałam cos powiedzieć, uśmiechnąć się, ale nawet na to nie miałam siły. Osunęłam się w jego ramiona. - Jolka, słyszysz mnie? Odpowiedz… - gdzieś z ciemności dochodził mnie zmartwiony, pełen troski głos Krystiana. Z trudem otwarłam oczy. Poczułam bolesne pulsowanie w skroniach. Leżałam na kanapie, a on siedział obok mnie. - Leż spokojnie. Zrobię ci jakieś śniadanie. Czy to przez te głosy? Nie odpowiedziałam, zresztą on wiedział. Zrobił mi kanapki i gorącą herbatę. Okrył mnie kocem, pocałował w policzek i pognał do pracy. Co ja bym bez niego zrobiła? Ojca unikałam, jak mogłam. Nie chciałam, żeby wdział, co się ze mną działo. Zresztą był zbyt pochłonięty pracą i radością z domku na wsi, żeby się mną interesować. Poza tym byłam już dorosła i od dawna radziłam sobie dobrze sama. Przez kolejne dni było coraz gorzej. Traciłam kontakt z rzeczywistością, nie kontrolowałam tego, co robiła, mówiłam sama do siebie. Cały czas słyszałam głosy. Nawet gdy byłam poza domem moją głowę wypełniały krzyki. Ojciec wyjechał na tydzień w delegację, wiec zostałam w domu sama. Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy nie. Było już późno, kiedy wróciłam ze spaceru z Krystianem. W świetle księżyca pewnie nie wyglądałam zbyt atrakcyjnie, ale wolałam go o to nie pytać. Tak dobrze mi się z nim rozmawiało. Spędzałam z nim tyle czasu i nigdy się nie nudziłam. Obsypywał mnie kwiatami, owocami, pocałunkami. Robił wszystko, żebym przynajmniej na chwilę się uspokoiła i uśmiechnęła. W jego ramionach byłam bezpieczna. Ojca nie było, wiec mogłam resztę wieczoru spędzić tak, jak lubiłam najbardziej. Włączyłam głośna muzykę, wzięłam sobie piwo z lodówki i postanowiłam wziąć długa kąpiel. Odkręciłam wodę i wyszłam do kuchni przygotować sobie coś dobrego do jedzenia. Nie mogłam pozwolić, żeby coś zepsuło mi dobre samopoczucie. Z talerzem pełnym tostów i książką wróciłam do łazienki. Kiedy jednak stanęłam w drzwiach wszystko wypadło mi z rąk. Wanna była pełna krwi. Spojrzałam w lustro, ale nie zobaczyłam tam swojego odbicia, tylko przerażającą, zmasakrowaną twarz wykrzywioną w okropnym grymasie. Zaczęło mi się mienić w oczach. Wszędzie widziałam krew i słyszałam głośny, koszmarny śmiech. Wybiegłam z domu. Roztrzęsiona i przerażona znalazłam się u Krystiana. Otworzył mi drzwi i zaniemówił. Wpadłam mu w ramiona głośno szlochając. - Już dobrze. Tutaj jesteś bezpieczna - szeptał. - Usiądź. Zrobię ci herbaty i pościelę łóżko. Zostaniesz u mnie na noc. Nie protestowałam. Siedziałam skulona w fotelu popijając ziołową herbatę. Łzy powoli osychały, oddech wracał do równowagi. Krystian pocałował mnie na dobranoc w policzek, a ja uśmiechnęłam się do niego jak mogłam najpogodniej. To była pierwsza od długiego czasu noc, którą przespałam spokojnie. Rano obudziło mnie skrzypnięcie drzwi. - Przepraszam, chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku. Jak wrócę z pracy to się zastanowimy nad tym, co się dzieje. Z łatwością udało mi się znowu zasnąć. Kiedy otworzyłam oczy, zegar na ścianie wskazywał jedenastą dwadzieścia. Ubrałam się, pościeliłam łóżko i skierowałam swoje kroki do kuchni. Była tam mama Krystiana, pani Halina. - I jak ci się spało? Dostałam instrukcje, że mam cię nie wypuszczać za próg bez solidnego śniadania. Zostałam posadzona przy stole i obdarowana dużą porcją jajecznicy na kiełbasie. Zdecydowanie nie byłam przyzwyczajona do pochłaniania takich ilości jedzenia, ale jakoś sprostałam. Pomogłam potem pani Halince ze sprzątaniem i robieniem obiadu. - Ale sobie narzeczoną znalazł ten nasz Krystianek. Żywe złoto. Tylko coś zmizerniała ostatnio - przywitała mnie pani Janina, babcia Krystiana. Niczego nie można był ukryć przez bystrym okiem tej staruszki, ale żeby od razu narzeczona!? My się tylko przyjaźniliśmy! Poczułam, jak mi się nos wydłuża, wiec przyznałam się przed samą sobą, że rzeczywiście, chyba się zakochałam. Moje kochanie mieszkało po jednym dachem z mamą, babcią i ciotką, przed którymi doprawdy nic się ukryć nie mogło. Wszystkie traktowały mnie jak członka rodziny i odkrycia, którego ja dokonałam dzisiaj, one dokonały pewnie już dawno temu. Pozostawało mi tylko przyjąć je do wiadomości. Krystian zadzwonił, że przyjedzie późno i dodał przy okazji, że nawet mam nie myśleć, o powrocie do swojego domu. Nie mówiłam tego głośno, ale bardzo mi to odpowiadało. Co prawda byłam tam już, pozamykałam okna i drzwi, zabrałam komórkę, jednak nie miałam najmniejszej ochoty, żeby zostawać tam na noc. - No widzę, że się zadomowiłaś - przywitał mnie Krystian, przy okazji obdarzając pocałunkiem. - Przywiozłem coś dla ciebie. To dlatego tak długo mnie nie było. Tutaj są wszystkie akta dotyczące sprawy tego mordercy. Przejrzymy to. Może do czegoś dojdziemy. - Jak to zdobyłeś? - Im mniej osób będzie o tym wiedziało, tym mniejsze prawdopodobieństwo, ze mnie wywalą z pracy. Odgrzałam mu zapiekankę z ziemniaków, zrobiłam kawy i czekałam bawiąc się przy okazji z kotami. - Klusek cię polubił - powiedział wskazując na małego, czarno - rudego kicię. - Zabierz go. Nie chciałem go oddawać, bo był tylko jeden, ale skoro może trafić w dobre ręce… - urwał i uśmiechnął się do mnie. - I uważasz, że moje ręce będą dobre? - zapytałam zadziornie. - Wydaje mi się, że tak, ale jeszcze to sprawdzę. I jak przy nim nie czuć się dobrze? Po prostu nie ma innej opcji. Po kolacji usadowiliśmy się wygodnie na kanapie i zabraliśmy się do przeglądania akt. Sprawa nie przedstawiała się zbyt różowo. To, co działo się w moim domu musiało mieć jakieś logiczne podłoże i jeżeli takowe istniało, to musiało znajdować się gdzieś w tych papierach. Nie wierzyłam w żadne ideologiczne przesłanki typu chrześcijański pogrzeb i inne. Poza tym szczątki zostały już pochowane w poświęconej ziemi, więc o to nie mogło chodzić. Aresztowano Krzysztof P. W jego domu znaleziono poodcinane palce ofiar. Analizy wykazały, że na pewno należały one do zaginionych dziewczyn. Przyznał się do wszystkiego. Podczas przesłuchań ze szczegółami opowiadał, jak maltretował każdą z ofiar. Momentami aż się nieprzyjemnie robiło czytając to. Jednak jego słowa były strasznie chaotyczne. Mówił o najmniejszych drobiazgach, ale całość jego wypowiedzi to był jeden wielki bełkot. Nieskładne zdania przerywane co chwila dygresjami nie na temat. To nie był człowiek, który z zimna krwią mordował, on był chory psychicznie i w tan sposób zaspokajał swoje dzikie żądze. Nie musiałam się zbytnio wysilać, żeby wyobrazić sobie, to co on opisywał. Te obrazy miałam cały czas przed oczami. Ciała, krew… - Możesz tutaj zostać, dopóki twój ojciec nie wróci, ale co potem? Masz u kogo zamieszkać? To znaczy, ja cię nie wyganiam… Wiesz, że ktoś może to po prostu źle odebrać. Co z twoją mamą? Nawet nie wiedział, ze przez ten cały czas myślałam tylko o tym, żeby być z nią. Ona by mnie ochroniła przed tym, co się działo. Tak bardzo ją kochałam… - Moja mama zmarła cztery lata temu - szepnęłam. - Przepraszam. Myślałem… - nie mówił już nic, tylko mnie przytulił. Ojciec właśnie z jej powodu znalazł ten stary dom. Od jej śmierci myślał tylko o jednym, żeby uciec od tych wszystkich miejsc, które tak bardzo mu ją przypomniały. Najpierw nie pozwalała mu na to praca, potem częściowo ja, a częściowo finanse. W końcu spełnił swoje marzenie. Uciekł. Kolejne dni spędziłam na studiowaniu wszystkiego, co związane było ze sprawą zabójstw. Akta znałam prawie na pamięć. Zarzucałam Krystiana setkami pytań, na które nawet on nie znał odpowiedzi. Zaginione dziewczyny po prostu nie wracały do domu. Ze szkoły, z imprezy, od koleżanki. Były do siebie podobne. Łączył je wiek, wygląd. Jeden typ ofiar. To wymagało cierpliwości i wytrwałości. One po prostu łapały okazję, a on je po prostu podwoził. Jednak tylko część z nich wracała. Te, które mu nie odpowiadały dojeżdżały spokojnie do celu podróży. Zatrzymywał do swojej kolekcji tylko wybrane. Na jego ślad naprowadził policję anonimowy informator. Podał adres mieszkania, pomógł odnaleźć ostatnią z ofiar. Odetchnęłam z ulgą, kiedy dowiedziałam się, że to nie w moim domu ją odnaleziono. Dziewczyna żyła. Była na skraju wyczerpania i załamania nerwowego. To jej zeznaniami posłużyły gazetom do tworzenia różnych fantastycznych opowieści. Pewnego dnia doznałam wreszcie olśnienia. Wpadłam wreszcie na jeden, jedyny szczegół, którego cały czas szukałam. Coś mi w tym wszystkim nie pasowało. - Krystian posłuchaj i powiedz, co tym myślisz - przeczytałam mu fragment artykułu z gazety i identyczny fragment protokołu z przesłuchania. - Posłużyli się jego własnymi słowami, żeby dodać wszystkiemu dramaturgii - odpowiedział bez zastanowienia. - Popatrz