Kiedy Ty, Marto Stefana chwalisz,
Spiżowe uda, silne ramiona,
Krew mnie zalewa i gniew mnie pali,
Że znów tuliłaś gada do łona.
Gniew mi na bladej zakwita twarzy
I bluzgam chciwie, wręcz nie przytomnie,
Chęć dzika zemsty w sercu się żarzy,
Członki me spala zazdrości płomień
Sińce na szyi, popatrz do lustra!
Och, jakiż jestem biedny i durny!
Spuchniętą seksem masz pierś i usta,
Jest twój kochanek bezczelnie jurny.
Napiętnowana chucią przebrzydle
Pamiętaj – nie będzie ten nigdy wierny,
Który się rzuca jak dzikie bydle
By cię pożerać jak świeży sernik!
Jam delikatny, umiem czarować
Pieszczotą lekką jak płatek róży,
Tutaj pochuchać, tam pocałować,
Ówdzie paluszek w kwiecie zanurzyć.
Szukać nektaru w czułym szeptaniu
Lub śmiałym rymem rozbudzić tętno,
Wszak to się liczy tylko w kochaniu
Wiersz przetrwa nawet gdy ciała zwiędną.
Lecz - któż to na ciebie z tamtej kiwa strony?
Czy Stefan? Tak, mąż twój ...
– Pa, wracam do żony!