Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Antoni Abcellak

Użytkownicy
  • Postów

    16
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Antoni Abcellak

  1. morskie fale niszczą mój dom zbudowany na piaszczystej plaży zalewają moją przystań odsłaniając nagie kości zasypanych przodków słona woda wdziera się w moje słodkie życie wypłukując nadzieję i tylko podarty żagiel rejowy płynącej brygantyny macha do mnie z daleka a słońce zachodzące czerwonym światłem na światło zielone daje nadzieję
  2. cztery dłonie związane myślami połączone ustami spragnionymi ubrane chwilowo w rękawiczki egoizmu szukają uścisku w palcach splecionych pod przykryciem ciemności dominującej po omacku wynajdują linię życia i siłę swą wzajemnie poznają delikatnie opuszkami muskając ukrywają niewinność i strach miarowych oddechów pospiesznych a potem wilgotnieją zarumienione czekają by zaspokojone wyrwać się z objęć kochanka i białą kartkę czarnym atramentem udoskonalić myślami o pięknie dotyku
  3. mały bębenek w mojej głowie robi tyle hałasu co małe dziecko pozostawione w łóżeczku samotnie jaśniejsze od słońca promienie wytyczają drogę milionom turystów pielgrzymujących do mojej głowy myśli proszą bym je zapamiętał i o rocznicach nie zapominał tylko z kwiatami przychodził lecz moja pamięć jest ulotna bo mieszka daleko na wyspie szczęśliwej i maluje autoportret kolorowe akwarele się rozpływają i powstaje plama szarości bezimiennej bez wzroku i słuchu bardzo do mnie podobna
  4. samotność czterech ścian mojego domu odbiera mi radość jedzenia śniadania przywołuję duchy świętych którzy kiedyś w tym domu rodzili się i umierali cicho otwieram okna by mógł wlecieć zabłąkany motyl i pobyć ze mną choć chwilę włączam telewizor by pani blond ze szklanego ekranu uśmiechnęła się do mnie oczami niestety duchy odleciały przywitać nowego mieszkańca nieba a motyle siedzą smutne i głodne pod drzewami pani blond ze szklanego ekranu też się nie uśmiecha tylko mówi smutno że znów ptasia grypa zabiła łabędzia wtedy zamykam drzwi za sobą samotne ściany innym zostawiam mieszkańcom i uciekam by dom budować bez duchów byłych świętych bez okien i wlatujących motyli bez pani blond w telewizji ale z ludźmi najbliższymi których znajdę kiedyś
  5. przy kołobrzeskiej latarni zatrzymały mnie usta piękne i czerwone jak wieczorne słońce na tle spokojnego morza zobaczyłem i usłyszałem chmurę delikatnych perfum słonomorskich szumiących i poszedłem za nią daleko nadmorską promenadą goniłem kobietę lecz markotność jej pozorna zaskoczyła mnie aż nadto szła powoli rozglądając się pod pokrywą opalonego uśmiechu który rozsyłała idąc ulicą lecz o czymś innym myślała pod prąd wszelkim spojrzeniom zatrzymanym na chwilę przez rejestrujące kamery turystów przejechała a ja za nią pobiegłem wsiadła na prom do Bornholmu a potem znikała coraz dalej i dalej odwrócona z wytatuowanym trzecim okiem z tyłu na szyi długo mi się tyłem przyglądała
  6. milczące drewniane okna zasłonięte woalką pajęczej nici utkanej przez moje chude palce pokazują mi świat odmieniony krzywymi liniami zastygły w bezruchu spojrzeń z pomieszanymi rolami dobrych i złych pełen chaosu zwycięzców i pokonanych pod kamieniami inny niż mój świat zamknięty w moim domu każda srebrna łyżeczka ma swoje wyznaczone miejsce na dnie szuflady gdzie poukładane życie toczy się tak samo i tylko stary kredens skrzypi coraz głośniej prosząc o zmiany
  7. tylko jak morze spokojne to jak dla mnie trochę nudno, wolę jak coś "się dzieje", dzięki i pozdrawiam.
