Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Anna Rejniak

Użytkownicy
  • Postów

    38
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Odpowiedzi opublikowane przez Anna Rejniak

  1. Zbudowałeś dla mnie piękna szklarnię
    Wzbogaconą cudownym kwieciem
    Zapach bzu budził mnie co dzień
    Skórę grzało sztuczne słonce
    Szczelnie zamknąłeś drzwi
    I pozwoliłeś mi cieszyć się życiem
    Lecz nagle przestałeś podlewać mój ogród
    A z dnia na dzień wszystko umierało na mych oczach
    i zgasło sztuczne słońce...
    A teraz stoisz z drugiej storny szklarni
    I uśmiechasz się zza szyby
    Wszystko tam kwitnie, świat szaleje
    ...A mi zaczyna kończyć się powietrze...

  2. Za te wszystkie chwile
    Cudownie nieprzespane noce
    W samotności
    Chwile załamania
    Prawie podcięte żyły
    Koszmary co straszą nawet w dzień
    Oczy tępo wlepione w fotografię
    Wyczekiwania przy telefonie
    Wymijania bez słów...

    Tak bardzo chciałam byś był ze mnie dumny
    Teraz możesz chyba
    Już się podniosłam
    I jak rybka pływam
    Unikam takich jak ty
    i nawet nie żałuję...
    -dzięki tobie jestem silniejsza
    bajek już nie snuję...
    Inna jestem
    Zimna jestem
    Teraz prosto chodzę
    ...dziękuję...

  3. Bajki spisano o Tobie
    Że niby czekasz i kochasz
    A Ty się zwyczajnie chowasz
    Ze strachu w ukryciu szlochasz

    Na wzór i podobieństwo
    Stworzyłeś piekło na ziemi
    I teraz już swoją różdżką
    Niczego nie możesz odmienić

    Nie tylko pola i kwiaty
    Stworzyłeś Panie dostojny
    Lecz także mordy i gwałty
    Krucjaty, groby i wojny

    A teraz Twe wielkie moce
    Ucichły w głębokiej rozpaczy
    Że Twe nieudane dzieło
    Nigdy Ci nie wybaczy...

  4. Wiesz kapłanie zakłamany
    Ile w Tobie fałszu widzę?
    Za te słowa pełne chwały
    Za te kłamstwa ja się wstydzę!

    Boś ty nawet duchem nie był
    W tym co sam przemawiasz codzień
    Boś tych słów spisanych wiarą
    Nigdy tyć nie byłeś godzien

    Stajesz w swojej złotej szacie
    Ślepym opowiadasz barwy
    Choć nie widzisz sam! Ode mnie
    Masz nie pokłon lecz pogardę

    Chrystusowe chcesz pokłony
    Ale za co? Słów sprzedawco!
    Pieniądz w wierze widzisz tylko
    Jesteś handlarz, lecz nie zbawca!

  5. Eh! Marmurowe posągi
    Twarde bez duszy jednakże
    Wolę mieć pomnik z papieru
    Co czas go nigdy nie zatrze

    Eh! Zimne ognie bez żaru
    Myśli w połowie przeciete
    Wole być brzdękiem chwilowym
    Co chociaz raz wyrwie serce

    Eh! Noce zawsze te same
    Mnogie i nigdy jedyne
    Wole być raz czarną plamą
    Której się nie da pominąć

    Ciągle puste i martwe
    Kamienie w rzece skapne
    Nocą gdy wszystko usnie
    Nie wy będziecie wspomniane...

