Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Atanazy Bazakbal

Użytkownicy
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Atanazy Bazakbal

  1. argument iście porażający. toż to trzeba pisać zgodnie z duchem epoki? i w ogóle co to jest "patetyzm" ? słyszałaś droga Ateno, o patosie? jest on zamierzony. czy się sprawdził czy nie to inna sprawa, którą pozostawiam do indywidualnego rozstrzygnięcia, ale, litości!... Pozdrawiam Serdecznie.
  2. Pośród ruin Rzymu przemykam się bokiem, Buduję wytrwale mój zamek kamienny, Pragnę samotnie utwór stworzyć bezcenny, Oraz przed barbarzyńców schować się wzrokiem. Świetnie się czuję pośród niezwykłej ciszy, Dziwnie patrzę w metafizyczne lustro, Głusza…Jak cicho!...Jak spokojnie!...Jak pusto!? Czy czas odlecieć z lodowatej niszy? Aby ukryć się przed mrozem woli już brak, W chłodnym obłędzie odrzucam czułości, Bardzo starannie dobieram za ciasny frak. Szalenie marzę o prawdziwej miłości. Gdzież ona?... Śnieg…Oczy bolą…Gdzie mój szlak? Może jam jest umarłą kukłą nicości?
  3. Zobaczyłem Cię pewnej chłodnej jesieni, Szczelnie schowany zza drzewami nagimi, Niewidoczny dla innych, ja - tchórz olbrzymi, Szczęśliwy, że nic mego życia nie zmieni. Z uśmiechem czekałem bezpiecznej bieli, By przykryć się śniegiem i zejść do Erebu, Schodziłem odprawić rytuał pogrzebu, Nagle - jak gdyby wszystko nożem ucięli. Wystarczyła jedna chwila – ale jaka! ----- I wnet jam jest nieznanego uczucia sługa, W duszy - Twej białej magii odznaka! Radość! Radość! – choć długa jeszcze żegluga, Tyś jest Penelopa, Tyś moja Itaka, Zostawiam cień – przede mną światłości smuga!
  4. Zobaczyłem Cię pewnej chłodnej jesieni, Szczelnie schowany zza drzewami nagimi, Niewidoczny dla innych, ja - tchórz olbrzymi, Szczęśliwy, że nic mego życia nie zmieni. Z uśmiechem czekałem bezpiecznej bieli, By przykryć się śniegiem i zejść do Erebu, Schodziłem odprawić rytuał pogrzebu, Nagle - jak gdyby wszystko nożem ucięli. Wystarczyła jedna chwila – ale jaka! ----- I wnet jam jest nieznanego uczucia sługa, W duszy - Twej białej magii odznaka! Radość! Radość! – choć długa jeszcze żegluga, Tyś jest Penelopa, Tyś moja Itaka, Zostawiam cień – przede mną światłości smuga!
  5. Słabo mi…Niepewnie się czułem już dłuższy czas Rzym męczył mnie okropnie…puls mój ledwie słychać, Wyjechałem na wieś. Trzeba przecież oddychać, Powietrze było tam czyste i piękny stał las. Magia…Słońce przedarło się przez korony drzew, Musnęło obojętną twarz…- to uzdrowienie? Majak ujrzałem…Dziewczę? Światła oślepienie? Nie wiedząc co czynić udałem samotny krzew. Strach…Uśmiechnęła się…ach!…mdleję…i cóż za żal! Gonić za snem? Szept jej słyszę: „Chcę być kochana!”… Miłość…Lecz ja rośliną przyszedłem na ten bal… Lęk straszliwy nastał – czyżby znowu przegrana? Poruszyć się pragnę i zdjąć nieprawdziwy szal, Wiem…Wiem…Krew nie krąży. Niemożliwa już zmiana.
  6. W pierwszych słowach mego listu pragnę gorąco podziękować za komentarz. Co do tego chłopca to bardzo możliwe, że masz rację - po prostu chciałem (być może dość nieudolnie) powiedzieć, że ten wielce uczony filozof w głębi duszy jest małym chłopcem spragnionym miłości (itp.). Takie miałem zamierzenie i właśnie stąd wynika ten chłopiec. Pozdrawiam Elegancko. Filozof-chłopiec.
  7. Pośród ruin Rzymu przemykam się bokiem, Buduję wytrwale mój zamek kamienny, Pragnę samotnie utwór stworzyć bezcenny, Oraz przed barbarzyńców schować się wzrokiem. Świetnie się czuję pośród niezwykłej ciszy, Dziwnie patrzę w metafizyczne lustro, Głusza…Jak cicho!...Jak spokojnie!...Jak pusto!? Czy czas odlecieć z lodowatej niszy? Aby ukryć się przed mrozem woli już brak, W chłodnym obłędzie odrzucam czułości, Bardzo starannie dobieram za ciasny frak. Szalenie marzę o prawdziwej miłości. Gdzież ona?... Śnieg…Oczy bolą…Gdzie mój szlak? Może jam jest umarłą kukłą nicości?
  8. Pośród ruin przechadza się filozof. Wolnym krokiem toczy wielkie głazy, aby zbudować kamienny ogród, w którym mógłby schować się przed barbarzyńcami Ostrogoci smutno mu się przypatrują, Córka księcia z uśmiechem prosi o rozmowę, Uczony z pogardą odmawia, Zdziwiony własną niechęcią. Ostatni mędrzec ostrożnie układa kamienie, Mur prawie gotowy. Teraz, w spokoju, Będzie oddawał się rozmyślaniom Nad naturą wszechrzeczy. Żyjąc w innym, wyższym wymiarze, Spacerując po krainie idei, Ten zlękniony chłopiec nawet nie spostrzegł, Kiedy przyszła zima. Przemierza niespokojnie połacie lodu, Szuka schronienia przed śniegiem. Marząc o ciepłym posiłku, Nie zauważa, że depcze ostatnie kwiaty. Zostało mu już niewiele czasu, Lodowate powietrze dokucza niemiłosiernie. Filozof staje się coraz bardziej nerwowy, Widać pierwsze oznaki obłędu. W panice niszczy swoje wielkie dzieła, Które miały mu zapewnić nieśmiertelność Oraz dać złudną nadzieję, że jego życie Jest jakościowo lepsze i pełne sensu. Pod wpływem przejmującego mrozu, Mędrzec ujrzał nagle wszystko bardzo wyraźnie, I padł niczym kukła na twardy śnieg. Zamarzł marząc o kimś bliskim, kogo w porę nie spotkał.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...