Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Michał Gołębiowski

Użytkownicy
  • Postów

    25
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Michał Gołębiowski

  1. Nie, nie, nie! Nie podoba mi się! Tyle smiechu, że przez łzy nie widać kolejnych akapitów. Na dodatek postaci pop-kultury wykorzystane w taki sposób, że po prostu nie-smiać się nie da! A ja lubię poczytac sobie w ciszy :-( Oki, dobra, teraz na poważnie - to były zalety. Jedyne co mi zaszwankowało w Twoim opowiadaniu, to język. W porównaniu z Jaye'm, mogłes lepiej to rozegrać. Ale to zgrzyt strasznie denerwujący - bo dopieszczenie niektórych fragmentów dałoby znakomite rezultaty. Miałem wrażenie, że pisałes to trochę w pospiechu. A patrząc po Twoich poprzednich tekstach, to sądzę a nawet jestem przekponany (!!), że dysponujesz ogromnym zasobem umiejsętnosci. Dlatego trochę te zdania mnie wkurzyły. :-/ Masz u siebie teksty, które według mnie nie mają ani 1% wad. napisane doskonale. Ale tutaj to odniosłem wrażenie, jakby zwykłe, najzwyklejsze dopieszczenie mogło naoliwic ten kołowrót żartu i ironii.
  2. Wszystko tu bardzo dobrze, wszystko cacy... ale język szwankuje, Zdania jakies takie koslawe, niedopracowane jeszcze, mające sporo wad. Krzywo sie czyta z takimi zdaniami. Popraw a będzie cacy-cacy, a nie tylko cacy.
  3. Zgadzam się - język super, narracja znakomicie przeprowadzona i trafny humorek. Zoperowałes całym opowiadaniem ze sprawnoscią hirurga. Szkoda tylko, że tak mało osób przyciągnął powyższy tekst. Zasługuje na więcej komentów.
  4. Zaprosiłas mnie i zachęciłas komentarzem do mojego tworu - więc jestem przy Twoim ;-) Chciałem się tym komentarzem odwdzięczyć a jednoczesnie uniknąć bałwanowatych pochwał, które nie są niczym dobrym dla autora komentowanego tekstu. I jak wrażenia? Jestem w zasadzie na tak. Lecz owe "tak" jest trochę niepewne. Dlaczego? Tekst jest jakis taki oryginalny, inny... W zasadzie jest to sprawnie napisany tekst bezgatunkowy. O tyle dziwaczny i ekscentryczny z gruntu, że trudno się cokolwiek wypowiedzieć. Podczas lektury CZUĆ klimat, co upodabnia tekst bardziej do poezji. Ale forma raczej prozatorksa - miejscami przechodząca w opowiadanie, miejscami w szkic, kiedy indziej zas przypominająca artykuł popularnonaukowy. Zdaje mi się, że wyrobiłas sobie tym tekstem swój własny indywidualny styl. I to styl bardzo dziwny. Nie wiem jak Twoje poprzednie teksty - muszę zajrzeć :-) Tekst o tyle nietypowy jak dla mnie, że więcej wypowiedzieć się nie zdołam. Jedyne co jest pewno - to to, że lektury nie żałuję :-) Pozdrawiam! M.G.
  5. Buhahahaha, nie zauważyłem tych trzech siedemnastek :-))))))) Ale oznaczają one jedno - tylko jedno i nic innego - a mianowicie to, że musisz zajrzeć do mojego tekstu. Hyhy :-p Z Jay'em zgadzam się również w kwestii pani metal. Również znam parę metalek (że się tak wyrażę) i powiem, że jedyny usmiech jaki widze na tych zmasakrowanych kolczykami twarzach, to usmiech białych siekaczy. (Tylko niech nikt nie odczytuje tego jako anty-subkulturowe, ergo: anty-metalowe rozróby)
  6. Dobre nawet - warsztat OK, styl nic do zarzucenia. Moge nawet pochwalić miejscami. Ale tylko miejscami - bo całe opowiadanie ma fabułę zbyt miałką. Taka sielana. Historyjka miosna - ot, i wszytsko. Zabawne, cukierkowe... Musisz szanować talent! (Wiem co mówię - Talent to Ty masz).
