Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Misza Korowiow

Użytkownicy
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Misza Korowiow

  1. Bo to jest czasami tak, że wychodzi się nie tymi drzwiami co trzeba żeby się wyszło i nawet trzaśnięcie nie pomaga. I gdy już wszystko wychodzi na jaw przywiane przeciągiem z pobliskiego burdelu, nie ma już odwrotu. Oglądanie się za siebie nawet nie skutkuję, nic tam za nami nie obraca się w słup soli, stoi wszystko jak stało nie wzruszone ciągiem wydarzeń, nie tęskniące za przeżytą teraźniejszością. Rzucanie kamyków daje taki sam skutek. Nijako się w tedy czułem, kiedy musiałem odejść. Nijako z tego powodu, że nie miałem pomysłu na następne 30 sekund, bo póki byłem zaplanowany wszystko działało i nawet śmiać się było z czego. Teraz jest nie do śmiechu, do płaczu z resztą też nie, bo nijakośc ma to do siebie, że pożera w całości, odziera ze skrajności i pospolitości, nie można być nawet przeciętnym, trzeba odejśc w bezosobowość. Odliczam to co zostało w kieszeni, nie jest tego wiele, ale wystarczy na coś do jedzenia. Przechodzę przez to z godnością, chociaż wałęsając się tak od kosza na śmieci do kiosku czuję się jak skończony idiota, ale czekanie ma to do siebie, że sie robi kilometry żeby jedynie czas zleciał. i w końcu nadchodzi to oczekiwane uczucie kiedy wgryzam się rzeczywistość, zmieniam miejsce akcji przestawiając litery we wzorach matematycznych. Uderzam trzonkiem 3 razy, krew tryska na ścianę, biorę co moje i uciekam. Świadków nie było, bo te przystanki pełne są teraz braku odpowiedzialności...
  2. Kosiarz obudził osiedle około 7.00, na twarzach niektórych widać było poddenerwowanie. Wczorajszy dzień, właściwie wieczór, a konkretyzując to noc, boleśnie oddziałowuje na teraźniejszość. Sprawdziłem czy mam wszystko. Nie miałem. Zobowiązałem się, że wrócę ze wszystkim z czym przyszedłem więc zacząłem szukać. Zacząłem od tej sterty ludzkich ciał na dywanie. Pod Januarym leżała Judyta, której nogi spoczywały na klatce Michała, który leżał plecami na Grześku, a istniało podejrzenie że pod Grześkiem jest to czego szukam. Z trudem odkleiłem go od dywanu, a spod niego wydostał się okropny smród, który momentalnie rozbiegł się po całym pokoju. Frytki, papryka i makaron to mniej więcej szło dojrzeć w niestrawionych jeszcze całkiem resztkach. Grzegorz poruszył się wprawiając mnie w zakłopotanie. Wstał ubrał kurtkę, rzucił krótkie pa i wyszedł. Pomyślałem, że Grześ znowu spontanicznie ucieka do domu cały ujebany we własnych wymiocinach. Wracając do tematu, pod Grześkiem niczego nie znalazłem. Zgłodniałem trochę więc ochoczo wkroczyłem do kuchni. Próbowałem sobie przypomnieć czemu firanki leża w zlewie, ale było to ponad moje możliwości. W lodówce na szczęście znalazłem jedzenie, w zamrażalniku na nieszczęście znalazłem kota. Zafrasowany i skonfudowany wyciagnąłem go i zostawiłem do odmrożenia, zrobiłem kanapkę i wyszedłem. W przedpokoju zastałem ciemność, bojąc się jej, chcac uniknąć konfontacji, uciekłem do pokoju. Ku mojemu zdziwieniu ale i uradowaniu wielkim znalazłem w tymże pokoju obiekt swoich poszukiwań. Leżał Bogu dzięki na wersalce. Wsadziłem Bożenkę do wózka i wyszedłem czując w ustach smak tytoniu na kilogramy.
