Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

D.L.N

Użytkownicy
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez D.L.N

  1. W metrze ludzie dziwnie wyglądają. Starają się być poważni i udają, że na nikogo nie patrzą. Ale wszyscy patrzą. Co jakiś czas czuje na sobie cudze spojrzenie. To dość śmieszne, że się tak wysilają. Anna siedzi obok mnie. Chociaż widać, że nie chciałaby. Chyba nie podoba jej się mój ubiór. Ciekawe gdzie się podział mój garnitur?... Podeszła staruszka do nas. Nie taka staruszka. Z pięćdziesiąt parę lat. Zapytała się mnie, czy jej ustąpię miejsca. - Przepraszam młodzieńcze, ustąpisz mi miejsca? Tu muszę zaznaczyć, że nienawidzę starych ludzi za to, że tak paskudnie śmierdzą. - Ehm... Tak, myślę, że tak... Chciałem już ustąpić miejsca śmierdzącej staruszce, ale Anna mnie powstrzymała. Powiedziała jej, że nie odstąpię swojego miejsca. - Nie, on nie ustąpi pani miejsca. Zdziwiło to staruszkę. - Ale... Przecież się zgodził. - To jego miejsce i nie wstanie tylko dlatego, że pani nagle chce usiąść. Stwierdziłem, że czas wtrącić się do tej batalii o moje miejsce. - Daj spokój. Proszę, niech pani siada. - Nie. Musisz być bardziej asertywny. Nie możesz być miły dla każdego. Wejdą ci na głowę. - To nie są wszyscy, to jest miła, śmierdząca staruszka. Stoi nad grobem, daj jej usiąść. Śmierdzącej staruszce najwidoczniej nie spodobały się moje argumenty. Powiedziała, że wcale nie śmierdzi i że nie stoi jeszcze nad grobem. - Wypraszam sobie. Wcale nie śmierdzę! I nie stoję jeszcze nad grobem! Chyba poczuła przypływ sił, bo odeszła od nas. Po incydencie ze staruszką Anna wcale nie nabrała ochoty do rozmowy ze mną. Zacząłem się nudzić. Żałuję, że nie zabrałem ze sobą żadnej książki. Poczytałbym sobie coś. W reklamach jest za mało tekstu. Pasażer obok mnie czytał gazetę. Stwierdziłem, że nie będzie miał nic przeciwko. W końcu nie oglądałem wiadomości dziś rano. Musiałem się trochę przysunąć w stronę pasażera w garniturze, bo niewygodnie się czyta takie małe literki jak tak trzęsie. Pasażer w garniturze chciał przewrócić stronę, ale ja jeszcze nie skończyłem czytać artykułu, w którym opisany był negatywny wpływ biustonoszy na mentalność kobiet... Czy coś takiego. Pasażer w garniturze pytał mnie dlaczego nie pozwalam mu przewrócić strony. - Co pan do cholery wyprawia?! - Ehm... Czytałem... Ten artykuł o biustonoszach... - Co? - E... N... Nie skończyłem jeszcze artykułu. - Niech pan sobie kupi własną gazetę. - W metrze nie sprzedają gazet. - Ale w kioskach tak. - Ehm... Widzi pan... E... Zapomniałem książki z domu i nie mam co czytać. - Bardzo mi przykro! - Niepotrzebnie. E... Na szczęście pan ma gazetę, w której jest bardzo ciekawy artykuł... Ehm... Mogę go doczytać? - Co?!... A zresztą. Masz pan tę gazetę. I tak właśnie wysiadam. - Dziękuje serdecznie. Życzę miłego dnia. Teraz miałem się czym zacząć do końca podróży metrem. Anna przerwała mi czytanie. Dojeżdżaliśmy do naszej stacji. - Zaraz wysiadamy. - Ehm... E... Nie doczytałem jeszcze artykułu. - Doczytasz później. Musimy wysiąść. - Ehm... Ok... Metro zatrzymało się na naszej stacji. Anna mnie ponaglała cały czas. Byliśmy spóźnieni. - Chodź już. Jesteśmy spóźnieni. - Ok. – Chciałem się pożegnać z ludźmi w metrze. – Do widzenia. Na stacji było bardzo dużo ludzi. Chodzili w różne strony. Jak