Wkreślam w otwarty zeszyt
nić egocentryka,
przetartą od wisielczych tonów.
Ołówek ocieka,
zbrukany gównem
kłębiącym się we mnie,
stawiając kolejną,
śmierdzącą kreskę.
Prowadzę ją prosto,
lecz brzegi są nadal poszarpane.
Gdy zapiszę stronę,
zamknę się
w stalowej skrzyni,
pordzewiałej na rogach,
gdzie szpara po gwoździu
daje oddech.
Tu odpocznę,
przed kolejnym tomem
Biblijnego chłamu.