  8. dzięki kaju-maju, morze to ciekawy temat, przy plaży zabawa a dalej walka z żywiołem, pozdrawiam serdecznie
  9. życie buja moją starą łajbą wśród głębin, skał i mielizn proszę Boga by jeszcze raz pozwolił dopłynąć do domu bo gdy wrócę kolejną świeczkę dziękczynną na ołtarzu zapalę a potem znów dom zostawię i na niepewność daleką popłynę nocą czekając by życie powróciło kolejnymi burzami rwącymi żagle naprawione by znów nadzieja i wiara były we mnie silniejsze od strachu
  10. wzburzona wiatrem woda wygrywa morski hejnał zagłuszając beznadzieję samotności coraz bliższej trzymam liny i siedzę cicho jak spadające na mnie słone, zimne krople nie mające nic do powiedzenia jak pantofelek w drobinie wody tak ja nie wiem jeszcze czy morze straszniejsze czy życie od morza daleko malować pędzlem mogę białą pianę przykrywających mnie fal i jak anioły Posejdona mieć wtedy moc sprawczą ale gdy kolorowe fale białe pozostać będą wolały los mój na dnie spocznie nieodnaleziony przez wieki ciemnością utulony pozostanę
  11. Dzięki za cenne uwagi i komentarze. Dopiero zaczynam pisać, więc mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. pozdrawiam
  12. morskie fale niszczą mój dom zbudowany na piaszczystej plaży zalewają moją przystań odsłaniając nagie kości zasypanych przodków słona woda wdziera się w moje słodkie życie wypłukując nadzieję i tylko podarty żagiel rejowy płynącej brygantyny macha do mnie z daleka a słońce zachodzące czerwonym światłem na światło zielone daje nadzieję
  13. W kawiarni o dziwnej, ale wiele mówiącej nazwie „Podziemna” wszystkie stoliki były wolne. Młoda kelnerka o śniadej cerze i kruczoczarnych, gładkich włosach sprawnie układała serwetki na stoliku przy wejściu. Było dopiero kilka minut po południu i o tak wczesnej porze rzadko pojawiali się w kawiarni goście. Wtedy wszedł Paweł, stanął obok stolika, na którym właśnie przed chwilą kelnerka ułożyła serwetki i rozejrzał się po kameralnym piwnicznym wnętrzu. Jego serce biło szybko, a oczy stawały się powoli szkliste od cisnących się łez, bo wspomnienia mimowolnie opanowały jego myśli. Wyraźnie czuł chłód i wilgoć pomieszczenia znajdującego się w podziemiach kamienicy. Przez chwilę zastanawiał się czy zostać, bo kelnerka spojrzała na niego wyraźnie zdziwionym wzrokiem. Popatrzył na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko wejścia. - Dzień dobry – Paweł przywitał się cicho i z wielkim trudem, bo słowa grzęzły mu w gardle – czy już kawiarnia jest otwarta? Pytam bo tak tu pusto. - Tak, oczywiście – odpowiedziała trochę zawstydzona kelnerka – Proszę bardzo. Z reguły goście pojawiają się dopiero po piętnastej, stąd moje zdziwienie. Ale proszę usiąść, za chwilkę przyjmę zamówienie. - Jestem umówiony na trzynastą, ale przyszedłem wcześniej, więc jeśli można poczekałbym z zamówieniem. - Ależ oczywiście, proszę bardzo. Jeśli jednak zmieni pan zdanie i będzie chciał coś zamówić, proszę mnie zawołać. - Dobrze, dziękuję. To Elżbieta wybrała „Podziemną” na dzisiejsze spotkanie. Tak samo jak sześć lat temu, gdy spotkali się dokładnie w tej samej kawiarni. Paweł gdy szedł powoli do stolika pomyślał, że chyba nic się tu od sześciu lat nie