
Jerzy Dołęga
Użytkownicy-
Postów
4 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Jerzy Dołęga
-
Obudziłem się wypoczęty i wesoły jak skowronek. Zanosiło się na milutki dzień. Omiotłem wzrokiem pół domu ale chłopców nie dostrzegłem. Czyżby już byli na zewnątrz i wywołali jakąś awanturę w moim imieniu? - Michał, Czarny, jesteście tu? - zawołałem. - Tutaj, w kuchni - odpowiedzieli zgodnym chórem. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem ich pod stołem. Szeptali coś z wielkim przejęciem. - Nie zrobiliście kawy? - bardziej stwierdziłem niż zapytałem. - Nie pijemy kawy i nie używamy żadnych innych używek - wymądrzał się świętoszkowaty Michał. - Ja używam wszystkich z wyjątkiem marychy, bo w sypialni jest kiepska. Może to i dobrze, że nie zrobiliście, bo ta wasza kawa to straszna lura a ja potrzebuję solidnej, takiej, co zdechłego konia postawi z powrotem na podkowach. Co tam szepczecie? - Nic takiego. Chodź Michał, skończyła się miła atmosfera. Ktoś nas tu nie chce. Wygramolili się spod stołu i podreptali do przedpokoju. Ciągle coś mówili. Ich szept stawał się coraz głośniejszy. Chwilę później, gdy już zapomnieli o bożym świecie, ich głos był już całkowicie słyszalny. - Co napisał? Horotyk? Jaki horotyk? Pokaż, no pokaż! - Michał dopytywał się o coś z wielką ciekawością. - Nie po to przez godzinę tuliłem go do snu i wykradłem papier, żeby zaraz ci go pokazać. Zobaczymy co da się z tym zrobić? Napisał pornotyk, ten najmocniejszy i najostrzejszy. Słyszysz? Pornotyk! Zrozumiałem wszystko w ułamku sekundy. Ze złości aż pociemniało mi w oczach. - Oddaj to, parszywy złodzieju! Oddaj, bo ci łeb rozwalę! - zaryczałem jak ranny lew. Odpowiedzią na moje krzyki był tylko szczęk klamki i tupot stóp na schodach. Wypadłem na taras. Byli już na skraju lasu. Czarny trzymał w ręku kartkę papieru. Kartkę z erotycznym wierszykiem, który napisałem poprzedniego dnia dla pewnej miłej, filigranowej blondynki. Zrobią wielką aferę, gdy go przeczytają, to pewne. Od tych krzyków coś kolnęło mnie w głowę. Bolało jak diabli. Kofeina nie zaczęła jeszcze działać. Wyjąłem z szuflady aspirynę. Cholera, ostatnie dwie pigułki. Dlaczego pornotyk a nie erotyk? Przyjąłem własny podział, w zależności od stopnia golizny bohaterów oraz pikanterii ich poczynań na zmysłotyk, erotyk, lubieżnotyk i pornotyk. Ten wierszyk to był okropny gniot i na pewno nie pornotyk, najwyżej lubieżnotyk. Pewnie mamrotałem pod nosem te swoje formułki i Czarny coś podsłuchał. Co robić? Co robić? Jaką linię obrony przygotować? Za chwilę wrócą i rozerwą mnie na strzępy, zamęczą, wdepczą w podłogę i zbeszczeszczą zwłoki. Czarny na pewno powie, że gdyby posypać wierszyk torebką ostrej papryki i polać sosem tabasco, to może coś z tego będzie a Michał, że jak ksiądz się dowie, to ze złości rozwali pięścią ambonę i wystawi nam rachunek za jej remont. Minęło pół godziny a chłopcy nie wracali. Trochę dziwne, bo wielkimi krytykami literackimi to oni nie byli a wierszyk był krótki. Minęła następna godzina a ich nadal nie było. Coś było nie tak. Przestałem się złościć a zacząłem niepokoić. Głowa jeszcze bardziej mnie rozbolała od tych nagłych