  6. Znalazłam Cię pośród smogu dzisiejszego świata, w tłumie brudnych ludzi, przy smutnej melodii wyjących z głodu psów. Szedłeś spokojnie w moją stronę…jeszcze nie wiedziałeś, że jestem Twoja. A wypalone drzewa poczęły tętnic życiem i kołysać się łagodnie, muskane podmuchem wiatru. Rozstąpiła się ziemia, rozbłysnęła szmaragdowym okiem i cichutko wyszeptała: „ Świat czasem się uśmiecha”. A ja wtuliłam się w Ciebie i poczułam, że Twoje serce bije inaczej niż wszystkie pozostałe…bije dla mnie. I twe mosiężne dłonie odgarnęły kosmyki moich włosów, kołysząc je w rytmie naszych spojonych oddechów. Ciepłych…
    Stopniały tafle martwych rzek budząc uśpione zmysły wszystkich żywiołów. I moje ciało przeszedł dreszcz potężny, krążąc wraz z moją krwią we mnie całej…
    „Kocham cię”- wyszeptałeś…
    A ja uniosłam się do góry i zobaczyłam niebo. Kolory, których nigdy nie umiałam sobie nawet wyobrazić zabarwiły mój szary dotąd świat, i budzą mnie, co dzień, i co dzień mówią mi dobranoc.
    Jedna sekunda…dwie…minuta….godzina….dzień…Mam cię już tyle…a czeka nas jeszcze cała wieczność! Wieczność beztroska, pełna, chłonna. A nad nami złota łuna i bursztynowe słońce. Tylko Ty, ja i wiatr…Obejmij mnie! Do serca przytul! I zawsze silnie trzymaj mnie za rękę. A czas zatrzyma się na wieki, by nas zachować właśnie takich! Jedynych żywych na cmentarzu!
    Hm…tak właśnie czuję…właśnie tak chcę powiedzieć Ci, jak kocham…
    Jesteś moim dowodem na to, że istnieje Bóg…Co wieczór modlę się do niego i dziękuję za Ciebie! Co dzień proszę żebyśmy byli szczęśliwi i on mnie tak szczerze wysłuchuje i co dzień daje mi Tobą dowód swojego istnienia. Bo, od kogo innego może pochodzić tak potężne i piękne uczucie jeśli nie od niego? Przecież jesteś moim cudem, a cud ma boski wymiar…Aniele Boże stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój…
    Czasem nie wiem, kim jestem…chcę wiedzieć, ale tak bardzo zmieniam się przy Tobie…tak na lepsze…kocham to w sobie,…Ale nas jest dwie…Ta pierwsza JA kocha cię nad życie, i nie może oprzeć się rosnącemu w niej poczuciu Twojej bliskości i ciepła, jakim ją otaczasz…Ta druga wciąż się boi i rozbieganym wzrokiem śledzi każdy Twój ruch…Wciąż wychyla się za okno by zobaczyć, jakie będzie jutro…I dopada mnie w samotne noce i nuci takie strasznie płaczliwe pieśni…A ja się wtulam skulona w kącie i płaczę razem z nią…
    Boże! Kiedy pomyślę, że mogłabym Cię nie mieć, że mogło by nie być tego wszystkiego…ech…to mnie tak straszliwie przeraża! Bo jak bym szła przez życie, gdyby zgasło słońce? Myślałam, że kiedyś przestaną męczyć mnie obawy,…ale on są we mnie bardzo silne. Czy kiedyś znikną? Wiem, że gdyby ich nie było kochałabym cię jeszcze bardziej…wiem, że potrafię bardziej…A jednak te nocne koszmary sprawiają, że kocham cię świadomie troszkę jakby przez szybę…A strach mój tyczy się jednej przeraźliwej, zimniej myśli. Jestem Twoją pierwszą poważną dziewczyną…teraz jedyną w Twoim życiu. To piękne!
    Ale co jeśli obudzisz się kiedyś, za parę lat i pomyślisz: nie chce, aby to był jedyny związek, jaki ofiarował mi los.
    I stanę się NIE- jedyną, a tylko pierwszą…tak się tego boję! Z kim innym przyjdzie Ci dzielić świat. Przy mnie nauczysz się kochać, być, czuć wszystko, o czym dusza śpiewa i potem to wszystko, co ci ofiarowałam oddasz innej...
    To byłoby dla mnie jak morderstwo!
    Szukałam cię całe życie, już prawie straciłam wiarę, a jednak pojawiłeś się! Jakiż to dzień był cudowny! Rozbłysnął w ciemności, a mój spalony ogród zakwitnął tak bujnie! Tyle się zmieniło w moim życiu odkąd jesteś…I jest mi z tym tak dobrze…tylko czasem, czasem dopada mnie, jak zbrodniarz w ciemniej uliczce, ta myśl, że nie jedyną, lecz tylko pierwszą będę,…Że może i będziesz wspominał mnie mile całe życie, ale nie przy mnie będziesz się co dzień budził…A ja cię ukochałam…tak…tak na zawsze…