zmieniło, przynajmniej on nie rozpoznał żadnej różnicy, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że podczas poprzedniego spotkania był zbyt roztrzęsiony, aby cokolwiek zapamiętać z otoczenia. Teraz, gdy usiadł przy stoliku w rogu sali, koło drzwi do toalety i czekał na Elżbietę mógł spokojnie rozejrzeć się wokoło. Nie przypuszczał, że kiedyś jeszcze będzie musiał tutaj przyjść. Choć teraz też był dość mocno zdenerwowany przed spotkaniem, to starał się zapamiętać kilka szczegółów z kawiarnianego wnętrza. Miał nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiał przychodzić do „Podziemnej”, gdyż to miejsce napełniało go strachem złych wiadomości. Przez sześć lat starał się sobie wmówić, że nigdy tu nie był, chciał by to co wtedy w tym miejscu, przy stoliku obok tego, przy którym siedział teraz, usłyszał nigdy się nie wydarzyło. By było to jak fikcja książkowa, którą czujemy aż do przeczytania ostatniej strony, a potem zamykamy okładki i przenosimy się do innego świata. Kiedy Elżbieta zadzwoniła wczoraj, by umówić się na spotkanie w „Podziemnej” przeszedł go zimny dreszcz i zamilkł na chwilę. Chciał zaproponować inne miejsce, ale nie był bywalcem kawiarni, więc nie potrafił przedstawić alternatywnej propozycji. Na spacer było zbyt zimno, a nie miał śmiałości zapraszać jej do swojego mieszkania, ani tym bardziej narzucać się z wizytą w jej domu. Przystał więc na jej propozycję, przyszedł jednak umówione spotkanie dużo wcześniej, by ostudzić spodziewane emocje. Od czasu tamtego spotkania starał się nawet nie chodzić ulicą, przy której znajdowała się kawiarnia „Podziemna”, wolał czasem iść dłuższą drogą niż patrzeć na drzwi, z których sześć lat temu wychodził i nie wiedział jak dalej będzie wyglądało jego życie. Siedział przy stoliku i patrzył na drzwi. Wnętrze „Podziemnej” utrzymane w tonacji rożnych odcieni brązów przypominało mu minioną epokę. Stare, drewniane krzesła i stoliki pamiętały co najmniej trzy pokolenia gości. Elżbieta miała przyjść o trzynastej, czyli dopiero za pół godziny, ale zobaczył nagle jej sylwetkę w drzwiach. W czarnym, długim płaszczu i parasolem w ręku weszła do środka i uśmiechnęła się do kelnerki. Paweł pamiętał ją dobrze, on dla niej był jednak tylko jedną z setek osób, z którymi się spotykała żeby przekazać złe wieści. Była jak posłaniec śmierci, po zobaczeniu którego nie powinno się mieć już żadnej nadziei. Taką rolę sama wybrała. Wolała spotykać się z ludźmi tu, w tej kawiarni niż informować ich o wszystkim w szpitalu. Zapamiętał ją dobrze bo mimo swojego dojrzałego już wieku wyglądała nadzwyczaj dobrze. Wysoka, szczupła, z blond włosami, pięknymi zielonymi oczami i opaloną oliwkową skórą. Delikatne zmarszczki tylko dodawały jej uroku i pokazywały dojrzałość. Wstał od stolika i poczuł jak pocą mu się ręce. Wiedział, że tym razem przyszedł tu nie po to, by usłyszeć tragiczne wiadomości, lecz mimo to czuł zdenerwowanie. Został wysłany na to spotkanie przez swojego szefa z delikatną misją i wiedział że kierownictwo instytutu bardzo na niego liczy. Wytarł dłonie w chusteczkę i podszedł by się z nią przywitać. Zauważyła go gdy był w połowie drogi, spojrzała mu w oczy i ruszyła w