Patrzę za okno - niebo brudne...
a na nim chmury - poszarpane, ciężkie, szare...
Jedna drugą pcha do przodu...
idą smętne, jakby niosły na swych grzbietach
katafalk z moimi snami, marzeniami, pragnieniami - w piach i Amen!
Wtem podniosą lament cichy
ironicznym, usyawicznym
deszczem zimnym...
nasączonym smogiem miasta, chemią ludzkiej nienawiści...
Bombardują ziemię, drzewa - krople ciężkie i palące -
jako lawa po wybuchu Wezuwiusza...
Patrzę w górę - o ironio!
To nie niebo tam nade mną!
czarna smoła się przelewa,
ogień błyska srebrnym światłem,
głucho dudnią czarcie bębny...
świat na głowie stanął chyba!
Piekielne otwarte bramy... czas zamiera...
Z wiatrem biegną krzyki czyjeś, straszne jak wisielca chichot...
Z resztką światła zgasła cała ma nadzieja - w piach i Amen!
lecz wtedy - zamykam oczy...
Cisza...
jakby dzikie wiatru wycie ktoś krzemianym uciął nożem...
Znikło piekło, zniknął ogień
i po deszczu łez siarczystych ani śladu nie zostało... cicho, ciepło - doskonale... !
Niebo - błękit kryształowy,
na nim lekkie, delikatne nad biel bielsze
chmurek młodych stadko małe grzecznie przysiadło nad lasem.
w okół trawa - rzekłbym raczej - dywan szmaragdowymi niciami - szyty był
na zamówienie - właśnie dla mnie... Tak...
Tu i ówdzie weń wpleciony kwietny motyw kolorowy.
Tu uśmiecha się czerwienią, tam radosnym złotem świeci... słonko grzeje...
Strumyk śpiewa mi piosenkę swym szemrzącym, dźwięcznym głosem.
Lekki zefir delikatnie, z głowy mojej wydmuchuje
rzeczy zbędne - ból i smutek i tęsknotę...
... i marzenia...
...te pragnienia... te złudzenia...
Tak że wreszczie pozostaje tylko... szczęście, taka radość
dziwnie mi znajoma przecież a zarazem obca całkiem...
Gdzieś w oddali, na tle nieba, widzę też sylwetkę czyjąś
- macha do mnie i oczu swoich wyrazem chyba chce mi coś przekazać...
... za daleko - nie dowidzę!
Biegnę tedy w tamtą stronę,
gdzie w cieniu starego drzewa, otoczona ptaków śpiewem,
stoi owa osobliwa, tajemnicza... jakże piękna... nieprawdziwa!
Gdy już blisko jestem - czuję woń konwalii słodką... tak ulotną...
Nimfa ta od której bije światło dziwnie tak pachnące
patrzy na mnie iswych ust nie otworzywszy
krzyknie głośno:
"Otwórz oczy! To co widzisz - snem jest tylko! Tworem twojej wyobraźni! Prawda - piękne to i dobre - ale nic tu realnego, nic prawdziwie stworzonego...
Wracaj więc tam skąd przyszedłeś..." z tymi słowy
ukłoniła się powabnie... i zniknęła - raz na zawsze - w piach i Amen...!
Zrozumiałem wtedy właśnie prawdę, której znać nie chciałem.
Ilekroć mnie znuży szara, smutna moja rzeczywistość...
gdy zamknąwszy oczy szybko chcę się w lepsze przenieść miejsce,
mogę być tam - gdzie i kiedy, kim i czym bądź też -z kim zechcę...
Lecz zawsze przychodzi chwila, by na świat otworzyć oczy
i znów zmierzyć się z realem...
- w tej nierównej z losem walce
cóż mi bronią? gdzie ma zbroja? kto podporą? kto zaśpiewa
hymn radosny na cześć moją, gdy zwyciężę jak bohater...
Lub... gdy w boju polec przyjdzie - kto garść czarnej ziemi sypiąc
na mej trumny blat sękaty
pożegna żałobnym śpiewem - "W piach i Amen!"
- tego nie wiem...