mrówki. Wielki tłum mrówek. Na ścianach mozaika układała się w bardzo ciekawy wzór. Przystanąłem, żeby się lepiej przyjrzeć. Anna mi nie dała. - Chodź! – szarpnęła mnie za rękaw. Budynek wydawnictwa to duży wieżowiec. Musieliśmy wjeżdżać windą na czterdzieste drugie piętro. To strasznie wysoko. Ja mieszkam na trzecim. Ludzie wchodzący do windy dziwnie się na nas patrzą. Anna zrobiła sobie chyba zbyt mocny makijaż według nich. Ciekawe, co ci ludzie noszą w tych teczkach? Zawsze z nimi chodzą, więc muszą tam być bardzo ważne rzeczy. Zatrzymaliśmy się na naszym piętrze. Przy biurku siedziała uśmiechnięta pani. Podszedłem do niej i powiedziałem, że jestem umówiony... Przynajmniej chciałem powiedzieć... - Dzień dobry, w czym mogę służyć? - Ehm... Ta... E... Jestem umówiony... - Dzień dobry. To jest pan Łukasz Rzonb, ja jestem Anna Paterska. Jesteśmy umówieni z panem Robertem Śniegockim, ale się spóźniliśmy. - Pan Śniegocki ma teraz gościa. Proszę usiąść. Przyjmie państwa, jak tylko będzie to możliwe. - Dziękujemy. Usiedliśmy na kanapach. Bardzo wygodnych zresztą. Anna znów zaczęła coś do mnie mówić. - Co ci strzeliło do łba, żeby zakładać fioletowe spodnie? - Ehm... Kazałaś mi założyć spodnie... - Wszyscy się z ciebie śmieją! Co twój wydawca sobie o tobie pomyśli?! - Cóż... Ehm... E... Pomyśli... Że noszę fioletowe spodnie. - Nie mam już siły do ciebie... Zauważyłem pewną prawidłowość: jak Anna jest na mnie zła mam ochotę zapalić. Miałem ochotę zapalić. Sięgnąłem po paczkę zawierającą magiczne, uspokajające rurki i wyciągnąłem jedną. Anna znowu nie była zachwycona. - Co ty robisz? - Ehm... Miałem ochotę zapalić. - Tu nie wolno palić. - Nie masz pewności, nie pracujesz tu. Pani za biurkiem tu pracowała. Anna znowu miała racje. Nie wolno tu palić. - Proszę pana. Tu nie wolno palić. - Ehm... E... Jest pani pewna? - Tak. - Hm... A gdzie... wolno? - W całym budynku jest zakaz palenia. I to akurat wtedy, gdy miałem ochotę na papierosa. Wstałem. Pójdę do windy, zjadę czterdzieści dwa piętra w dół, wyjdę przed budynek i zapalę. Dużo roboty. - Gdzie ty idziesz? - Ehm... Zapalić... - Co?! Nie możesz teraz wyjść. Zaraz masz spotkanie. - Hm... No tak... Ale... - Co? - Ehm... Mam ochotę zapalić. Anna chyba nie była zachwycona tym pomysłem, ale szedłem już do windy. Facet czekał na mnie dwa dni, dziesięć minut na papieroska mu nie zaszkodzi. Jadę windą. Ludzie dalej się na mnie dziwnie patrzą, mimo, że Anny i jej za mocnego makijażu nie ma ze mną. Może faktycznie nie powinienem zakładać spodni?... Chociaż wszyscy inni mają spodnie. Trochę głupio czułbym się bez spodni. Wyszedłem przed budynek. Zapaliłem papierosa. Pod wieżowcem panował ciągły ruch. Ludzie wchodzili i wychodzili, a ja miałem coraz większą ochotę na kawę do mojego papierosa. Pewnie ten zapaśnik w garniturze stojący za kontuarem wie, gdzie jest automat do kawy. Pójdę go zapytać. -Ehm... Przepraszam, czy... E... nie wie może pan gdzie... - Z papierosem nie wolno. Proszę wyjść. - Tak... Hm... Wiem... ale... - Proszę wyjść z papierosem. Był to duży skubaniec. - Ehm... Ok... Jako, że miły zapaśnik nie wiedział gdzie jest automat zmuszony byłem poszukać innego źródła kofeiny. Po drugiej stronie ulicy była kawiarnia. Tam będzie dobre miejsce na kawę. Są nawet stoliki i krzesła. Tłoczno było w tej kawiarence. Na domiar złego nie mogłem