Chce odejść, ale coś mnie powstrzymuje.
Jakby morska tafla serce me kształtuje.
Samotna muszla przez morze wyrzucona.
W środku pusta, cała obłocona.
Echo obija się o moje słowa: dosyć, dosyć mam upiora..
Melodia skrzypiec w moich skroniach pulsuje..
Bez cienia nadziei w morzu Cię upatruje.
Stoje tu na brzegu, przez wiatr spychana..
Żar w mym sercu smutek fal przysłania..
Białe molo wzbudza nadzieję.
Dusza ma pęka, jak lustro na drobne bólu korzenie..
Mienią się na horyzoncie, jak pierzyna w naszym wspólnym koncie.
Gdzie te ciepło, gdy miałam Cię przy sobie?
Gdzie czułość w twych ramionach?
Opiekuńczość w twoich ciemnych oczach?
Stałeś się mgłą na przejrzystym niebie..
Przesycasz ciepłe powietrza tchnienie..
Nie mogę oddychać, kiedy myśle o tobie..
W dłoni trzymam błękitny pierścionek krwią mą splamiony,
Strach przysłania moje puste oczy.
Strumień wody całuje moje bose stopy.
Stane się wrzosem kwitnącym koło łódki uczucia,
Niech uschnie, a bryza osuszy strumienie słonego przeczucia..
Że jednak przyjdziesz.
A Słońce ogrzeje nasze zmęczone ciężarem ramiona.
Złączy usta w pięknym splocie..
Jak mała dziewczynka w białej sukience..
Stoję nad przepaścią, drże na całym ciele.
Bo Ciebie już nie ma i nigdy już nie będzie..