    Czy słyszysz mnie?…

    Głos drżący odbija się od ścian

    I

    Wraca…

  7. To pierwszy list którego już nie przeczytasz…ale łudzę się, że tam gdzie jesteś czujesz i wiesz, że do Ciebie piszę…
    Wciąż przesiaduję w Twoim pokoju i płaczę…już Cię nigdy nie pocałuję, nigdy nie przytulę i nie wiem czy sobie z tym poradzę…Tak bardzo pragnę mieć Cię przy sobie…tak bardzo mi źle bez Ciebie…
    Przepraszam, że nie umiałam Ci pomóc…Wybacz…
    Wciąż mam Cię przed oczami, Twój uśmiech….wiesz, że pościel wciąż pachnie Tobą? Otulam się nią przed zaśnięciem i wtedy jesteś ze mną. Wczoraj w nocy biegałyśmy po lesie, nosiłam Cię na rękach, a Ty się śmiałaś tak, jak kiedyś…Miałaś taką promienną twarz!
    Czas płynie teraz o wiele wolniej niż zwykle. Życie mija jak krajobraz za oknem pędzącego samochodu. Oddycham, jem i śpię, jak to robiłam, ale czynię to zupełnie bezwolnie, nie mam żadnego celu. Po prostu unoszę się na powierzchni jak listy, które do Ciebie piszę. Nie wiem dokąd zmierzam ani kiedy tam dotrę.
    Czuję pustkę w duszy, nie mogąc trzymać Cię za rękę. Moje poszukiwanie Ciebie jest niekończącą się pogonią skazaną na przegraną. Lecz mimo to nie przestaję szukać…Wiesz, że wczoraj odruchowo weszłam do Twojego pokoju, żeby zobaczyć, jak się czujesz? Wciąż zapominam, że Ciebie już nie ma…o 16:00 z przyzwyczajenia zaczęłam przygotowywać Ci jedzenie, i chwilę potem dotarło do mnie…nie mogłam przestać płakać. Cały czas czuję Twoją obecność. Kiedy wieczorem kładliśmy się spać, Wojtek pytał mnie :
    - Gdzie ty dziś śpisz?
    - U babci w pokoju…
    - U babci?...nie boisz się?...
    A przecież nie ma się czego bać! Niby dlaczego miałabym bać się Ciebie? Przytuliłam twarz do Twojej poduszki, w pokoju wciąż unosi się zapach Twoich perfum, miałam wrażenie, że jesteś tam ze mną. Tyle razy spałyśmy razem, że teraz ciężko mi zasnąć bez tego…Poduszkę głaskałam, tak jak zawsze głaskałam Twoją główkę. Wiesz, jak spokojnie zasnęłam!
    Ale przyznam szczerze, i przepraszam Cię za to, że raz się Ciebie wystraszyłam. To było chwilę po tym, jak odeszłaś. Ja ciągle sądziłam, że żyjesz, i kiedy do mnie dotarło, że Ciebie już nie ma po prostu puściłam Twoją dłoń. To nie tak, że bałam się Ciebie, ja się wystraszyłam, że odeszłaś, a ja tego nie widziałam. Potem Cię jeszcze przytulałam, podnosiłam, i słyszałam, jak oddychasz….teraz wiem, że gdy Cię podnosiłam, przez otwarte usta bezwolnie wpływało Ci powietrze do płuc. Tylko powietrze…
    Bardzo cierpiałaś przez te ostanie dwa dni. Tak mi było ciężko z myślą, że nie można Ci ulżyć. Z bólu niemal spływały Ci łzy po policzkach…i potem lekarz powiedział, że powinniśmy się przygotować, że to się może stać w każdej chwili. Wszyscy w domu płakali po kątach, byle nie przy Tobie, a ja się wściekłam. Leżysz w pokoju obok a oni płaczą jakbyś już umarła. I jak Ty masz walczyć, skoro wszyscy stracili już nadzieje? I wtedy poszłam do Ciebie. Pierwszy raz od poniedziałku pozwoliłaś mi się nakarmić. Na zmianę podawałam Ci syrop, żebyś mogła łapać powietrze, Twoją odżywkę i sok z buraków. I Ty tak grzecznie łykałaś wszystko. I żeby Cię nie męczyć, żebyś nie traciła sił na mówienie, kiwałaś paluszkiem prawej ręki, kiedy opowiadałaś mi „tak”, gdy pytałam czy się napijesz…i wtedy prawie oszalałam! Myślałam :„dwa dni i staniesz na nogi, zobaczysz nakarmię Cię, nabierzesz sił i zabiorę Cię do Żagania, tak jak chciałaś…”
    Potem opowiadałam Ci bajki, a Ty zaczęłaś mówić, pytać o marchewki dla królika z mojej bajki. I ja się zrobiłam taka spokojna, że minął kryzys, że już jest lepiej, że to się po prostu uda i będziemy się za jakiś czas obie cieszyć z tego tam, w Żaganiu…
    To miasto mojego dzieciństwa, i to dzieciństwa spędzonego właśnie z Tobą, najwspanialszą babcią na świecie! A dziś jest dzień babci…
    Cały czas mam przed oczami tę chwilę, gdy prosiłaś mnie, żebym Cię uratowała…przepraszam! Przepraszam! Nie umiałam…
    Tak mi brak…tak mi pusto…nigdy nie płakałaś…dopiero teraz jak byłaś już ciężko chora czasem…czasem płakałaś…