  3. Posiedział trochę popatrzył dookoła, a że nic się nie zmieniało wstał, wyszedł i trzasnął drzwiami. Drzwi hukiem oznajmiły swoją dezaprobatę w stosunku do zaistniałej niemocy oddania delikwentowi. Delikwent ogólnie nie przejęty ruszył odważnie przed siebie w kierunku kuchni. Kuchnia zawierała w sobie masę ogromnie ważnych strategicznie przedmiotów takich jak lodówka na przykład, która według niego była największym ludzkim odkryciem,ale trzeba tu zaznaczyć, że w stosunku do nanotechnologii i genetyki był niezwykłym ignorantem. Równie ważnym obiektem był stół. Zwykły drewniany, cztery nogi, wiało od progu zwykłością i obrzydliwą prostotą, lecz bohater nasz w pewym okresie swojego dojrzewania ( które de facto miał już za sobą ) odkrył, że w lewym górnym rogu, od strony nie użytkowej stołu, dykta przejawiała właściwości odginające, po takowym odgięciu łatwo można było umieścić 3 papierosy marki różnej. Palić nie palił, ale czasem lubił poczuć dym w płucach. Głównym popołudniowym zajęciem bohatera było myślenie. Siadał w pewnym momencie i pozostawał nieruchomo przez godzinę czasem półtorej, w głowie myśli rodziły mu się róznej maści, czasem dokonywał aborcji gdy mu się jakaś nie podobała, ale i tak przeważnie po skończeniu myślenia zapominał pamiętać o czym myślał i tak właśnie lubił swój czas często marnować. Wieczorami natomiast lubił wdychać wielkomiejskie powietrze, które o tej porze dnia było najwyższej jakości, a skład chemiczny lubił zaskakiwać swą różnorodnością. Spać kładł się równo o 22 z braku chęci i sił do dalszej egzystencji po tej godzinie. Nie było jakimś wielkim fanem marzeń sennych, ale oczywiście takowe miewał czasem, zaskakiwały go nieraz, ale i przerażały często, Bogu dzięki połowy z nich nie zapamiętywał, co było prawdopodobnie jakimś typem systemu obronnego matki natury, która kasowała jedynie sny z zapędami dyktatorskimi. Warto wiedzieć, że był wielkim fanem autorytaryzmu, demokracji nie trawił, bo z założenia była głupim pomysłem. Jak widać nasz bohater był zwykłym statecznym obywatelem Ziemi i pewnie by takim pozostał gdyby Ziemia dalej istaniała, no ale niestety jak to mówią wszystko co dobre szybko się kończy. Kilka mld lat to może nie jest tempo zastraszające, ale przysłowia mądrością narodu więc chyba wiedzą lepiej. Geneza końca świata to jedna z najtrywialniejszych historii jakie zapewne było wam dane usłyszeć, bo opowieści o tym jak paru kurdupli rządzić światem chciało przewijały się przez całą historię świata, no ale w końcu jeden z drugim postanowili nie rzucać słów na wiatr, co lepsze poszli dalej i rzucali bombami nie słowami i nie na wiatr a z wiatrem konkretyzując. Ile huku przy tym było to długo opowiadać, ale jak się skończyło wszyscy wiemy, gdy kurz opadł, naszej pięknej planety już nie było, wojny nikt nie wygrał, a szkoda bo było by kogo wpisać do galerii sław historii, a tak to nawet nie ma komu zwycięstwa pogratulować...
  4. Upił trochę herbaty zręcznie unikając łyżeczki czekającej na błąd, wstał podszedł do okna i z pełnym spokojem stwierdził, że zamieszki dalej trwają. Mrugnął. Przyspieszył wzrok i dojrzał znajomego z pracy kopiącego jakiegoś chłopaka postury raczej ugandyjskiego bojownika o wolność. Chłopak bronić się nie miał za bardzo w jaki sposób, kolega z pracy był szybszy i zwinniejszy no i był wyższy o gazrurkę. "Nudy pomyślał" i z powrotem zasiadł do kolacji. Pomiędzy kęsami przełączał kanały w TV, ale nie zainteresowała go debata z udziałem czołowych polityków jak i gey porno na kodowanym kanale. "Jajka lekko zepsute musiały być" zauważył i zwymiotował do zlewu pełnego talerzyków z wczorajszego spotkania z koleżanką z pracy, bądź co bądź owocnego. W sumie to nie pamiętał czy była to koleżanka czy prostytutka zza rogu, w sumie to nie pamiętał czy to chociaż kobieta była, miał ważniejsze sprawy na głowie. Na wczoraj miał budżet ustalić, ale jakoś robota mu nie szła, nawet przy absolwencie. "Położę się" zadecydował po zdecydowanych namowach żołądka, który swoje wiedział, bo już nie jedno przeżył. Gdy spał, za oknem burza przeszkadzała rebeliantom w rozbijaniu szyku obronnego policjantów i żołnierzy. Ktoś zapukał do drzwi i nie widząc sprzeciwu wszedł do środku, rozejrzał się po pokoju, zatrzymał wzrok na machoniowym biurku. Lewą rękę zabrał z biurka pomarańczę, a prawą wbił nóż w klatkę naszego bohatera. Obrał rękoma pomarańczę ugryzł i skrzywił się. Wyszedł z niesmakiem i ruszył windą na następne piętro.