  7. ASHER: Panie Michale, pan samokrytyke skladasz??? Szczerze? Nie. Raczej krytykę twórczosci Asher. :-P Sam sobie złożyć nie mogłem. Dyć ani grafoman ze mnie, a i też bloga u mnie brak. A kto wie, czy ktos nie nazwie tej epoki na styl: - Negatywizm albo - Stara Polska; - Młodowiecze albo też - Nieoświecenie; - Materializm - Interializm; - Grafomanoglobalizm tudzież może Asheroblogizm ;-)
  8. Grafomanizm. Blogografomanizm. Blogowtórnografomanizm.
  9. Kiedy opieprzyłes mój wiersz "Groteske" pomyslałem, że jestes z tych gosci, co to oceniają ostro, ale nauczyć nauczą. Zaciekawiła mnie Twoja osoba, toteż posprawdzałem Twoje komenty i wszelkie materiały. I czar prysł - okazało się, że jestes kolejnym wyznawcą kubowojewództwa. A po obejrzeniu dyskusji z Danielem Piaszczykiem etc. to już całkiem do Ciebie szacunek straciłem. Strasznie się zawiodłem. Szczególnie gdy z początku myslałem, że krytykujesz "pozytywnie" (czyt. ostro lecz konstruktwnie). A na tym miejscu znalazłem zwykłą lamerię. I zawiodłem sie po raz drugi (choć w mniejszym stopniu) - czytając ten wiersz. Szczerze powiem, że nie jestem miłosnikiem tego typu ekspresji. Wolę liryzm (którego chciałes pozbyć się w moim "Groteske"). Ale skoro nie kapuję tych klimatów to i w dyskusję na temat wartosci tego tworu wdawał się nie będę... Na koniec powiem, że bardzo interesuje mnie Twoja osoba. Bo myslę, że pod pozorami cynika i zakompleksieńca musisz być bardzo ciekawą osobowoscią. Gdybys miał GG, to chętnie bym przeprowadził z Tobą małą wymianę zdań.
  10. Czekam na ciebie ja---- kurz w oknach czekam jak na pierwsze cięte struny wiatru i tylko Sukub przelewa się we mnie barokiem wspomnień czerwoną draperią wargi już północ ----już nie przyjdziesz nie zerwiesz cienia ciekłym orientem śliskim dnem ciała
  11. A ja sie usmiechnąłem przeczytawszy ten tekst. Moim zaniem (bez sciemniania i cukrzenia, bez pierdół i bazgrołów), że to haiku jest b. dobre. A jesli nawet się mylę, jesli nie jest dobre, to na pewno mogę powiedzieć, że stworzone dla mnie. I ku pociesze gustu podobnego do mojego.
  12. Wiersz nie jest dobry. Nie znam Twojego wieku, ani nic, ale ogólnie nieciekawy jest to tekst. Chociaż skoro mówisz, że dopiero zaczynasz przygodę z poezją, to wszystko jeszcze przed Tobą! Po pierwsze - razi anachronizmami, powiewa grafomanią, utartymi wyrażeniami i jarmarcznym budowaniem klimatu. Teskty typu "ogarnia mnie", "zeschłą krwią" czy "kolejnym krokiem ku smierci" nie tylko są mroicznis-darknis (czyli tandetnym budowaniem klimatu), ale również zawiodły mnie (i zawiodą każdego) swoim banalnym brzmieniem, utarte są to wyrażenia, powszechne, nic nie wnoszące, stare i nienowe. A z takich własnie wyrażeń składa się caly twój tekst. Zamiast zadziwić czytelnika błyskotliwymi spostrzeżeniami, ujęciami tematu, to Ty serwujesz mu banał. Poza tym brzmi to mocno tandetnie, jarmarcznie i brak w tym klimatu. Nie wiem, może założenie jest dobre... Poczytaj np. Sliwiaka. U niego nie ma "zasychającej krwi" albo "sierci wsród mroku". U niego są "ogrody jelit, żółci i nadmuchanych pęcherzy". Rozumiesz? Ujęcie tematu zadziwiające, trafne i oryginalne. Albo poczytaj Baudelaire'a. Poego, Micińskiego Koraba-Brzozowskiego, jesli zalezy ci na pisaniu w mrocznych klimatach. Ale poczytaj również współczesnych poetów, bo na starociach, choć sa ciekawee, opierać się dzis nie sposób. To tyle. Bye, bye.