emocji. - Jeszcze godzina i zacznę was szukać, łobuzy - mruknąłem sam do siebie. Zobaczyłem ich chwilę później. Szli jakoś dziwnie. Czarny utykał a Michał trzymał się za twarz. Czyżby ich odwieczny antagonizm przerodził się w zwyczajną bijatykę? Bardzo interesujące. Gdy podeszli bliżej dostrzegłem, że policzek Michała i noga Czarnego są opuchnięte. Identycznie opuchnięte. Co do diabła...? - Nie zadziałał. Nie zadziałał - biadolił Michał. - Powinien zadziałać. Słyszałem jak mówił, że pornotyk jest najmocniejszy, najostrzejszy, że strzela czymś gorącym, że przeciwnik traci oddech i mdleje, że opada w przepaść... Pewnie jak zwykle coś pokręcił, cholerny lunatyk! - Nie zadziałał, nie zadziałał - Michał jak automat powtarzał swoją kwestię. - Gdzie byliście i kto was pobił? - wykrzyczałem zdenerwowany. Michał stał i patrzył niepewnie jedynym widocznym okiem ale Czarny był hardy jak zawsze. - Najpierw ty, prezesie, powiedz jak działa ten pornotyk? Czy zabija, czy sieje zniszczenie i śmierć? - Niezupełnie, a w zasadzie to dokładnie odwrotnie. Powiedziałbym, że może być pomocny przy zasiewaniu nowego życia, przy rozmnażaniu. W oku Michała dostrzegłem żądzę mordu. Z dziką wściekłością wyryczał do Czarnego: - Ty idioto! Rozmnożyłeś je! Rozmnożyłeś! Będzie ich więcej! - Zamknij się głupku! Tutaj nie przylecą! Chyba nie przylecą - Czarny stracił swoją niezachwianą pewność siebie. Chwyciłem go za ramię i zapytałem ze złością: - Co rozmnożyłeś i co nie przyleci? Mów natychmiast! - Sześć domków. Całe miasto. Rozbiłem domki kijem a samolot z tego pornotyku miał je zastrzelić tym czymś gorącym ale nie zadziałał. I chyba je rozmnożył..., - Czyje te domki? Kto w nich mieszkał? - Osy. Tam były osy. Wybuchnąłem szalonym, niepohamowanym śmiechem. - Przed godziną jedenastą rozwalili osom miasto. Boże, moja głowa! I zabrakło aspiryny. A wszystko z winy pewnej blondyny.
-
Michał i Czarny to aniołek i diabełek w mojej głowie i sumieniu.
-
Wymknąć się niepostrzeżenie, uciec i nie myśleć choć przez chwilę. Godzina tępej bezmyślności dobrze by mi zrobila. Rady, sugestie, naciski - wszystko dlatego, że ktoś zawsze uważa za stosowne wtrącić swoje trzy grosze. Czy na tym świecie nie ma ludzi umiejących milczeć? Gdybym był sam... Czarny i Michał zawsze są ze mną. Czarny kusi, mami, obiecuje, judzi i jątrzy. Michał jest zupełnie inny, kto wie czy nie gorszy od Czarnego? Spokojny, rozsądny i oszczędny w słowach ale jego skąpe wypowiedzi mają siłę o wiele większą niż paplanina Czarnego. Delikatnie nacisnąłem klamkę i lekko uchylilem drzwi. Miałem nadzieje, że moi nieodłączni przyjaciele gdzieś się wybrali i dadzą mi spokój. Myliłem się. Byli na trawniku i toczyli swoje nieustanne spory. Cofnąć sie czy wyjść na zewnątrz? W tej chwili Czarny mnie dostrzegł. Jego spostrzegawczość zawsze mnie przerażala. - Kogo to moje oczy widzą? Jerzy we własnej osobie. Witaj panie nasz i władco. A dokąd bogowie prowadzą? - zapytał z właściwą sobie przewrotną ciekawością. - Tam, gdzie tobie nie wolno - odparłem wściekły. Wiedziałem już, że moje plany szlag trafił. Ci dwaj nie odpuszczą, nie pozwolą mi bezmyślnie włoczyć się po lesie. Nie dadzą