    Wyglądałaś, jak mały krasnoludek, w tej swojej chusteczce na głowie. I te Twoje piżamki. Byłaś taka malutka, że mama kupowała Ci je sklepach z odzieżą dziecięcą.
    Nie zapomnę jak wróciłaś, ze szpitala, gdy miałaś transfuzję krwi. Wmówiłaś wszystkim, że przetoczono Ci krew 20letniego murzyna. Sama w to uwierzyłam. Weszłyśmy wtedy do domu, a Ty powiedziałaś do Asi: „Respekt! Jak przystało na rasowego czarnucha” . Prawie się położyłam, ze śmiechu w przedpokoju.
    Hehe, a pamiętasz jak żartowałyśmy coś o wytryskach i Ty powiedziałaś, że jak mężczyzna ma wytrysk to kobieta ma w tym czasie wtrysk. Albo kiedyś przy obiedzie zaczęłam kaszleć
    i tłumaczyłam, że boli mnie gardło, powiedziałaś, że to na pewno od lodów i wszyscy nagle zaczęli się krztusić ze śmiechu obiadem, a Ty nie mogłaś pojąć co nas tak bawi.
    Oj i ten Twój dzwoneczek! Jak już nie mogłaś głośno krzyczeć żeby kogoś zawołać, mama Ci go przyniosła, żebyś po nas dzwoniła. I pewno dnia dzwonisz i dzwonisz więc biegnę do Ciebie i pytam:
    -Co Bajeczko chciałaś?
    -Wielmożna pani życzy sobie....ojej zapomniałam Aniu, przyjdź za chwile.
    A jak podrywałaś ordynatora w Zdunowie. Młody facet, jakieś 30lat. Przyszedł na obchód a Ty mówisz do niego:
    - Ale Pan to mi się podoba…ja wiem, że to nie wypada, ale chyba doktor nie odmówi chorej kobiecie?
    Czerwony jak burak wyszedł z sali, a Ty z innymi pacjentkami śmiałyście do rozpuku. Taka z Ciebie aparatka była!
    I ciągle oglądałaś w lusterku czy już Ci odrastają włoski, „ja nie mogę być murzynem i wyglądać, jak skin Aniu, to nie pasuje. Załóż mi peruczkę.”
    Jak Ty kombinowałaś, żeby tylko pojechać do Zagania. Tak myślisz, myślisz i mówisz:
    - Aniu a ten Maniek, taty kolega z pracy?
    - Babciu maniek nie ma samochodu.
    - Ale przecież jeździ…
    - Tak, Babciu, ale on jeździ konwojem, jak mu karzą
    - No właśnie i ja mu karzę, bo ja nie jestem byle kto MSWiA w końcu!
    I ta Twoja wizja przebudowy kraju. Siedzisz w pokoju i klniesz, jak szewc.
    -Babciu, dlaczego tak przeklinasz?
    -Aj, bo już mnie wkurwia cała ta demokracja. To trzeba zmienić Aniu. Trzeba zrobić rewolucje, ja Ci mówię, to się uda. Będzie III Rzeczpospolita Polska. Wszystkie te hieny z rządu wypieprzyć i od nowa zrobić komunę. Za komuny to ludzie mieli dobrze…zaraz napiszemy do „Uwagi”. A potem do Sztrasburga…
    A jak pierwszy raz zemdlałaś, ja jeszcze spałam. Siedziałaś z mamą w pokoju poszłaś umyć buźkę. Potem upadłaś w przedpokoju, Baster zaczął szczekać, mama zerwała się z fotela i zaczęła krzyczeć, a ja się obudziłam i pobiegłam do Ciebie. Ale szybko dałaś się ocucić. I byłam w szoku, że mnie tak grzecznie słuchałaś, gdy kazałam Ci łapać powietrze, które wdycham Ci do płuc. Potem poszłyśmy z Tobą do pokoiku. Nic nie pamiętałaś.
    -Ale gdzie ja zemdlałam? Tu, na łóżku?
    - W przedpokoju
    - Jak to w przedpokoju? Coś kręcisz, ja bym nie zemdlała tam na tych zimnych kafelkach.
    Zresztą, przecież wszyscy byli przekupieni, hehe. „Wszyscy są przekupieni, to ta demokracja zasrana, wszyscy przekupieni…”
    A w remika to z Tobą grać nie można było. Nikomu nie dałaś wygrać. Mimo, że zawsze graliśmy o springi.
    -Babciu nie oszukuj!
    -Ja? Ja nie oszukuje…O! Karta! Sama wypadła…naprawdę nie wiem skąd.

