Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Artur Pajor

Użytkownicy
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Artur Pajor

  1. Znieruchomiały człowiek patrzył pustym wzrokiem. Uginał się w kolanach, rzekłbyś pijak. Trząsł się przy tym cały, rzekłbyś w konwulsjach. Nie był pijany. Nie trzęsła nim febra. Człowiek się bał. Zwyczajnym, prostym strachem prostych ludzi. Strachem który dusi w gardle, przewraca żołądek, paraliżuje kończyny, oślepia i niszczy. Odwiecznym zwyczajem, strach motywował również. Dawał siłę rzadko spotykaną w dzisiejszych czasach. Człowiek był zmotywowany. Patrzył pustym wzrokiem na światełka tańczące po niewielkich wybrzuszeniach płynącej w dole ciemnej wody. Miasto żyło. I jak wszystko co żyło, potrafiło również paskudzić. Zapach bijący z dołu, zdawałoby się, potwierdzał tę tezę. Cień przeleciał nad jego głową. Człowiek w końcu wstał. Zachwiał się. Na tej wysokości było dość wietrznie. Przytrzymał się stalowej konstrukcji, jednej z misternie wplecionych w całość, mozaiki stalowych rur. Dzieło wielkiej myśli, wielkiej odwagi, wielkiej dominacji. Człowiek poprawił koloratkę. Wyciągnął z kieszeni krucyfiks. Długo się wpatrywał w Jego oczy. Oczy pełne boleści. W Jego ręce i nogi, każdym muskułem oznajmiające światu najwyższe cierpienie. Popatrzył i splunął. Z olbrzymią złością cisnął krucyfiks w ciemną, śmierdzącą wodę. Przymknął oczy i zaufał dłoni. Niewidzialnej. Tajemniczej. Którą czuł, odkąd zrozumiał. Poddał się jej naporowi. Sutanna zatrzepotała na wietrze, niby skrzydła nietoperza.
  2. Czyli chyba jest ktoś. Ktoś o kim śnię. Albo może tylko marzę. Doprawdy mała to różnica. Zważywszy na bezmiar pustki nas otaczającej, niekiedy sam siebie pytam, po co? Dlaczego? Jakim prawem? W tym wszystkim jest wielkie oszustwo naszych czasów…Nie potrafimy nic zrobić! Bez wielkich zapowiedzi, bez bram nowej percepcji, bez sentymentu ciążącego jak przepięknie zdobione, betonowe butki dla niemowlaka, topiącego się w silnych emocjach rodziców. Ktoś... Zapewne zasiedziałem się w waszej pamięci zupełnie już krótkiej, wstępując tylko na chwileczkę, do szynku, bez wyraźnej przyczyny, po coś? bo ktoś? ktoś?... nie pamiętam
  3. Dzisiaj w poczekalni pojawił się nowy demon. Jest jakiś dziwny. Po pierwsze jest śmiertelnie poważny. Następnie odmówił wypicia z nami Zapoznawczego, co wprawiło nas w zupełne osłupienie. Po pierwszym zdziwieniu chłopaki zaczęli mu się naprzykrzać, ja jednakże stanąłem po jego stronie. Znałem dawno temu osobę, wspaniałą kobietę, która nigdy nie piła, narażając się na kpiny i szydercze uśmiechy. Nie zważając na nic wciąż trzymała się obranej drogi – nie zawsze słusznie, nie zawsze mądrze, ale trzeba to przyznać, bezmiernie konsekwentnie. Pogratulować. Zaproponowałem mu zatem by przysiadł się do nas, gdyż przypadkiem jesteśmy właśnie w trakcie rozgrywania partyjki pokera. - Jaka stawka? – zapytał. - Niewielka. Kto przegrywa wypija karniaka! – rzucił szybko jeden z tych przeklętych, najbardziej niesforny, uśmiechając się przy tym iście demonicznie. Przybysz skrzywił się okrutnie. Jednak czy to pod wpływem wrodzonej odwagi (w co wątpię), czy szeroko rozumianej wyższości istot trzeźwych nad pijanymi, oczywiście w ich mniemaniu (z czym jestem w stanie się zgodzić), zaakceptował. Ktoś zaproponował by „nowy” rozdał karty, lecz po kilku sekundach było jasne, że przybysz obok abstynencji od wodnego roztworu etanolu, stroni najwyraźniej od wszelkich gier karcianych. Gdy za trzecim razem karty wyleciały z jego niezgrabnych rąk na podłogę, słysząc już stłumione chichoty, coraz bardziej odważniejsze, zlitowałem się nad biedakiem i zaproponowałem, że ja potasuję. Z wyraźną wdzięcznością i ulgą podawał mi talię. - Gramy w teksański klincz. Znasz? – zapytałem. Po jego minie wiedziałem, że nie ma chłopak zielonego pojęcia. - To nic. Wiesz, to bardzo proste. Każdy dostaję po dwie karty. I tu zaczyna się licytacja. Jeśli masz super karty, praktycznie rozgrywka może się skończyć na tym etapie. Ale tak naprawdę prawie nigdy się to nie zdarza. Jeśli już wszyscy weszli albo stawka jest sprawdzająca, to rozdający wykłada trzy karty na stół – wspólne dla wszystkich. I tu dopiero zaczyna się jazda. Rozumiesz? - Mniej więcej. Chociaż z jego miny wynikało, że gówno zrozumiał, kontynuowałem: - I teraz jeśli wciąż pozostają zawodnicy, którzy się licytują i wyrównują, dostawiana jest czwarta karta. Jeżeli sytuacja