Mleczny zwis - niczym powój zimny
oplata szyję i zatyka usta,
przez nozdrza wpija się w płuca -
wznosi się, to znów opada
i pęta w sidła bezczynności
mglisty zaduch bezsilności!
Oko zamknięte – oko otwarte –
unosi mnie, to znów opuszcza
powieka,
aby ułamek świata,
wciąż na nowo,
umierał i rodził się
zaklęty w miliardach slajdów
z życia...
Śnieżna gołębica zatańczyła na nieboskłonie
Po czym zanurkowała w cierniowe skronie
Ziarna rzucone - a gdzież są plony
Z drzewca spoziera osamotniony
Na serce co z żalu rozpękło się na dwoje
Że Szczep Winny - a z octu musi pić napoje
Że Niebo ramionami wspierane
Jest głuche na gwoździ zgrzytanie
Że zgniatając w pięści odłamek cierpienia
przeciągający się miarowo
mechanizm zegara istnienia
przecisnął się chyłkiem przez Słowo...