    Dziś był pogrzeb…było tak zimno…tak strasznie…i nie byłaś w piżamce, miałaś popielaty kostium i peruczkę. Tuliłam Cię jak mogłam…a Ty taka zimna…wszystko się tu sypie bez Ciebie, wszystko nie tak! Gdybyś tu była…Gdybyś tu była wszystko byłoby inaczej!
    Przyjechał nawet Tadeusz z Ryśkiem z Niemiec, Danusia, Piotr, Marysie, Franek, Łucja, Karolina z Piotrkiem, Kostek, nawet Jasia z Rudzicy! I babcia Ludka! Przemek i Biśka, wszyscy byli! Wszyscy tak Cię kochamy…jak nikogo na świecie…i był Mirek…przepraszam, ale tak mi źle że był…już w dzień pogrzebu pojechał do Ciebie do domu z policja pozabierać jakieś rzeczy. Ale Patryś tam był, pojechał po pogrzebie i nikogo nie wpuścił, nie musisz się bać, będzie jak chciałaś, Mirek nic nie zrobi…Ukradł gdzieś Twoje klucze, Patryk jutro zmieni zamki, zobaczysz wszystko będzie dobrze…jak się cieszę, że nie musisz tego oglądać. Jak byłaś u nas, przez te pół roku nie zadzwonił ani razu, żeby spytać jak się czujesz…raz zadzwonił, spytać czy dasz mu drzwi, które zmieniałaś przed wyjazdem. Nawet nie spytał „Czy w czymś Ci pomóc Mamo? Jak się czujesz?”…a Karolina wiesz o co pytała? Czy może wziąć jakieś Twoje zdjęcia, bo ma ich tak mało…widzisz, przyjechali, bo Cię kochają, tylko Mirek…Gdzie ten człowiek ma sumienie? Krzywdzi Cię nawet, gdy odeszłaś…zakłócił spokój, który był dziś potrzebny wszystkim!
    Wciąż Cię szukam…wciąż odnajduję na nowo…w jakimś sensie pokonałaś nawet śmierć…mam cię w snach, na kasetach, zdjęciach…choć to tak mało staram się z całych sił napoić duszę tym wszystkim, wierzyć, że wciąż przy mnie jesteś…

  8. Znaliśmy się właściwie na wylot. To tak się chyba w każdym razie mówi..."na wylot". Bo w rzeczywistości ta znajomość była bardzo szczelna. Taka hermetyczna, jak termos. Mi tam się termos dobrze kojarzy. Z zimą...a zimę lubię, wieczorami. Jak nie widać tego całego syfu, brudnego śniegu i żółtych śladów obszczanych miejsc. Ja nawet bardzo lubię zimię. latem się męczę. Wieczne alergie nawiedzają mnie aż do jesieni. Z kolei jesień jest mokra...i brązowa jak gówno. Tak jesień jest gówniana. Za to zima wieczorem i termos...to mi smakuje najbardziej. Chyba jest romantyczna....bo ja się właśnie zimą zakochałam.... zimą... wieczorem... Trwała wtedy całe trzy tygodnie-i zima i miłość...potem miałam alergię nawet na niego. Odbił mi się czkawką. Bolało...Wracałam wieczorem z pracy i marzłam. O niczym nie myślałam, jak tylko, o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Tam zawsze było ciepło. On biegł gdzieś...nie zapomnę jak się wyłożył na ślizgim chodniku. Nie mogłam przestać chichotać. Chyba nawet było mi przykro-ale i tak śmiałam się w niebogłosy. I te jego wielkie, wystraszone oczy. Nawet wstawał pokracznie i gapił się na mnie jak na kosmitę.
    -"Pani chyba nie wie, jak boli kiedy się kość ogonowa odbija od lodu?"
    Wtedy już choćbym chciała nie przestałabym się śmiać. I nie przestałam.
    -No chodź, chodź...i nie kuśtykaj tak.
    I tak szliśmy razem. Ja chichotałam, a on kuśtykał. Ale uśmiechał się.
    -Chcesz mój numer telefonu? -spytałam, gdy nagle zasugerował, że skręca.
    -Nie...ale ja może panią odprowadzę? Wtedy wezmę numer telefonu. Będzie na miejscu...jakoś tak chyba wypada.
    I odprowadził...i nawet wszedł na herbatę. I potem codziennie wracaliśmy razem.
    I wieczory mi smakowały

×
×
  • Dodaj nową pozycję...