
Wojciech_Waleśkiewicz
Użytkownicy-
Postów
17 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Wojciech_Waleśkiewicz
-
****
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na Wojciech_Waleśkiewicz utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Za komentarze zupełnie nie na miejscu typu ,,1000 krotna reinkarnacja z biedronki w krowę a następnie w człowieka'' nie dziekuję /Prawdopodobnie, Twoja wypowiedź ,,Panie'' Ilionowski, w dwóch miejscach łamie regulamin niniejszego serwisu poetyckiego. Ale znaj moją łaskę. Nie jestem człowiekiem mściwym ani małostkowym i nie będę tego zgłaszał./ Za wszystkie mniej czy bardziej konstruktywne uwagi dziękuję z całego serca. Za chęć pomocy H.Lectera bardzo dziękuję i nie omieszkam w przyszłości skorzystać z Twojej rady. Pozdrawiam serdecznie: Wojtek -
****
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na Wojciech_Waleśkiewicz utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
bez uśmiechu życia bez radości serca bez czułości słowa bez znajomości dotyku kogo potrzeba byś zrozumiał ulotnością chwili się nacieszył przejrzał się w innych jak w lustrze wielobarwną tęczą życiem na przekór sobie i innym sercem na zawsze stopionym w kamieniu słowem okrutnym jak kołdrą okrytym dotykiem na zawsze straconym cała nadzieja w czasie wiruje krąży nad dziurą objawień pozornych wraca do ciebie kometą znaczeń spadając niechybnie ku upadkowi -
brzydka gąska
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
tak też myślałem, ale chciałem się upewnić hehe a co do puenty - już wiem, co mi nie pasowało zakończenie ściągnięte i potem przerobione z "Brzydkiego kaczątka", a spodziewałem się czegoś innego w sumie ale z pewnością tę bajkę o brzydkiej gąsce można opowiedzieć swoim dzieciom, a to już coś bo trud nie poszedł na marne pozdrawiam: Wojtek -
brzydka gąska
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
nie wiem... jakoś wymowa tej puenty mi umknęła czy to najpiększniejsza gąska się zabiła? czy najbrzydsza w końcu? i tak naprawdę jeżeli, to ta najpiękniejsza, to co z tego na dobrą sprawę wynika?? jakoś tak... zagoniłaś natalio czytelnika w kozi róg, że się tak wyrażę chyba, że pozwalasz czytelnikom na własne domniemania jakoś tak hmmm...hmmm... dziwnie wyszło :) P.S. chyba też napiszę jakąś bajkę - skoro cieszą się, aż tak wielkim zainteresowaniem :P pozdrawiam: Wojtek -
brzydka gąska
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
no i kolejna bajka :) tylko jak mam rozumieć zakończenie?? :) poza tym: "- Eeee… - westchnęła rozedrganą brodą pani Maria." tutaj coś się nie zgadza jak można westchnąć rozedrganą brodą?? bo ja próbowałem i nie potrafię tego dokonać :) także to dookreślenia "Maluszka" troszkę mnie zdziwiło wiem, że popularnych "Maluch" to fiat 126p - jeżeli ta bajka adresowana jest do ciut większego odbiorcy, to wtedy dookreślenie jest zbędne (chyba że jest inaczej) i naprawdę chciałbym się dowiedzieć jak należy odczytywać to zakończenie :) pozdrawiam: Wojtek -
ulala ile błędów :( dzięki natalio za korektę co do tej postaci - to raczej nie napiszę dalszej kontynuacji jednak... cykl "Miejskie historie" zakłada zbiór opowieści, których głównymi bohaterami są młodzi, samotni mężczyźni więc chociaż nie będzie dalszych przygód tudzież rozterek tego akurat młodego człowieka, będą inni bohaterowie może znajdziesz jakieś cechy wspólne między nimi? :) pozdrawiam: Wojtek
-