na daty! Artykuł jest z szesnastego października, a protokół z dwunastego listopada. To on posłużył się słowami z gazety. Tylko, po co? Tym razem Krystian zastanawiał się dłużej. Moje odkrycie było logiczne, a jego prawdziwość niezaprzeczalna. Czy nikt tego wcześniej nie zauważył? Zresztą, niby jak? Chyba nikt oprócz nas nie miał jednocześnie dostępu do protokołów z przesłuchań i wycinków z gazet. Nikt prócz policji i prawników. Ta sprawa jest chyba bardziej skomplikowana niż się to na początku wydawało. - Jolka, to jeszcze o niczym nie świadczy. Westchnęłam i zajęłam się porównywaniem kolejnych fragmentów tekstów. Jeszcze kilka z nich było identycznych. Wniosek z tego był jeden. Krzysztof P. wzorował swoje zeznania na artykułach prasowych. Uczył się na pamięć tego, co miał powiedzieć. Dlaczego? Czyżby to nie on był poszukiwanym mordercą? Może człowiek za to wszystko odpowiedzialny uczynił z niego po prostu kolejny element swojej gry? To by wyjaśniało chaos w tym, co mówił. Kiedy tracił wątek zaczynał bredzić o pogodzie, krajobrazie i innych nic nie znaczących rzeczach. Poza tym badania psychiatryczne wykazały, że rzeczywiście był niezrównoważony psychiczne. To czyniło z niego idealnego kandydata na mordercę. Klusek skutecznie pochłaniał stres i uprzyjemniał nam nasze małe śledztwo. Był to bardzo oczytany kotek. Jego ulubionym zajęciem było nadgryzanie rogów kartek, ewentualnie doprowadzanie do tego, że papiery znajdowały się w każdym kącie pokoju. Moje odkrycia, albo raczej logiczne wnioski z analizy dostarczonych materiałów nie bardzo podobały się Krystianowi. Poza tym ja przecież nie byłam osobą na tyle wykwalifikowaną, czy tez kompetentną, żeby podważać wyniki śledztwa prowadzonego przez profesjonalistów. Z mieszanymi uczuciami wróciłam, do domu. Włączyłam ulubioną płytę, zajęłam się sprzątaniem i gotowaniem obiadu. Ojciec i tak się dowie, że nocowałam u Krystiana, ale pewnie skomentuje to jednym zdaniem: "Jesteś już dorosła i wiesz, co robisz." Mimo wszystko wolałam, żeby nie doznał zbyt wielkiego szoku, jak już wróci. Niestety moje starania poszły na marne, bo zadzwonił i powiedział, że wszystko się przeciągnęło i wróci dopiero następnego dnia. Miałam ochotę zapytać, jak ona ma na imię, ale się powstrzymałam. Służbowe wyjazdy nigdy nie trwały dłużej niż kilka dni, więc tym razem musiało chodzić o kobietę. Gdyby nie to, że ja spędziłam tydzień w towarzystwie i pod dachem Krystiana, to pewnie bym się zdenerwowała i zrobiła mu awanturę. Miły wieczór przerwało mi pojawianie się funkcjonariusza policji i to nie osobie dobrze mi znanej, tylko pod postacią wiernego psa myśliwskiego, ochrzczonego przeze mnie jako Kokosz. W rzeczywistości był to nikt więcej, jak starszy aspirant Grzegorz Pielecki. Mężczyzna w średnim wieku, zupełni nijaki, niczym się nie wyróżniający. - Pozwoli pani, że zajmę jej chwilkę. Otóż… - Herbaty, kawy, piwa? - przerwałam. - Nie, dziękuję. W śledztwie dotyczącym ludzkich szczątków znalezionych na tej posesji jak i w tym sprzed kilku lat dotyczącym seryjnego mordercy, pojawiły się nowe dowody i moim obowiązkiem jest ostrzec panią przed pewnym człowiekiem. Otóż wydaje się pewne, iż w te wszystkie zbrodnie zamieszany był Krystian Westman… - To nie możliwe - odparłam spokojnie i bez zastanowienie. Sens jego słów nie dotarł jeszcze do moich szarych komórek. - Posiadamy niezbite dowody - pewnym głosem dodał Kokosz. Krystian… Zamieszany… Przez długa chwilę analizowałam, to co powiedział. Nie wierzył w to, co mówiłam o głosach i wizjach. Uważał, że zbieżność artykułów prasowych i protokółów to przypadek, a być może nawet błąd. Wyniki śledztwa uznawał cały czas za niepodważalne. Czy to możliwe…? On przecież nie potrafiłby… Nie… nie… Chronił mnie przecież, pomagał mi. Nie potrafiłam zebrać myśli. Wszystko stał się nagle takie trudne. Oczywiste wnioski jeden po drugim przychodziły mi do głowy, ale serce też dokładało swoje trzy gorsze i mówiło, że to nie musi tak wyglądać. Nagle usłyszałam ten przerażający śmiech. Jednak nie należał on do podążającej za mną zjawy, a do Kokosza. Odwróciłam się i zobaczyłam jego twarz wykrzywioną w zwierzęcym grymasie. To on! To jego cień towarzyszył mi przez ostatnie tygodnie. Ten śmiech… Poznam go zawsze i wszędzie. Tylko… Tylko co teraz? Nie mogłam uciec, nie miałam dokąd. On stał kilka kroków ode mnie. Spróbowałam. Odepchnęłam go i pobiegłam w kierunku drzwi, jednak on był szybszy, niż się tego spodziewałam. Złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie. - Teraz się zabawiamy, jak za starych dobrych czasów. Będziesz ukoronowaniem mojego wspaniałego dzieła - wycharczał mi prosto w twarz. Czułam jego oddech na mojej skórze. Byłam przerażona. To, czego tak bardzo się bałam stało się nagle rzeczywistością. Teraz to moje krzyki wypełnią ten dom. Moje wizje się wypełnią. Zakneblował mi usta ścierką. Cały czas trzymał mnie mocno wykręcając mi ramię. Trzymał w ręce nóż. Rzucił mnie na kanapę i zaczął mi rozcinać ubranie. Nie mogłam z siebie wydobyć niż poza charczącym jękiem. Nie byłam w stanie mu się przeciwstawić. Byłam sama. Ojciec pewnie miło spędzał czas w towarzystwie jakiejś kobiety, a Krystian… Zwątpiłam w niego. Uwierzyłam, że to on mógł być bezwzględnym mordercą, a to było tylko kolejne zagranie Kokosza, następny akt precyzyjnego przedstawienia. Przez te kilka lat ukrywał się, aby teraz ponownie zaatakować. Reżyser doskonały w ostatniej odsłonie. Zatrze wszelkie ślady i nikt już pewnie nie usłyszy o brutalnym mordercy. Nóż niebezpiecznie zbliżył się do moich piersi. Cienka stróżka krwi spłynęła po moim brzuchu. Potem kolejna. Ile wytrzymam? Leżałam przed nim naga i bezbronna. Grymas satysfakcji malujący się na jego twarzy, jego śmiech, jego kroki… Doprowadzał mnie do obłędu. Przerażenie zacierało granice między rzeczywistością, a wizjami. Krew, wszędzie krew… Epilog Krystian tylko pozornie ignorował to, co mówiłam. Uznał, ze będzie bezpieczniej jak mnie jednak zniechęci do szukania luk w śledztwie, żebym przypadkiem nie znalazła czegoś istotnego, czy tez niebezpiecznego. Podjął kroki, które pozwoliły na identyfikację anonimowego informatora, a które jeszcze kilka lat temu były niedostępne. Ostatnia odsłona miała być krótka. Kurtyna powoli zapadała wraz ze zbliżaniem się świtu. Ojciec nie mógł się dodzwonić do mnie. Telefon został odcięty, a komórka wyłączona. Skontaktował się z Krystianem, który potrafił logicznie myśleć i błyskawicznie działać. Zdążył. Jednak teraz to już wszystko przeszłość. ---------------------------------------- czarrna
  3. Pornografię sobie wypraszam! Chyba nie zdarzyło Ci się czytać obrzydliwego tekstu o gwałtach... Cusch, słow mi brakło. ---------------- czarrna
  4. Oj asher, asher... trochę cierpliwości i powagi! No. Mnie się zdaje ;) Lubię te Twoje bajki. Są ciekawe, ciepłe i klimtyczne. poświęc jednak większą uwage stylowi. pozdrawiam ------------ czarrna
  5. nie mógł znaleźć uspokojenia --> nie mógł się uspokoić, albo nie mógł znaleźć ukojenia; Miał wyjątkową tolerancję na alkohol. --> a moze tolerował alkohol? Otaczał się ludźmi, z którymi czuł się dobrze --> kropka Przypomniał sobie nagle, jakim szokiem była dla niego konsternacja, że w bardzo krótkim czasie wyprzedził wszystkich tych, którzy kiedyś go odrzucili, kiedy uciekał od życia. --> dla mnie to jest stylistycznie do niczego, za bardzo zagmatwane... Znał Młodego, bo go interesował --> niby dobrze, ale dziwnie brzmi; to tylko drobne sugestie, kosmetyka, na korekcie się nie znam :) kolejny dobry tekst, a co do odsłon, to cusch... cięzkie jest życie dobrego pisarza :) pozdrawiam ------------ czarrna
  6. Dla mnie to nie baśń na pewno, bardziej już przypowieść, ale też nie. Krakowskim targiem obrazek mi wyszedł. Niezbyt to oryginalne, poza tym ten tytuł... /tez niezbyt oryginalny/ Jednak całosc przyjemna i sympatyczna.
  7. Miejscami brakuje myślinków przy dialogach, ale poza tym świetne. Niektóre teksty powalają ze śmiechu. Poprawiłeś mi humora. Piekielnie dobra robota. Pozdrawiam i czekam na jeszcze :) Ja się jeszcze dołożę co do tych myslników: -Nie strasz. Przy twoim ptasim móżdżku, za pięć minut zapomnisz o wszystkim. A propos, masz może co zapalić? Pogrzebał w kieszeni portek i wyjął z niej duże pudło pełne skrętów. -No to nara, panie Leszku- wrócił do formy "pan". Zaraz, zaraz. Mówił pan, że wychodzę za kaucją! Niech pan nie będzie taki w gorącej smole kąpany. Muszę najpierw wpłacić kaucję. Za jakąś godzinkę będzie pan wolny. No to w porzo. Czekam. -Zapomniałem- odrzekł.- Ale mogę sobie przypomnieć...- spojrzał na mnie wyczekująco. -Ile kosztuje twoja pamięć?
