Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Halibal

Użytkownicy
  • Postów

    26
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Halibal

  1. 1 września 2005 No i stało się... Jestem w liceum. Sam nie wiem jak do tego doszło i w jaki sposób tak szybko minęło mi gimnazjum. Zresztą, teraz to już nie ważne. Liczy się to, co będzie. Liceum to przecież szkoła średnia, a wyniki jakie tu osiągnę zadecydują w dużej mierze o mojej przyszłości. A dobrze wiem, że tutaj trudno jest nawet o tróję. Brat mi mówił, że liceum to największe sukinsyństwo jakie kiedykolwiek powstało, ale nie za bardzo się przejmuję jego gadaniem. Nieważne co mówi, i tak chce mnie nastraszyć albo zrobić na złość, więc nie ma czego się bać... 2 września 2005 Przelipa! Już na rozpoczęciu roku przelipa! Dostałem swój plan. Sancta Maria Mater Dei! Co to jest? Prawie każdego dnia mam na 9:10 do 16:20, a w piątek walnęli mi od 11:00 do 17:20! I jeszcze w dodatku mam wtedy fizykę, chemię, historię, łacinę, biologię i dwa WF-y! Porąbało ich?! Ta dyrektorka jest postrzelona! A szkolne radio ją popiera. Jakiś ziom tam mówił, że „plan nie jest ważny, ważna jest nauka”. Srutututu! Plan jest mega hiper ważny! Bo niby jak mam mieć komfort z uczenia się skoro mam plan do dupy?! Tych w radiu też porąbało. Jak tylko dowiedziałem się o ich istnieniu to się ucieszyłem, ale to co dzisiaj pokazali nie świadczy dobrze o ich inteligencji... Uech! Uech! 3 września 2005 Nie cierpię wtorku. W szkole wszyscy nauczyciele czytali Przedmiotowe Systemy Oceniania... No można było tam zdechnąć z nudów! Do tego w domu mama mi zrobiła awanturę, że nie posprzątałem w pokoju i ona musiała to robić przed przyjazdem cioci Stasi... Ciocia Stasia... Największy i najwredniejszy bazyl świata, który w dodatku czepia się mnie na każdym kroku... No to będę miał fajny tydzień... Jedynym pozytywem tego dnia jest to, że poznałem się z takim Zenkiem Królem, co to siedział sam w ostatniej ławce. Całkiem fajny chłop.. No i też lubi Nirvanę... „I miss you, I’m not gonna crack...” 4 września 2005 Ciocia Stasia musiała wyjechać, bo jej brat jest w szpitalu. Alleluja! Nie będzie mi truć, że powinienem zostać bankierem... I w szkole też było całkiem całkiem. Nie licząc tego, że dwa razy zgubiliśmy się z Zenkiem na trzecim piętrze. Jak jeden korytarz może być tak długi i kręty?? Nie pojmuję tego. To chyba najbardziej tasiemcowe miejsce na ziemi... Humoru też nie poprawił mi ‘Głos Niziurskiego’. Znowu mówili o tym jak to plan nie powinien mieć dla nas większego znaczenia i w końcu się przyzwyczaimy i wielkie brawa dla pani dyrektor, bo ułożenie planu dla tylu osób przy tak małej liczbie sal to nie lada wyczyn... Co to oni tylko dyrkę umieją tam forować czy co? 5 września 2005 W szkole ogłosili casting na Dj’a do radia: Szkolne radio ‘Głos Niziurskiego’ ogłasza nabór prezenterów na rok 2005/2006. Chętni proszeni są o stawienie się dnia 10 września o godzinie 9:00 w sali nr 24. Dj naszego radia powinien dysponować: -ciepłym głosem -doświadczeniem dziennikarskim -dość obszerną wiedzą -świeżymi pomysłami Czekamy na was! Chyba się tam wybiorę. Posiadam wszystko, czego potrzebują, no i mam niesamowity talent do rzeczy tego typu. Jestem wymarzonym kandydatem na to stanowisko. Bo teraz to ci ich Dj’e są kompletnie do bani. Tylko czytają ogłoszenia i mówią jak to pani dyrektor się napracował przy tym i tamtym... I to ma być głos uczniów? 6 września 2005 Powiedziałem o swoim pomyśle Zenkowi, a pierwszą rzeczą, jaką powiedział, gdy zrelacjonowałem mu co bym zmienił w radiu, było: „wierzysz w to?”. I chyba miał rację, ale nigdy nie szkodzi spróbować. Dzisiaj poznałem też lepiej ¾ klasy dzięki „zapoznawczej godzinie wychowawczej”. Znaczy się Radka Tokarczuka – miły, ale kujon, Wojtka Mroza – przemądrzały informatyk, Tomka Kwaska – chemik – kobra kujon, Olę Żarnowiecką – sympatyczna, ale niestety zalicza się do pasztetów, Boguśkę Ranis – zagraniczne nazwisko, niebrzydka..., Franka Wotlińskiego – ten to jest dopiero fajny kolo, Paulinę Tomik – niezła laska i do tego miła, Martynę Milczek – fanka Nirvany, naprawdę ładna..., Agnieszkę Osę – dziwna dziewczyna, Krzyśka Mijasa – jak dla mnie, to on jest pokopany, ale to tylko moje zdanie..., Aleksa Ignacego – facet ma przerąbane z tym nazwiskiem jak imię... i wielu wielu innych jak np. Grześka Grzelaka, Ankę Żurawską, Kasię Szymańską czy Ulkę Bigos. Tak właściwie, to u nas w klasie jest więcej dziewczyn jak chłopaków. Ale się porobiło! Dobrze, że wychowawczyni jest normalna i tych bab nie będzie faforyzować. Tak przynajmniej mówiła... To polonistka, o bardzo miłym usposobieniu i śmiesznym nazwisku. Helena Pikuta...  9 września 2005 Przegięcie! Przychodzę do budy po weekendzie, a tu się okazuje, że w tym całym „Głosie Niziurskiego” to się w ogóle na muzie nie znają. „A teraz Elektryczne Gitary w piosence Herakles”. Herostrates nie Herakles!! Idiota z tego ich Dj’a. A ziom chodzi do trzeciej klasy... Nie mogę się już doczekać tego castingu. Ja im tam pokażę, co to jest radio. Nawet Zenek po długich namowach się skusił, żeby tam pójść. Duży wpływ na to miał fakt, że ten ‘Głos Niziurskiego’ tak włazi dyrce w tyłek, że aż strach. „Dziś nasza kochana pani dyrektor wprowadziła zakaz używania w szkole disckmanów, walkmanów i małych radyjek, gdyż zakłócają one porządek na przerwach i lekcjach. Mamy się przecież skupić na nauce. Brawo pani dyrektor! Kolejna słuszna decyzja.” A gówno! Nie dość, że zakaz głupi i bezpodstawny, to jeszcze ta „nasza kochana pani dyrektor”, „brawo pani dyrektor”... Porąbało ich do reszty?? No chyba! 