mi chwili spokoju. Pół biedy, jeśli obaj naskoczą na mnie. Najgorsze są ich wzajemne kłótnie, bijatyki i wieczne antagonizmy. Zwierają szyki tylko wtedy, gdy nie chcę ich ze sobą zabrać lub usiłuję coś przed nimi ukryć. Michał milczał ale bacznie śledził rozwój sytuacji. Czarny znów atakował. - A cóż to? Prezes wybiera się na grzybki? W listopadzie? - Tak, na listopadowe grzybki. - No, no. Trochę zamarznięte te grzybki. Nosorożca chcesz nimi zastrzelić? Teraz Michał przystąpił do akcji. - Zamiast włóczyć się po lesie zrobiłbyś porządny płot. Wszystkie okoliczne psy robią kupę na nasz trawnik. W jakich warunkach my pracujemy? - Brud nie proch, tyłka ci nie rozerwie - pyskował Czarny. - Jeśli wam nie podoba się trawnik to zagrajcie w szachy - burknąłem - Szachy? Jeśli upadłe królowe, to żywe i gorące a nie drewniane. "Podlasianka jedna miała chłopca z drewna, jak się z nim kochała, drzazgi wyciągała..." - Czarny z lubością przedrzeźniał ludową piosenke. - Ty Czarny nie świruj, tylko patrz. Nasz chlebodawca zbliża się do samochodu. Stój! Jedziemy z tobą! Chyba nie zostawisz swoich wiernych druhów, człowieku? - Oczywiście, że zostawię. Nie jesteście moimi druhami, lecz przekleństwem. Nienawidzę was. Precz! Nie pozwolili mi uciec. Wcisnęli się w jakąś szczelinę i wpełzli do środka. Czarny używał sobie do woli. - Nasz prezes bawi się w Eskimosa schowanego w swoim lodowym domku. Ach, jak my to uwielbiamy! Z wierzchu takie chrupiące a w środku ciepłe i soczyste. Michał, a czemu on taki nerwowy? - Nie wiesz, głupku? Szefostwo go przycisnęło. Koniec posadki w cichej mieścinie. Przenoszą go do wielkiego miasta a jeśli mu nie pasuje to może złożyć dymisję. - Wielkie miasto? Pięknie. Kariera, pieniądze, dobre gorzałki, przychylne kobiety... Dolce vita! - Co ty pleciesz, Czarny? Jeśli się zgodzi, to zamkną go w metrowym boksie, przywalą papierami i będą dokuczać aż sam odejdzie. To korporacja. Nieograniczone możliwości zniszczenia człowieka. Chcą go odstrzelić, dlatego to przeniesienie. - Jak pracował w małej firmie, to zrzędził, że stracił pracę przez lokalne porachunki. - Bo tak było. - Było czy nie było, mniejsza o to. Użala się nad sobą jak stara baba i tyle. - Nie użala się. Przemęczony jest. Pamiętasz jak zasnął za kółkiem. - Nie zasnął, tylko się głupio zamyślił. Pieprzony lunatyk. Chodzi z głową w chmurach to i auto mu uciekło. - Na jego i nasze szczęście uciekło na wyboje, to się ocknął. A co by było, gdyby uciekło pod ciężarówkę? - Wtedy musielibyśmy szukać nowego żywiciela. - Nowy żywiciel na pewno nie byłby tak życzliwy dla naszych poczynań. - Ty, Michał to zawsze szukasz dziury w całym. Nasz szef ma się dobrze, to i nam coś skapnie. Wszyscy troje róbmy swoje. Ale rym mi się wyrwał. - A gdyby nas zamknęli w kryminale, to też byś tak rymował? Pamiętasz tego dzieciaka w wielkim mieście? Tego na rowerze, co wyskoczył przed wszystkich na przejściu dla pieszych? - Pamiętam gówniarza. Mógł nam zepsuć życiorys, gdyby szef go przejechał. - Gówniarz miał zielone światło a my czerwone, pamiętaj o tym. - Pamiętam. Wtedy szef stracił jaja (ambicję lub wolę walki w wersji dla poprawnych) i żegnaj wielki