Ptaki dumne strącają z drzew chłód,  
Cień sopli topnieje jak waniliowe masło 
I rozlewa się w wodne podróże.  
Kolące tratwy zdejmują nawet róże.   
Gniazda rozbierają się ze szczypiorku, 
Jak cebulki z porannej rosy, 
Ukrytej w sejfach szyfrowanych pąków.  
Ostatnia łyżwa tnie ziemię 
Na chrupiące bułeczki i rzodkiewki.  
Skiby oddychają ciepłym wiatrem, 
Bocian szybuje już białym statkiem.  
Zimy cukier na parujących krach  
Zmiata w czerń rozpuszczalnej kawy. 
Nawet stare konary  rozpychają przestrzeń  
Zeszłorocznego mleka, tak dla zabawy.  
Wszystko, krząta się , biega i czeka 
Na wędrowne żółte jajo, 
Na coraz większe – rozebrane już z daleka.  
I ja rozpinam oddech jak żagle ,  
Stojąc na podmiejskim skwerze, 
Lecz dla zielonego podkreślenia, 
Że w  apokalipsę już nie wierzę.