10 września 2005 Dziś odbył się casting na prezentera szkolnego radia. Punktualnie o 9:00 przed 24-ką zebrało się sporo luda. Wszyscy byli podnieceni jak w przedszkolu. Cóż, nie dziwię im się, bo ja też w sumie byłem... Tylko Zenek jakoś tak chłodno na to wszystko patrzył. Jakby go to w ogóle nie obchodziło. Wpuszczali nas pojedynczo, a każdy wychodził po pięciu, czasem, dziesięciu minutach i siadał na korytarzu. Mówili, że po samym castingu będzie wykład dla tych, co się dostaną a to powiedzą jak już wszystkich przemaglują. Spoko, więcej lekcji przepadnie  Moja kolej przyszła pod koniec. Wszedłem do tej sali, a tam normalnie jak na komendzie! Zero ławek, tylko dwa stoliki zsunięte ze sobą na środku. Z jednej strony siedziała komisja, czyli obecny Dj, dyrektorka i szefowa szkolnej gazetki. Po co ona, to kompletnie nie wiedziałem, ale w sumie to, co mnie to obchodzi? Ja tu jestem tylko po to, żeby się do radia dostać. Siadłem z drugiej strony stołu, naprzeciwko tej komisyji i powiedziałem kulturalnie „dzień dobry” (co by mnie za chama nie wzięli), ale nikt mi nie odpowiedział... Dyrka od razu wyskoczyła z głupim tekstem lekceważąc moją kulturę. -Ty się nazywasz...? -Paweł Makusz. Pierwsza „A”. -Aha. Dobrze. Na samym początku, powiedz, czemu chcesz być prezenterem naszego radia?- spytał ten Dj przyglądając mi się uważnie. I co ja miałem w takiej sytuacji powiedzieć? Nie mogę tak bez pardonu, że chcę żeby radio było radiem i przestało dyrce w dupsko włazić, bo by mnie ze szkoły wywalili. Przy samej dyrektorce tego powiedzieć nie mogłem... -Bo... to było moje marzenie od dawna. Zawsze chciałem być Dj’em w radiu, móc powiedzieć to co czuję innym. Radio to przecież coś, dzięki czemu czujemy się wolni. Nie tylko słuchacze, ale i prezenterzy. – chyba zrobiło to na nich wrażeniem bo dyrka napisała coś jakby plus w swoim notesiku. Swoją drogą, to mnie też się podobało to co powiedziałem  -Znakomicie. A czy wiesz, że praca w radiu to także wielka odpowiedzialność? Musisz mieć na nie pomysł, musisz kierować nim tak, żeby ludzie chcieli go słuchać.- kontynuował przesłuchanie Dj. -Wiem. Mam masę pomysłów, np. audycja tylko z polską muzyką. -Audycja? Przecież radio działa tylko w czasie szkoły, na długich przerwach. My nie mamy audycji jako takich. Jesteśmy właściwie tylko informatorem. -Ale mamy antenę, prawda? Na częstotliwość 88.3. Czemu ‘Głos Niziurskiego’ ma nie nadawać poza szkołą? Nie musi pełnić tylko funkcji informatora, radiowęzła. Dzięki temu, gimnazjaliści mogliby się dowiedzieć czegoś o szkole, a obecni uczniowie rozerwać się po zajęciach. – kolejna genialna gadka. Jestem niesamowity! Tak się na mnie spojrzeli jakbym był bogiem... Widać, że za Chiny nie wpadliby na taki pomysł. -Myślę, że nie trzeba robić testu dziennikarskiego..- wreszcie odezwała się szefowa gazetki. - Możesz już iść – dodała dyrka. No to wstałem i wyszedłem. Od razu rzucił się na mnie Zenek. Pytał jak tam jest, o co pytali i czy trzeba coś mówić do mikrofonu czy coś. Strasznie mu się głos zniekształca jak gada przez maszynę, to się chłopak ucieszył jak mu opowiedziałem co i jak. I był pod wrażeniem mojej gadki. I Martyna, co przechodziła akurat obok też wszystko słyszała i się tak na mnie spojrzała... Normalnie miodzio! Kiedy już wszystkich przemaglowali (Zenek mówił, że to raczej była próba utopienia w kałuży a nie magiel), to wyszedł ten cały Dj i wyczytał listę osób, które mają zostać na wykładzie. -Joasia Bąk, Edmund Hanczewski, Krystyna Kowalska, Paweł Makusz i Zenek Król. „Żyjemy, dobra nasza, co z życia chcesz za życia bierz. Pijmy za Barabasza, Barabasz pije też...” Super! Tylko, że ten cały wykład był... dziwny. Dyrka smędziła, że radio to głos szkoły. Mamy informować wszystkich o wszystkim co się dzieje: o zakazach, nakazach, zmianach w planie, szczęśliwych numerkach, zarządzeniach dyrekcji itd. A co do muzy, to mamy puszczać ją między ogłoszeniami. Powiedziała też, że zastanowi się poważnie nad moją propozycją, co do nadawania jak normalne radio, czyli też po lekcjach. Problem polegał na tym, że jak się zapytałem czy Dj sam może dobierać muzykę, którą puszcza, to mi powiedzieli, że ustalony przez tego głównego Dj’a i dyrkę spis utworów jest nietykalny i powinien spodobać się wszystkim. Akurat... Szczególnie się spodoba, jak będą czytać Herakles miast Herostrates... No, ale nic. Może coś się uda zmienić, jak zaczniemy nadawać. Oby. 11 września 2005 Dzisiaj się przekonałem, że minął pierwszy tydzień szkoły, co to się z nauczycielami zapoznaje. Zaczęły się prawdziwe lekcje. O Jezusie Nazareński! Ci belfrowie to są jacyś nie dotlenieni chyba. Baba od Niemca już pytała. Nie mieliśmy jeszcze lekcji z nią normalnej, bo czytała PSO a ona pyta! A z czego? Z tego co w gimie było. I postawiła wiedźma Radkowi trzy. Chłopak się załamał. Nie dziwie się mu zresztą. Takie coś mu zrobić w drugim tygodniu bytności w tej szkole... Pójdziemy z tym do dyrektorki, ale raczej to nic nie da. Przecież nauczyciel ma prawo sprawdzić naszą wiedzę z gimnazjum... Tak, tylko że nie w taki sposób! Przynajmniej ja i moja klasa tak uważamy... Tylko. Protesty u samej baby od deutcha nawet jej nie ruszyły. Kazała tylko się nam zamknąć i powiedziała, że jak się będziemy uczyć do będziemy dostawać dobre oceny. A zresztą, to ona uważa, że trzy do dobra ocena. Pozytywna i tuż przed cztery. Sęk w tym, że miedzy trzy a cztery jest ogromna różnica. Przecież to tylko ocena wyżej jak dwa... 12 września 2005 Ustawili harmonogram w ‘Głosie Niziurskiego’. Moje audycje są w piątki, czyli pierwsza jutro. Spoko. Dali mi ogłoszenia, co to mam je przeczytać, spis utworów i jedną przerwę dziesięciominutową na „coś od siebie”. Powiem co mi w duszy gra  W tym radiu wcale nie jest tak źle... Niestety Zenek jest chory i nie mogłem mu tego powiedzieć... No, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Zapoznałem się z Wojtkiem Mrozem. Jak się go bliżej pozna, to przestaje się wydawać przemądrzałym informatykiem. Jeszcze jakby przestał ciągle gadać „enter” jak się z czymś zgadza to by można go było wziąć za całkiem fajnego człowieka. Tylko ta komputerowa mania... Ale nie ma co narzekać. Mogło być gorzej. Znałem kiedyś takiego informatyka co od kompa oczu nie odrywał poza szkoła i ciągle gadał skrótami. Np. na pytanie co było zadane odpowiadał „ctrl + o”. Znaczy, że coś wkleić itp. Ten to był dopiero „komputas”... ;)
  2. Wtedy nie opublikuję nic więcej. Mogłabyś jednak powiedzieć coś na temat tego co opublikowałem a nie tylko pytać się co będzie jak się nie spodoba.