  13. Utwór może być długi i nudny, krótki i ciekawy, ale równie dobrze może być odwrotnie. Długość utworu nie powinna być jednym z kryteriów jego oceny. A napisanie takiego szorta jeśli ma być sensowny i ciekawy nie jest łatwe, jego konstrukcja musi sie opierać na jakimś oryginalnym pomyśle. W sumie masz rację. Ale to w tym wypadku rzecz względna. Krytycy i pisarze współczesni (min. Feliks Kres) piszą otwarcie, że kto pisze szorty, nawet i bardzo dobre, daleko nie zajedzie. Bo czy wyobrażasz sobie wydać książkę z 200-oma takimi szortami? I kto by chciał czytać 20 tekstów na dobę? Poza tym szorty nie podlegają jako-takiej ocenie krytyka, a nawet czytelnik, przeciętny czytelnik po lekturze kilku takich krótkich historyjek zniechęci się i pozostaną mu mdłosci i uraz, i już nie sięgnie raczej po cos podobnego. Poza tym pisanie szortów ma inne wady - więcej wad niż zalet; nie widac po nich talentu autora, nie oddziałują na czytelnika tak jak dłuższe twory, mają zazwyczaj płytkie przesłanie. Poza tym szorty są jak... jak chipsy. Jedną paczkę można wszamać. Druga też. Trzecią, no... też. Ale po czwartej to już mdli jak jasny gwint. I chce się... no wiesz, co się chce ;-) W mojej opinni nie trzeba pisać Bóg wie jak dłygiego tekstu... na 50 stron albo na 25. Nie. Można szort rozbudowac jakąs prostą fabułką, niekoniecznie nudną, na zaledwie kilka stron; od 3-5 maszynopisu. Tylko cokolwiek rozbudować. Być zwięzłym, a wtedy nie zanudzi. Wymyslam np. szort, gdzie z poetycką fantazją i zgorszeniem opisuję puszke sardynek, jakoby miesciły się w nich zwłoki rybek. No - i pisze sobie: "tkwią w tej żelaznejm trumnie ryby, dziesiątki ryb, a na ich błyszczących łuskach układam myslami mapy nieznanych mórz..." itp.itd. Ale przecież nie muszę ograniczyć się do samego szortowego opisu tych ryb. Moge opisać też inne fakty ze swiata przedstawionego - np. że siedzę i patrzę na te ryby, że za oknem niebo ma kolor ich łusek, że mam mokro w gaciach i pusto we łbie... cokolwiek. Ja nie mam nic przeciwko pisaniu szortów, ale uwazam jednak (nie tylko ja, bo tak na prawde mój sąd w tej sprawie ukształtował sąd wyboitnych współczesnych prozaików), że to nie jest dobra droga... Oczywiscie prawda to rzecz względna, zależy od zastosowania w praktyce. Ale ja jednak pragmatykiem nie jestem :-P
  14. No, nawet niezłe... Jak na 12-latka to dobre rzeczywiscie. A skoro warsztat, to kurde warsztat. Trzeba zanalizować to i owo ;-) Zacznę od pierwszego wersu i tak po kolei: Pokój - razi banalnoscią, jak stwierdzenie zadziwoionego faceta, któremu urwał się film i nie wie gdzie jest. Iwaszkiewicz np. nie zaczynał od takich nieudolnych stweirdzeń jak np. "okno" - pisał "okno było stworzone dla twarzy". Wiadmo o co chodzi? Nie zstąpi na nas jak gołębica - niezłe. Zastąpiłbym tylko "zstąpił" na cos bardziej poetyckiego, melodyjnego, barwnego... Ani zapłonie jak błyskawica Na Ziemi pokój. - zmieniłbym. Za bardzo anacjhroniczne i archaiczne i ubukiecone młodopolsko. Metafora zbyt banalna, mało surrealistyczna, fantazyjna i finezyjna. Nie zrodzi nam się z kwiatów naręczy Nie na piorunie, nie na obłoku, Nie spłynie na nas z niebieskiej tęczy Na Ziemi pokój. - tu mniej więcej to samo, co wyżej. Miejscami bardzo fajnie, miejscami nieodbrze własnie przez brak fantazyjnosci w budowaniu metafor. Tylko się musi narodzić z woli, Jak krew wytrysnąć z naszego boku, Z wysiłków naszych rosnąć powoli Na Ziemi pokój. - to całe do zmiany. Romantyzm pomieszany z barokiem, patosem i znienawidzonym przeze mnie koktajlem pretoromańsko-tolkienowym. Fe. Chcicałbym się więcej na ten temat rozpisać, ale czasu i miejsca brak. :-D Ale ogólnie chyba wiadomo co jest grane i pisane; z czym to się je i jak przyprawia?