jego kierunku. Czuł, że tym razem to on będzie miał dla Elżbiety niedobre wiadomości. Nie chciał jej tego mówić, ale teraz nie miał innego wyjścia. *** Mimo emocji, których teraz doświadczał, nie żałował, że to właśnie Elżbietę zaprosił przed dwoma tygodniami do Instytutu Fizyki Doświadczalnej, gdzie kierował jednym z zespołów fizyków. To on miał wygłosić wykład na corocznym zjeździe naukowców zajmujących się fizyką doświadczalną. Poprosił jednak radę instytutu, aby pozwolili mu zaprosić gościa zajmującego się całkiem inną dziedziną nauki. Z dużą niechęcią zgodzili się na to, podkreślając, aby wykład miał jakiś związek z ich pracą, choć nie potrafili sobie wyobrazić jaki. Ona też była zdziwiona propozycją, próbowała odmówić i usprawiedliwić się ciągłym brakiem czasu, ale Paweł nalegał. Po kilku dniach zadzwoniła i odpowiedziała, że zgadza się wziąć udział w spotkaniu naukowców i wie już, jaki będzie temat jej wykładu. Nie chciała mu tego jednak zdradzić, jakby w obawie że jej wykład mógłby być odwołany. Zbliżała się szósta rocznica śmierci Alicji, Paweł chciał by Elżbieta, jako lekarz onkolog, powiedziała kilka słów o tym, że raka można pokonać i jak ważne są badania profilaktyczne. Miał wrażenie, że rada wydziału zgodziła się na ten pomysł właśnie dlatego, gdyż kilka miesięcy temu szef ich instytutu zmarł na raka. Elżbieta miała wygłosić wykład inaugurujący jubileuszowy, dziesiąty zjazd fizyków. Zjawiła się w instytucie w ostatniej chwili, gdy organizatorzy pewni, że nie dotrze na czas planowali już zastąpić jej wykład innym wystąpieniem. Była smutna i wyraźnie zmęczona. Powoli zajęła miejsce przy katedrze auli. Spojrzała przed siebie i zauważyła, że wszystkie miejsca są zajęte. Było widać, że jest bardzo przejęta i stremowana. Nie czuła się w tej roli najlepiej, zawsze starała się unikać wystąpień przed dużą grupą ludzi. Tym razem jednak musiała pokonać strach, gdyż cel jaki sobie założyła był dla niej bardzo ważny. Po chwili zaczęła mówić o czymś tak niespodziewanym, że po zakończeniu jej wystąpienia długo panowała cisza. Zwróciła się do naukowców z apelem, prośbą lub wręcz żądaniem. Zdradziła im, że jako lekarz wielokrotnie była świadkiem śmierci swoich pacjentów. Widziała kiedy odchodzili trzymając ją za rękę, gdyż często była jedyną najbliższą im osobą w chwili śmierci. Przez lata pracy zauważyła, że osoba umierająca traci w oczach ten wyjątkowy blask, a oczy stają się powoli jakby matowe, przykryte jakąś niewidzialną mgłą, jakby uciekały gdzieś daleko. Ten odchodzący blask daje jej przekonanie, że człowiek ma duszę, która odchodzi od niego w momencie śmierci. Lata doświadczeń dały jej pewność, że dusza istnieje. Zwróciła się z pretensjami do naukowców, że nie pracują nad badaniami potwierdzającymi istnienie duszy. Słuchający w milczeniu spoglądali na siebie. Byli racjonalistami, wierzyli tylko w to co namacalne, materialne, a teraz ktoś, kto nie jest nawet fizykiem każe im badać coś czego nie ma. Środowisko naukowców było tak zbulwersowane żądaniami Elżbiety, że po kilku dniach nieustających komentarzy, kierownictwo instytutu wytypowało Pawła, jako sprawcę precedensu, żeby spotkał się z panią doktor i przekonał