  3. Mam nadzieję, że ktoś raczy skomentować. Ostatnio rzadko mi się to zdarza, a jeśli już to nie na temat. Ponieważ nikt nie czytał go na "Z", umieszczam tekst tutaj. Oby się wam podobało, to będę mógł opublikować dalsze części, znaczy się kolejne rozdziały. Żeby was zaciekawić, umieszczam spis treści. Prolog I Kryształ II Niespodziewani goście III Objaśniaczka snów IV Smocza Księga Przeznaczenia V Ucieczka VI Artemis!! VII Asfalt VIII Posiłek w zakolu rzeki IX Eznalinea X Makumba XI U królowej elfów XII Feniks XIII Przeprawa przez rzekę Melosh XIV Łowcy XV Narf Islea XVI Donau XVII W domu krasnoluda XVIII Drużyna XIX Wędrówka ku górom XX Góry Klar XXI Łowcy po raz drugi XXII Kryształ Pokoju XIII Biały Feniksa XXIV Życzenie
  4. Zew Feniksa Prolog -Czemu ta banda potworów nie została jeszcze wypchnięta z Daeville?- wrzasnął generał Gabazyl uderzając pięścią w stół. Jego ordery zakołysały się na kolorowych wstążkach. Cały sztab dowództwa południowego frontu wojny z nieludźmi, szczerzej znanymi jako Leoforos, zebrał się w małej chacie w wiosce Luan. W maleńkiej izbie znajdował się tylko mały stół i cztery krzesła. -Nie sposób ich od tak pokonać!- tłumaczył się pułkownik Anderson- Są świetnie wyszkoleni a na domiar złego mają dwa feniksy! -Dosyć!- ryknął Gabazyl całkiem czerwony na twarzy ze złości- Co to są te feniksy? -Feniks to dość dziwne stworzenie. Jest to jakby elf, którego otacza ptak zbudowany z żywego ognia. Trudno opisać feniksa, trzeba go zobaczyć.- wyjaśnił pułkownik Pulcifer rozsiadając się na trzeszczącym krześle. -Przeklęte potwory. Macie czas do końca tygodnia żeby ich wypchnąć z miasta. -Ależ generale! To niewykonalne!- zaprotestował Anderson. -Nic nie poradzę pułkowniku. To rozkaz z samej góry.- generał wzruszył ramionami- Poza tym to ileż można czekać aż jedno z największych miast w rejonie gór Rasil zostanie całkowicie odpotworzone?! -Jeśli admirał Prospero chce odzyskać Daeville w ciągu tygodnia to sam nich to zrobi. Skoro uważa, że feniksy oraz wspaniale wyszkolona armia Leoforos to betka to my chętni ustąpimy mu miejsca.- rzucił gniewnie Pulcifer- Do tego jeszcze w okolicach miasta pojawili się Łowcy. Generał i pułkownik Anderson skamienieli. Na twarzy Gabazyla gniew ustąpił miejsca przerażeniu. -Łowcy? Ci Łowcy, których opisuje Smocza Księga Przeznaczenia?- wykrztusił -Tak. Ci. Na dzień dobry wyrżnęli połowę pierwszej linii. Kurier doniósł mi o tym kilkanaście minut temu. -Musimy natychmiast wycofać się spod Daeville.- powiedział słabym głosem pułkownik Anderson. Prawą ręką trzymał się za serce, które biło jak oszalałe. -Nie możemy. Prospero powiesiłby nas za nie wykonanie bezpośredniego rozkazu- generał spojrzał po twarzach oficerów. Był kompletnie bezsilny. Wg Smoczej Księgi Przeznaczenia, Łowcy byli aniołami zsyłanymi na świat podczas konfliktów, by zlikwidować sprawców wojen i doprowadzić do pokoju, a w obecnej sytuacji pewne było, że to ludzkość była zagrożona. -Ten kurier nadal jest w wiosce? Pulcifer skinął głową. -Dobrze. Muszę napisać do Prospera. Nawet taki syn Ciemnogrodu jak on musi zrozumieć, że łowcy to wróg, którego warto unikać. -Sami jesteśmy sobie winni.- wyszeptał pułkownik Anderson- Gdyby król Aasher nie chciał się pozbyć nieludzi z terenów Folan nie stalibyśmy teraz w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. -Nie filozofujcie Anderson.- warknął rozdrażniony Gabazyl. -Myślę, że istnieje sposób by powstrzymać Łowców.- wtrącił nagle Pulcifer. Generał i pułkownik obrzucili go pytającym spojrzeniem. -Próżniowiec. Złoty kryształ, o którym pisze w Smoczej Księdze. Z tego co pamiętam, jest tam napisane, iż tylko ten kto posiada Próżniowiec może odesłać Łowców, a szukać go należy u kupca w małej wiosce. Tylko tyle zdołałem zapamiętać. Gabazyl rozchmurzył się trochę. -Czyli jest dla nas jakaś nadzieja. Powiadomię i o tym Prospera. Teraz jednak musimy się skupić na tym, by stracić jak najmniej ludzi pod Daeville, aż admirał coś zadecyduje i znaleźć ten Próżniowiec. Możecie odejść. Oficerowie stuknęli obcasami butów i wyszli w ciemną noc. Gwiazdy świeciły jasnym blaskiem, oświetlając blado małą wioskę Luan. Ostoję kupców, handlarzy i rolników. I Kryształ Dino Raven miał ledwo 14 lat, ale nie wystrzegał się pracy fizycznej. W dzień i w nocy, jeśli było trzeba, pracował w sklepie ojca i szybko zaskarbił sobie sympatię mieszkańców wioski. Często także i im pomagał w potrzebie, a dzięki intensywnej pracy stał się jedną z najsilniejszych osób w Luan. Dlatego też ojciec prawie zawsze zabierał go ze sobą, gdy jechał do miasta po towar do sklepu. Tym razem, Ravenowie udali się do Kaliban, żeby uzupełnić zapasy mięsa. W sklepie rzeźnika panował wielki tłok. Front zaledwie kilka dni temu przesunął się poza miasto i ludzie uzupełniali niezwykle uszczuplone zapasy. Do tego niezbyt przyjemny zapach mięsa i duchota panująca w małym sklepiku wywoływały odruch wymiotny. Dało się też wyczuć nieprzyjemną atmosferę. Mieszkańcy Kaliban nadal nikomu nie ufali, nawet sobie nawzajem i wszędzie zabierali broń. Ojciec Dina wychylił głowę przez drzwi sklepu. -Trochę mi tu zejdzie. Nie ma sensu, żebyś tak stał przy wozie. Idź do karczmy, może dowiesz się czegoś ciekawego. Ludzie powiadają, że prawie wypchnęliśmy Leoforos z gór. W takim wypadku koniec wojny jest naprawdę blisko. Chłopiec spojrzał w głąb sklepu. Panował tam rzeczywiście niesamowity tłok, a jego ojciec stał w drzwiach, więc pewne było, iż nie dopcha się do rzeźnika w czasie krótszym jak godzina. -Dobrze. Pójdę posłuchać, chociaż wątpię żeby w karczmie ktoś był. W przeciwieństwie do Luańczyków, tutejsi mieszkańcy wciąż jeszcze żyją wojną. W mieście wciąż widać było ślady walk, których nikt nie kwapił się usunąć. Na ulicach leżały potrzaskane okiennice i powywracane wozy, w ścianach domów tkwiły strzały a dachówki sterczały pod przeróżnymi kontami. Mało kogo można było spotkać na ulicy, a jeśli już się taki człowiek trafił, kurczowo ściskał sztylet lub krótki miecz. Tutaj wciąż obawiano się ataków ze strony nieludzi. W karczmie pod Czerwonym Smokiem było prawie pusto. Zwykle zapełnione ludźmi pomieszczenie teraz wyglądało jak byłe więzienie. Długie ławy, zwykle ustawione na środku, stały zakurzone pod ścianami, na kominku płomień był ledwie widoczny a ze stropu zwisały ogromne pajęczyny, na których pająki bacznie obserwowały czy nie leci w ich kierunku jakaś mucha. Tylko w rogu izby siedziało