Kiedyś zabiorę Cię na łąkę,
skąpaną we wschodzącym słońcu.
Jej zielone łono będzie mokre
od porannej rosy,
twoje ramiona oplotą mnie ciasno
jak boa swoją ofiarę
i będziemy tak trwać,
zanurzeni w sobie bez pamięci
i drzewa będą nam szumieć stare pieśni,
których nikt nie pamięta
i zabłądzimy w nagości,
a trawa będzie cicho piszczeć
jak cykada o zmierzchu,
a stokrotki i mlecze zwiną swe płatki ze
wstydu.
Słońce dla nas zgaśnie
i przyjdzie księżyc,niejasny,
a potem będzie mrok
i majaczące wierzby jak płaczki,
oddadzą pokłon potędze miłości.
Zabiorę Cię kiedyś na tę łąkę,
nocą,
a trawa będzie szara i sucha,
drzewa zapomną stare pieśni
i dwa białe szkielety
zabłysną w fosforyzującym świetle księżyca.