dzięki asher za cenne uwagi co do tego mózgu i inteligencji - masz absolutną rację nie zauważyłem tego to jest raczej błąd logiczny, niż stylistyczny aż wstyd :( natomiast z tym przeintelektualizowaniem nie mogę się z tobą zgodzić chociaż wiem, że lepiej się czyta fragmenty typu tego Adriana, niestety w tym przypadku na drodze nie stała materia tylko autor tego dziennika Freud, Sokrates, Witkacy, pantofelek (wyraźna aluzja do poezji Bursy) świadczą o tym, iż autor był właśnie przeintelektualizowanym, domorosłym filozofem, który nie mógł się powstrzymać od lekkiego zadęcia intelektualnego mimo wszystko mam nadzieję, że ostateczny efekt nie jest taki najgorszy chodziło mi o kompilację "Bez dogmatu" Sienkiewicza i współczesnej formy pamiętników internetowych tzw. "blogów" mam nadzieję, że udało mi się to osiągnąć pozdrawiam: Wojtek
-
poniedziałek Dzisiejszy dzień był straszny. Rano zostałem wyrwany z łóżka. Na wpół będąc jeszcze śpiący, na wpół pobudzony senną rzeczywistością zrobiłem to, czego nie powinienem był oczywiście zrobić. Pokłóciłem się z ojcem. Jedyną osobą w tym domu, którą szanuję, a jednocześnie którą nienawidzę i pogardzam. Przypomina mi się pewna sentencja, nie wiem czy wymyślona przez moją wyobraźnię, czy też rzeczywiście gdzieś ją usłyszałem: „Spójrz mi w oczy, a powiem ci kim jesteś.” Nie musiałem patrzeć sobie w oczy, by wiedzieć co tam zobaczę. Histerię. Niepohamowany przypływ nienawiści i złości kąsał mnie przez dobre pół godziny. Jednak silne uczucia mają to do siebie, iż szybko obumierają. Śmierć pewnych zachowań bywa niekiedy błogosławieństwem. Śmieję się do siebie, gdy czytam na bieżąco ten wyraz – błogosławieństwem. Chociaż wyrzekłem się religii na rzecz wewnętrznej burzy niepokoju, a także nigdy nie spełnionego do końca rozwoju wewnętrznego, nie mogę się całkowicie wyzwolić od moich korzeni. Czy religia może silnie tkwić w ateiście? Jak zawsze muszę odpowiedzieć twierdząco. Ambiwalencja jest jedyną drogą do zrozumienia takich jednostek jak ja. Wiecznie rozdarci, wiecznie w drodze do niewiadomo dokąd. Znowu zaczynam użalać się nad sobą, a przecież nie o to chodziło. Nie mogę zasnąć. Przypływ natchnienia każe mi pisać grubo po północy. Pobudza krążenie w moim ciele. Inteligencja i kryjący się za nimi mózg bywają często dokuczliwe. To co nie daje mi zasnąć, co każe mi pisać tu i teraz, to prozaiczne pytanie: Co to jest piękno? Czym się ono wyraża i w czym potrafię je odnaleźć? Zamierzam rozwiązać ten problem przez kilka najbliższych dni. Dzisiaj natomiast mogę stwierdzić, że nawet w kłótni międzyludzkiej dostrzegam piękno. Takie słowa wychodzące z ust młodego człowieka muszą brzmieć co najmniej dziwnie. Jednak harmonia i powtarzalność, a także ilość energii, która zostaje zużytkowana, daje dużo do myślenia. Może piękno, to nic innego, niż chemiczna reakcja ciała na pewne bodźce? wtorek Dzisiejszy dzień zaczął się leniwie. „Dłużyzna, dłużyzna, doga do Koziej Wólki” – jak zwykł mawiać Adrian. W sumie dawno go nie widziałem. Pamiętam jak w LO potrafił wyskoczyć z różnymi sentencjami typu „Wszystko się zmieniło lecz w rzeczywistości pozostaje takie samo.” Po takich wyskokach wcale się nie peszył szyderczym śmiechem kolegów, który zazwyczaj następował zaraz potem. Potrafił powiedzieć coś takiego nie znając żadnego Freuda, Sokratesa czy innych filozofów. Z tego co wiem w całym swoim życiu nigdy nie przeczytał choćby jednego „uczonego wywodu”. Wychodzi na to, że filozofia tkwi w niektórych spośród nas bardzo głęboko. Wczorajsza notka utkwiła mi jednak w pamięci. Patrzę właśnie na nią zadziwiony samym jej istnieniem. Dzisiaj szukałem piękna. Szukałem go zapamiętale i z szaleńczą