kilka osób patrzących z zaciekawieniem na opierającego się o ścianę staruszka. Dino przysiadł się do nich, wciskając się miedzy krępego mężczyznę i pulchną kobietę, uważając by nie zawadzić ich rapierów i także utkwił wzrok w obsypanym siwizną mężczyźnie. Jego ubranie było połatane i wystrzępione, broda przycięta byle jak. Spod krzaczastych brwi na zebranych spoglądały duże oczy z ledwo widocznymi źrenicami. -Mów - poprosił ktoś wreszcie przerywając niezręczną ciszę. -Mów - powtórzyła niska kobieta występując krok naprzód. -Spokojnie – głos starca był szorstki i suchy – Powiadają, że wojna ma się ku końcowi. Że Leoforos zostali zepchnięci w góry i tam ich wykańczają, ale to nieprawda. Wiem, bo widziałem na własne oczy oddział elfów na północy. Nasze wojska zostały wciągnięte w pułapkę. W Daeville Leoforos zebrali najlepiej wyszkolonych krasnoludów, gnomów, ogrów, karłów i troli. Tam też widziano Łowców. Zebrani zadrżeli. Wszystko to, co mówił starzec brzmiało bardziej prawdziwie niż cokolwiek innego, a wiadomość o Łowcach wywołała u ludzi dreszcze. -Na północy- ciągnął staruszek- elfy napadają na wioski i mordują wszystkich bez wyjątku. Tamtejsze wojsko nie ma możliwości kontaktu ze sztabem głównym. Koniec wojny to tylko złudzenie. Ona dopiero się zaczyna. Wszyscy powinniśmy się zbroić. Miast i wioski, mężczyźni i kobiety. Nikt nie jest bezpieczny. Front przeniósł się w góry, ale wróci tu w oka mgnieniu. Leoforos wzmocnili nieludzie z innych krajów gdzie jeszcze panuje pokój, ale niedługo i tam wybuchnie wojna. Ze wschodu przybyły do Folan feniksy. Ludzkość czeka zagłada.- starzec zamknął oczy i zasnął momentalnie. Niska kobieta żałowała, że w ogóle się odzywała. W karczmie zapadła grobowa cisza. Wszyscy byli oszołomieni. Za ladą, bezzębny karczmarz od kilkunastu minut szorował brudną ścierą ten sam kawałek blatu. Dino odczekał aż szok częściowo minie i wyszedł z karczmy pozostawiając wstrząśniętych Kalibańczyków. Musiał o wszystkim opowiedzieć ojcu. Jeśli prawdą było to, co mówił starzec, trzeba było jak najszybciej ostrzec mieszkańców Luan. Kiedy chłopiec dotarł do sklepu rzeźnika, jego ojciec właśnie ładował kupione mięso na wóz. Chwycił duży kawałek świni i wrzucił go na pakę. -Dowiedziałeś się czegoś interesującego?- spytał Zahn Raven Młodzieniec po krótce opowiedział ojcu o tym, co usłyszał Pod Czerwonym Smokiem. -To brzmi prawdopodobnie. Musimy jak najszybciej dotrzeć do domu.- oznajmił kupiec siadając na koźle. Dino usadowił się obok niego i wóz ruszył z przeraźliwym trzaskiem, uginając się pod ciężarem ładunku. Droga była wąska i wyboista, toteż nie jechali szybko, zwalniając dodatkowo na wertepach. Wzdłuż gościńca rósł gęsty dębowy las. Górne gałęzie drzew tworzyły nad traktem zieloną czapę skutecznie przysłaniającą słońce. Rozśpiewane ptaki trajkotały radośnie na gałęziach, dziki buszowały wśród zarośli. Las i jego mieszkańcy bez szwanku wyszli z wielu walk, które miały tu miejsce. Nagle wóz podskoczył do góry na wybojach. Koła z głuchym trzaskiem uderzyły o bruk strasząc konie. -Prrr!- ojciec chłopca ściągnął wodze. Dino zeskoczył z kozła i pobiegł sprawdzić, co się stało. -Nic nie spadło ojcze! Tylko koła się poluzowały. Zaraz to naprawię. Młodzieniec ukląkł i poprawił dyszel. Uporał się z tym bardzo szybko i już miał wrócić do ojca, gdy oślepił go ostry blask. Pojedynczy promień słońca przeniknął między liśćmi i odbił się od półprzezroczystego kamienia leżącego na drodze. Chłopiec osłonił ręką oczy i podniósł kamień. -To kryształ.- szepnął do siebie Dino. Widok był imponujący. Kryształ został przez kogoś idealnie oszlifowany na kształt krzyża z zakrzywionymi bocznymi ramionami. Spojrzał z podziwem na swe znalezisko i przytulił je do piersi. Z tego, co wiedział, było ono więcej warte jak cały majątek jego rodziny. Szybko wrócił na kozioł. -Wszystko gotowe. Możemy ruszać. -Coś tam tak długo robił Dino? Młodzieniec pokazał ojcu kryształ. Mężczyzna o mało nie spadł z kozła. -To przez niego wóz tak podskoczył?- wykrztusił po kilku minutach, gdy szok minął. -Najwyraźniej. Ciekawe tylko, że nawet się na zarysował. -To jest akurat najmniej istotne. Wiesz ile taki kryształ jest wart? -Jakieś półtora miliarda złociszy.- odparł chłopiec z uśmiechem. Jego ojciec ujął w dłoń lejce i popędził konie. Wóz ruszył trzeszcząc i chybocąc się na boki. Dino schował kryształ do kieszeni i zasnął. Już, gdy miał pięć lat opanował sztukę spania sztywno siedząc i w marszu. Tym razem nie mu się nie śniło, co zdarzało się rzadko. Zwykle nawiedzały go sny o dość skomplikowanej wymowie, których nigdy nie mógł zrozumieć.
  5. Cóż, mam nadzieję że taki pech do korektorów ma tylko Sapkowski. Z góry przepraszam za moją pomyłkę. Postaram się unikać 'nalepiania' myślników na pierwszą literę. Ciąg dalszy czeka aż będę mógł go opublikować (te wredne ograniczenia ;) ).
  6. Cóż, calkiem niezłe. Nie genialne ale bardzo dobre. Krótki, grotekskowy tekst. Miło się czyta.
  7. Moja droga Wampirko, Prolog, jak zapewne wiesz jest to (sama nazwa na to wskazuje) zapowiedź. Wydarzenie, które ma istotny wpływ na to, co będzie się działo w powieści, ale nie dotyczy ono personalnie głównego bohatera (zazwyczaj). Dlatego też zaczynam, jak to ładnie ujęłaś (z góry przepraszam, jeśli zrobiłem tu jakiś błąd) "z grubej rury", żeby przedstawić realia. Jest wojna, sytuacja nie wygląda ciekawie dla ludzi, bo jak to powiedziałaś, jest pełno super wrogów i to jest ważne. Czytelnik powinien wiedzieć na początku w jakiej sytuacji znajduje się świat. To jest atmosfera wojny. Ludzie zachowują się raczej ostrożnie, wciąż się boją mimo iż front już opuścił ich osady ( o tym przekonasz się po przeczytaniu pierwszego rozdziału). A jak najlepiej przedstawić takie realia jak nie poprzez dialogi?? Rozumiem, że uwilebiasz "dociekać" niketórych spraw (choć mój brat zapewne zinterpretowałby jako czepianie się ;) ), ale nie uważam, iż masz rację ze spacjami po i przed myślnikami. Jeśli czytasz uważnie książki, zauważysz, że nie ma tam czegoś takiego. Weźmy np. takiego "Eragona" czy sagę "Wiedźmina". Tam nie ma przerw przy spacjach, a raczej nikt się Paoliniego czy Sapkowskiego nie czepiał ;) Pozdrawiam, Halibal P.S Pierwszy rozdział za 73 godziny.
  8. To naprawdę wspaniały tekst. Dawno nie czytałem czegoś takiego. Fantastyczny kilmat i dobrze dobrane słownictwo sprawia, że czyta się to niezwykle przyjemnie. Gratuluję i oby tak dalej!
