Onieżone ulice prowadzšce do nabrzeża sš zamknięte. Dzisiaj one i samo nabrzeże sš przeznaczone tylko dla tych, którzy zechcš w ramach zabawy sylwestrowej popłynšć ze statkiem w dziewiczym rejsie. Ludzie na nabrzeżu stojš w grubych nakryciach; pod jednymi ochotnicy, pod innymi ochotniczki. ,,Jaki jest kolor modny tego roku ?" ,,Granat, panie, granat, granat głęboki, niczym ocean."
Rozmawiajšcy ludzie mrugajš do siebie, od czasu do czasu.
A oczy kapitana, od nocy czy wczesnego rana otwarte, czujne. Załadunek na statek orkiestry i ludzi potrwa dobrych kilka godzin, ale statek jest nowy, dowiezie bezpiecznie wszystkich zacnych goci.
,,Jak tu być czujnym, cały czas rzšdzić wszystkim, gdy klejš się oczy ?" Ale kapitan nawet w dzień nie zanie; orkiestra przygrywa tak, że o spaniu nie ma mowy.
Koniec dnia nad morzem oznacza poczštek zabawy. Pełne morze jest witane piewami i toastami jednych i wzdychaniem innych.
Co z tego, że stary rok kończy się przyłapaniem żony na całowaniu z dużo młodszym tubistš z orkiestry grajšcej nad uchem ? Tyle wokół jest radoci, nie wypada być smutnym; najlepiej byłoby zasnšć ale zasnšć się nie da, bo gra orkiestra; orkiestra z tubistš. Ale nawet smutku nikt by nie zauważył. Wszyscy już po wielu kieliszkach wina.
,,A ten młody, jak ładnie gra" mówiš tymczasem podchodzšc do kapitana damy i wskazujš na muzyka grajšcego na tubie. ,,Tak ładnie współpracuje z innymi instrumentami, zwłaszcza z tršbkš... Pewnie już długo grajš razem, jak pan myli, panie kapitanie ?"
,,Zobaczyć przez zaspane oczy wiatła upragnionego portu
to byłoby co takiego, co obudziłoby z letargu; można by po zejciu na lšd znaleć sobie na prędce dziewczynę jakš, i elegancko zabrać do towarzystwa i spędzić z niš miło resztę tej nocy, ale się nie spędzi, bo statek przybywa do celu dopiero rano, a rano niestety na nabrzeżu dziewczyny już nie będzie."
Kapitan leży na krzele w maszynowni. Pracujšce silniki milsze sš od orkiestry i od ludzi. Nie miejš się szyderczo, można je ciszyć gdy ma się doć hałasu; a silny wiatr i najcięższe fale nic im nie szkodzš. Nie to, co ludzie, uciekajšcy z pokładu na widok odrobiny deszczu z wiatrem, od razu pod dach lecš jakby byli z cukru. A one niezawodne sš, choć nie przysięgały nikomu niczego nigdy. Nawet producent nie przysięgał i nie ręczył za nie.
Mijajš godziny.
Już wita.
Wraz ze statkiem do portu zawija tysišc dziewięćset dwanacie kieliszków po zabawie, szampanie, winie.