świecie... Swoją drogą, gdyby szef przejechał szczeniaka to pokazaliby nas w telewizji. - Oj, Czarny. Tobie się strony Atlantyku popieprzyły. Tu nie Ameryka. O tam, za tą górką jest wielki głaz z napisem "środek Europy". - Środek Europy? Chyba środek zadupia. I na tym zadupiu będziemy wegetować. A może szef się ocknie i da nam szansę na weselsze życie? Szefie, chcemy wielkiego świata! - Nie my, tylko ty. Ja chcę zadupia, wielkiego lasu, skowronków i bocianów. A propos bocianów. Wiesz, że żyją w symbiozie z kosiarką? Gdy kosiliśmy trawę, to przyleciało chyba z sześćdziesiąt. - Wiem bardzo dobrze. Oddajmy kosiarkę Murzynom, wtedy Murzyni będą mieli bociany na rosół a my święty spokój. Nie miałem już siły, żeby w spokoju słuchać bredni moich kumpli. Skąd w nich tyle energii? Oczywiście ze mnie. Te dranie wysysają ze mnie życie. - Zamknijcie jadaczki. Nie mam ochoty wysłuchiwać tych bzdur. Zróbcie coś pożytecznego. Jesteście moimi doradcami, więc doradzajcie, do cholery i nie żryjcie się między sobą! Zafrasowali się na chwilę. Kochali mnie ale była to taka miłość, jaką matka żywi dla swego głupawego dziecka. Kochali ale nie szanowali. Jak zwykle Czarny odezwał się pierwszy. - No tak, masz rację, szefie. My o bocianach, Murzynach a główny wątek gdzieś umknął. Praca, kariera, wielki świat... Miło tak żyć - garniturek, komputerek, kołnierzyk sztywny, spodnie na kant, kawka na dobry początek... Francja elegancja! - Jak zwykle po łebkach lecisz, Czarny. Wiesz przecież, ze nasz szef zazdrościł każdemu, kto mógł chodzić w wytartych dżinsach i starym podkoszulku. A komputerek to takie samo ustrojstwo jak młotek czy kowadło. Czarny zamilkł ale za chwilę w jego oczach pojawił się zły błysk. - A Katarzyna? - wyszeptał jadowicie. Zapadło pełne napięcia milczenie. Czarny dotknął tabu. To była tylko moja sprawa ale ten łajdak nie potrafił uszanować żadnej świętości. - Co, Katarzyna? - Michał nieśmiało podjął temat. - Gdyby szef nie pracował w firmie, to nie poznałby Katarzyny. - Poznał? Dobre sobie. Nie poznał, tylko wytrzeszczał gały i nie mógł wyksztusić z siebie słowa. W tym momencie moi towarzysze przekroczyli dopuszczalne granice. Nie chcialem juz słuchać ich dyskusji i nie mogłem pozwolić, aby odarli mnie z resztek godności. - Dość już, panowie! Wynocha, wracacie na piechotę. Won z samochodu! Wysiedli mocno obrażeni, któryś kopnął w zderzak. Pewnie Czarny. Wrócili pół godziny później. O dziwo, szli szybko i zgodnie. Byli wściekli ale zżerała ich ciekawość. - I co postanowiłeś? - zapytali chórem. - Teraz będe miał dla was dużo czasu. Zbuduję płot, już tylko nasza Kropka będzie robiła na trawnik. Odchodzę z firmy. Na twarzy Czarnego pojawił sie grymas wściekłości. Już nabierał powietrza, aby wyrzucić z siebie wszystkie wulgaryzmy świata. Powstrzymałem go nerwowym ruchem ręki. - Milczeć, bo pozabijam! Zabiję i zakopię w ogródku. - To ja poproszę pod białą lilią. - A ja pod wilczą jagodą. Parsknęli śmiechem i z dziką zajadłością chwycili się za włosy.
-
konkurs na wiersz o miłości
Jerzy Dołęga odpowiedział(a) na Jacek_Suchowicz utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
I ja też napiszę.