  9. Cóż, wlepiłem to do obu działów z kilku powodów. Zew Feniksa jest na pewnym poziomie i uważam, że powinno się znajdować w "prozie dla zaawansowanych" a ponieważ jak mówiłeś mało kto tu zagląda, umieściłem link na "prozie dla początkujących". W ten sposób mój tekst nie straci nic na wartości a przeczyta je trochę osób.
  10. Macie przed sobą prolog moje odpowiedzi na "Eragona" Christophera Paoliniego. Jeżeli dostanę pozytywne opinie to będę tu mieszczać dalsze częsci powieści. Mam nadzieję, że prolog Zewu Feniksa przypadnie wam do gustu i będę mógł opublikować całą książkę. Życzę miłej lektury! -Czemu ta banda potworów nie została jeszcze wypchnięta z Daeville?- wrzasnął generał Gabazyl uderzając pięścią w stół. Jego ordery zakołysały się na kolorowych wstążkach. Cały sztab dowództwa południowego frontu wojny z nieludźmi, szczerzej znanymi jako Leoforos, zebrał się w małej chacie w wiosce Luan. W maleńkiej izbie znajdował się tylko mały stół i cztery krzesła. -Nie sposób ich od tak pokonać!- tłumaczył się pułkownik Anderson- Są świetnie wyszkoleni a na domiar złego mają dwa feniksy! -Dosyć!- ryknął Gabazyl całkiem czerwony na twarzy ze złości- Co to są te feniksy? -Feniks to dość dziwne stworzenie. Jest to jakby elf, którego otacza ptak zbudowany z żywego ognia. Trudno opisać feniksa, trzeba go zobaczyć.- wyjaśnił pułkownik Pulcifer rozsiadając się na trzeszczącym krześle. -Przeklęte potwory. Macie czas do końca tygodnia żeby ich wypchnąć z miasta. -Ależ generale! To niewykonalne!- zaprotestował Anderson. -Nic nie poradzę pułkowniku. To rozkaz z samej góry.- generał wzruszył ramionami- Poza tym to ileż można czekać aż jedno z największych miast w rejonie gór Rasil zostanie całkowicie odpotworzone?! -Jeśli admirał Prospero chce odzyskać Daeville w ciągu tygodnia to sam nich to zrobi. Skoro uważa, że feniksy oraz wspaniale wyszkolona armia Leoforos to betka to my chętni ustąpimy mu miejsca.- rzucił gniewnie Pulcifer- Do tego jeszcze w okolicach miasta pojawili się Łowcy. Generał i pułkownik Anderson skamienieli. Na twarzy Gabazyla gniew ustąpił miejsca przerażeniu. -Łowcy? Ci Łowcy, których opisuje Smocza Księga Przeznaczenia?- wykrztusił -Tak. Ci. Na dzień dobry wyrżnęli połowę pierwszej linii. Kurier doniósł mi o tym kilkanaście minut temu. -Musimy natychmiast wycofać się spod Daeville.- powiedział słabym głosem pułkownik Anderson. Prawą ręką trzymał się za serce, które biło jak oszalałe. -Nie możemy. Prospero powiesiłby nas za nie wykonanie bezpośredniego rozkazu- generał spojrzał po twarzach oficerów. Był kompletnie bezsilny. Wg Smoczej Księgi Przeznaczenia, Łowcy byli aniołami zsyłanymi na świat podczas konfliktów, by zlikwidować sprawców wojen i doprowadzić do pokoju, a w obecnej sytuacji pewne było, że to ludzkość była zagrożona. -Ten kurier nadal jest w wiosce? Pulcifer skinął głową. -Dobrze. Muszę napisać do Prospera. Nawet taki syn Ciemnogrodu jak on musi zrozumieć, że łowcy to wróg, którego warto unikać. -Sami jesteśmy sobie winni.- wyszeptał pułkownik Anderson- Gdyby król Aasher nie chciał się pozbyć nieludzi z terenów Folan nie stalibyśmy teraz w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. -Nie filozofujcie Anderson.- warknął rozdrażniony Gabazyl. -Myślę, że istnieje sposób by powstrzymać Łowców.- wtrącił nagle Pulcifer. Generał i pułkownik obrzucili go pytającym spojrzeniem. -Próżniowiec. Złoty kryształ, o którym pisze w Smoczej Księdze. Z tego co pamiętam, jest tam napisane, iż tylko ten kto posiada Próżniowiec może odesłać Łowców, a szukać go należy u kupca w małej wiosce. Tylko tyle zdołałem zapamiętać. Gabazyl rozchmurzył się trochę. -Czyli jest dla nas jakaś nadzieja. Powiadomię i o tym Prospera. Teraz jednak musimy się skupić na tym, by stracić jak najmniej ludzi pod Daeville, aż admirał coś zadecyduje i znaleźć ten Próżniowiec. Możecie odejść. Oficerowie stuknęli obcasami butów i wyszli w ciemną noc. Gwiazdy świeciły jasnym blaskiem, oświetlając blado małą wioskę Luan. Ostoję kupców, handlarzy i rolników.
  11. Dziękuję. Muszę się jeszcze sporo nauczyć o poezji, albo zacząć pisać wiersze na bazie intryg. Ciekawy pomysł... Muszę spróbować.
  12. Olaboga! Latające dzieci! Wspólczuję. Dzieci już jak biegają to sprawiają problemy, to co musi być z latającymi?! Oczywiście mam na myśli ludzi w wieku od 1-10 lat. Nie będę nazywał dziećmi swojego rocznika 1990 :) Mam nadzieję, że następnym razem napiszesz ciut więcej.
  13. Muszę powiedzieć, że robi wrażenie. To pierwszy tekst, który zachacza o miłość, przy którym nie chce mi się złapać za głowę i ttrwać w takiej pozycji dobre dziesięć minut. Gratuluję.
  14. Tak, ale następnym razem spróbuj napisać co najmniej dwa akty :-D
  15. Poezja jest jak grom z jasnego nieba przynosi prawdę i razi płominiem kłamstwo Jest jak rzeka rwąca i groźna a zarazem cicha Uspokaja, niesie ukojenie Ale też wiedzie lud na barykady Jest jak sztandar łopoczący na wietrze i daje wiarę w zwycięstwo To mój pierwszy wiersz, specjalizuję się raczej w prozie więc proszę o wyrozumiałość
  16. Cóż, nie wiem co o tym myśleć. Z jednej strony ciekawe, a z drugiej trochę nazbyt przegadane mi się wydaje (tak, coś może być przegadane nawet jak jest krótkie!). Ogólnie jednak to robi to całkiem dobre wrażenie.
  17. To mi troche pachnie reklamą Amino (K: O, dobrze, że jesteś. Rozbieraj się. M: Do rosołu? K: Nie. Dzisiaj pomidorowa) , ale pomysł orginalny i muszę przyznać, że podobało mi się.
  18. Cóż, ktoś pierwszy musi spojrzeć subiektywnie ;) Cieszy mnie, że potrafiłaś wyjaśnić, co "herbaciarnia" sobą mówi i stwierdzam, że rzeczywiście dostrzega się to (po czwartym przeczytaniu ;)). Potrafisz bronić swoich racji i piszesz też nieźle, więc czekam na następne opowiadania.
  19. Dziękuję ci bardzo Barbaro. Nareszcie się znalazł ktoś, kto docenił moje dialogi :-) Miło mi też słyszeć, że opowiadanie się czyta przyjemnie, chociaż to może była ironia...? Zastanawia mnie jednak fakt, że nie zwróciłaś uwagi na kilka błędów, które odkryłem dopiero po opublikowaniu "Miecza" tutaj. Przez przypadek napisałem wybneli miast wybuchneli itp. Ale cóż, skoro nie psuje to nastroju, to w wersji tutaj niech sobie będzie, a poprawię to przed oddawaniem do komisji konkursowej. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za dobrą "recenzję".