  8. To merytoryczne zastrzeżenie mnie prześladuje :) tyle, że na logikę to w górach w środku zimy się chyba nie poluje, bo to mogłby wywołać lawinę. popraw mnie jeżeli się mylę, bo ja na takim właśnie założeniu opierałam to, co napisałam. Dziękuję za kometarz i pozdrawiam :)
  9. Czytałam poprzednią część, ale tytuło nie pamiętam. Znikajacy bajarz jest naprawdę świetny, a jego historie są klimatyczne, spokojne, ciepłe... Tylko warsztat trochę dopracuj. pozdrawiam serdecznie
  10. hmmm i co ja mam odpowiedzieć? cieszę się niezmiernie i mam nadzieję, ze będzie, co śledzić :) pozdrawiam serdecznie
  11. Na początku myślałam, ze to jakies nudy o podróżach astralnych lub innych, ale zwracam honor nawet podwójnie jak się da :) piekło piękne, i literacko i humorzasto i "plastycznie". Ale to dopiero początek jak sobie myslę... pozdrawiam serdecznie
  12. Dzięki Robert, poprawiłes mi wczoraj humor tym komentarzem. Co do poprzedniego, to jak mogłam to się do niego zastosowałam, ale dalej mi czegoś brakuje w tym tekście, sama nie wiem czego... Leszek, Asher, dzięki za pozytywne opinie. Pomysł... hmmm, kiedyś był inny, ale jak sie za to teraz zabrałam to została z niego tylko zima, reszta sama wyszła. Bohaterowie, wojna, motywy, wszystko nagle i znikąd. Podwórko przeczytałam i podobało mi się. Nie da się ukryć pewnych zbiezności :) pozdrawiam serdecznie
  13. Robię wiele dzwinych rzeczy i ta nie jest najdziwniejsza :) ale poprawiłam się i przeczytałam już wszystkie i to po kolei. Trudno mi jest skomentować całość. Styl świetny, tekst spójny, poezja dla oczu, bo czyta się znakomicie. Pisała to wprawna i lekka ręka. Fabuła jednak trochę przygnębiajaca, pesymistyczna... Może coś bardziej konstruktywnego wymyśle następnym razem... pozdrawiam
  14. Nie czytałam poprzednich części, postaram się to nadrobić. Ta podoba mi się, ale równocześnie wydaje mi sie dziwna. Jak dla mnie zupełne pomieszanie klimatów... Jednak czyta się świetnie, płynnie i szybko. pozdrawiam
  15. Co za początek urlopu. Skoro zgubiliśmy się zanim dojechaliśmy, to ciekawe jak to wszystko się skończy?! Do tego wszędzie zaspy i śnieżyca. Ja już mam dość! - Kacper, dlaczego słuchałeś tego staruszka? W taka pogodę nie powinno się jeździć jakimiś podejrzanymi drogami. Mój mąż się jednak nie odezwał. Wiedział równie dobrze jak ja, że to nie była niczyja wina. Powinniśmy od razu jechać Zakopianką, a nie słuchać podejrzanych rad. Postalibyśmy trochę w korku, ale przynajmniej mielibyśmy pewność, że dojedziemy. Momentami miałam wątpliwości, czy Kacper w ogóle widzi drogę. Było już po zmroku, a do tego padał gęsty śnieg. Kiedy po raz kolejny skręciliśmy w jakąś ledwo przejezdną drogę straciłam nadzieję, że kiedykolwiek uda nam się dojechać do Zakopanego. - Patrz! – krzyknął i pokazał palcem w kierunku pobocza. Nie zobaczyłam nic oprócz gęsto padających białych płatków. - Tam są jakieś domy. Zatrzymajmy się tutaj. Może do rana się przejaśni i wtedy trafimy. Z pewnym trudem opuściliśmy samochód. Śnieg sięgał nam powyżej kolan. W pobliży domów jego warstwa była jednak znacznie mniejsza, co powalało nam swobodnie iść. Rozejrzałam się dookoła. Na dość dużej polanie stało sześć drewnianych chat. Oświetlone latarką i światłami reflektorów samochodowych nie wyglądały zbyt sympatycznie. Nikt w nich już od dawna nie mieszkał. Okna były częściowo powybijane, a w dwóch były zapadnięte dachy. Widok był dość straszny. Poczułam gęsią skórkę na całym ciele. Ja na pewno nie zostanę tutaj na noc! Kacper był jednak na tyle uczynny i wytłumaczył mi, że nie mamy innego wyjścia. Wolałabym już na piechotę szukać właściwej drogi, jednak wiedziałam, że on ma rację. Wzięliśmy podręczny plecak z bagażnika i skierowaliśmy swoje kroki do chatki, która wydawała się nam najmniej zniszczona. Kacper kopnął w drzwi, które prawie wypadły z zardzewiałych zawiasów. Wnętrze domku nie wyglądało zachęcająco. W świetle latarki udało nam się dostrzec sfatygowany piec kaflowy, resztki drewnianego umeblowania oraz mnóstwo pajęczyn, kurzu i śmieci. Pozbieraliśmy wszystko, co nadawało się do spalenia i rozpaliliśmy w piecu. Drzwi wejściowe zabarykadowaliśmy jakąś ławką. Kiedy zrobiło się odrobinę cieplej i przyjemniej wyciągnęłam kanapki, czekoladę i termos z herbatą. Gdyby nie światło latarki w domku panowałaby zupełna ciemność. Cieszyłam się, że jest przy mnie Kacper, że mogę się do niego przytulić. Nie straszny był mi hulający na dworze wiatr ani całe to straszne, zapomniane dawno miejsce. Pomyślałam, że to może nie był taki zły pomysł z przenocowaniem tutaj. Ściany domku chroniły nas od śniegu i zimna. Pozostawało mieć jedynie nadzieję, że cała ta wiekowa, drewniana konstrukcja nie zawali się nam na głowy podczas snu. Wichura był momentami naprawdę potężna i obawiałam się, czy chatka wytrzyma. Przez okna nie było prawie nic widać. Przy pomocy rękawa bluzy udało mi się przetrzeć jedną z szyb. Nie trzeba było mieć sokolego wzroku, żeby zauważyć, że pogoda nie zmieniła się nic, a nic. Przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłam w ciemności sylwetkę jakiegoś człowieka. Zawołałam Kacpra, ale on tylko wzruszył ramionami i stwierdził, że mi się przywidziało. Nie spierałam się z nim. Zasnęliśmy wtuleni w siebie. W tak spartańskich warunkach nie zdarzyło mi się jeszcze nocować. Obudził mnie odgłos kroków. Wiele par nóg w ciężkich wojskowych butach. Tak, właśnie z tym kojarzyło mi się to, co słyszałam. Kacper stwierdził oczywiście, że musiało mi się to przyśnić. Rozdrażniona podeszłam do okna. Zdążyło się już pokryć szronem. Przetarłam je i radością stwierdziłam, że śnieżyca się już skończyła. Niebo było gęsto usiane gwiazdami, a okrągły księżyc oświetlał polanę. Nagle zobaczyłam dziewczynę. Widziałam ja bardzo wyraźnie. Miała długie, jasne włosy rozwiewane przez wiatr, a ubrana była w kożuch, który sięgały jej za kolana. Było w niej coś nierzeczywistego. Zanim zdążyłam zawołać Kacpra, znikła. Prawie siłą musiał mnie powstrzymywać przed jej poszukiwaniem. Byłam gotowa biegać po ciemku po lesie. Nie miałam pojęcia, co we mnie wstąpiło. Udało nam się znowu zasnąć. Tym razem obudziły nas promienie porannego słońca. Bolały mnie wszystkie kości. Nasze ubrania były całe okurzone. Sami też nie wyglądaliśmy najlepiej. Tak się jednak dzieje, gdy się przebywa z daleka od elektryczności. Wyjrzałam przez okno. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Śnieg iskrzył się w słońcu i raził oczy. Pozbieraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy przed chatkę. Zdziwieni rozejrzeliśmy się dookoła. Na polanie stało nie sześć, a kilkanaście drewnianych domków. Byłam pewna, że w nocy było ich zdecydowanie mniej. Tym razem nawet Kacper nie wiedział, co powiedzieć. Liczyliśmy je przecież. Poza tym wcale nie wyglądały one na stare i opuszczone. Po walących się ruinach, które oglądaliśmy w nocy nie pozostał żaden ślad. Słyszałam głosy i kroki. W oddali padł strzał. Kacper uznał, ze to może myśliwi, ale przecież nikt nie poluje w środku zimy! Wszystkie chatki stały dookoła małego placyku. Poszliśmy w jego kierunku. Kiedy mogliśmy ogarnąć wzrokiem wszystkie domy, zamarłam z przerażenia. Na śniegu zobaczyłam czerwone plamy. Były wszędzie. Nie trudno było się domyślić, co to jest. Nie to jednak było najgorsze. Strzeliste dachy chat pokryte były cieniutka warstwą śniegu. Na tym białym tle było wyraźnie widać ociekające krwią napisy. Zrobiło mi się słabo. Rozglądałam się dookoła. „Zostaniesz tu!” „Tu jest twoje miejsce!” „Zginiesz!” Były wszędzie! Spojrzałam na Kacpra. Stał z otwartymi ustami i błędnym wzrokiem wpatrywał się w krwawe plamy. - Nikt sobie nie będzie robił takich głupich żartów. Widziałaś w nocy jakieś cienie. Pewnie jakieś łobuzy przyniosły trochę farby… - Przestań! To krew! Jeżeli nie wierzysz, to sam sprawdź. Cały czas ci mówiłam, że tutaj coś się dzieje, ale ty powtarzałeś, że mi się wydaje! Nagle usłyszeliśmy mrożący krew w żyłach wrzask. Dochodził z jednego z domów. Porzuciliśmy nasza kłótnię i skierowaliśmy swoje kroki w jego kierunku. Ciszę mąciły tylko jęki i płacz. Zajrzeliśmy przez okno. Zobaczyliśmy leżącą na podłodze kobietę. Była naga. Miała okrągłą twarz, duże, pełne usta i krótkie, ciemne włosy. Nie była już młoda, ale jej ciało było jędrne i krągłe. Potężnie zbudowany, złotowłosy żołnierz siedział na niej rytmiczny poruszając biodrami. Jego ręce brutalnie zabawiały się jej dużymi piersiami. Ten mundur mogłabym rozpoznać nawet po omacku. Zacisnęłam powieki, ale obraz nie zniknął. Mężczyzna w bezwzględny sposób obchodził się z przerażoną i sparaliżowaną bólem kobietą. Pod ścianą stał mały chłopczyk przyglądający się temu wszystkiemu. Z nosa płynęła mu strużka krwi robiąc plamę na jasnej koszulce. Jego wargi drżały, ale nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. W malutkich rączkach ściskał ręcznie szytego misia z guziczkami zamiast oczu. Kiedy żołnierz skończył, spojrzał ze zwierzęcym uśmiechem na kobietę, a potem wyciągnął broń. Strzelił chłopcu w głowę. Przerażający krzyk wypełnił dom. Patrzyłam na cała tą scenę, jak zahipnotyzowana. Kiedy żołnierz skompletował swój mundur, spojrzał na kobietę. Klęczała przy martwym dziecku. Ruchem ręki kazał jej wyjść z chaty. Zanosząc się płaczem ściskała ona w ramionach ciało swojego synka. Mały, brązowy miś leżał w kałuży krwi. Kacper w ostatniej chwili odciągnął mnie za róg domu. Rozległ się strzał i bezwładne ciało kobiety opadło na śnieg. Usłyszeliśmy nieludzki śmiech. Cała się trzęsłam. Nie mogłam uwierzyć w to wszystko, co widziałam. Odżyła we mnie dawna nienawiść. Uczucie tak starannie skrywane od wielu lat. Przypomniałam sobie tamtą noc, kiedy matka mi wszystko powiedziała. Od tamtej pory… - Nie możemy tego tak zostawić – szepnęłam - Kacper słyszysz mnie? - Musimy uciekać. Chodź, może uda nam się dojść do samochodu. Wyrwałam mu się i weszłam do jednego z domków. Na podłodze leżała kilkunastoletnia dziewczyna. Martwa. Miała długie, jasne włosy posklejane krwią w zasychające powoli strąki. Cała jej twarz pokryta była szramami, a jeden z oczodołów był pusty… Musieli ją bić karabinem po twarzy. Między jej nogami była kałuża krwi. Patrząc na to drobne ciało poczułam rosnące obrzydzenie. Byłam pewna, że zanim to wszystko się wydarzyło, była dziewicą. To był jej pierwszy raz. Jakże ironiczne było to stwierdzenie. Uśmiechnęłam się gorzko i wyszłam. W kolejnym domku zobaczyłam kobietę. Jeszcze żyła, jednak pozostawienie jej przy życiu było to bardziej nieludzkie niż zabicie jej. Wykrwawiała się. Była w dziewiątym miesiącu ciąży. Miała głęboko rozcięty brzuch. Jej ciało drżało konwulsyjnie, a z ust wydobywał się charczący jęk. Noworodek leżał obok ze zdeptaną główką… Był siny i pokryty krwią. Malutkie paluszki zaciśnięte