Rażone płaczem, suszone słowem,
przeklęte myślą w dzień swych narodzin.
Ciskając klątwą niczym niebo gromem,
dotarł do celu, serce ochłodził...
Brodząc w krwawych szczelinach bytu,
miotając ogień gniewnym spojrzeniem,
oddał swe serce nie Tobie, lecz katu
kres kładąc istnieniu z marzeniem...
Krzyk niemy dało słyszeć się z piersi,
śmierć w najczystrzym zarysie,
ból, który tylko męczenników nęci,
pejzaż cierpienia w jednej chwili zapisie...
Ostatnie tchnienie tego co ludzkie,
agonia iskry oderwana płomieniu,
ginie w pustce, nie tylko w zapomnieniu
chołdując ołtarzom nicości i zapomnieniu...