ją, że instytut nie może zajmować się takimi badaniami, bo nie ma na to pieniędzy, a wyniki tych badań są z góry przesądzone. *** Elżbieta podała mu delikatną dłoń. Przywitał się i zaprosił ją do stolika. Była wyraźnie podekscytowana. Powiedziała, że bardzo się cieszy z tego spotkania. Była przekonana, że Paweł poprosił ją o spotkanie by porozmawiać o szczegółach badań, jej spostrzeżeniach i pomysłach dotarcia do satysfakcjonujących ją dowodów. Paweł patrzył na nią i nie wiedział jeszcze w jaki sposób przekona ją, że instytut nie może zajmować się takimi problemami. Kiedy kelnerka przyjęła zamówienie na dwie kawy i dwie szarlotki Paweł zapytał: - Dlaczego Pani tak bardzo zleży na tych badaniach - To dla mnie ważne, bo codziennie w szpitalu widzę ludzi umierających na raka. Kiedy wiem, że nic im już nie pomoże to jedyne, co mogę zrobić to spotkać się z ich bliskimi w tej kawiarni i przekazać im tą smutną wiadomość. Wiem, że to dla niech zawsze tragiczne wiadomości, więc nie próbuję ich pocieszać, mówię im tylko ile czasu zostało ich bliskim i proszę aby wykorzystali go w pełni. - Ale te badania nic nie zmienią, ludzie nadal będą umierać. – Paweł przerwał jej wypowiedź. - Kilka dni temu byłam w szpitalu kiedy umierał mój pacjent, starszy pan. Opowiedział mi przed śmiercią, że kiedyś samochodem zabił kobietę. To nie on był sprawcą wypadku lecz ta kobieta, która zginęła. Mimo wszystko miał ogromne poczucie winy za to co się stało. Przed śmiercią powiedział mi, że byłoby mu łatwiej umierać, gdyby wiedział że dusza istnieje bo wtedy mógłby spotkać jeszcze tą kobietę. Kiedy Paweł tego słuchał wróciły jego wspomnienia ostatnich dni spędzonych z Alicją. Zastanawiał się, czy jemu byłoby wtedy łatwiej gdyby wiedział ze dusza istnieje. Gdyby wiedział, że może ją kiedyś jeszcze spotkać. Elżbieta wyrwała go po chwili z zamyślenia. - Wydaje mi się, że nie jesteście przekonani do celowości tych badań – powiedziała - Nie wiem tylko co was ogranicza. Jesteście naukowcami, powinniście badać to co niewyjaśnione. Paweł próbował jej wytłumaczyć, że jest to niemożliwe, aby instytut zajmował się badaniami nad istnieniem duszy, bo fizycy doświadczalni zajmują się całkiem innymi zagadnieniami. Przekonywał, że powinna poszukać wsparcia na uczelniach teologicznych, czy filozoficznych, a nie w instytucie fizyki. Jednak Elżbieta nie pozwalała się przekonać. - Czy widział pan kiedyś śmierć człowieka? – zapytała nerwowo. - Tak, widziałem kiedyś śmierć policjanta, który mnie zamykał w areszcie. - Elżbieta spojrzała na niego za zdziwieniem. - Nie, nie zrobiłem nic złego. Kiedyś w czasie studiów roznosiłem w mieście ulotki. Byłem przebrany za królika. Miałem na sobie różowy, pluszowy kostium. Było w nim okropnie gorąco. Po kilku godzinach pracy wszedłem do baru żeby napić się piwa. Barman, podał mi piwo, a ja usiadłem przy stoliku i położyłem obok głowę królika. Po kilku minutach podjechała policja i mnie aresztowali. Chyba barman po nich zadzwonił, bo widziałem jak obserwując mnie rozmawia z kimś przez telefon. Okazało się, że dzień wcześniej ktoś napadł na bank w przebraniu królika. Wyjaśniło się po kilku godzinach, że to nie ja, ale policjant