wytrwałością. Telewizja – jedno wielkie rozczarowanie, sztuka drażniła mnie dzisiaj swą formą i narzucającym się przekazem, muzyka także zawiodła. O dziwo dostrzegłem piękno tam, gdzie się tego nigdy nie spodziewałem. W sąsiadce z klatki obok. Jest młodsza ode mnie o kilka lat, jednak znam ją z widzenia. W sumie dziwne by było gdybym jej nie znał choćby jako „hej-znajomy”. Aż wstyd się przyznać – nie znam ani jej imienia, ani nazwiska. Choć wychowaliśmy się koło siebie. Wszyscy teraz narzekają, że telewizja, komputery, internet, telefony oddalają ludzi od siebie. Ze zdumieniem muszę stwierdzić, że proces osamotnienia zaczął się znacznie wcześniej. Znacznie wcześniej. Gdy spojrzę w przeszłość widzę, że ten proces funkcjonował już w moim dzieciństwie. Czyli jakieś 25 lat temu. A może był on zawsze? Nie będziesz się zadawał z tym i z tamtym. Ci są za biedni, ci są za bogaci. Tamci są jacyś podejrzani. Jeszcze inni byli z innej dzielnicy, ulicy, czy klatki. Segregacja była zawsze. Do jakiej grupy zostałem przypisany, czy to przez rodziców, czy też przez społeczeństwo? Średnio-zamożna klasa mieszczańska. Ani nie biedni, ani nie bogaci. Pseudokatolików, jednak tej klasyfikacji jestem świadom dopiero teraz. Tak czy siak teraz się sobie tylko kłaniamy i pozdrawiamy zdawkowo. Jednak to właśnie w tej dziewczynie po raz pierwszy dostrzegłem piękno. Raczej przeciętnego wzrostu, chuda (a preferuję kobiety, które mają jednak trochę ciała; które mają „czym oddychać” jak to mówią), włosy w nieładzie, dyskretny, prawie niedostrzegalny makijaż. Cóż mi się w niej spodobało? To w jaki sposób otworzyła drzwi do klatki. Wyciągnęła klucze z kieszeni, które oczywiście w ramach codziennego pośpiechu upadły na wylewkę betonową. Jej swoboda w podnoszeniu kluczy i zarys delikatnego uśmiechu sprawiły, że wstrzymałem oddech kompletnie urzeczony. W tym momencie byłem cały jej, może nawet zgodziłbym się na dłuższy związek właśnie z nią – sąsiadką, która nigdy mnie nie pociągała. Ale oczywiście nie dostrzegła wyrazu mojej twarzy, nie odczytała uczuć kłębiących się pod moją czaszką. Nawet na mnie nie spojrzała. Bo i po co właściwie? Piękno jest jak ptak, którego nie można złapać. środa Cholerne obowiązki domowe. Sprzątanie, obieranie ziemniaków, gotowanie. Zanim się spostrzegłem minęła już 17-ta. Dawno już chciałem usiąść za klawiaturą i podzielić się (chyba z samym sobą) moimi dzisiejszymi obserwacjami. Kwestia piękna znajduje się na mojej liście w ciąż na topie. Muszę być szczery z samym sobą. Dziwak ze mnie. Kto poświęca tyle czasu i energii na zagadnienie, które praktycznie nikogo w dzisiejszych czasach nie nurtuje? Tylko 30-letni maniak intelektualny. Często zazdroszczę mojemu młodszemu bratu. Choćby w tej chwili mu zazdroszczę. Brnie twardo do przodu nie zastanawiając się w ogóle, choćby przez minutę dziennie, takimi pierdołami, które potrafią zająć moją bujną wyobraźnię bez reszty. Tacy ludzie jak mój brat nie cierpią intelektualnie, nie pociąga ich samotność i wewnętrzny przepływ problemów. Po prostu żyją, jak choćby taki pantofelek. Skupiają się tylko i wyłącznie na chwili obecnej. I o wiele lepiej na tym wychodzą. Pieprzony pantofelek! Zaś mnie, tego wyalienowanego ze społeczeństwa pantofelka-dziwaka, znowu zajmuje problem piękna. Obierając ziemniaki doszedłem do wniosku, że nie potrafię dostrzec piękna w jego najczystszej postaci. Piękno postrzegam przez pryzmat intelektu. Nie widzę piękna w nim samym. Nie dostrzegam go tam. Nie potrafię obcować w nim w jego naturalnym otoczeniu. Istotę zjawiska