były w piąstki. Kacper siłą wyciągnął mnie stamtąd. Przytulił mnie mocno i szeptał uspokajające słowa, dopóki nie przestałam się trząść. Usłyszeliśmy głosy. Ktoś szedł w naszym kierunku. Ukryliśmy się. Rozumiałam każde słowo, które wypowiadali. Szukali kogoś. Szukali jeszcze jednej osoby. Przed oczami ujrzałam krwawe napisy. Wtedy zrozumiałam. Tą osoba byłam ja. Dlaczego!? Co to za koszmar!? Czy to się dzieje naprawdę!? - Przeszli. Musimy uciekać – szepnął Kacper. Jednak żołnierze byli wszędzie. Było ich tak wielu. Nie widzieliśmy naszego samochodu. Gdzie on mógł być? Coraz bardziej się denerwowałam. Próbowałam nie tracić zimnej krwi. Sytuacja mnie jednak przerastała. Uszczypnęłam się, jednak to nic nie dało. To nie był sen. Te rzeczy działy się naprawdę. Te trupy… One istniały. To nie był mój wymysł, ani żadna wizja. Kacper widział to samo. Próbowałam znaleźć jakieś wyjaśnienie dla tego, co się tutaj działo, jednak nie potrafiłam. Na rękach miałam krew. Prawdziwą krew. Tego nie dało się wytłumaczyć. Kolejna wojna? Kręcą tutaj film? A może to jakaś sekta? Każdy kolejny pomysł wydawał się bardziej nieprawdopodobny od poprzedniego. Kacper prowadziła mnie między domami. Nie wiedziałam czego szukał. Kryjówki czy samochodu? Moje nogi po prostu stawiały kolejne kroki. Raz, dwa, raz dwa… Bez udziału umysłu. On był zaprzątnięty całkiem innymi myślami. Na placyku stała rodzina i kilku żołnierzy. Ojciec błagał ich, żeby nie zabijali jego kilkuletniej córeczki. Powtarzał jak opętany, że to grzeczna dziewczynka, że ładnie śpiewa, tańczy, mówi wierszyki. Z daleka widziałam tylko jej ciemne, kręcone włoski. Wtedy dali mu broń i powiedzieli, żeby sam ją zabił. Płakał, wrzeszczał, klęczał przed nimi, a oni podawali sobie ją sobie z rak do rąk i śmiali się głośno. Doskonale się bawili. Wtedy matka dziewczynki wzięła pistolet i strzeliła do niej kilka razy. Ciało dziecka upadło na śnieg, zdobiąc go plamami krwi. Stałam jak sparaliżowana i patrzyłam na całą ta scenę. Jedyne, co byłam w stanie pomyśleć, to że ta kobieta dobrze zrobiła. Nie wiadomo, jaka śmierć spotkałaby jej dziecko z rąk żołnierzy. - Marta, proszę, musimy uciekać… - błagał Kacper. Ja jednak stałam tam, jak wrośnięta w ziemię. Byłam przerażona, ale jednocześnie wściekła. Chciałam zemsty. - Znalazłem kryjówkę. Chodź. Zostaniesz tam, a ja odnajdę samochód. W spiżarni jednego z domów, za regałami była mała, niska wnęka. Wcisnęłam się tam. Ręce mi się trzęsły, serce biło głośno, było mi gorąco. Zamknęłam oczy. Chciałam sobie wyobrazić, że jestem teraz z Kacprem w wynajętym pokoju, że właśnie wybieramy się na stok, albo spacerujemy po Krupówkach. Tyle wspaniałych chwile spędziliśmy razem. Te wszystkie spojrzenia, uśmiechy pocałunki… Usłyszałam kroki. Jakiś żołnierz wszedł do spiżarni. Podszedł prosto do miejsca, w którym się ukrywałam. Przez dłuższą chwilę stał nieruchomo, a potem wszedł za regał i spojrzał na mnie błyszczącymi oczami spod uniesionych brwi. Jego spokojną, nieruchoma twarz nie wyrażała żadnych emocji. - Znowu chciałaś uciec przed swoim przeznaczeniem? – zapytał. Poderwałam się na równe nogi i odepchnęłam go. Upadł na podłogę robiąc dużo hałasu. Wiedziałam, że muszę uciekać. Wybiegłam z chaty. To, co zobaczyłam sprawiło, że przez chwilę oniemiałam z przerażenia. Miałam przed sobą cała gromadę żywych trupów. Mieli na sobie resztki ubrań. Ich ciało było częściowo rozłożone. Szczerzyli swoje żółte zęby w zwierzęcym uśmiechu. Poczułam zapach śmierci. Spoglądały na mnie dziesiątki czarnych, martwych oczy. To byli ludzie, którzy tu żyli i mieszkali. Wszyscy zamordowani. Zaczęłam uciekać, ale przewróciłam się w zaspę. Stanął nade mną jeden z żołnierzy. Jego twarz wykrzywiła się w przerażającym grymasie. To był uśmiech. Uśmiech zimny, pozbawiony wszelkiego uczucia. Uśmiech człowieka na wskroś zdeprawowanego, bezwzględnego, zupełnie pozbawionego sumienia. - Naprawdę myślałaś, że dasz radę uciec? Tu jest twoje miejsce. Tutaj zginiesz. To jest jedyna droga. To jest twoje przeznaczenie – odbezpieczył pistolet i skierował go w moją stronę. Wtedy nadjechał Kacper. Stratował ich. Padł strzał, ale chybiony. Wsiadłam do samochodu. Odjechaliśmy. Za następnym zakrętem zobaczyliśmy drogowskaz na Zakopane. Nikt nas nie gonił. Kiedy dojechaliśmy do miasta i zobaczyłam normalnych ludzi, poczułam się bezpieczna. Dziesiątki turystów spacerowały ulicami. Leniwe płatki śniegu spadały z drzew. Koszmar minął. Moje ręce były jednak całe we krwi, podobnie jak ubranie. Wzdrygnęłam się. Czy kiedykolwiek uda mi się zmyć tą krew? Te wszystkie przerażające sceny, które widziałam nie będą chciały się zatrzeć w mojej pamięci. Tak trudno było mi zapomnieć o tym wszystkim, co usłyszałam do mojej matki. Łatwo jest hodować gniew i nienawiść, ale trudniej jest się ich pozbyć. Teraz, kiedy wspomnienia powróciły z taka siłą wszystko zacznie się na nowo. - Dokąd jedziesz? – zapytałam. - Jak to? Na policję. Jeżeli to się działa naprawdę, to może tam będą wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Pomyślałam, że lepiej wiedziałby psychiatra niż policjant, ale powstrzymałam się od komentarza. Teraz już było mi wszystko obojętne. Uciekłam stamtąd. Cokolwiek miało to oznaczać, skończyło się. Zostało na tamtej polanie. Mojemu życiu tu i teraz nic już nie zagrażało. Tego, co mieliśmy do powiedzenia wysłuchał młody funkcjonariusz. Co prawda udawał, że jest miły i że stara się to wszystko zrozumieć, ale mogłam się założyć, że tak naprawdę myśli, że ma do czynienia z dwójką upalonych ludzi, którzy przerazili się swojej kolejnej wizji. Potem pojawił się drugi policjant. Starszy. Poprosił, żebyśmy jeszcze raz opowiedzieli, to co się wydarzyło. - Przepraszam, ale chyba nie powinniśmy panów kłopotać – powiedziałam. - Tomek, wyjdź. Jestem komisarz Turski. Być może jestem w stanie wytłumaczyć, to co się wam przytrafiło. Zrezygnowana zaczęłam opowieść od początku. Komisarz jej nie skomentował. W zasadzie to nie powiedział ani słowa. Zabrał nas z komendy do jakieś prywatnego domu i zaprowadził do przygarbionego, pomarszczonego staruszka. - Czternastego sierpnia czterdziestego trzeciego roku do wioski w pobliżu Zakopanego przyszedł mały oddział Niemców – głos staruszka był cichy i niezbyt wyraźny, dlatego wszyscy milczeli i z uwagą wsłuchiwali się w jego słowa. – Wymordowali kilkadziesiąt osób. Ciała zakopali w dole na placyku pośrodku wioski. Przeżyła to jedna dziewczyna. Wyszła rano po chrust i kiedy zbliżając się do wioski usłyszała strzały, uciekła. Ukrywała się tutaj. Nazywała się Celina Porębska. Staruszek zamilkł. Wszyscy spojrzeli na mnie. Musiałam wyglądać, jakbym zobaczyła ducha. W jednej sekundzie zrozumiałam. Dwa ostatnie słowa wyjaśniły wszystko. Celina Porębska. Pewnej nocy przyszła do mnie matka i powiedziała mi, że babcia nie żyje. Potem opowiedziała mi historię jej życia. Powiedziała wtedy: „Widzisz, twoim dziadkiem nie jest Stanisław, tylko Karl Grupenn. Jeden z najbardziej bestialskich Niemców, jacy pojawili się na naszej ziemi w czasie wojny. Zgwałcił twoją babkę…” Dostałam pamiętniki babci, w których mogłam przeczytać o tym, co jej się przytrafiło. Po wojnie zmieniła nazwisko, żeby wymazać z życia tamten okres. Jednak to nie wystarczyło. Była przecież jeszcze moja matka. W jej żyłach płynęła aryjska krew. Była blondynką o błękitnych oczach i jasnej cerze. Urodę odziedziczyła po ojcu. Babcia mówiła wszystkim, że miała męża, który zginął na froncie. Pokazywała nawet listy od niego, które sama pisała i wysyłała. Jednak nikt nie wierzył. Obie miały bardzo ciężkie życie. Od tamtej pory hodowałam w swoim sercu nienawiść do tych, przez których cierpieli moim najbliżsi. Jednak znałam tylko powojenne losy mojej babki. Wiedziałam, że przed wojną nazywała się Celina Porębska, a później Małgorzata Kułak. Nie wiedziałam, że cudem uniknęła śmierci… Teraz wszystko było jasne. To moja babka była tą dziewczyną, którą widziałam w nocy. To ona przeżyła. I ona i moja matka już nie żyją. Dlatego, kiedy tylko pojawiałam się w tym przeklętym miejscu, przeżyłam wszystko to, co wydarzyło się kilkadziesiąt lat temu. Moja babka przeżyła, więc ja muszę zginąć. Takie jest moje przeznaczanie. Przypomniałam sobie staruszka, którego pytaliśmy o drogę. To on powiedział, że Zakopianka jest zakorkowana i wskazał nam inną, przejezdną trasę. Zapytałam wtedy, czy jest bezpieczna. „To zależy dla kogo” rzucił, uśmiechając się tajemniczo. - Kacper, wracamy do domu. Chcę być jak najdalej stąd. - Ależ skoro w pani żyłach płynie niemiecka, ba, nawet aryjska krew, to nie musi się pani niczego obawiać. Pojedziemy tam i zobaczy pani, że nic jej nie grozi. Te domy rozsypały się bardzo dawno temu. Teraz nie ma tam nic. Na wszelki wypadek mam przecież broń – powiedział komisarz. Dałam się namówić. Jeżeli teraz się z tym wszystkim zmierzę, to będę potrafiła dalej normalnie żyć. Stałam na skraju polany i wpatrywałam się w rozległy teren pokryty grubą, równą warstwą śniegu. Nie było domów, krwi, trupów. Odwróciłam się do Kacpra, jednak nie było tam ani jego, ani komisarza. Zamiast nich zobaczyłam dwóch niemieckich oficerów z bronią skierowaną w moim kierunku. Padły dwa strzały.
  16. A w zasadzie to czemu na dalszy ciąg? Co prawda mam pomysł na drugie opowiadanie nawiązujące do tego, jednak ma ono być raczej całkiem osobnym tekstem. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wszelkie uwagi i sugestie.
  17. Pedro, mnie też nie zachywca. Ten tekst jest poprawny, nic poza tym. Nie czuje tez do niego zbytniego sentymentu. Asher, nie kameleonie. Poza tym kogo miałabym tak idealnie podrabiać? :) piszę kryminały i czy jest w nich humor, czy sensacja, czy historia to już jest nie ważne, bo to wszystko są kryminały - jeden gatunek. Zdarza mi się pisac jeszcze dramaty, ale coraz rzadziej. Sa na mojej stronie, tutaj nie będe ich publikowac. pozdrawim serdecznie i dziękuję za wszelkie uwagi i komentarze.
  18. Prolog mi się podobał, więc zabrałam się za pierwszy odcinek. zupełnie mi nie odpowiada taki język, ale fabuła jest w porządku. przeczytałam z zainteresowaniem i chociaż głównego bohatera nie polubiłam, to ma u mnie dużego plusa za kota, a nawet ogromnego :) Końcówka świetna, zapowiada ciekawy ciąg dalszy. Widać, ze masz swój styl pisania. Całość jest zdecydowanie na plus. pozdrawiam
  19. Co do błędów, to wszystkie, które wykrywa Word są poprawione. A reszta... Część właśnie poprawiłam. Niestety zazwyczaj swoje teksty znam prawie na pamięć, więc dostrzec jakąkolwiek usterkę jest mi bardzo trudno. Dziękuję ślicznie za komentarz i cieszę się, że się podobało. pozdrawiam serdecznie
  20. Dziękuję za komenatrz i wskazanie błędów. Niestety literówki to moja pięta achillesowa. Poprawiłam to, co zauważyłam. Pozdrawiam serdecznie.