który mnie przesłuchiwał nagle upadł. Przyjechało pogotowie, ale było za późno. Wstyd się przyznać, ale wtedy pomyślałem, że to co go spotkało jest karą za to, że podejrzewał mnie o przestępstwo. Po chwili milczenia Elżbieta zadała mu kolejne trudne pytanie. Zapytała go, czy wierzy w Boga. Było to bardzo osobiste, a może nawet niestosowane, ale zdecydował się jej odpowiedzieć: - Kiedyś modliłem się codziennie, żeby mój ojczym umarł, bo chciałem na jego grobie, pod imieniem i nazwiskiem, zamazać napis „spoczywaj w spokoju”. Nienawidziłem go. Potem pomału traciłem wiarę, bo Bóg mnie nie wysłuchał. Kiedy miałem piętnaście lat umarła moja matka. Zostałem sam z ojczymem. Od tego dnia Bóg stał się moim jedynym przyjacielem. - Czyli pana wiara jest mocna ? – przerwała mu. - Dziś myślę, że nie. Pani mnie nie pamięta, ale spotkaliśmy się już w tym samym miejscu co dzisiaj, sześć lat temu. – Elżbieta spojrzała na niego ze zdziwieniem - Kiedy moja żona Alicja umierała w szpitalu. To pani mi wtedy tu powiedziała, że nie ma nadziei. Żebym wykorzystał ten krótki czas jaki mi pozostał. Wtedy przestałem wierzyć, że Bóg istnieje. Po śmierci Alicji oddałem się pracy. Fizyka dawała mi wyjaśnienie wszystkich zjawisk. Bóg był mi już niepotrzebny. Ale od niedawna pomału zaczynam go znowu szukać, bo na wiele spraw wyjaśnienia nie znalazłem. - Bardzo mi przykro, nie pamiętałam pana. Ale jak pan się zapewne domyśla, mam dużo takich spotkań – powiedziała smutno. Żałowała, że swoim pytaniem wywołała u Pawła te smutne wspomnienia. Siedzieli bez słowa, a każde z nich patrzyło w inną stronę. Paweł zauważył po chwili, że Elżbieta sięgnęła po swoją torebkę i wyjęła lekko pogięte zdjęcie. Podała to zdjęcie Pawłowi i powiedziała mu, że to jej osiemnastoletnia córka. Paweł wpatrywał się w zdjęcie i widział na nim mnóstwo cech Elżbiety. - Piękna dziewczyna, bardzo do pani podobna – powiedział z lekkim uśmiechem. - Jest chora na raka i tak jak dla pana żony sześć lat temu, tak samo dla niej nie ma już nadziei. Wiem to, bo próbowałam wszystkiego. Mimo, że jestem lekarką, jedyne co mogę zrobić to tylko próbować odwlekać czas jej odejścia poprzez uporczywe przedłużanie jej cierpienia. Zostanę niedługo sama, mąż opuścił nas kiedy córka miała dwa lata. Paweł zastygł w bezruchu, a delikatny do tej pory uśmiech znikł. Był sam od sześciu lat i wiedział jak straszna jest pustka po utracie najbliższej osoby. Starał się jak najwięcej czasu spędzać w pracy by, jak najpóźniej wracać do pustego domu. Rezygnował z wolnych dni i urlopów. Nie starał się poznać nikogo, z kim mógłby od nowa ułożyć życie. Myślał o tym kilka razy, ale zawsze stwierdzał, że jeszcze za wcześnie. Teraz kiedy patrzył na Elżbietę i trzymał w dłoni zdjęcie jej córki, nie pozostało mu nic innego, jak tylko obiecać Elżbiecie, że porozmawia jeszcze z przełożonymi na temat jej prośby. Wiedział jednak że kłamie. Wiedział, że odpowiedź kierownictwa była jednoznaczna i ostateczna. Nie potrafił jednak stanowczo odebrać jej nadziei i powiedzieć, że to nigdy się nie uda. *** Córka Elżbiety umarła dwa miesiące po ich spotkaniu w kawiarni. Elżbieta zadzwoniła do Pawła rano, w dniu pogrzebu. Nie nalegała