przysłania mi mózg. Pamiętam jak kiedyś usłyszałem od nauczycielki, że „młodego człowieka wychowuje się obecnie pod względem intelektualnym, jednocześnie zaniedbując wychowanie emocjonalne”. Kobieta, mimo że z wyższym wykształceniem, była nieźle stuknięta. Miała jednak w tym konkretnym przypadku rację. Czuję ten dyskomfort w samym sobie. To chyba Witkacy, o ile dobrze pamiętam, zwracał uwagę na koniec pewnej epoki. Umarł Bóg, nadchodzi cywilizacja. Jednak z industrialnym społeczeństwem przyszła też pewna choroba – nadmiernie wykształcony intelekt kosztem rzecz jasna emocji. Czy to dlatego czuję się ateistą? Ponieważ zatraciłem umiejętność odczuwania emocji związanych z wyznawaniem wiary? Tym samym stałem się pół-człowiekiem? Nie jestem pewien. Zresztą ta łatwość przytaknięcia, która we mnie się właśnie kołacze, jest zarazem wyraźnym znakiem ostrzegawczym. Proste drogi i proste odpowiedzi zazwyczaj prowadzą na manowce. Jednego jestem świadom. Nie potrafię obcować z pięknem tak, jak zapewne potrafili to moi przodkowie. Jestem nazbyt mądry i ten fakt przysłania mi zapewne właściwy obraz tego zjawiska-emocji. Po co właściwie potrzebny człowiekowi intelekt? W tych czasach? Przecież i tak 25%, jak nie więcej, ludzi w Polsce nie ma pracy. czwartek Chciałem napisać to koło 3 w nocy jednak zmusiłem się do spania. Potrafię dostrzec piękno, choćby przez pryzmat intelektu. Zawsze jest to COŚ. Wiem natomiast, gdzie nie ma żadnego piękna – w samotności. Będę musiał coś z tym zrobić i to jak najszybciej. Choć zapewne mi się nie uda. piękno-brzydota / pantofelek-oferma
-
Rzecz o zmianie kwalifikacji zawodowych
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na asher utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
ciekawe opowiadanko zadziwia mnie swoboda z jaką autor zmienia znaną bajkę "Dziewczynka z zapałkami" w coś nowego i współczesnego asher - zainspirowałeś mnie! chociaż zazwyczaj piszę opowiadania fantasy, tym razem napiszę coś innego mam nawet tytuł "Miejskie historie" pozdrawiam: Wojtek -
Pozory - seria: Po Tamtej Stronie Rzeczywistości
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na Lidia Duval utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
niezłe :) choć zapewne odczytuję w tym opowiadaniu więcej od innych nie wiem czy słusznie... pozdrawiam: Wojtek -
nie tak - urealnienie
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na Wojciech_Waleśkiewicz utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
nie tak powinno być trudno mi się pogodzić z tym powszechnym pragnieniem nieakceptacji wiersze współczesne dążą w liryczny obraz nizany piórkiem sielanki spokojne życie którego już dawno nie ma łaskocze słowiańską duszę ułudą zbyt łatwo ulec iluzji: zamknąć oczy, zatkać uszy wewnętrzny wzrok skierować w przeszłość przydałaby się mała dawka urealnienia – tak trudno bronić obozu TERAZ gdy obok panoszą się bastiony BYŁO i BĘDZIE to moja klątwa i siła: widzę wyraźnie teraźniejszość TU cykliczna powtarzalność zabija myślenie TERAZ konta bankowe rozliczają za nas całe życie a z oczu rodaków wyłażą szklane studnie apatii -
łzy zdarzają się tylko czasami
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na Wojciech_Waleśkiewicz utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
nie rymować na siłę... nie ubliżając nikomu - wypowiedzi tego typu trochę mnie śmieszą wiem, że teraz modna jest aliterackość wiem, że rymy zeszły na dalszy plan współczesnej poezji no ale bez przesady! rymy zawsze stanowią i stanowić będą ważną cześć poezji, także tej współczesnej nie zamierzam rezygnować ani z rytmu, ani z rymów a jeżeli to nie kwalifikuje się do współczesnej poezji... widać wiersz ten napisał człowiek nie żyjący w XI wieku pozdrawiam: mocno zdziwiony tą cenzurą Wojtek -
