Porannych mgieł lekkie dywany
snują się wolno w stronę lasu
rosą spływając nad łąkami
w objęcia różowego brzasku
i złotoliści się w krąg nieba
zbudzonej ciszy rosnąc śpiewem
aż po horyzont się rozlewa
bladej jutrzenki długi grzebień
po rozsrebrzonych włosach trawy
chłodu przewija się nić cienka
i z wolna giną nocy ślady
w tajemnych kryjąc się ostępach
a oko wschodzącego słońca
unosi w górę dnia powiekę
ostatnie gwiazdy lekko strąca
ciemności rozpraszając rzekę
rzęsami rozdygotanego świtu
do okien puka po omacku
snu otwierając okiennice
ciepłymi promieniami blasku
nieśmiało zerka zza firanek
głaszcząc zaróżowiałe lica
błogosławiony nowy ranek
co codzień budzi nas do życia