Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Piotr Zbierski

Użytkownicy
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Piotr Zbierski

  1. Jestem powoli, wynurzam szybko czcionkę z tego, co mam na sobie Choćbym nawet zmienił Słońce – nie pamiętam jak nazwać podłogę, na której stoję Ostrożnie aż do przeczekania kleje stopy śliną mamrotania Bezfonicznie nucę cichość. Grunt musi przecież być wybielony aż do prostopadłych włókien które machina czasu ustaliła na gwiazd fundament A gdyby tak oszukać znaki zapytania Wymazać wątpliwości Odbić się od kalki wiedzy – prostując niejasny szmer, Szczęśliwy na zawsze ten, kto nie wie – - teraz trochę wyżej, szyję przecina granica trochę wyżej, Strzał! z jasnożółtego dymu uwolni się tabliczka, która cofa znów o dziesięć pół Czy więc z głowy da wyciągnąć się śrut, co rakiem komórek, szczypcami sprzeczności? oszustwo na nic Ja skulony nieco nad podłogą czuje dym. Zbliża się, a przy niej nie wypada czuć popiołu swoich zmysłów, z których wyciśnięte słowa podsycają ogień - Cześć. Co słychać - Wszystko gra, u ciebie? - U mnie też milczenie
  2. Na mowie ścięli gniazdo z drutów Podwójne partie na których przyssawki czułe błędów rejestrują niestaranne stąpnięcia Uwiłem w jelitach paranoi nowe z zębami mlecznymi warto zjeść płatki cisza, brzdęk powódź szczęk Mózg przy kominku w temperaturze pokojowej Za dużo widzę tu nielegalności chwila, pali się wyłącze pękł
  3. Na imię mam nowość i nie zbieram lat do kalendarza nie będę być musiał być może napiszę do ciebie za kwartał gwiazd Ona stygnie rozgrzana dziesięć metrów wyżej i 10 metrów w bok Sto razy widziałem ten widok, ale nigdy mnie nie prowokował Daj rękę chociaż zostałaś ampułkę czasu stąd tą, którą – na dwie połowy rozdzieloną – połknęliśmy Daj rękę proszę bym mógł ususzyć ją na pamiątkę Skądinąd, gdybym stracił pamięć będzie łyżką do zakładania butów Taka maska na myślach jest jeszcze bardziej cuchnąca od twojej miesiączki Zbyt tragiczna jest też śmierć przeszłości ubranej w słowa na stronach spalonego na wysypisku kalendarza Co czas dalej niewidzialny bardziej ja znikam jak puder z twarzy lizanej przez kochanka ty o mile ucieczki Obrana ze skórki palisz papierosa zdrady Tego dnia powieszę na twojej ścianie – naprzeciw dziewiczego łóżka – moją flagę Tą, którą niegdyś zdjęliśmy z afiszu naszej intymności zimną jak jęzor lodowca, – kiedy już zsiniałem – - malowaną twoją krwią końca
  4. co będzie, gdy czas nie wyznaczy zbioru i tożsamość lotna skropli się w kałużę krwi przedział sprzeczny bez rozwiązań Przyjechałem tu całkiem niedawno i na wylotowych przecznicach tubylcy mówili, że zostanę tu na długo bo ten okres – mówili – nie mija Ci co byli już na przepustce pisali, że szybko wrócili bez języka i z przetrąconym kręgosłupem jak katowany pies, który liże stopy pana by stępić kolce łańcucha Nazbyt sprzeczny wobec siebie by zbudować dom umeblować go zgodą On myje ręce letnią wodą, by wodospad lawy, co się w nim wciąż odradza nie wylał się na strony rozgotowanym, żrącym papier tuszem Pleśniejące ręce bez paznokci On sam wobec siebie – jasno przeznaczony na mdłe cienie Słońca – zetrze czas I choć mógł łączyć – cząsteczki w ciała widzialne - rozkłada Sprzeczny wobec swojemu prawu pasywny zamknął się w ułamku swojej klepsydry Na ostatniej przecznicy gdzieś pod czarnym księżycem rysuje szlaczki piórem rezygnacji: zrosty bólu przeplecione z niegeometrycznym sutkiem traumy Cegły spadają do środka miazgą czynią dywan I jeszcze jedno ucho – to o które upomina się światło - - czeka nic nic niczego pisk syreny bezdźwięczny pomocy, co po drodze miała wypadek dech spowolniony ogień ugaszony analfabeta, co zapisał z błędem imię swojej woli Jutrzejszy poranek bez światła, gdyż szczur przegryzł źrenicę Bo była zbyt czarna by istnieć
  5. Gdyby można było oszukać wodę którą otacza się płód - i już wtedy dryfując przez kolejne przymiotniki słowa "ja" - dobić być może do ukojenia lub stwierdzić iż zamiotło się nawet miazgę po sobie O obcym poranku, inne dzwony biły rytm oddechu, w odrębnym powietrzu wyparowanie godzin Lecz obce popędy wcale nie musiały być wydzieliną którą natychmiast trzeba wydalić Tutaj chyba nie będzie spokoju Tutaj wiją się zbrodnicze domysły bo najpierw całym swoim sokiem wydziedziczyłaś z atramentu protokół z każdej myśli z każdego spazmu i snu ty robisz to mocno w jednym swoim kształcie jesteś istotą obcą Masz już inne albedo Wiedz że za kwadrans zaczniesz w to wierzyć świadomie Teraz gafą będzie gdy powiesz - - o sobie której nie znam - - ja psyt przypomniałem sobie Uśmiech osiadł mi na wargach szybko go wytarłem Gdybyś chciała abym cię rozpoznał musiałabyś przedstawić się dawnym imieniem moim bolesnym imienniem oszukanego
  6. Jest papier a na nim korytarze ran wyznacza atrament. Lecz co gdy słowo nie przytaknie na zmianę rozrastając się każdym kolejnym odnóżem jest rany w sercu Jest przebudzenie i włóknista pajęczyna, która ciąży pod cebulkami włosów żywych Choć dowiadywałem się już u przodowników rzemiosła i sam projektowałem, Nie powstał jeszcze do niej młot Wczoraj zostałem zbawiony Wczoraj zimny pająk zsuwał się - owinięty w to, co zapamiętał - odliczył cyfrę lęku. Dziś jestem pognieciony, z wypaloną dziurą na środku, którą uchodziło powietrze Odkąd zacząłem ufać papierom niejako uwłókniłem się na ich obraz I chociaż wiem, że zaraz usłyszę jej głos, marnieje, bo na nic się nie zda Jednak zamknięty w swoim bądź lub nie bądź wierzę Jest skarb lecz nie jest głośny, ani pionowo nie wbija ciężarem nóg w ziemię. Skarb sobie jest nagi a jego żywica po ścieżkach ciała dla niego - który zasnął - jest poparzeniem i oczy też martwe ma Jest Ona pęka stara nić Niczego z pomarszczonej kartki nie da się już więcej zmazać Twoja miłość jest nowym cudem do nazwania
×
×
  • Dodaj nową pozycję...