łzy zdarzają się tylko czasami
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na Wojciech_Waleśkiewicz utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
łzy zdarzają się tylko czasami gdy bukiet gorzkich kwiatów zapachnie wspomnieniami łzy przychodzą do nas ukradkiem skradają się na paluszkach drobniutkim maczkiem łzy płyną utartymi szlakami jak kolej podziemna pędzą do przodu mimozami łzy odchodzą od nas samotnie gdy w skrzydła białych aniołów wsiąkają bezgłośnie -
Madonny
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na Wojciech_Waleśkiewicz utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
dziękuję za ciepłe słowa :) pozdrawiam: Wojtek -
Drzwi
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na Wojciech_Waleśkiewicz utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
dziękuję za słowa otuchy natalio :) chociaż nie jest to najlepsze z moich opowiadań co do nazwisk - akcja mogła by się dziać w zasadzie wszędzie, jednak nazwisko znaczące tzn. doktor Wisedom o wiele lepiej brzmiało dla mojego ucha, niż wersja polska: doktor Mądry chodziło mi w zasadzie o studium grozy, które oferuje czytelnikowi 2 rozwiązania: - leki i stan osamotnienia doprowadziły do takiego stanu John'a - pokój w rzeczywiście był nawiedzony, doprowadzając 1 z pacjentów na skraj szaleństwa taka mała próbka prozatorska z mojej strony :) pozdrawiam: Wojtek -
Madonny
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na Wojciech_Waleśkiewicz utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
malowałem ciebie już od dzieciństwa paletą mych spojrzeń tak bardzo nieśmiałych w myślach tworzyłem ikonostasy dniem jutrzejszym gorejące ostrożnymi słowami pisałem wiersze na kartkach godzin dziennych i nocnych z każdą godziną formowałem sam siebie by móc w przyszłości być ciebie godnym aż nadszedł ten dzień tak długo oczekiwany pulsował w mych skroniach nadziejami migotał w przejściach ulicznych i krokach rozbrzmiewał stukotem spojrzeń wytrwałych ujrzałem ciebie cieniem okrytą w pozie bezdusznej i z okiem drwiącym nie śmiałem podejść słowa zamarły a wiatr szyderczo grał Madonny - Madonny -
Drzwi
Wojciech_Waleśkiewicz odpowiedział(a) na Wojciech_Waleśkiewicz utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Było ciemno i przeraźliwie cicho. Próbował otworzyć oczy. Zmobilizował wszystkie siły, całą swoją wolę. Daremnie. Od kilku godzin nikt do niego nie zaglądał. Nawet pielęgniarka. Strach wił się na skraju świadomości zapraszając do swojego królestwa. Gdzieś obok bezszelestnie przechodziła także panika. Jej powłóczyste szaty zdobił długi tren. Srebrzyste blaski migały na dnie wyobraźni doprowadzając go nieomal na skraj szaleństwa. Jednak John nie zamierzał się poddać. Zawsze był uparty. Ta cecha charakteru utrzymywała go przy życiu. Nawet teraz, w tej chwili ostatecznej rozpaczy i klęski. Przełknął głośno ślinę, zacisnął zęby, szarpnął rękami i nogami. Nic z tego. Klamry mocno trzymały uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Przykuty do szpitalnego łóżka bezskutecznie szarpał się w więzach niewoli. Miękka, idiotycznie miękka poduszka amortyzowała wybuchy gniewu. Niech będą przeklęci! – syknął w ciemności. Odpowiedź jednak nie nadeszła. Nie spodziewał jej się zresztą. Wszyscy go opuścili, absolutnie wszyscy. Niewdzięczne, zawistne, zapatrzone