się powtarza, to wtedy na stół trafia piąta karta. I już teraz to jest prawdziwa bitwa, dopóki ktoś nie sprawdzi, albo ktoś zablefuje na tyle przekonująco, że reszta wymięknie i powie pas. Okej? Pokiwał co prawda głową, ale wiedziałem, że koleś nie rozumie ni w ząb o co tutaj chodzi. Oczywiście przegrał pierwszą partię. Musiał wypić. Niewątpliwie doszłoby do rękoczynów, gdyż nasz gość ponad wszelką wątpliwość nigdy nie pił i nie chciał tego zrobić. Wziąłem go na stronę. Wypił. Chyba coś mu zaszumiało, bo nagle zapałał chęcią rewanżu. Chłopaki oczywiście przyjęli to z nieukrywaną radością. Przegrał. Przegrał partię drugą, i trzecią, także czwartą i następne pięć, i kiedy już naprawdę zrobiło się nudno, ktoś zapytał: - A ty stary, co ty w ogóle tu robisz? - Ano, wiesz – zaczął, chociaż podejrzewam, że jego poziom promili oscylował wokół magicznej liczby dwa - jestem bo, chciałem, eee, co ja to chciałem? Aha. Nic no, w sumie to już nieważne, ale mam przepustkę na opuszczenie poczekalni dla niego – pokazał mnie palcem – ale to już chyba nieistotne, prawda? Prawda? Hej, stary polej-że, bo coś się opuszczasz. Polałem. Wszystko było w porządku. Z powrotem. To już kolejny raz. Chociaż tym razem, gdy zgasły światła w poczekalni, a sen ogarnął większość moich demonów, wyrażający się poprzez ich rzęsiste chrapanie, wspomagane zapachem trawionego alkoholu, miałem rozterkę. Coś czego nie czułem od bardzo dawna. Nie pierwszy to demon, który dołącza do mnie. Nie, nie pierwszy. Wiem, że są te złe, te dobre i te średnie. Jednak nigdy nie stało się to co dzisiaj. Zapiłem dobrego.
  4. Dziekuje za tak tworcze zainteresowanie.Pozdrawiam
  5. Śniły mi się tratwy do słońca płynące w nieskończonej zazdrości.Pełne pogardy i zawiści. Jak księżyc, gdy nocą przysiądzie nad wzgórzem, nad zieloną doliną nad otwartym morzem. Zapadłą przepaścią - wymachując w stronę słońca. Swą pełną gniewu pięścią i śni o własnym blasku. Żałośnie łkając nad swoim losem.Zupełnie jak szaleniec. Zupełnie jak ja. Pokłonię się braciom wiatrom i siostrom chmurom. Ułomni mnie zaniosą w sprawiedliwe miejsce zaognionych cierpień i blizn - wyrwę słońcu blask. A ziemi chwałę i spokojnie zburzę - jednym skinieniem. Sanktuarium moich snów się zapadnie pod gruzami i piachem - Ty będziesz gruzem. A ja tylko piachem. I tylko kraty uśmiechają się przyjaźnie.
  6. Zamilczę, leżąc w pustce, otępiony Po zapadnięciu wzroku, mózg kostnieje Męczy, przewraca posadzkami świadomości Przerażony uniżenie, w zatracenie sprowadzony Lęk pierwotnych, to ból osamotniony Gdy drwiący śmiech jak wrzód ropieje Zwracając resztkami mej ułomności Maska pantomimy, gest wyważony Obce światy, obce wspomnienia Latających pęknięć nieboskłonów Mocarne tych bożków ramiona Otruty myślą jedynego pragnienia Turysta prawdy w mieście klonów Odkryłem na mej duszy – straszne znamiona
  7. Śniły mi się tratwy do słońca, płynące w nieskończonej zazdrości. Pełne pogardy i zawiści, jak księżyc gdy nocą przysiądzie nad wzgórzem, nad zieloną doliną, nad otwartym morzem, zapadłą przepaścią, wymachując w stronę słońca swą pełną gniewu pięścią, śni o własnym blasku. Żałośnie łkając nad swoim losem. Zupełnie jak szaleniec. Zupełnie jak ja. Pokłonię się braciom wiatrom i siostrom chmurom, ułomni mnie zaniosą w sprawiedliwe miejsce zaognionych cierpień i blizn, wyrwę słońcu blask, a ziemi chwałę, i spokojnie zburzę jednym skinieniem. Sanktuarium moich snów zapadnie się pod gruzami i piachem. Ty będziesz gruzem, a ja tylko piachem. I tylko kraty uśmiechają się przyjaźnie.
  8. Śnią mi się tratwy do słońca Śnią mi się sny bez początku Śni mi się życie bez końca Śnią mi się opowieści bez wątku Śni mi się dziecko bez ojca Śnię o twarzy z mroku Skamieniały stoję w przegubach rąk Puszczany bez litości To znów poruszam skrzydłami Jak pisklę upadłe…jednak podnoszę głowę Stąd tylko wyżej i wyżej I nic się już nie dzieję Nie ma wiatru znad pustyni Nie ma lutni nie ma wina Jak pisklę upadłe…wciąż podnoszę głowę Choć od dawna już nie żyję
  9. Piękne,choć złamane serce...wiersz bardzo mi się podoba. Poruszyl mnie. Dziekuje
  10. Golem pochylił się nad światem. Nie umywszy rąk Oddał wyrok niespełnionym dziejom Gdy kosynierów tarcza Rozpościerała się nad wysokim angielskim czołem Krwawiąc niczym wczesnochrześcijański męczennik Wąż pożerał serca i umysły I czoła A golem patrzył niezręcznie Zażenowany.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...