  15. Trudny tekst. Poza tym myslę, że sie marnuje Twój talent, kiedy ograniczasz się do malutkiego szorta... ;-( Szorty się nie kupuje, szorty można zaledwie do tomiku poezji wrzucić. Ale dla prozaika to raczej nie jest dobre.
  16. Również mieszane uczucia. Mimo wszystko, chociaż chciałbym przejsc na konkretyną stronę... Za którkie - to raz. Po drugie - poetyka zbyt nieporadna tam, gdzie można by było ją wspaniale uformować.
  17. Niezły humorek. Poza tym nic dodać nic ując. Jedno co mnie trochę zgrzytnęło, to pewne nieporadnosci językowe. W niektórych zdaniach brzęczy. Ale co ja się będe mądrzyć :-)
  18. W sumie nic do zarzutu nie mam. Poza tym język bardzo błyskotliwy. Szkoda tylko, że sceny które wyglądają bardzo ładnie prowadzisz do pewnego momentu z gracją... a potem cyk! Kula w łeb. To jakby czegos brakowało. Ale tekst ogólnie bardzo dobry, zaskakujący. Duży plus.
  19. A zdaniem Słonimskiego "[Antoni Lange] kupował papierosy na sztuki". Ja bym zmienił na "...dla sztuki"!
  20. Dzięki Leszku za obszerny komentarz ;-) Chyba trochę przesadziłes mówiąc, że napisałem ten tekst "niemal perfekcyjnie". Ale dzięki za miłe słowa jak i również za słowa krytyki. Rzeczywiscie, nie ma w tym tekscie chwil napięcia. Długo nie umiałem go budować, nie wiedząc dlaczego. Ale teraz już wiem. Otóż, może i każde zdanie jest formalnie poprawne i to jest własnie złe. Wykoncypwałem sobie, że aby zbudować klimat trzeba zdania nastylizować trochę na mowę potoczną; zburzyć przy tym jako-taką poprawnosc stylistyczną. Warto też wtrącić równoważniki zdań, a zdania oczywiscie skrócić do prymitywnej formy: podmiot-orzeczenie. To tyle jeli chodzi o moje (przestarzałe już) reflekcje z okazji smierci Jana Potockiego ;-) Zastanawiam się, jakby to wyglądało, gdybym np. w sytuacjach kiedy bohater traci już panowanie nad sobą, pogmatwał zdania... Na przykład: "Ale nie mogło być tak, skoro... Tyle cyferek. Za co tyle liczb? Gdzie... Nie, nie wiem. Gdzie jest ten felerny rachunek?" A wracając do tego tekstu (niniejszego, czy też powyzszego... co za różnica?!) to raczej nie będe go dokańczał. Jak napisał F., pomysł niezbyt atrakcyjny. Miał rację. A i formalnie mi trochę zgrzyta to opowiadanie. Redaktor pisma literackiego napisał mi, żebym pozbył się licznych archaizmów i żebym pozbył się klasycznej, XIX wiecznej maniery zdań. Też miał wielka rację ;-) Czyli więcej zależy od mojego przyszłego tekstu ;-))))) Ale za komenty dzięki, bo teraz wiem, co mam uwzględniać, pisząc ów nowy, mam nadzieję lepszy twór :-D
  21. Mogę Ci powiedzieć o Sartre'u ;-) Ale on chodził w szarej kurtce i zabłoconych butach ;-)
  22. Masz rację, Sukub to demon kobiecy, nawiedzający męzczyzn. Ale w moim planie było to, żeby w dalszej częsci opowiadania Małgorzata za posrednictem choroby zmieniła się w takiego pół-duszka ;-) [miałem zamiar stworzyć w tym momencie jakis alternatywny obraz demona, ale chyba się nie uda] Prawda, niepotrzebnie nawiązuję do twórczosci Bułhakowa - przez wprowadzenie postaci Małgorzaty. Tym bardziej, że nie jestem Mistrzem. ;-)
