Z zimnej skały okna
spogląda bezoki błazen
zamknięty od lat w swej wieży
nie zgadniesz o czym marzy
a szare niebo mgieł tylko
przecinają jaskółki tańcem
a w dali wiatry śpiewają
pieśń o podniebym wygńancu
A głupiec poszarzały
odwraca sie od ciemności
oddycha powietrzem wieczornym
swojej nieskończoności
nie drgnie nigdy ni trochę
ptak uwił na głowie gniazdo
bałby się nie móc usłyszeć
dzwoneczków dźwięku jasnych
Zatopion na wieczność w ciszy
zachodów mszy i zorzy blasków
smutku krople spływają
po twarzy chropowatej
wieza wiecznego błazna wzruszyła się
nie zasnie nie