  20. Od razu zaznaczam, że jest to praca konkursowa na temat "Świętokrzyskie- ziemia sercu bliska" i chcę sprawdzić jak odbiorą ją ludzi spoza kręgu moich znajomych i rodziny, więc proszę się nie "czepiać" tematyki utworu.
  21. Był czwartek i jak zwykle, przyjeżdżała wycieczka do dębu Bartka - najstarszego drzewa w Europie. Jak w każdy czwartek, do przybliżenia wycieczce historii tego pomnika przyrody wyznaczony został najstarszy mieszkaniec wsi – pan Edzio Sosnowski. Był to poczciwy staruszek o dobrym sercu, z którego twarzy nigdy nie schodził uśmiech. Ten wygląd zapewniał mu, iż wszyscy wycieczkowicze zawsze wysłuchiwali jego opowieści z zapartym tchem. Oczywiście cały ten zaparty dech wywoływał sam sposób, w jaki opowiadał przewodnik oraz sama treść opowieści, ale jego dobrotliwy wygląd także miał tutaj znaczenie. Pan Edzio zaczął interesować się Bartkiem, kiedy skończył osiem lat i przestudiował na jego temat wiele podręczników, a także zasięgnął języka wielu ludzi. To, co „przeżył” dąb było niesamowite. Najpierw, pod drzewem odpoczywał Bolesław Krzywousty, potem sprawował pod nim sądy Kazimierz Wielki, a królowa Bona, gdy rezydowała w Chęcinach często przyjeżdżała odpocząć w jego cieniu. Bartek przetrwał także bombardowanie, podczas drugiej wojny światowej, a jak mówi legenda, Jan III Sobieski, gdy wracał z Wiednia zostawił w dziupli dębu miecz i butelkę wina. I właśnie ta legenda była ulubionym faktem historii drzewa, pana Edzia. Kochał ją opowiadać dzieciom, które później błędnym wzrokiem szukały w Bartku jakiegokolwiek śladu po dziupli czy otworze w korze. Niestety bez skutku. -Wszelkie dziuple zostały zamurowane, by nasz Bartuś nie był zjadany przez szkodniki. Jego długi żywot zawdzięczamy właśnie temu. Oczywiście jego serce nadal bije i jak sami możecie zobaczyć, kwitnie; ale w środku został w większości wybetonowany.- zwykł mawiać staruszek oprowadzanym przez siebie wycieczkom. Wtedy rozlegały się pełne zawodu „ochy” i „achy” i dzieci ładowały się z powrotem do autokaru. -Smutna prawda.- komentował wtedy przewodnik i wracał spokojnie do domu. Tego dnia jednak „ochom” i „achom” towarzyszył odgłos podniecenia jednego ze słuchających opowieści. Był to czternastoletni Zenek, mieszkaniec Bartkowa, który jednak nigdy nie słyszał historii dębu i postanowił przyłączyć się na chwilę do wycieczki -Słyszałeś? Niesamowite, że nikt nie znalazł tego miecza i butelki wina, jak murowali drzewo od środka.- rzekł do swojego najlepszego przyjaciela, Pawła który przybył posłuchać opowieści pana Edzia razem z nim. -Zenek, to tylko legenda. -A idź legenda. A to, że przetrwał bombardowanie to też legenda? -Nie, ale miecz i butelka tak. -Przecież wracał tędy Sobieski. Przecież facet mówił, że to prawda. -Tak, ale zaznaczył, że ten miecz i wino to jest legenda.- burknął Paweł. -Niektóre legendy się sprawdzają.- odgryzł się Zenek. -Tak? To wymień mi chociaż jedną taką. -Diabelski kamień. -Chyba ci słonko dziś przygrzało. Jakim trykiem legenda o czarcim głazie może być prawdziwa skoro nie ma czartów?! -Przecież głaz jest!! Paweł westchnął. Kumpel czasem doprowadzał go do szału. -Głaz owszem jest, ale to nie znaczy, że upuściły go czarty! Ludzie wymyślili taką legendę, bo kamień był duży a nie było wtedy już skały, która się od niego odłamała. -Sam sobie przeczysz. Właśnie powiedziałeś, że nie było skały... -Powiedziałem, że JUŻ nie było. -Ale z ciebie buc! -Wcale nie. Ja ci tylko uświadamiam, że gadasz głupoty. Nadal czekam na jakąś legendę, która się sprawdziła. -O świętym krzyżu!! To było to, że no... kurcze zapomniałem jak to było dokładnie. -No, tutaj połowicznie trafiłeś. Myśl, myśl, może sobie coś przypomnisz. -Bo to chodziło o to, że był książe, co to przyjechał chyba z Węgier i on miał relikwie drzewca krzyża świętego. I było polowanie i on zabłądził i siły go opuściły i zemdlał. I jak się ocknął to zobaczył tego, świętego Wojciecha i on uderzył laską o ziemię i wypłynęła rzeka i jak ten książe się napił z tej rzeki to odzyskał siły i postanowił wybudować klasztor i zostawić tam te relikwie. -No nie do końca tak to było, ale mniej więcej. -Ale już masz jedną legendę, co się sprawdziła. -Wcale, że nie. -Co?! -Owszem, zostawił relikwie, ale to o świętym Wojciechu nie może być prawdą. Ludzie tylko ułożyli legendę do prawdziwego zdarzenia. -Aaaa! Osłabiasz mnie. Paweł pokręcił głową z rozbawieniem. -Nie. Ja ci tylko mówię jak to jest z tym legendami. I ta z tym mieczem i butelką wina to fikcja. -A udowodnić ci, że się mylisz? -Niby jak? -Znajdę ten miecz i wino. -Oszalałeś?! Wiesz, co ci grozi za dewastowanie pomnika przyrody?! Na mózg upadłeś?! -Spokojnie. Nie mam zamiaru niczego dewastować. -Zabetonowali wszystkie dziuple a ty mi mówisz, że wywalisz z nich beton bez niszczenia drzewa? -Tak. Pomyśl. Skoro Sobieski wracał z tego Wiednia przez Bartków to zapewne odpoczywał pod Bartkiem. A jak odpoczywał, to jeśli już to do dziupli co była nisko mógł ten miecz włożyć. A takie dziuple się rzadko zdarzają, więc istniej prawdopodobieństwo, że jak taka była, to jej nie wybetonowali. -Proszę proszę. Całkiem logicznie rozumujesz Zenuś. Brawo. -No ba. Jutro ci pokażę ten miecz. Oddam go do muzeum, a winko zatrzymam dla wujka Franka. -Zobaczymy. Jak mi pokażesz, to uwierzę. Ale raczej mi nie pokażesz, bo tego miecza i butli wina nie ma! -Terefere. Juto zobaczysz.- zaperzył się Zenek i pobiegł do domu. -Dziwny gość. Czasem się dziwię, że się z nim zadaję.- skomentował całą sytuację Paweł i spokojnym krokiem oddalił się na pole namiotowe, które umiejscowione było naprzeciwko dębu. Traf chciał, że dodatkowo znajdowało się na łące i Pawcio uwielbiał tam leżeć wśród koniczyn i rozmyślać. Tym razem, jego głowę zaprzątała fiksacja Zenka. To już nie pierwszy raz się do czegoś tak zapalił. Zazwyczaj Paweł to ignorował, ale tym razem grę wchodziło niezwykle stare drzewo, pomnik przyrody, a biorąc pod uwagę Zenka, dąb mógł na tym ucierpieć. Nie mogę go odwieść od tego zamiaru, ale mogę pilnować żeby niczego nie zniszczył, pomyślał Paweł. Tak, to był świetny pomysł. Przynajmniej dopilnuje żeby Bartkowi nic się nie stało. Przecież Zenek i tak nie znajdzie tego miecza, bo nie istnieje. *** -Co, jednak uwierzyłeś w ten miecz?