  21. Hmm... nie wiem, co powiedzieć, naprawdę. Dziekuję za te wszystkie komplementy. Druga sprawa, literówek na pewno tam trochę jest, nie wszystkie zauwazyłam i poprawiłam. Dzięki za wskazanie, teraz na pewno będzie mi łatwiej. Język... mijscami moze byc zbyt współczesny, zgadzam się z tym, nie jestem specjalistą i pisałam na wyczucie. Co do psa, nikt z nim na spacer nie wychodził (wiem, że to byłoby naciągane), on sam pobiegł, wiec ona za nim poszła. A parowcem mógł sobie pływać tyko po M. Śródziemnym :) Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
  22. Uwielbam góry /co prawda bardziej Tatry/, a Ty wspaniale oddałaś klimat górskich wędrówek. Podobało mi się.
  23. Weszłam na szlak. Było wpół do ósmej, słońce jeszcze nie wyszło zza gór, powietrze było ostre i zimne. Zapięłam polarową bluzę pod szyję i ruszyłam w kierunku pierwszych wzniesień. Ścieżka, a właściwie droga prowadząca początkowo przez Dolinę Kościeliską, przez pierwsze kilkaset metrów ciągnęła po terenie zupełnie płaskim. Zastanawiałam się czy sprostam wyznaczonej trasie. To, że wyczyn ten udał mi się dziesięć lat temu nie znaczyło, że teraz będzie tak samo. Najpierw wejście zboczami Adamicy, po kamieniach, wystających korzeniach drzew i śliskiej glinie. Dobrze, że przez dłuższy czas nie padało. Potem po kolei wszystkie Wierchy i zejście do Kuźnic. W zamyśleniu poprawiłam plecak i czapkę z daszkiem. Pierwsze wzniesienia pokonywałam energicznie. Krajobraz był jeszcze spowity delikatna mgłą, więc nie dostrzegłam szczytów. Wkrótce weszłam między drzewa. Niestety w pewnym momencie mój pęcherz zaczął się domagać odwiedzenia, jakiegoś ustronnego miejsca. Pomyślałam, że potem czekają mnie już tylko trawiaste zbocza Wierchów, gdzie będą tylko i wyłącznie miejsca nieustronne. W końcu zeszłam ze szlaku w głąb lasu. Jeden nieodpowiedni krok wystarczyłby, żeby uszkodzić i unieruchomić moją nogę. Dotarłam do niewielkich krzaczków. Przykucnęłam z twarzą skierowana ku szlakowi. Moje bezmyślne wpatrywanie się w jedno z drzew przerwał niesamowity widok. Na poziomie moich oczu ujrzałam buty. To znaczy stopy w butach. To znaczy nogi ze stopami w męskich butach. Na początku pomyślałam, że ktoś tam stoi. Dopiero po chwili zreflektowałam się, że nogi znajdują się pół metra ponad ziemią. Wyprostowałam się i ogarnęłam wzrokiem wszystko, co wiązało się z nogami. Przerażona i oszołomiona oparłam się o najbliższe drzewo i zamknęłam oczy. To prawda, że spałam krótko. Do późna spacerowałam po Krupówkach. Mój wzrok jednak jeszcze nigdy mnie nie zawiódł Powoli otworzyłam oczy. To nie było przywidzenie. Nogi należały do wisielca, a dokładniej do mężczyzny około trzydziestopięcioletniego ubranego w dresowe spodnie, podkoszulkę i ortalionową kurtkę. To musiał być turysta, który miał zamiar pokonać tę sama trasę, co ja. Jego twarz była nienaturalnie wykrzywiona. Malowało się na niej przerażenie, oczy były szeroko otwarte, a z ust wydobywał się niemy krzyk. Wokół szyi zaciśnięty był gruby sznur. Ten widok był naprawdę straszny. Pomyślałam, że ktoś, kto to zrobił może nadal tu być. Nie wiedziałam, kiedy ani skąd wzięła się myśl o morderstwie. To było zupełnie odruchowe. Poza tym instynktownie wyczułam, że coś tu jest nie tak. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i odeszłam kilkanaście metrów. Oparłam się o drzewo i osunęłam na ziemię. Zamknęłam na chwile oczy, czekając aż wszystkie moje zmysły powrócą do równowagi. Dopiero teraz poczułam gęsiš skórkę na całym ciele i przyspieszone bicie serca. Zadzwoniłam z komórki na policję. Całe szczęście, że miałam zasięg. Moje doniesienie zostało przyjęte dość sceptycznie, jednak obiecali kogoś wysłać. Młody policjant, który pojawił się półgodzinie, nie uwierzył dopóki nie zobaczył. Dopiero potem rozpoczął energiczne działania. Na górze pojawił się jego kolega, a on zabrał mnie do radiowozu pozostawionego na kamienistej drodze u stóp zbocza. Opowiedziałam dokładnie co widziałam, czułam i robiłam. - Skąd pomysł, że to morderstwo - zapytał wyciągając z samochodowego schowka paczkę papierosów i zapalniczkę. - Dziękuje, nie palę. Przynajmniej nie w górach - uśmiechnęłam się. - To było przeczucie. Tam na górze coś jest nie w porządku. - Ma pani rację. Wisielec miał ręce związane na plecach. Poza tym to wyglądało jakby ktoś go przywiązał do drzewa, a nie na nim powiesił - powiedział zaciągając się dymem i wpatrując w przednią szybę samochodu. Zmysły mnie zawiodły, ale instynkt nie. Jak mogłam nie zauważyć tak oczywistych rzeczy? Jak on ma na imię? Nie wisielec oczywiście, tylko policjant, który porzucił właśnie wpatrywanie się w ścieżkę przed samochodem i zaczął się przyglądać mnie. Miał czarne włosy postawione na żelu i przyjemnš twarz. Ponad to był wysoki i dobrze zbudowany. - Czy będę jeszcze do czegoś potrzebna? - zapytałam w końcu. - Nie, na razie nie. Tylko proszę dzisiaj zrezygnować z górskich wycieczek. Odwiozę panią do domu. Nim zdążyłam zaprotestować samochód już zdšżał w kierunku Kir, a potem Zakopanego. Na miejscu hipotetycznej zbrodni pojawiła się już cała grupa fachowców, więc... Mam aspirant Grzegorz Jakiśtam! No więc on nie był im już chyba potrzebny. - Czy to standardowa procedura? - zapytałam rozbawiona. - No... Nie słyszała pani o programie ochrony świadków? Miał poczucie humoru. Nie mogłam pozbyć się myśli, że wpadłam mu w oko. Kiedy wysiadałam z samochodu rzucił mi na pożegnanie zastanawiające słowa. - Jako świadek koronny musi być pani pod nadzorem policji. Wieczorem funkcjonariusz sprawdzi, czy wszystko w porządku - a potem odjechał. Muszę przyznać, że ma oryginalny sposób na podryw. Po zjedzeniu zupki chińskiej i wypiciu kawy, przeglądnęłam przewodnik. Wybrałam trasę przez Dolinę Strążyńską, Przełęcz w Grzybowcu i Dolinę Małej Łąki. Na późny obiad powinnam być z powrotem. Kiedy wieczorem po wzięciu prysznica przygotowywałam się do wyjścia, ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Raczej nie mogłam to być właścicielka, ani moi sąsiedzi. Jeszcze nie wrócili z gór. Otworzyłam drzwi. - Dobry wieczór. Czy świadek koronny czuje się dobrze. To, że byłam zaskoczona, to mało powiedziane. Moje zdziwienie gdyby mogło to by się zmaterializowało i stanęło obok mnie. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś zobaczę... Grześka. Bez służbowego ubrania, a za to w dżinsach i podkoszulce wyglądał jeszcze lepiej. Kiedy otrząsnęłam się już z wszelkich irytujących mnie uczuć dałam się zaprosić do baru. Przeszliśmy przez Krupówki rozmawiajšc o jakichś błahych sprawach. Przy okazji przeszliśmy na "ty". Potem skręciliśmy w boczna uliczkę i po kilkudziesięciu metrach weszliśmy do małej drewnianej knajpki. Grzesiek zamówił specjalność zakładu - kebab, a do tego zimne piwo. Wiedział, co chcę usłyszeć. Poranne wydarzenia nie dawały mi spokoju. - Leszek T., lat trzydzieści trzy, zdrowy, żywy jeszcze dzisiaj o świcie. Uduszony, a potem powieszony na drzewie. Przy drugim piwie dowiedziałam się, że nieboszczyk przyjechał tutaj sam, tak jak zresztą przez ostatnich siedem lat. Zawsze wynajmował ten sam pokój i zawsze w tym samym terminie. Skontaktowanie się z rodziną okazało się nieco kłopotliwe, gdyż był szczyt sezonu urlopowego i wszyscy się gdzieś rozjechali. Ani na ciele, ani w okolicy nie znaleziono żadnych śladów. To, co się tam stało zostało dokładnie zaplanowane. Poza tym analiza ubrania, a także podłoża wykazała, ze mężczyzna dobrowolnie pojawił się w miejscu, gdzie stał zamordowany. Udało się też zlokalizować dokładnie miejsce zbrodni - jakieś dziesięć metrów do drzewa, na którym został powieszony. Grzesiek odprowadził mnie pod drzwi mojego pokoju i zapowiedział, że w ramach ochrony zabierze mnie jutro na obiad. Oglądając telewizję zastanawiałam się nad tym wszystkim, co mnie spotkało. Ten wyjazd zaczyna obfitować w niespodziewane wydarzenie. Jestem zamieszana w sprawę morderstwa, a przystojny policjant zdradza mi tajemnice służbowe. Co jeszcze mnie czeka? W nocy miałam okropny koszmar. Śniło mi się, że nocą idę jakimś nieznanym mi szlakiem. Z jednej strony była przepaść, a z drugiej wisielce, pełno wisielcy... Obudziłam się zlana potem, z niesamowicie szybko bijącym sercem. Rano wyszłam w góry. Na razie nie chciałam wracać na Czerwone Wierchy. Nie miałam zamiaru prowokować losu. Pogoda była piękna. Pokonywałam kolejne wzniesienia i robiłam dziesiątki zdjęć. Po powrocie, stojąc przed lustrem z zadowoleniem stwierdziłam, że jestem już dość mocno opalona. Wzięłam prysznic i pokryłam skórę grubą warstwą migdałowego balsamu. Późne popołudnie spędziłam z Grześkiem. Przekonywanie go, że jednak powinien mi zdradzić kilka tajemnic służbowych przyniosło pozytywne efekty. Jedząc przepyszne, wielosmakowe lody w jednej z wielu cukierni na Krupówkach, wysłuchiwałam relacji z wydarzeń dnia dzisiejszego. Na szlaku prowadzącym przez Czerwone Wierchy zamordowano drugiego człowieka. Trzydziestotrzyletni Jacek G. zmarł od uderzenia kamieniem w głowę. Ciało zostało zrzucone z urwiska. Denat miał, tak jak poprzedni, zwišzane z tyłu ręce. Dokonano egzekucji. Na myśl o tym przeszedł mnie dreszcz. Zajście, a przynajmniej jego część widziała młoda turystka. Została ogłuszona uderzeniem w głowę. Przebywa teraz w szpitalu na obserwacji, jest w ciężkim szoku. Lekarze zabraniają jakichkolwiek wizyt policji. Ten mężczyzna również przyjeżdżał co roku sam i zawsze w tym samym okresie. Nie było o nim wiadomo zbyt wiele. Rozwiódł się z żoną cztery lata temu i to widocznie w niezbyt miłej atmosferze, bo ona teraz nie ukrywała zadowolenia z jego śmierci. Dało się to wyczuć nawet przez telefon. Rodzina Leszka T., wczorajszego nieboszczyka, z którą policji udało się skontaktować nie wniosła do sprawy nic nowego. Nikt nic