w siebie łajzy! – przeklinał w duchu. Ten wybuch niepohamowanej złości trochę mu ulżył. Jednak cóż znaczy chwila spokoju w objęciach nie kończącej się męki? Wreszcie, z trudem otworzył oczy. Jednak moment zwycięstwa przybliżał go do nieuchronnego. Ze strachem w oczach zerknął w prawo, potem w lewo. Odetchnął głęboko, z wdzięcznością. Nie było go. Być może tej nocy nie przyjdzie? Jednak, choćby nie wiadomo jak bardzo się starał, nie potrafił dłużej się oszukiwać. Przybędzie. Z pewnością przyjdzie. Zawsze przychodził! Jeszcze raz szarpnął się w więzach. Nie przyniosło to jednak żadnych rezultatów. Pasy i klamry jak bezwzględni strażnicy trzymały jego ciało w niewygodnej pozycji. Czuł się tak, jakby wielki pająk owinął go w ciasny kokon. Porównanie nie było dalekie od rzeczywistości. Znajdował się w końcu w Szpitalu Psychiatrycznym im. św. Bonifacego, na przedmieściach Houston. Kaftan bezpieczeństwa krępował jego ruchy może nawet lepiej, niż jakakolwiek nić pajęcza. Roześmiał się histerycznym, pełnym rozpaczy śmiechem. Oto pokuta i kara zarazem. Kara wymierzana takim nieobliczalnym i nieprzewidywalnym wariatom jak on. Tylko, że John był niewinny. Skazali nie tego mężczyznę. Mieli tylko jednego podejrzanego. Jego. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Zwykły pech, za który przyjdzie mu płacić do końca życia. Los bywał jednak okrutny. Krew na jego rękach, umierająca dziewczyna, nóż kilka metrów dalej. Nie mogło być żadnych wątpliwości. Winny. Pamiętał tamten dzień bardzo wyraźnie. Znalazł tamtą dziewczynę w zaułku. Usłyszał jakiś hałas i stłumiony jęk. Wiedziony niepohamowaną ciekawością podszedł. Spojrzał w jej gasnące, zielone oczy zanurzone w studni przerażenia. Udało mu się dostrzec także zarys jakiejś wysokiej postaci, uciekającej z miejsca mordu. Zamierzał pobiec za nią, gdy niespodziewanie ktoś skrępował mu ręce i brutalnie rzucił na ziemię, przyciskając głowę do asfaltu. Jeszcze teraz czuł tę woń śmierci i przerażenia. Wspomnienia brutalnie przerwała rzeczywistość. Włosy stanęły mu dęba, zaś przez skórę przebiegł skurcz absolutnej pewności. Zbliżał się. Z lewej strony, zastanawiające że zawsze była to lewa strona, pojawiła się delikatna poświata. Niebieskie strumienie światła tak delikatne, że przywodziły na myśl prawie zapomniane kołysanki z dzieciństwa i tak zaborcze, iż przypominały dziecięce strachy ukrywające się pod łóżkiem, czy tuż za oknem. Blaski przesuwały się powoli, acz nieustannie w prawo, ku drzwiom. Objęły swym zasięgiem mocne, dębowe deski i wtedy, jak zawsze, drzwi przestały być drzwiami. Stały się czymś więcej, czymś innym. Powoli, och jakże okrutnie powoli, otwierały się na oścież, skrzypiąc przy tym niemiłosiernie. Stawały się bramą, przejściem dla obcej rzeczywistości. Gdzie lęki przybierały cielesne kształty, myśli materializowały same siebie, zaś niepokoje snuły się na granicy poznania i zrozumienia. John otworzył szeroko oczy i zapłakał. Przez łzy dostrzegł zarys postaci, tej samej, która uciekła z miejsca przestępstwa. Mroczna postać spojrzała w jego kierunku krwistymi, szyderczymi oczami i roześmiała się widząc jego niemoc i przerażenie. Zbliżała się nieśpiesznymi, zdecydowanymi krokami. John krzyknął w agonii rozpaczy i pogrążył się w mrocznych oczach przeznaczenia. Mary O’Connel szukała doktora Wisedom. Stara i zasuszona kobiecina wyglądałaby śmiesznie i żałośnie w tym miejscu, gdyby nie determinacja bijąca z całej jej postawy. Drobniutkimi kroczkami podbiegła do doktora, którego w końcu udało jej się zobaczyć. Rozmawiał z