  5. Ktoś wrzucił zorzę polarną na mój blok. Mieni się i świeci. Zorze polarne mają to do siebie, że się mienią, więc nie byłem zaskoczony. Zaskakiwał mnie mój blok. Ludzie wyszli na przedłużenie swoich mieszkań i obserwowali zorzę. Zorza miała w sobie coś z przedstawiciela polskiego showbiznesu, bo przy większej publiczności zaświeciła jeszcze mocniej, że o mienieniu się nie wspomnę. I ludzie ci bezmyślnie wpatrzeni w to zjawisko dla nich nowe i niezrozumiałe wyglądali jakby mieli jeszcze w sobie coś z człowieka pierwotnego. Tą szlachetną cząstkę pozwalająca im się dziwić, a nie rozdziawiać pysk jedynie żeby powiedzieć "Chujowe" lub "Widziałem". A ja miałem coś z nich, bo choć nie zaskoczyła mnie zorza o tej porze roku, to zaskoczyły mnie ich dziwiące się oczy. Po kilku minutach już całe osiedle obserwowało zorzę i można było odnieść wrażenie, że zaraz wszyscy rozpoczną wspólne grillowanie. Czuło się w kościach, że wszyscy zgłodnieli od patrzenia na zorzę. Wszyscy wspólnymi siłami byliby w stanie dokonać wspólnej imaginacji pysznych karkóweczek. Ale zapatrzenie się pozwalało im jedynie się zapatrywać, do imaginacji nie doszło. Mijała 22, wspólnota mieszkańców dalej uczestniczyła w procesie uwspólnotywowania się patrzeniem i muszę przyznać, że całkiem dobrze im to wychodziło, nawet pokazywali sobie palcami co ciekawsze zorzy fragmenty, niektórzy próbowali pisać wiersze, a i chodziły plotki, że nasza wspólnota powiększyła się o dwójkę maluchów. Zorza poczęła słabnąć koło 22.24. Co mądrzejsi poprzynosili na balkony taborety, co głupsi robili nie wiem. Ktoś z góry, z nade mnie krzyknął, że czuje się częścią tej oglądającej wspólnoty, czuje że nie jest sam. Ja tworzyłem wspólnotę jednoosobową w takim razie, wspólnotę podglądaczy oglądaczy zorzy. Od dłuższego już czasu to jest od 22.39 Coś wisiało w powietrzu, które jakby zgęstniało i zawisło złowieszczo nad głowami, czuło się skład chemiczny rzeczywistości. O godzinie 22.42 zorza zniknęła. O godzinie 22.44 wspólnota zniknęła. I zostałem sam jak ten palec, co wystaje z dziurawej skarpety.
  6. Rozmontowaliśmy panu serce Za pomocą młotka i pary obcęg Może boleć przez tydzień Później przejdzie bądź i nie Gwarancji nie ma, to nie hipermarket Wykopaliśmy w wątrobie Otwór pięści wielkości Dwunastnica nienaruszona Poszła poszukać jelita ślepego Może pan ruszać nogą? To objaw zdrowienia. Na otwartym mózgu Lutownicą działaliśmy Spięcia nie było, widocznie się znają Okropny widok, mówiąc szczerze Tyle bruzd i zakrętów W nieużywalności stanie A te ręce panie To nie do przyszycia Następnym razem, słuchaj pan co mówi Prawo dżungli, instrukcja przeżycia Nie pchaj się pan Gdzie noże po ulicach łażą A w zasięgu wzroku Ni chleba i deski do krojenia Pan pyta czy serce skleimy? Panie my wiemy jak je od świni Panu pożyczyć Jak Baypasy założyć, by tętnić chciało Pan pyta czy skleimy?
  7. Rzeka Nic się chyba nie stanie Jeśli popłynie przed nami Słów rzeka epizodyczna Przerywana roku porami Najlepiej wiosną, bo mówią Niektórzy, że najlepiej się Rozmawia powietrzem po burzy
  8. Sprytny taki.
  9. Proszę pana, pan chyba przeinterpretował.
  10. Mój ulubiony jak narazie.
  11. Zazdrosny jesteś czy co?
  12. znowu się zaczyna Parada równości Gdzie każdy wyższy od drugiego Każdy lepszy od gorszego Gdzie chodnik równiejszy Od sumień tych pań i panów Wybałuszają gały aż nad to Pod czym zaczyna się cel, A kończy zdanie Lecz zobaczyć ogółowi Ręki, co stawia kropkę Nie będzie dane Równość na ustach cudzołoży z pogardą dla równych gorszego stanu, co z tymi równymi Prawa nie mają do wspólnego Przysiąść obiadu, z obrusu okruchy dostaną Równać do równości nam trzeba Bo równość nie schyli się Do równających poziomu Z wysokości swojej rzuci czasem jedną dziesiątą zysku z Demokratycznego ustroju.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...