  23. Wow, dzięki Panie F. za obszerny komentarz! ;-) Rozjasniiłes mi trochę w główce. W zasadzie piszę sobie teraz nowe opowiadanie, również z pogranicza psychologii i filozofii. Takie niezbyt nowatorskie - ot, zwykłe zycie człowieka z problemem rozdwojenia osobowosci, zatraty granicy między jawą a wyimaginowaniem itp.itd. Wezmę sobie Twój koment pod uwagę ;-) A odruzgi oznaczają gruzy, przepalone drewna; taka mieszanina, powstała po spaleniu jakiegos budynku. Neologizm stwprzony przez Micińskiego. Pozdrawiam! Dzięki!
  24. Trochę z filozofii egzystencjalistów, trochę z psychologii. W zasadzie MIAŁ BYĆ pierwszy rozdział czegos większego. Miał być do czasu, kiedy nie przyjął go redaktor. :-P Ech, trzeba nad tym widocznie popracować. (Nie bijcie mnie za to za dużo :-P)
  25. I … choć w domysłach łatwo się pogubić. Siedziałem na krześle przy łóżku Małgorzaty. Jej ociekająca potem twarz nabrała w świetle lampy bursztynowego koloru. Całe ciało dziewczyny było mokre po ostatnim … Ale na chwilę zapanował spokój. Teraz spała oddychając spokojnie i miarowo. Zdawało się, że atak minął, jednak wiedziałem; nie można ulegać pozorom. Ta niepokojąca cisza była jedynie zapowiedzią kolejnego napadu. Delikatnie ująłem rękę Małgorzaty. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moim ciele; była straszliwie zimna. Tak zimna, że nie dałem rady dłużej jej utrzymać. Wstałem z krzesła i powoli osunąłem się w głąb pokoju. Zacząłem się zastanawiać, kiedy i jak to się stało. Czy to było już wtedy, gdy p ę k ł a s p r ę ż y n a z e g a r a? A może… Nie, to mnie przerastało. Mój umysł był już zmęczony - zbyt zmęczony, aby o tym myśleć. Pojąłem, że w tej sytuacji moje wysiłki musiałyby iść na marne, a ja tylko pląsałbym w tych wszystkich domysłach i wrażeniach. A one są zgubne. Tak… Potrzebowałem odpoczynku. Kiedy spojrzałem przez okno, przypomniały mi się słowa Baudelaire'a: "Lub cisza płaska w morzu pustem Jest mej rozpaczy lustrem!" Nie było tam co prawda owego "pustego morza", ale przed moimi oczyma rozciągał się równie żałosny widok ponurego i - wydawałoby się - zgniłego miasta, które toczy mgła. Bo istotnie; w rozproszonym wśród oparów, mętnym świetle latarń pobliskie domy zdawały się gnić, rozkładać i kruszyć. Byłem przekonany, że w środku wyglądam tak samo. Wypełniały mnie odruzgi i nadpalone szczątki młodzieńczych marzeń. - Dlaczego… - wyszeptała Małgorzata. Jej cichy, zachrypnięty głos wyrwał mnie z zadumy. Przez chwilę stałem niezdolny do żadnego ruchu, czekając kiedy dziewczyna wypowie kolejne słowo. Cisza. W końcu się przemogłem; niepewnym krokiem podszedłem do łóżka i schyliłem się nad chorą. - Coś mówiłaś? Chciałem znów przytrzymać rękę Małgorzaty, ale odtrącał mnie jej chłód. Odgarnąłem tylko włosy z jej twarzy i wtedy zauważyłem, że popękane, sine usta dziewczyny szybko nabiegły krwią. Sucha chrzęść jej warg zmieniła się w soczysty owoc, nabrała koloru krwistych czereśni i sperliła się śliną. - Dlaczego