już by instytut zajął się badaniami nad potwierdzeniem istnienia duszy. Poprosiła tylko by przyszedł na cmentarz. Po pogrzebie Elżbieta pozostała długo nad grobem córki. Paweł podszedł do niej nieśmiało. - Proszę mi uwierzyć, wiem co Pani czuje – szepnął cicho. - Czy mógłby mnie Pan odprowadzić do „Podziemnej” ? – zaskoczyła go pytaniem. - Oczywiście – odparł nieco zdziwiony i podał jej ramię. - W środę rano dostałam anonimowy list na adres szpitala – powiedziała mu w czasie drogi - Ktoś w nim napisał, żebym była spokojna bo dusza istnieje, ale nikt nigdy jej nie odnajdzie. Godzinę po tym, jak go przeczytałam moja córka zmarła. Po chwili milczenia Paweł nieśmiało powiedział: - To ja wysłałem ten list. Nie wiedziałem jak powiedzieć Pani, że nie ma żadnych szans na te badania w Instytucie. Myślałem, że może Pani sama zrezygnuje ze starań o rozpoczęcie poszukiwań. - Zrezygnowałam. Kiedy córka umierała nie bała się o siebie, choć wiedziała, że umiera. Wciąż mówiła tylko żebym nie zmarnowała reszty życia. Żebym czerpała radość z tego co mam. Poszli do kawiarni „Podziemna”. Elżbieta opowiedziała mu, że często tu przychodzi, bo kiedyś ten lokal był własnością jej ojca i spędziła tu w dzieciństwie mnóstwo czasu. Mieszkała wraz z rodzicami i młodszym bratem w kamienicy na górze. Gdy wyjechała do Krakowa studiować japonistykę rodzice wraz z bratem zginęli w wypadku samochodowym, gdy jechali ją odwiedzić. Nigdy sobie tego nie wybaczyła. Czuła, że to jej wina. Rodzice nalegali żeby studiowała na miejscu, ale Elżbieta była bardzo zdecydowana. Była kilka lat wcześniej na wycieczce w Japonii i ta kultura ją tak zafascynowała, że postanowiła poznać ją na studiach. Gdy rodzice i brat zginęli wróciła, prowadziła kawiarnię i studiowała medycynę. Postanowiła ratować ludziom życie jako zadośćuczynienie za śmierć rodziny. W czasie studiów poznała mężczyznę, który został ojcem jej córki. Wzięli ślub w dzień pierwszych urodzin ich córki. Po roku zabrał swoje rzeczy i wyjechał do Kanady. Nigdy się nie odezwał. Elżbieta pracowała w szpitalu i prowadziła kawiarnię. „Podziemna” nie przynosiła praktycznie dochodów. Zarobione pieniądze wystarczyły jedynie na pensje pracowników. Wiedziała, że kawiarnia wymaga remontu, unowocześnienia, wymiany mebli, jednak postanowiła nic nie zmieniać. Chciała by wyglądała zawsze tak, jak w dniu gdy straciła rodzinę. Kiedy zachorowała jej córka sprzedała kawiarnię. Przez kilka pierwszych tygodni przychodziła tu codziennie. Potem coraz rzadziej, ale jeśli umawiała się z kimś na spotkanie, to zawsze w „Podziemnej”. Kiedy siedzieli przy stoliku i pili kawę kelnerka wyszła na chwilę z kawiarni i przypięła pinezkami do drzwi kartkę „lokal na sprzedaż”. Zauważyli ją kiedy wychodzili. Elżbieta bardzo się zmartwiła: - Kiedy sprzedawałam „Podziemną” nabywca zapewnił mnie, że kawiarnia pozostanie i nic nie zmieni w jej wystroju. To bardzo porządny człowiek. Rozumiał jak to dla mnie ważne. Chciałam ją kiedyś odkupić. Teraz gdy ktoś ją kupi będzie mógł zrobić z nią co zechce. Paweł odwiózł Elżbietę taksówką do domu. Mieszkała w starym, obdrapanym bloku. Jakby wyprzedzając jego zdziwienie powiedziała, że sprzedała dom i