Stałeś przede mną na wzgórzu
gdzie malowniczy zamek
wrysował twoją twarz
w listopadową mgłę
Nad koronkową attyką
wiało moim niepokojem
obudzić się chciałam
z zakurzenia lat
Byliśmy znów razem
a między mną a tobą
mój lęk i niewiedza
zamknięte, zapięte, zasznurowane
wciąż nieme
Wzrok i dotyk i natrętna myśl
zmierzały się z chłodem rozstania
narastał strach
że ja już nie taka
i lat minęło zbyt wiele
że z mapy ciała
tęsknot nie odczytasz
ognia nie odnajdziesz
Chłodny pocałunek na pożegnanie
rankiem zamknął drzwi
I wtedy wybuchła
zawyła załkała
nieposkromiona...
zatańczyła ze mną jak szalona
opadł pancerz zaśniedziałych lat
budziłam się nagle
zbyt późno
tuliłam pusty ślad na poduszce