szukasz diabła za oknem? - wyszeptała Małgorzata. - On jest we mnie. Te słowa zabrzmiały wśród ciszy jak jakieś tajemne kabalistyczne zaklęcie. - Nie ma diabła - odpowiedziałem. - Jest… Ja go czuję w środku … wypełnia mnie… Jest tu… we mnie… Na twarzy czułem coraz szybszy oddech Małgorzaty. Żyły naprężały się na jej skroniach. To była zapowiedź kolejnego ataku. Źle się czułem siedząc bezczynnie w obliczu koszmaru, jakiego doznawała teraz Małgorzata… ale, na Boga, przecież i tak nic nie mogłem zrobić. Nie byłem w stanie. Po prostu. Byłem równie bezradny co ona, przykuta do łóżka, dręczona przez coś czego nie mogłem sobie nawet w pełni wyobrazić. Jej ciałem znów zawładnęły spazmy. Dziewczyna wiła się, wzdychała i jęczała. Nie wiem, skąd brała tyle siły, aby po tylu mękach… - Diabeł jest we mnie… - krzyczała. - Jest w środku… On mnie wypełnia... Nie, nie mogła być to po prostu maligna, choć z początku wszystko na to wskazywało. Spazmy zmieniły się teraz w gładkie, finezyjne ruchy mięśni i szybki rytm oddechu. Patrzyłem na to, wiedząc, że Małgorzata cierpi, jak gdyby przyjmowała w siebie jakieś obce, nieprzyjazne ciało. Czy możliwe, aby halucynacje dawały tak silne złudzenie fizycznego oddziaływania? II Ściana rozmazała mi się przed oczyma niczym wielka, szara smuga. Nie wiem, czy to brak snu, czy też wewnętrzne rozdarcie przytępiło moje zmysły. Podobnie było z moimi myślami, kiedy próbowałem dotrzeć do wnętrza … Rozpraszały się i gmatwały. Gubiły się w stworzonym przez siebie labiryncie ujawniając przede mną ból i grozę tego wszystkiego. Spiralą schodów poszedłem na drugie piętro. Minęła wczorajsza noc, ale po przebudzeniu z krótkiej drzemki czułem, że jej koszmar wciąż trwa. Poranny spacer nie przyniósł ukojenia moim skołatanym nerwom. Ulice były mokre i śmierdzące od wydobywających się z kanałów oparów. Przez całą drogę myślałem tylko o chorobie Małgorzaty. Wiedziałem, że niewiele mogę pomóc tej dziewczynie - i to gnębiło mnie najbardziej. Więc co mi zostało? Czekać i z bólem obserwować zachodzące zmiany? Klucz zazgrzytał w zamku. Otworzyłem drzwi… Małgorzata wciąż spała spokojnie. W nocy miała trzy ataki, więc teraz musiała poświęcić czas na odzyskanie sił. Jej ciało wciąż było trupio blade i zimne. Bezwładnie spuszczona ręka zwisała wzdłuż nogi łóżka, a czarne włosy chorej rozsypane były na poduszce w szalonym nieładzie. Wytarłem jej twarz miękką chustką i wtedy coś we mnie pękło. Usłyszałem dźwięk przypominający upadającą sprężynę z e g a r a i jednocześnie zdało mi się, że ściany się zatrzęsły. Następnie przez chwilę straciłem panowanie nad sobą. Nie wiem, jak opisać ten stan. Wydawało mi się, że chwilowo tonę w nicości, nirwanie… To tak, jakbym (…) Kiedy odzyskałem już pełnię władz umysłowych, wszystko zdawało się wrócić do normy. Ściany przestały drżeć. Poszedłem do łazienki. Coś mnie powstrzymywało od spojrzenia na własną twarz, odbitą w lustrze. Nie mogłem spojrzeć, czy nie chciałem? Co za różnica… Głowę miałem pochyloną nisko nad umywalką. W