nie wiedział! - Myślisz, że to seryjny morderca? - zapytałam. - Wybiera swoje ofiary według konkretnego klucza i zabija je w podobny sposób. Poza tym wszystko ogranicza się do szlaku z Kir do... no powiedzmy, że do Kuźnic. - Ja wolę nawet tak nie myśleć. Jest środek sezonu, a na szlakach grasuje jakiś psychopata. Wyrwałem się z komendy tylko na kilka godzin, żeby się z tobą spotkać. Mamy urwanie głowy. Nie wychodź na razie w góry, dobrze? - Może nie zauważyłeś, ale raczej nie nadaję się na ofiarę. Jestem kobietą, w dodatku mam trochę mniej lat niż oni - rzuciłam, śmiejąc się. Grzesiek nie był jednak w nastroju do żartów. Ja w gruncie rzeczy też. Jeszcze dzisiaj rano chciałam pokonać ten szlak. Gdybym się na to zdecydowała, mogłabym być teraz w szpitalu na miejscu tamtej dziewczyny. Psychopata, szaleniec, seryjny morderca... Tutaj, w Zakopanem? Zrozumienie tego przekraczało moje możliwości. Wieczór musiałam niestety spędzić sama. Grzesiek wrócił do komendy. Obiecał, że zadzwoni. Jakimś niepojętym sposobem znalazłam się w centrum przerażającej afery. Kilka dziwnym zbiegów okoliczności sprawiło, że moje wakacje zmieniły się w pogoń za mordercą. W dodatku u mego boku pojawił się ni stąd ni zowąd nieznajomy policjant. Do tej pory widywałam takie rzeczy tylko w filmach. Cała ta sprawa jest jedną wielką niewiadomąš. Nikt nie jest w stanie udzielić jakichkolwiek informacji. Jedyne, co wiadomo, to że mężczyźni po trzydziestce przyjeżdżają samotnie do Zakopanego i ktoś ich, jednego po drugim, morduje. Seryjni mordercy zostawiają zazwyczaj swój podpis. Czy w tym przypadku są to związane ręce, czy może górski szlak? A ofiary? Czy są przypadkowe? Łączy je płeć, wiek, brak towarzyszy podróży i zapewne sentyment do gór. Czy morderca posługuje się takim właśnie kluczem? Jeżeli to psychopata i zabija dla przyjemności, to być może tak, jednak jeżeli są to zaplanowane wcześniej ofiary i morderstwa? Coś musi łączyć tych mężczyzn. Jeżeli do tej pory niczego nie wykryto, to znaczy, że jest to zwišzane z ich przeszłoącią. Oni muszą mieć ze sobą coś wspólnego i to na tyle ważnego, że stali się celem jednej osoby. Osoby, która tylko wykonuje egzekucje. Gdyby nie Grzesiek, to nie zastanawiałabym się nad działaniami jakiegoś psychopaty. Co mi strzeliło do głowy, żeby pakować się w takš znajomość!? Zasnęłam powziąwszy pewne postanowienia, a obudziłam się z zamiarem ich wykonania. Po śniadaniu wybrałam się do szpitala. Niedoszła ofiara mordercy jeszcze tam była. Musiałam trochę nakłamać, żeby móc się z nią spotkać. Była to młoda dziewczyna, dwudziestokilkuletnia, jasne włosy opadały jej na ramiona, twarz miała bladą, a jej ręce cały czas drżały. Kiedy powiedziałam, po co przyszłam, na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Zdołałam ją jednak do siebie przekonać, po tym jak opowiedziałam jej o znalezieniu wisielca. - Zobaczyłam jak ktoś zrzucał ciało człowieka z urwiska... - zaczęła łamiącym się głosem. - Nie byłam w stanie uciekać. Strach mnie sparaliżował - zacisnęła powieki, a potem otrząsnęła się jakby chciała odpędzić od siebie te wspomnienia. - On... On zaczął iść w moim kierunku, a potem... Nic więcej nie pamiętam, obudziłam się w szpitalu. - Jak wyglądał? Zauważyłaś coś charakterystycznego? - Nie... Chyba nie. Przypomina sobie tylko, że miał na sobie czerwoną, ortalionową kurtkę. Tak... czerwona plama idąca w moim kierunku. Opuściłam szpital. Nie wiedziałam, czy to, co usłyszałam miało jakąś wartość, ale postanowiłam powiedzieć o tym Grześkowi. Zaintrygowało mnie coś innego. Co takiego wydarzyło się tam, w górach, że ta dziewczyna jest do tej pory śmiertelnie przerażona na wspomnienie o tym? - Dlaczego wymyśliłaś sobie akurat szlak z Kir do Kuźnic, co? - usłyszałam na przywitanie od mojego osobistego policjanta. - Dzisiaj przed południem w pobliżu schroniska na Hali Kondratowej pies znalazł zastrzelonego człowieka ze związanymi rękami. Kolejna egzekucja. Jednak w końcu coś wiemy. Jutro dorwiemy drania. Okazało się, że miałam rację. Wszystkich, już trzech mężczyzn, łączyło wydarzenie z przeszłości. Przed siedmiu laty byli tutaj w siódemkę. Przyjaciele ze studiów, którzy prowadzili wspólny interes. Kiedy byli na Czerwonych Wierchach zaczęła się burza. Był już wieczór, więc było prawie całkiem ciemno. Dwóch z nich nie wróciło. Stwierdzono nieszczęśliwy wypadek. Spadli ze zbocza. Znaleziono tylko jedno ciało, jednak wszyscy byli pewni, że drugi z mężczyzn również nie żyje. Być może ciało przysypały kamienie. Od tamtej pory piątka kolegów, którzy po tej tragedii zamknęli wspólna firmę i rozproszyli się po całej Polsce, co roku w rocznicę tamtych wydarzeń przyjeżdża do Zakopanego. Tę historię policja poznała od żony trzeciego zamordowanego. Pobrali się sześć lat temu, jednak mąż o wszystkim jej opowiedział. Po kilku latach zaczęły ją denerwować te samotne wyjazdy. W tym roku w końcu zdecydowała się przyjechać tutaj i sprawdzić, co jej mšż robi w tym czasie. On oczywiście o niczym nie wiedział. - Znaleźliśmy dwóch pozostałych mężczyzn. Jeden z nich wyjechał gdzieś służbowo i nie możemy się z nim skontaktować, a drugi jest w Zakopanem. Rozmawialiśmy już z nim. Będziemy go śledzić i jutro o świcie dorwiemy drania. Wczoraj wymyśliłaś Kuźnice, więc może dzisiaj mi powiedz jakie miejsce jutro wybierze morderca? - Przełęcz Kondracką - rzuciłam po chwili zastanowienia. - Tam bez problemu będzie mógł upozorować skręcenie karku. Grzesiek patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, jak na jakieś medium. Roześmiałam się. - Mój panie detektywie, uważasz zatem, że mordercą jest jeden z piątki mężczyzn i to zapewne ten, który wyjechał w podróż służbową? Powiedz mi jeszcze, dlaczego oni zamknęli swoją firmę? - Wiem, tyle co powiedziała tamta kobieta. Interes przypominał im o tragedii. - Nie sądzisz, że to trochę nacišgane? W dzisiejszych czasach nie rezygnuje się z pieniędzy z powody sentymentów - zamyśliłam się na chwilę. - A co z tymi drugimi zwłokami? Może ich nigdy nie było? - Sprawdziliśmy to, o tym facecie nikt nie słyszał od siedmiu lat. Nie mógł po prostu zniknąć na tak długi czas. Ta sprawa nie może być, tak prosta jak się to wydaje Grześkowi, albo dokładniej jego przełożonym. On tak w ogóle, to jest tam dopiero chłopcem na posyłki. To wszystko zaczęło się siedem lat temu. Z jakiej racji człowiek który pozostał wtedy wśród żywych miałby się mścić po takim czasie i zabijać współtowarzyszy?! Gdzie sens? Gdzie logika? To, co się wydarzyło przed laty musi być motywem zbrodni. To jest zemsta. Tylko za co? Zainspirowany moimi wnioskami Grzesiek zniknął. Znowu musiałam spędzić samotny wieczór. O czwartej rano zostałam obudzona przez mojego bodyguarda. Powiedział, że jeżeli chcę być przy aresztowaniu, to mogę z nim jechać. Moje wszystko chciało jeszcze zostać w łóżku, jednak kilka szarych komórek się wykazywało zdolność do myślenia i to tylko dzięki nim znalazłam się godzinę później w punkcie obserwacyjnym. To był prawie masochizm. W końcu zobaczyliśmy dwóch mężczyzn zmierzajšcych w naszym kierunku. Dowiedziałam się, że jeden z nich, to Miłosz W., czyli ten, który rzekomo wyjechał służbowo. Jeżeli on tu naprawdę był, to znaczy, że się myliłam. Moje przypuszczenia były do niczego. Postanowiłam obserwować, jak potoczą się wypadki. Nagle zauważyłam idšcego od Przełęczy Kondrackiej mężczyznę w czerwonej ortalionowej kurtce. Przecież ja zapomniałam powiedzieć Grześkowi o tym, co usłyszałam w szpitalu. Na szczęście teraz był blisko. Bez zbędnych wstępów i szczegółów poinformowałam go o tym, że właśnie nadszedł morderca. Teraz to on się musiał martwić, co zrobić z tą informacją. Grzesiek niepostrzeżenie zbliżył się do inspektora Malskiego, a w tym czasie mężczyźni spotkali się. Zaczęli dość głośno rozmawiać, potem jeden z nich wyciągnął broń i nie był to mężczyzna w czerwonej kurtce. * * * Artur S. został aresztowany. Przyznał się do wszystkiego. Przed siedmiu laty cudem uniknął śmierci. Jego przyjaciele, a przynajmniej ludzie, których do tej pory uważał za przyjaciół zamordowali z zimna krwią Marcela G. a potem pozbyli się ciała zrzucając je ze zbocza. Artur nie wiedział, co się dzieje, ale domyślił się że będzie następny. Zaczął uciekać, ale było ciemno i padał deszcz. Potknął się o kamień i spadł. Kiedy odzyskał przytomność nic nie pamiętał. Przez te wszystkie lata przebywał w szpitalach psychiatrycznych i przytułkach dla bezdomnych. Był człowiekiem bez tożsamości. Kiedy zaczął sobie przypominać swoją przeszłość, chciał tylko jednego. Zemsty. W końcu udało mu się zebrać wystarczająco dużo wiadomości, by móc odegrać się za wszystko, co przeżył. Z ostatniego morderstwa chciał mieć trochę więcej satysfakcji, więc zastraszył Krzysztofa D. i wyznaczył mu spotkanie nad Przełęczą. Niespodziewanie pojawił się on jednak w towarzystwie Miłosza W., który nie zamierzał dać się wodzić za nos, tylko postanowił zrobić to, co nie udało mu się siedem lat temu. Na szczęście policja zareagowała w odpowiednim czasie. - Ich firma służyła do prania brudnych pieniędzy. Robili nielegalne interesy. Tylko Marcel G. i Artur S. nic o tym nie wiedzieli. Widocznie Marcel zaczął się czegoś domyślać i podczas wspólnego wyjazdu został upozorowany wypadek. Przy okazji mieli się zapewne pozbyć również Artura. Krzysztof D. i Miłosz W. też zostali aresztowani, ale mając dobrego prawnika wywiną się ze wszystkiego. Bardzo ciężko będzie udowodnić, że wydarzenie sprzed siedmiu lat nie było wypadkiem. Znacznie łatwiej będzie stwierdzić, że Artur S. jest niezrównoważony psychicznie - Grzesiek skończył opowiadać i przeciągnął się. Pomyślałam z satysfakcją, ze jednak miałam rację i uśmiechając się pod nosem przytuliłam się go mojego osobistego policjanta.