pielęgniarką. Dumny, wysoki i pewny siebie. Widząc starą kobietę zmierzającą w jego kierunku odprawił pielęgniarkę, po czym uśmiechnął się łagodnie do nowo przybyłej. - Moja droga, zwolnij trochę. Kobietom w pani wieku nie przystoi pośpiech – udzielił lekkiej reprymendy. Widząc rumieniec zakłopotania rysujący się na jej policzkach kontynuował: - Co panią opętało na litość boską? - Właśnie wracam z odwiedzin – odpowiedziała wcale nie speszona. – Mój syn... Stan mojego syna znacznie się pogorszył. Wygląda na przerażonego, co więcej, nie poznaje mnie. Nie rozpoznaje własnej matki! - Niech się pani uspokoi. Spokojnie, spokojnie. John’y przechodzi trudny okres. Jeszcze nie zaadoptował się do warunków panujących w tym szpitalu. Zresztą, leki które mu podajemy, mogą wywierać niewielki, mogę panią o tym zapewnić, naprawdę niewielki wpływ na jego świadomość. - Niewielki! Niech mnie pan nie oszukuje doktorze Wisedom. Szprycujecie mojego syna lekami psychotropowymi i uspokajającymi jak rolnik paszą świnię, która ma iść pod nóż. - Ależ moja droga! Co też pani mówi! Aplikujemy pani synowi dawki nie większe, niż innym pacjentom znajdującym się w tym szpitalu. - I co im z tego dobrego przyszło? Czy widział pan dzisiaj John’ego? - Nie, dzisiaj nie mieliśmy jeszcze obchodu. Jeżeli pani poczeka pół godziny z pewnością... - W takim razie pójdzie pan ze mną teraz – rzuciła w przestrzeń ciągnąc go za rękaw. - Ależ miałem jeszcze odwiedzić dwóch pacjentów zanim... - Natychmiast, doktorze Wisedom! – krzyknęła z rozpaczą w głosie. - No dobrze. Jeżeli to panią uspokoi. Zdziwiony uległ starszej kobiecie, która trzymała jego ramię silnie i stanowczo. Weszli do małego pokoju. Pacjent rzeczywiście wydawał się nad wyraz pobudzony. Oczy szeroko otwarte wyrażały krańcowe stadium przerażenia. Zaniepokojony wyrwał się z uchwytu starszej kobiety. Spojrzał w kartę pacjenta. Ilość leków oraz ich dawkowanie wydawało się być w jak najlepszym porządku. Wyjął z kieszeni latarkę, po czym zaświecił pacjentowi w oczy. Źrenice były niepokojąco duże. - Nic z tego nie rozumiem. Jeszcze wczoraj wieczorem pacjent reagował prawidłowo na podawaną dawkę – mruknął pod nosem. - Być może tutaj nie chodzi ani o leki, ani o ich dawkę – wtrąciła się Mary O’Connel. – Być może chodzi o miejsce, w którym leży John’y. Słyszałam, że w tym pokoju, jakieś dwadzieścia cztery lata temu, powiesił się młody mężczyzna. Ten pokój z pewnością jest nawiedzony! - Chyba pani nie mówi poważnie. Niech pani nie będzie śmieszna. Nikt już nie wierzy w takie rzeczy. To z pewnością wina jednego z leków. Bez obawy pani O’Connel. Zajmę się pani synem, tak jakby to był mój własny. - Siostro Mc’Karffy! Siostro Mc’Karffy! Proszę tutaj natychmiast przyjść – krzyknął mocno i zdecydowanie. Wyprowadził z pokoju matkę pacjenta zapewniając, że jej synowi nic nie grozi. Staruszka dała się w końcu wyprowadzić, choć czyniła to z ociąganiem i niechętnie. Po konsultacji z doktorem Hadan ustalili, iż pacjentowi zapewne zaszkodził nowy na rynku i jeszcze do końca nie sprawdzony lek o nazwie „Xan”. Uspokojeni tą konkluzją wykluczyli ten środek z leczenia pacjenta, zastępując go innym o podobnym działaniu. John O’Connel nie słyszał uczonego wywodu doktorów, nie zauważył także odwiedzin matki. Przerażonymi oczyma wpatrywał się w otwarte drzwi, które teraz wydawały się zupełnie zwyczajne. Jednak nocą, gdy nikogo nie było w pobliżu, stawały się czymś innym. Stawały się bramą do innego świata, który powoli acz nieubłaganie odbierał mu resztki rozsądku, wspomnień i nadziei.