- zdziwił się Zenek na widok Pawła stojącego w jego drzwiach. -Nie. Chcę tylko dopilnować, żebyś nie uszkodził drzewa. -A weź daj se siana z tym uszkadzaniem. Nawet nie zadrasnę Bartka. -Wolę się upewnić. -Jak sobie chcesz. Od razu ci pokażę ten miecz i wino. -Nie pokażesz, bo nie istnieją. -A ugryź się! Istnieją i ci to udowodnię. Przyjdź wieczorem. O której ci pasuje? -O dwudziestej pierwszej? -Tak. Dwudziesta pierwsza to odpowiednia pora.- uśmiechnął się Zenek zamykając drzwi. Miał kupę roboty. Przede wszystkim musiał znaleźć odpowiednie do wieczornej eskapady ubranie, a znalezienia go nie ułatwił mu bałagan panujący w jego szafie. Wszystkie rzeczy były porozrzucane byle jak, bez żadnego porządku, ale po kilku męczących godzinach składania i układania ich na półkach odnalazł to, co chciał. Ciemne sztruksy, czarną bluzę i kominiarkę. Był to kolejny objaw fiksacji Zenka. Wystarczyłoby przecież normalne ubranie, bo dębu w nocy nikt nie pilnuje, ale chłopiec lubił czuć się jak na filmie szpiegowskim. Kolejnym etapem przygotowań było wyliczenie, na jakiej wysokości należy dziupli szukać. Oczywiście istniało prawdopodobieństwo, że została ona zabetonowana wraz z innymi otworami w drzewie, ale znając przybliżoną wysokość, na jakiej mogła się znajdować zwiększały się szans na jej odnalezienie. Do odmierzenia owej wysokości posłużył Zenkowi ojciec, który akurat leżał na podłodze oparty plecami o szafę. Nastolatek zwyczajnie podszedł do rodzica i zmierzył na jaką wysokość sięgała głowa dorosłego i dodał do tej wysokości dwadzieścia centymetrów. Przecież dąb trochę urósł od czasów Jana III Sobieskiego. Teraz, trzeba tylko czekać do dwudziestej pierwszej. Paweł zjawił się punktualnie, ale w pierwszej chwili nie zobaczył ubranego na czarno przyjaciela i wpatrywał się tępo w drzwi, które „same” się otworzyły i zamknęły. -No co tak stoisz? -Zenek? A gdzie ty jesteś? -Przed tobą. Paweł wytężył wzrok i na przed jego oczami „skrystalizowała się” czarna sylwetka człowieka. -Po coś się tak ubrał? -Przecież to, co będę robił jest nielegalne. Nie mogę ryzykować, że ktoś mnie zobaczy. -Kompletnie ci odbiło. Im szybciej się przekonasz, że mam rację, tym lepiej dla twojego zdrowia psychicznego. -Och daj spokój. Nie jestem czubkiem. -Właśnie widzę.- rzucił Paweł ironicznie. Przez całą drogę do dębu trzymał się dwa kroki za przyjacielem. Dzięki Bogu nie miał ze sobą żadnych ostrych narzędzi, więc nie będzie żadnego wiercenia w korze Bartka ani innych tego typu zabiegów. -Już do ciebie idę mieczu.- szepnął Zenek jednym susem przesadzając ogrodzenie stojące w promieniu stu metrów do drzewa. Paweł miał z tym kłopoty i na kilka sekund stracił towarzysza z oczu, ale szybko z powrotem na niego trafił. Zenek przesuwał rękę po korze dębu na wysokości stu pięciu centymetrów. -Co ty robisz? -Wymierzyłem, że mniej więcej na tej wysokości powinna znajdować się dziupla. -Pospiesz się z tym nie znajdowaniem jej. Zimno mi. -To twoja wina, że się tak ubrałeś. A poza tym to ja znajdę tą dziuple.- odgryzł się Zenek. Po godzinie „obmacywania” dębu, jednak nic nie znalazł i prawie zrezygnował z dalszego szukania, gdy jego oczom ukazała się rzecz niezwykła. Niedaleko drzewa, znajdował się podłużny kopczyk ziemi, na którego nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi. -Wiem!- wykrzyknął Zenek uradowany. -Mówiłem, że mam rację.- Paweł wypiął dumnie pierś. -A wypchaj się sianem. Wiem, dlaczego nie znaleźli tego miecza jak betonowali Bartka. Bo on nigdy nie był w żadnej dziupli. Sobieski go zakopał obok drzewa! -Co? -Spójrz na ten kopczyk. Krety nie robią takich podłużnych. Masz coś, czym można by kopać? -Eee...nie. -Trudno.- powiedział Zenek i uklęknąwszy zaczął rękami rozkopywać ziemię. Paweł przyglądał się tej operacji z politowaniem, ale o mało się nie przewrócił, gdy jego przyjaciel wykopał z ziemi starą butelkę. -A nie mówiłem!- zawołał chłopiec przyciskając butlę do piersi. Oczy płonęły mu z podniecenia. -O jejku mamuńciu!- szepnął Paweł- Miałeś rację. -No pewnie, że miałem. Teraz mi pomożesz? Paweł pokiwał głową z aprobatą i także ukląkł. Kopali około godziny zanim ich oczom nie ukazała się zdobiona rękojeść miecza. Mimo wielu lat spędzonych w ziemi, nadal wyglądała jak królewska. I w momencie, kiedy Paweł chciał kopać dalej, Zenek powstrzymał go ruchem ręki. -Czekaj. Skoro do tej pory nikt nigdy go nie znalazł, to niech tak zostanie. -O czym ty mówisz? Możesz zostać sławny! -Wiem, ale jak tak patrzę na tą rękojeść to mam wrażenie, że jak odkopiemy cały miecz to zrobimy coś, czego robić nie należy. Zniszczymy magię jego legendy. -Tak. Masz rację. Zakopmy go. -Aha. Ale wino... -Zenek. Wino też. -No dobra.- mruknął chłopiec wkładając butelkę do wykopu i obaj wybnęli śmiechem. Mimo tego, że postanowił zostawić legendę samą sobie, Zenek nie stracił ochoty do udowodnienia innym, że miał rację. Pozostał sobą, a w niebie, Jan III Sobieski uśmiechnął się z zadowoleniem. Nareszcie pojawił się ktoś, kto szanuje magię legend.
  22. Ja uważam, że ten tekst jest: a) Napisany od tak, żeby tylko coś wstawić na www.poezja.org b) Żałosny, bo roi się w nim od wulgaryzmów, urzytych bez żadnego celu, co świadczy o wzorcowaniu się z Masłowskiej (ta od wojny polkso-ruskiej jakby ktoś nie wiedział), a jeśli tak nie jest to znaczy, że jesteś Karolino osobą takiego samego formatu c) Głupi. Nie niesie ze sobą niczego oprócz odrazy. Jeśli tak zaczynasz, to nikt więcej Cię nie będzie chciał czytać. Mam nadzieję, że Cię nie obraziłem. Nie miałem takiego zamirau. Ja mówię tylko jak odebrałem ten tekst. Życzę ci wyjścia z tego dołka. Napisz coś normalnego.