  24. Dziękuje bardzo za tak pozytywny komentarz. Temat, czy raczej miejsce akcji sprawia, że ten tekst jest nie zawsze dobrze odbierany. Co do wątku Lucy, to uwierz mi, ze strasznie się namęczyłam próbując wymyslić, co to właściwie miało oznaczać ;) pozdrawiam serdecznie
  25. - Kati! Kati! Gdzie ty się do cholery podziewałaś?! Nie ma z ciebie za grosz pożytku! Coś ty tam znowu czytała?! Szkolona pokojówka się znalazła. W tej chwili pranie zebrać, bo burza się zaczyna! No już! Na co czekasz! Pranie, pranie... Sama by mogła. Niech ją w oczy nie kole, że się czytać nauczyłam i mądrzejsza od niej jestem. Nie moja wina, że sama ledwie litery składa. Gospodyni wielka się znalazła. Ciemno, że oko wykol, psy ujadają, co chwila grzmi, a ja muszę latać za jakimś prześcieradłami. Przemoknę jak nic! Kto mi na drodze drewno jakieś rzucił?! Całe pranie poszło w błoto. Hilda mnie chyba teraz z miejsca wyrzuci na ten deszcz i każde sobie innej posady szukać. Co za głupie żarty?! Zaraz, to nie drewno... To człowiek... - Diamenty... Lucy... - wycharczał, a potem jego głowa opadła na rozmokłą ziemię. To margrabia Hintenhofen. On... on nie żyje! Stałam przez chwilę bezczynnie wpatrując się w bezwładne ciało. Deszcz spływał mi po twarzy, a potem wsiąkał w ubranie. W końcu skierowałam swoje kroki do dworu. Weszłam przez frontowe drzwi i od razu natknęłam się na hrabinę Adelę Hintenhofen. Zmierzyła mnie nieprzyjaznym spojrzeniem. W końcu weszłam tam, gdzie nie powinnam. Zanim jednak zdążyła krzyknąć powiedziałam, że margrabia nie żyje. - Co takiego?! Zaprowadź mnie tam! No już! Pospiesznie zarzuciła płaszcz na ramiona i wyszłyśmy na zewnątrz. Spojrzała na ciało, a potem na mnie. - Mówił coś? - zapytała ostro. - Odpowiadaj! Powiedział coś?! - Dwa słowa. Diamenty i Lucy - wyjąkałam zaskoczona jej zachowaniem. Hrabina zachowywała cały czas zimną krew, była bardziej zdenerwowana niż zrozpaczona. - Nikomu o tym nie mów. Zapomnij, że on to powiedział. Zrozumiałaś?! - pokiwałam głową. - Stary dureń. W końcu się doczekał - mówiła już do siebie. - Policją sama się zajmę - rzuciła jeszcze w moim kierunku. Przez to wszystko zapomniałam o praniu, które teraz nie nadawało się już do niczego. Pozbierałam ubłocone prześcieradła i skierowałam się do wejścia dla służby. Od Hildy dostałam reprymendę za wszystkie czasy i jeszcze trochę na przód. Kiedy jednak udało mi się w końcu dojść do słowa i powiedzieć o morderstwie margrabiego, to tak jakby przestała się przejmować tym praniem. Opadła na krzesło, które pod jej ciężarem aż się ugięło i zaczęła prosić o zmiłowanie pańskie. Burza trwała tymczasem w najlepsze. Ciało margrabiego zostało w końcu zabrane. Doktor stwierdził, że śmierć nastąpiła wskutek utraty krwi, po dwóch postrzałach. Wszyscy jednoznacznie stwierdzili, że nie usłyszeliby nawet salwy armatniej, bo co chwila uderzały pioruny. Inspektor przesłuchiwał mnie w towarzystwie hrabiny, która nie spuszczała ze mnie swojego roziskrzonego wzroku. Musiałam gładko pominąć ostatnie słowa margrabiego, czym i tak nie zasłużyłam sobie nawet na cień jej sympatii. Przemoknięta i przemarznięta siedziałam przy piecu, popijając gorące mleko. Potem przez pół nocy musiałam doprowadzać do stanu używalności zabłocone pranie, bo kiedy Hilda doszła już do siebie, to stwierdziła, że mi tego nie przepuści. Zaczęłam się zastanawiać, co tak bardzo chciała ukryć hrabina. Margrabia był właścicielem kopalni diamentów w afrykańskiej kolonii. Miał tam też swoją rezydencję. To mogłoby wyjaśnić jedno ze słów, ale drugie? Lucy... To imię kobiety. Jednak czy naprawdę chodziło o kobietę? Poza tym, kto mógłby chcieć jego śmierci? Teraz przebywa tutaj brat margrabiego, Hermann, który właśnie wrócił z Afryki. Nadzoruje on tamtejsze interesy. To energiczny i bardzo przystojny czterdziestoośmioletni mężczyzna. Oprócz niego są jeszcze dwaj młodzi panicze Hintenhofen, Rudolf i Maximilian, którzy przyjechali dwa dni temu. Obaj uczą się na uniwersytecie w Gottingen. Mieszka tutaj także uboga kuzynka hrabiny Brigitta, a także babka pana margrabiego Thekla ze swoją damą do towarzystwa Hester. Nagle usłyszałam jakiś huk i rumor. Dochodził gdzieś z góry. Pomyślałam, ze to może złodziej, więc ostrożnie i po cichu skierowałam swoje kroki w stronę schodów. We dworze panowała nieprzenikniona ciemność. Ledwo odróżniałam kontury ścian i mebli. Schody skrzypiały cicho, a ja wolałam nie oglądać się za siebie. W końcu dotarłam na drugie piętro. Hałas dochodził z gabinetu margrabiego. Znajdował się on na końcu korytarza. Przez uchylone drzwi sączyło się słabe światło. Nasłuchując, zaczęłam się zastanawiać, co mam zrobić. W pewnej chwili usłyszałam za sobą kroki. Ktoś jeszcze wchodził po schodach. Wystraszyłam się. Jeżeli by mnie tu zobaczył, to mogłoby się źle dla mnie skończyć. Przeszłam kilka metrów w przeciwną stronę korytarza. Gruby dywan stłumił wszelkie odgłosy. Ukryłam się w ciemności, wpatrując się w wyłaniający z niej kształt, który podążał w stronę gabinetu margrabiego. Kiedy padło na niego światło byłam już pewna, że to pan Hermann. Nie usłyszałam żadnych krzyków, ani innych podejrzanych odgłosów, więc nie mogło chodzić o włamanie. Podeszłam tak blisko, jak to było tylko możliwe. Udało mi się zauważyć, że to hrabina jest w gabinecie męża i najwyraźniej czegoś szuka. Wszystkie szuflady były powyciągane, ich zawartość bezładnie leżała na podłodze, tak jak wszystkie książki i papiery. Nie trzeba było tego dokładnie widzieć, żeby wiedzieć, że jest ona wściekła. Była to kobieta o niezwykłym harcie ducha. Piękna, dumna, rozsądna i inteligentna. Czy to śmierć męża ją tak poruszyła? - Adi, proszę posłuchaj mnie... - dotarł do mnie urywany szept pana Hermanna. Nikt, nawet margrabia, nie zwracał się do hrabiny w ten sposób. - Nie Herman, to ty posłuchaj. On wie. On o wszystkim wie! To dla mnie koniec! Rozumiesz?! Jestem skończona! Taki skandal... - Zabiorę cię stąd Adi. Wyjedziemy do Afryki. Po śmierci Hansa należy mi się moja część. Poradzimy sobie. Adi... - Ktoś się dowie. Ja tak nie potrafię! Poza tym one znikły. Szukałam wszędzie. Sejf jest pusty. Zrób coś. Ja tego dłużej nie wytrzymam - hrabina zaczęła szlochać, pan Hermann objął ją i zaczął coś szeptać. Pomyślałam, że powinnam już iść, bo mogą zaraz wyjść i mnie zauważyć. Poza tym upewniłam się już, że to nie było włamanie, więc na dobrą sprawę nie miałam tutaj nic do roboty. Nagle kichnęłam tak głośno, że echo rozeszło się po całym dworze. Hrabina natychmiast wybiegła z gabinetu. Przez myśl zdążyło mi przemknąć, że powinnam już szukać nowej posady. - Co tu robisz!? Co słyszałaś?! - jej słabość momentalnie znikła, była wściekła, ale też przestraszona. - Nic - wiedziałam, że nie uwierzy, ale przynajmniej mogła mieć nadzieje, że w takim razie będę trzymała język za zębami. - I bardzo dobrze. Wynoś mi się stąd. Ta noc okropnie się ciągnęła. Nie mogłam zasnąć. Przez cały czas zastanawiałam się nad tym, co się wydarzyło. Czy hrabina ma romans z bratem margrabiego? Ona ma czterdzieści cztery lata, a jej mąż był od niej dwanaście lat straszy. W takim wypadku wszystko jest możliwe. Czy jednak był to wystarczający motyw, żeby pozbyć się margrabiego? Zginęły diamenty. To jest pewne. Pan Hermann wrócił z Afryki trzy tygodnie temu. Część kamieni zawsze przywozi ze sobą. Ich miejsce jest w sejfie margrabiego. Najwidoczniej morderca je zabrał. Jednak... To nie mógł być nikt obcy. Ten ktoś musiał znać szyfr, albo margrabia sam dał mu diamenty. Inna możliwość nie istnieje. Dopiero podczas śniadania o morderstwie dowiedziały się kuzynka hrabiny i babka margrabiego. Mogło to zagrażać życiu starszej pani, gdyż miała słabe serce, jednak nie można było tej informacji ukryć. Lubiła ona czytywać gazety, a tam pojawiły się już pierwsze wzmianki o tym wydarzeniu. Pan Hermann usiłował jej to przekazać w jak najbardziej delikatny sposób, jednak mimo to nie obyło się bez sporego szoku. To głupia gęś Hester narobiła takiego krzyku, że to ją trzeba było uspokajać. Wszystkie damy do towarzystwa są takie same. Gapowate i nierozgarnięte stare panny. Nigdy nie lubiłam sprzątać pokoju panicza Rudolfa. Jak zwykle wszędzie były porozrzucane ubrania i książki. Pościel leżała na podłodze, a gruby dywan był ubrudzony błotem. Na kredensie stała butelka po winie. On nie szanował ani swojej pracy ani czyjejś. Miał humory jak mały chłopiec, dlatego mimo jego dwudziestu trzech lat margrabia nawet w najmniejszym stopniu nie wprowadził go do interesów. Poza tym to ignorant i utracjusz. Panicz Maximilian to co innego. Spokojny, rozważny. To dopiero osiemnastolatek, ale za to nad wyraz inteligentny, oczytany i doskonale zorientowany w polityce. Jego ubrania są zawsze starannie złożone, sam ścieli swoje łóżko, a większość czasu spędza przy biurku wytrwale się ucząc. To stare dębowe biurko należało jeszcze do pradziadka margrabiego. Jest niezwykle potężne i ma mnóstwo ukrytych schowków. Sypialna hrabiny wygląda jak prawdziwy raj. Ogromne łoże z purpurowym baldachimem, jedwabna pościel, włoskie meble, grube dywany, mnóstwo bibelotów. To było jedyne pomieszczenie urządzone w ten sposób, z klimatem i gustem. Wszystko zostało sprowadzone na zamówienie. Reszta umeblowania we dworze była dziełem kilku pokoleń Hintenhofenów, mieszały się tu różne style, różne tradycje. Potem zajęłam się sprzątaniem gabinetu. Starałam się pobieżnie przeglądać znajdujące się tam dokumenty. Większość z nich była dla mnie całkowicie niezrozumiała, poza tym pojawiła się hrabina. - Sama się tym zajmę, a tobie radzę nie wsadzać nosa w nie swoje sprawy - brzmiało to jak groźba. - Dobrze, tylko wymiotę popiół z kominka - odpowiedziałam obojętnie. Wyszłam z gabinetu zastanawiając się, czy nadpalone skrawki papieru leżące w kominku mają jakiś znaczenie. Usunęłam je razem z popiołem i niedopałkami drewna. Hilda wyszła do ogrodu, więc mogłam spokojnie zapoznać się z ich zawartością. Niestety kilku brakowało. ... teraz wszystko jasne ... musisz mi przekazać ... wiesz, że nie jestem ... należy mi się ... nie będę czekać ... Jejku, nie dość, że brakuje części tego listu, to jeszcze pismo jest tak nieczytelne, że z trudem można to odczytać. Kto takimi bazgrołami usiłował szantażować margrabiego?! Nie wiadomo nawet, czy to kobieta, czy mężczyzna. Co mam teraz zrobić? Hrabina na pewno coś ukrywa, prawdopodobnie ma też romans z Hermannem. Dodatkowo ktoś szantażował margrabiego no i ktoś ukradł diamenty. Sprawa się komplikuje, zwłaszcza że inspektor został poinformowany, że to prawdopodobnie jakiś złodziej lub przypadkowy bandyta jest winien morderstwa. Ewentualnie wróg margrabiego przybyły z Afryki. Poza tym nie wie on o kradzieży. Nie przeszukał też dworu, więc nie miał możliwości, żeby zaleźć narzędzie zbrodni. Czy ktoś się tu w ogóle przejmuje tą zbrodnią!? Zastanawiałam się nad tym wszystkim podczas obiadu. Kto z siedzących przy stole miał mordercze skłonności? Najbardziej pasował mi pan Hermann. Dla hrabiny na pewno był gotów to zrobić. Dla pieniędzy zresztą też. Przejęcie interesów w Afryce przyniosłoby mu ogromne zyski. Pozwoliłoby mu to na spełnienie swoich marzeń podróżniczych. Śmierć brata to dla niego przepustka do pieniędzy i tytułu. Poza tym jest on wystarczająco pewny siebie i zdecydowany w swych działaniach, ale brakuje mu wyrachowania. A synowie margrabiego? Rudolfowi zabrakłoby zimnej krwi, to dzieciak, który mógłby posunąć się do zastraszenia, ale nie do morderstwa. Z kolei Maximilian to człowiek z zasadami, który nigdy nie zhańbiłby się takim czynem. Jego bronią jest umysł, nie rewolwer. Hrabina? Jest niezwykle spokojna. Uśmiecha się, próbuje zabawiać swoją kuzynkę, która widocznie jest jeszcze w szoku. Gra ona rolę doskonałej pani domu. Jednak to, co słyszałam w nocy jednoznacznie mówi, że i ona coś ukrywa. Podwieczorek każdy jadł osobno. Panowie byli w bibliotece, starsza pani ze swoją damą do towarzystwa u siebie, hrabina z kuzynką w altanie. Resztki z obiadu zaniosłam Rexowi, jednak zachowywał się on jakoś dziwnie. Wyraźnie miał ochotę na spacer. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Przecież psami zajmuje się tutaj ktoś inny, na pewno nie ja. Czego on może chcieć? A jeżeli go wypuszczę i on ucieknie? W końcu pozłam za nim. Co chwila się zatrzymywał i sprawdzał, czy dotrzymuję mu kroku. Kiedy wyszliśmy poza teren dworu zaczęłam się zastanawiać, o co mu chodzi. Wreszcie dotarliśmy na skraj lasu. Tam Rex zatrzymał się. Przez chwilę stał nieruchomo, aż w końcu podszedł do jednego z drzew i zaczął szczekać. Posłuchałam go. Zauważyłam, że w starym dębie jest dość duża szczelina. Zajrzałam tam. Wydawało mi się, ze widzę jakiś czarny kształt, jednak nie bardzo miałam ochotę ryzykować. Może to jakiś nieprzyjazne zwierzątko? Kiedy jednak upewniłam się, że kształt nie reaguje hałas robiony przez Rexa, postanowiłam go wyciągnąć. Po kilku minutach nadal stałam w tej samej pozycji wpatrując się w przedmiot ostrożnie trzymany w rękach. To był rewolwer. Rex zadowolony ze zdobyczy usiadł i czekał na pochwałę. Musiał widzieć, jak ktoś to tutaj ukrył i uznał to za zabawę. Kiedy nie zwracając na niego uwagi skierowałam swoje kroki do dworu, widocznie się obraził, bo pobiegł przodem nawet się mnie nie oglądając. Zawiodłam jego psie zaufanie. Byłam pewna, że podobny, jeżeli nie taki sam, rewolwer widziałam dzisiaj rano w pokoju panicza Rudolfa. Jednak skoro go widziałam, to znaczy, że on tam nadal jest, a ten należy do kogoś innego. Jedyną osobą, która przyszła mi na myśl był pan Hermann. Włożyłam rewolwer do kieszeni fartuszka. Była trochę za mała, ale nie miałam lepszego schowka. Udało mi się przemknąć niezauważenie do mojego pokoju. Niedawno odeszła jedna z pokojówek i jak na razie zajmowałam go sama. Pozostało mi tylko dobrze ukryć rewolwer razem ze skrawkami znalezionego listu. We dworze, jak to zwykle późnym popołudniem panowała cisza i spokój. Panicz Rudolf pojechał do miasta, pan Hermann udał się na przejażdżkę konną, starsza pani śpi, hrabina wyszła na spacer. Zaczęłam się zastanawiać, czy się przypadkiem nie zagalopowałam z tym wyjaśnieniem morderstwa. Gdzie w tym jest mój interes? Ukrywałam dowody rzeczowe, jednak czy kogoś to interesowało? Kto zechce mnie wysłuchać!? Hrabina sama coś ukrywa, może nawet winnego. Inspektor machnie ręką na to, co mam do powiedzenia. Wróg z kolonii to przecież wystarczające wyjaśnienie. Te myśli przez cały czas nie dawały mi spokoju. Kładąc się spać, zastanawiałam się, czy czas pozwoli wyjaśnić te wszystkie wątpliwości. Odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewałam. W środku nocy obudziły mnie jakieś szumy i szelesty. Początkowo myślałam, że to sen, jednak kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zorientowałam się, że po moim pokoju porusza się jakiś ciemny kształt. Przez chwilę zastanawiałam się, co mam w takiej sytuacji zrobić. Nie miałam wątpliwości, że to morderca, który szuka dowodów swojej winy. Gdybym tylko mogła zobaczyć kto to taki... W pewnym momencie poderwałam się spod pierzyny. Jednym susem znalazłam się obok niego, jednak on nie dał się zaskoczyć. Błyskawicznie odwrócił się w moim kierunku i zacisnął mi ręce na szyi. Przez chwilę się z nim siłowałam, ale przecież nie miałam szans z mężczyzną. Zaczęło mi brakować powietrza. W końcu niewiele myśląc uderzyłam go z całej siły w twarz. Raz potem drugi. Kiedy uścisk zelżał, kopnęłam go jeszcze między nogi. Jękną tylko i puścił moją szyję. Chciałam jak najszybciej zaświecić lampę jednak on zdążył wybiec i zniknąć w ciemności. To wszystko musiał się obrócić przeciwko niemu, wiec narobiłam takiego rabanu, że aż dwór zatrząsł się w posadach. Czerwone ślady wokół mojej szyi świadczyły o tym, że sobie tego wszystkiego nie wymyśliłam. Poza tym na mojej ręce zostały ślady krwi. Musiałam uderzyć tak nieszczęśliwie, że rozbiłam mu nos. Dzięki temu nie powinno być żadnej trudności z rozpoznaniem dusiciela. Hrabina nie mogła zlekceważyć tego wydarzenia. Zapowiedziała, że po śniadaniu wezwie inspektora. Zabroniła mi też pokazywać się komukolwiek na oczy. Przez resztę nocy nie mogłam zasnąć. Bałam się, ale też byłam podekscytowana tym, co miało się wydarzyć następnego poranka. Nie miałam pojęcia, jak cała sprawa się rozegra. Czy hrabina znowu zainterweniuje i nie pozwoli, żeby padły jakieś niewygodne dla niej słowa? Najbardziej przerażała mnie myśl, że morderca spróbuje jeszcze raz. Przecież nie osiągnął tego, co chciał. Dowody jego zbrodni nadal mam ja i nadal żyję. Postanowiłam przez cała noc czuwać. Zostawiłam zaświeconą lampę i starałam się nie zasnąć. Skończyło się na tym, że rano Hilda musiała mnie prawie siłą ściągać z łóżka, bo ledwo trzymałam się na nogach z niewyspania. Szybko jednak odzyskałam entuzjazm i werwę. Do śniadania miała podawać Anna, więc od razu zajęłam się sprzątaniem. Panicza Rudolfa nie było u siebie, pana Hermanna też. W obu pokojach stały walizki. Czyżby obaj się gdzieś wybierali?! To wszystko zaczynało być co najmniej dziwne. Już miałam wejść do sypialni hrabiny, kiedy usłyszałam dochodzące stamtąd głosy. - Nie wyjedziesz. Przemyślałam to. Wszystko zaszło już za daleko - mówiła ostrym i pewnym głosem. - Nie możesz mi tego zrobić! Słyszysz! - odezwał się jakiś mężczyzna. - Nie będzie w moim domu podnosił na mnie głosu - hrabina był opanowana i wyraźnie wiedziała, co ma z tym wszystkim zrobić. - Teraz już w twoim? To mi się już nic nie należy? - Obawiam się, ze nie. - Jesteś moją matką! Musisz mnie chronić. Inaczej wszyscy się dowiedzą, że Hans nie był moim ojcem - teraz byłam pewno, że ten głos należy do panicza Rudolfa. - Kochany tatuś czekał aż Max dorośnie i nawet nie pomyślał, żeby część interesów przekazać mnie. A dlaczego?! A dlatego, że nie byłem jego synem i mi się nie należało! Zabiorę swoją część i wyjadę. Jak wszystko dobrze pójdzie, to już nigdy mnie nie zobaczysz. - Przestań! W tej chwili wyjdź. Czym prędzej znikłam za najbliższymi drzwiami. Nie miałam najmniejszej ochoty na spotkanie z mordercą. Byłam pewna, że na jego twarzy zobaczę skutki nocnych wydarzeń. Zanim przyjechał inspektor zdążyłam to wszystko przemyśleć. Przypomniała mi się też pewna rozmowa telefoniczna, której zupełnie przez przypadek byłam świadkiem. Zanosiłam wtedy margrabiemu podwieczorek do biblioteki. Był bardzo zdenerwowany, słyszałam jak mówił "Nie będziesz mnie do niczego zmuszał. Wydziedziczę, cię jeśli nie przestaniesz się tak zachowywać." Jego rozmówca najwidoczniej nic sobie s tego nie robił. Wtedy myślałam, że chodzi o panicza Rudolfa i jego kolejny wyskok, być może jakiś niestosowne małżeństwo. Często mu się zdarzały takie niezbyt chwalebne sytuacje. Hazard, bójki, długi, kobiety... Najwidoczniej dowiedział się, że nie jest synem margrabiego. Tylko kto mógł być w posiadaniu takiej wiedzy poza hrabiną? Przecież o tym nikt nie wiedział, nikt nawet nie podejrzewał takiego czegoś! Nawet teraz, po tym, co usłyszałam, wydaje mi się to nieprawdopodobne. Jeżeli już panicz Rudolf o wszystkim się dowiedział, to postanowił szantażować ojca i w ten sposób sięgnąć po pieniądze. Jednak nie przyniosło mu to oczekiwanych rezultatów. Zawisła nad nim groźba wydziedziczenia, wiec postanowił się jakoś zabezpieczyć. Prawdopodobnie ukradł diamenty, co margrabia zauważył i w wynika awantury doszło do morderstwa. To brzmi nawet logicznie. Jednak czy ktoś w to uwierzy? Inspektor wysłuchał tego, co miałam do powiedzenia. Zabrał dowody, które udało mi się zgromadzić. Zarządził przeszukanie pokoju panicza Rudolfa, aczkolwiek sam jego wygląd w zestawieniu z moimi słowami pozwolił mu już na wyciągniecie wniosków. Przesłuchanie hrabiny przyniosło ostateczne potwierdzenie wszystkiego. Początkowo trzymała się ona wersji, jakoby margrabiego zamordował ktoś z kolonii, jednak kiedy inspektor zaczął zadawać jej pytania wprost, nie miała już wyjścia i powiedziała prawdę. Okazało się, że to ona ukryła rewolwer i że robiła wszystko, żeby chronić syna. Kiedy jednak doszło do kolejnej próby morderstwa zrozumiała, że nie może go dłużej ukrywać. Tym bardziej, że zaczął grozić i jej. Nie miała pojęcia, kto poinformował go, że nie jest synem margrabiego. Zresztą wbrew oczekiwaniom panicza Rudolfa, jej mąż o niczym nie wiedział. - Widzi pan inspektorze, to jest zupełnie niezwiązane ze sprawą, ale skoro pan nalega - zaczęła hrabina, odpowiadając na ostatnie pytanie. - Mieliśmy córkę. To było nasze pierwsze dziecko. Kiedy miała dwa latka poważnie zachorowała. Mąż pojechał po doktora, jednak po drodze spotkał znajomego z kolonii. Upił się. Lucy umarła, zanim wrócił. W chwili śmierci szukał widocznie przebaczenia. Była to prawda, jednak nie cała. Margrabia nazwał imieniem córki parowiec należący zresztą do jego prywatnej linii żeglugowej. Prawdopodobnie używał go do przewozu diamentów. Nie wszystkie kamienie przywoził jednak na kontynent. Nikt nie wiedział, co się działo z pozostałą częścią. Teraz już było wiadomo, że albo ukrywał je na parowcu, ale też zostawił tam istotną wskazówkę, co do miejsca, gdzie się one znajdują.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...