ustach czułem dziwny, mdły smak, jakbym niedługo miał zwymiotować. Woda z kranu wydawała mi się zimna - nadzwyczaj zimna - przeszywająca swoim zimnem całe moje ciało. Tak jak ręce Małgorzaty. Gdy przejechałem wilgotnymi palcami po chropowatej skorupie ust - odpłynąłem. Zawirowały barwy, światła oraz cienie, i zlały się w jeden potok szarozielonej plazmy. Czułem jak ten wir zacieśnia się wokół mnie. Gęstnieje niczym magma. Przylepia się niewidzialnymi ssawkami do mojej skóry. Było mi duszno, mdło i słabo - i, szczerze mówiąc, nie wiem jakim cudem wciąż trzymałem się na nogach. Wszystko wokół nagle zdało się takie… takie, jak z ekspresjonistycznych obrazów. Nieprzyjazne i złowrogie. Ostre. Kontrastowe. Zniekształcone. Stałem sam w sercu tego wiru, który nieustannie tężał, dusił mnie i wchłaniał w siebie. I gdybym tak jeszcze mógł, krzyczałbym co sił, lecz głos uwiązł mi w gardle. Obezwładniający strach prawie rozsadzał mnie od środka. Kiedy fantastyczne obrazy zniknęły, a ja obudziłem się z tego dziwnego pół-letargu, upadłem na podłogę. Ręce i nogi gruchnęły donośnie. Głową uderzyłem o coś twardego. Kiedy spojrzałem w to miejsce zobaczyłem roztrzaskany z e g a r. Pewnie przypadkiem spadł ze ściany, albo n i e ś w i a d o m i e strąciłem go rękoma podczas upadku. Ale mniejsza z tym. Cały byłem rozdygotany. Musiałem wziąć kilka głębokich wdechów, żeby nabrać sił i wstać. Pomyślałem wówczas o mirażach. Odniosłem wrażenie, jakby od dawna drzemały w głębi mojego umysłu i uwolniły się dopiero teraz - w wyniku jakiegoś nieznanego czynnika. Nigdy nie wierzyłem w żadne metafizyczne prawdy, ale w tym momencie nabrałem nagle przekonania, że cos w nich jednak musi być… Czy możliwe, aby głęboko w moim mózgu drzemały pokłady czego, czego do tej pory nie byłem świadom? "… lecz było to zapomniane i ukryte przed moją świadomością aż do dnia dzisiejszego.." - słowa Pernata wydały mi się teraz aż nazbyt realne. *** Wstałem ostrożnie i poszedłem w stronę pokoju. Czułem się ciężko, jakbym wypełniony był rtęcią; nogi uginały się pode mną, było mi słabo i duszno. "Co się dzieje?" - szepnąłem, wycierając zroszone kroplami potu czoło. Dzień był deszczowy i ponury. Przez okno wpadało do pokoju blade światło, rzucając na meble i matę fosforyzujące plamy. Małgorzata jeszcze się nie obudziła; nadal spała z głową odchyloną w bok, podczas gdy na białej pierzynie leżał bez ruchu jaki czarny kształt. Kiedy podszedłem bliżej, rozpoznałem spiczastą formę uszu i mały pyszczek. Ciszę wypełnił ciepły pomruk. Lśniący, gładki grzbiet rozciągnął się jak akordeon a następnie wygiął w łuk. Wtem kocur zerwał się z miejsca. Nagłym ruchem zeskoczył z łóżka, pomknął przez pokój i wskoczył pod biurko. Usiadłszy w jego cieniu zaczął lornetować mnie reflektorami swoich wielkich, okrągłych oczu. Ciekawe sąd się tu wziął? Otworzyłem drzwi i próbowałem odgonić go na klatkę schodową. On tymczasem ciągle patrzył i ani myślał spuścić ze mnie wzroku.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...