  23. A mnie się to opowiadanie nie za bardzo podoba. Przede wszystkim to odpycha mnie to, że oni zwracają się do siebie per "mężu" i "żono". To odstrasza i zraża do dalszego czytania. Poza tym, co ty właściwie chcesz przekazać tym opowiadaniem? BO ja za nic w świecie nie jestem w stanie tego rozszyfrować. A i zachowanie bohaterów jest bardzo nienaturalne. Przede wszystkim, skoro ta żona tak się śmiała, co jest objawem depresji i to bardzo głębokiej, to powinna zaraz potem wybuchnąć płaczem. Do tego żaden mężczyzna nie wysłuchiwałby czegoś takiego tylko pzrerwał. Popracuj nad naturalnością swoich opowiadań i... napisz coś, co będzie niosło coś ze sobą. Jakieś wartości. A nie tylko opowiadanie dla opowiadania. Wtedy będzie to dobra. Ale na razie posatwiłbym ci 3-.
  24. Cóż, błędy może popełniać każdy. Przyjąłem twoje zastrzeżenia do wiadomości, ale pozwól że wyjaśnię ci kilka dorobiazgów. Na początek powiem o "cedzeniu". To nie kojarzy się źle. Bohater mówi cedząc słowa bo nie jest do końca pewien z kim tak naprawdę ma do czynienia (to rosja. Każdy może być wrogiem nawet jak tak nie wygląda), poza tym chce zwrócić w ten sposób uwagę na to co mowi. To dość proste do rozpracowania. Dalej, jeśli chodzi o kromkę to nie napisałem co się na niej znajdowało, żeby "podgrzać" atmosferę. Bawię się tu trochę czytelnikiem. Niech się zastanawia co to mogło być. Nich go to nurtuje. Jeśli widziałaś film "Powrót" to zauważysz, że taki element jest potrzebny. To opowiadanie niedopowiedziane i czytelnik (w moim zamierzeniu) będzie się zastanawiać, czy to coś na kromce będzie miało dalszy wpływ na losy bohaterów. A Rosję na miejsce akcji wybrałem, dlatego że bieda, głód i ubustwo jest tam zastraszająco wielkie. To jakby hołd dla rosyjskich bezdomnych i włóczęgów.
  25. Całe moje życie to koszmar. Właściwie, to zastanawiałam się już wiele razy na tym by skrócić swą marną egzystencję, ale zawsze coś odwodziło mnie od tego pomysłu. Gwiazdy. To dzięki nim przetrwałam te osiem lat na ulicy, włócząc się i szperając w Moskiewskich śmietnikach. Moskwa to wielkie miasto. Tylko, że na każdym kroku spotyka się cierpienie i głód. Ale gwiazdy potrafią zmienić wszystko. Dosłownie. Radzę się ich na każdym kroku. Kiedy spotkam innego włóczęgę, czy ktoś coś mi zaproponuje. One znają każdą odpowiedź. Dlatego wychodzę na dwór tylko w nocy. Mogę porozmawiać z gwiazdami i nikt mi nie przeszkadza. Jednak pewnego dnia pewna osoba zakłóciła moją rozmowę z gwiazdą polarną. Szłam opustoszałą ulicą Moskiewskich slumsów w poszukiwaniu jakiegoś pożywienia. Gwiazdy mówiły, że je znajdę. Jak będę szukać tam, gdzie się szukać nie powinno. I natrafiłam na owiniętą w biały papier kromkę chleba. Leżała na progu jakiegoś bloku. Rozejrzałam się, a kiedy byłam pewna, że nikogo nie ma, podeszłam i chwyciłam kromkę. Gwiazdy mrugnęły do mnie. „Jedz. Przecież to pyszne.” Jak zawsze nie musiały mnie prosić, lecz kiedy podniosłam kromkę do ust, ktoś zawołał za mną. Odwróciłam się. Przede mną stał niewysoki mężczyzna ubrany w stare, brudne ciuchy. -Nie jedz tego.- powtórzył -Czemu? Prawo znalazcy.- odparłam. Czyżby ten facet chciał mi zwinąć posiłek? -Najpierw się dobrze przyjrzyj.- powiedział tamten. Uśmiechał się zagadkowo. Spojrzałam w górę. Gwiazdy milczały. -No dalej. Przyjrzyj się tej kromce. Na pierwszy rzut oka była to zwykła kromka, lecz kiedy przyjrzałam się uważnie, dostrzegłam małe, zielone plamki. To nie była pleśń. -Widzisz?- nieznajomy uniósł brwi w geście „a nie mówiłem? Zjadłabyś ten chleb i poleciała do swoich gwiazd. Na zawsze. One Cię okłamały. A ty głupia im uwierzyłaś.” -Czemu mnie ostrzegłeś? -Bo mam w sobie jeszcze trochę z człowieka.- ton jakim wypowiedział te słowa wskazywał na to, że naprawdę miał w sobie coś z człowieka. Ale takiego prawdziwego. Kochał bliźnich. Odrzuciłam kromkę i podeszłam do niego. Nie ruszył się z miejsca. Patrzył w gwiazdy. Świeciły jasnym blaskiem. -Nie ufaj im bezgranicznie.- powiedział cedząc każde słowo. -Czemu?- znów to pytanie. Jak można dwa razy wciągu krótkiej rozmowy użyć tego samego pytania? -Bo one oszukują. Najpierw mówią Ci prawdę, ale potem... Spojrzał na mnie jakby chcąc się upewnić, czy może mi zaufać. -Ile lat jesteś włóczęgą?- pytanie poraziło mnie jak grom z jasnego nieba. On zapytał się o to, o co nikt nigdy nie powinien się pytać kogoś takiego jak ja! Postanowiłam nie odpowiadać. Czy ten człowiek wiedział, że rani mnie do bólu?! -Ja dwanaście. Żona wyrzuciła mnie z domu, kiedy powiedziałem, że nie zgadzam się z panującym u nas ustrojem politycznym. I że jestem przeciw wojnie na Kaukazie. Kolejny grom. On mi wyznał coś, co musiało go wiele kosztować. Żaden włóczęga nigdy, przenigdy nie mówi takich rzeczy. Zaufał mi. I chciał, bym ja mu zaufała. -Ja osiem. Uśmiechnął się. -Gwiazdy przywiązują się do tych, którzy ich słuchają. Tylko, że nie potrafią znieść wielkiej odległości, jaka je dzieli od tych, którzy im zaufali. I chcą zniszczyć tą odległość. Jeśli umrzemy, to będziemy tam gdzie one. Dla nich to nie jest złe. -Na jakiej podstawie tak twierdzisz? -A ta kromka chleba? Powiedziały, żebyś śmiało jadła, prawda? -Da. Spojrzałam w górę. Gwiazdy znów milczały. Czyli on mówił prawdę. -Jak masz na imię? -Michaił. -Katia. Nic, żadnego podania sobie rąk, żadnego gestu. Dwóch włóczęgów, którzy chcieli znać swoje imiona. I poznali je. Nic więcej. Tylko, że on jakoś mnie przyciągał. Nie wiedzieć czemu chciałam by mówił coś do mnie, by podszedł bliżej... -Znalazłem miejsce gdzie jest dużo jedzenia. I cicho. Pójdziesz? -Czemu chcesz mi pomóc?- znowu użyłam słowa czemu. Dlaczego tak się działo? -Bo tak jak ja, zawierzyłaś gwiazdom. I widziałam, że musze mu zaufać bardziej niż on mi. Bo gwiazdy są dobre, a on był taką ludzką gwiazdą. Poprowadził mnie przez całą ulicę. Potem skręciliśmy w stronę placu Lenina. To miejsce, o którym mówił znajdowało się niedaleko miejskiego śmietniska. Taka jama wyrwana w chodniku. Dość duża, by można tam się zmieścić. W kucki można by nawet chodzić. Pewnie był to wynik granatu rzuconego by uspokoić zamieszki. Spojrzeliśmy na siebie, i wtedy zrozumiałam, że muszę być z nim. A gwiazdy będą nade mną. Będą czuwać, ale on nie pozwoli mnie zabrać. Bo on też jest gwiazdą. Gwiazdą, chodzącą po ziemi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...