kawiarnię by mieć pieniądze na leczenie córki. Dzięki temu mogła jej przedłużyć życie o kilka miesięcy, które były dla nich obu tak ważne. Teraz wynajmowała jednopokojowe mieszkanie. Następnego dnia, gdy Elżbieta przyszła do kawiarni, informacji o sprzedaży lokalu już nie było na drzwiach. Weszła do środka zastanawiając się, czy to nie jest ostatnia jej wizyta przed zamknięciem „Podziemnej”. Siedziała przy stoliku i patrzyła w dal. Nagle wszedł Paweł. Elżbieta spojrzała na niego zdziwiona. Z zaplecza wyjrzała młoda kelnerka o śniadej cerze i kruczoczarnych, gładkich włosach. - Dzień dobry – Paweł skinął głową w stronę kelnerki. - Dzień dobry szefie – odpowiedziała kelnerka i uśmiechnęła się. Elżbieta spojrzała na Pawła. Wiedziała już, dlaczego zniknęła informacja o sprzedaży kawiarni. Była pewna, że w wystroju „Podziemnej” nic się nie zmieni i że będzie mogła przychodzić tu nadal. KONIEC
  14. widzę we śnie mężczyznę z książkami pod pachą jak patrzy na kota w śmietniku stoi bezsilnie razem z aniołami pragnącymi by kot najadł się do syta bez walki o starą rybę trzymany za ręce nie może wyrwać jedzenia zwierzęciu tak jak on głodnemu codziennie anioły wsuwają pełne radości skrzydła do jego pustych kieszeni i nadgarstki uciskane puszczają radość w kieszeni przez krótką chwilę więziona dziurami ucieka nadymając ubranie jak balon i poszedł mężczyzna nadęty radością dziecinną jak Ikar zanim spadł do morza na wieczność i już nie szedł nawet lecz płynął w powietrzu unoszony wciąż balonem radości pierwotnej i jak szczęściarz popatrzył na kota z daleka a z kieszeni mu radość bułki z serem wystawała kot spojrzał na niego zazdrośnie lecz i dziękczynnie zarazem bo sam mógł śniadanie dokończyć budzę się i patrzę przez okno i widzę mężczyznę jak kotu starą rybę skutecznie odbiera radością nadęty
  15. aniołek nad moim łóżkiem nie umie ruszać skrzydłami bo tak jak ja jest drewniany przy życiu trzyma go tylko gwóźdź wbity w ścianę na którym wisi uwiązany za głowę rozpościera wokół szczęście jak swoje skrzydła i patrzy jak zasypiam codziennie wieczorem robi mi rachunek sumienia z kończącego się dnia i czasem daje zasnąć spokojnie lecz gdy sumienie mi spać nie pozwala aniołek w mej głowie burzę z wyrzutami wznieca to tylko niepotrzebny nikomu drewniany aniołek a jednak boję się żeby nie spadł i gwóźdź często poprawiam pokornie
  16. ja to codzienne strome sześćdziesiąt trzy schody raz w górę raz w dół tworzące małe życie wydeptywane przez kolejne kroki niszczejących butów nieobciętymi z braku czasu i odwagi palcami na brudnych poręczach raz wolniej raz szybciej wystukuję rytmy świata pędzącego obok windą po każdym płaczącym zostawionym z tyłu stopniu nie poznają mnie już drzewa a szarość zaczyna malować ściany wszystkich mieszkań w których kiedyś żyłem zostawiam za sobą wspomnienia jak biedronka deptana przez coś od niej większego jak pisklę lecące pionowo na betonowy chodnik i myślące że właśnie uczy się latać od lat wciąż czekam na delikatne muśnięcie kocim ogonem które znaczy więcej niż znaleziony na schodach stuzłotowy banknot który zaraz oddam bo wiem że wypadł komuś kto tak jak ja nie wsiadł do windy
×
×
  • Dodaj nową pozycję...