usiąść wewnątrz. Nie wiem na czym polegają te durne przepisy, ale palić można tylko na zewnątrz. Usiadłem więc przy stoliku znajdującym się w ogródku. Wokół mnie siedzieli ludzie w garniturach, z telefonami komórkowymi w rękach, no i z laptopami na stolikach. Wszyscy w garniturach. No... prawie wszyscy. Kobiety miały takie śmieszne garnitury dla kobiet – zamiast spodni były spódnice. Kelnerka która do mnie podeszła dziwnie się na mnie patrzyła. - Podać coś? - Ehm...Po ile jest kawa? - Dwanaście złotych. - Ile? - Dwanaście. - Za litr? Dzbanek? - Za filiżankę. - Hm... Ok... Poproszę jedną. To była najdroższa kawa w moim życiu. Na dodatek nie smakowała najlepiej. Za dwanaście złotych spodziewałem się orgazmu w filiżance. Niestety się rozczarowałem. Kelnerka podeszła do mnie znowu i zapytała, czy życzę sobie czegoś jeszcze. Podziękowałem jej uprzejmie i poprosiłem o rachunek. Za dwanaście złotych mógłbym zjeść jakiś porządny obiad. Na przykład schabowego. Przy płaceniu pojawił się pewien drobny problem. Zapomniałem pieniędzy. Zawołałem kelnerkę, żeby jej o tym powiedzieć. Nie wyjdę przecież bez płacenia. To niegrzeczne. Strasznie się kobieta oburzyła. Nie trafiła chyba do niej argumentacja, że każdemu może się zdarzyć coś takiego. Krzyczała na mnie. Nie było to przyjemne, więc poprosiłem ją o kogoś rozsądniejszego. Kobiety zawsze reagują zbyt emocjonalnie. Liczyłem, że przyjście kierownika kawiarenki pomoże w rozwiązaniu tej dość krępującej sytuacji. Nie mogłem się bardziej pomylić. Ruda baba wyskoczyła do ogródka kawiarenki. Jej zielone oczy płonęły nienawiścią, a krwistoczerwone paznokcie mnie przerażały. Ciekaw jestem, ilu biedaków już rozszarpała ta ruda baba. Tata zawsze mi powtarzał, że rude jest wredne, ale myślałem że to przesąd. Niestety tata miał rację. Babsztyl zaczął na mnie wyć. Nie było to tak do końca wycie, ale nie potrafię znaleźć innego określenia dla dźwięków wydobywających się z gardła demona, który mnie zaatakował. Wszyscy biznes-ludzie uciekli z ogródka. Wiem dlaczego: krzyki rudego babo-demona sprawiają, że ludziom eksplodują mózgi. Przeczuwałem co mnie spotka. Za kilka sekund eksploduje mi czaszka, a demon rozszarpie mi brzuch swoimi szponami i zacznie wyżerać wnętrzności. Zamknąłem oczy i opadłem bezwładnie na krzesło. Czytałem gdzieś, że jak się spotka w lesie niedźwiedzia, to należy udawać trupa. Może z demonami rzecz ma się podobnie? Odpływałem w umyśle do krainy wiekuistego szczęścia, gdy nagle wszystko ucichło. Otworzyłem oczy i zobaczyłem jak z demonem zmaga się anioł. Tak naprawdę to była Anna, która wciskała kierowniczce pieniądze. Zabrała mnie i zaciągnęła do drapacza chmur, w którym miałem spotkanie. - E... Dzięki za pomoc. - Pogadamy o tym później. Teraz idziemy na spotkanie. - Nie bądź zła. Chciałem się tylko napić kawy...
  2. Hm... Trudno mi to wytłumaczyć w sensowny sposób, ale postacie z moich opowiadań są istotami nie z tego świata. Głupio to brzmi, ale cóż... Jak widać, na jedno kopyto napisane nie będzie. Czasu nie mam i tyle. Poprawki będą, jak czas będzie. Pozdrawiam D.L.N.
  3. Wow. To się nazywa konstruktywna krytyka. Dziękuje. A teraz tak: Zaczynając od końca - jak nazwa wkazuje to jest dopiero pierwsza część opoiwadania, tak więc cała historia może do czegoś prowadzić. Niezgodność czasu narracji i opis pytania, później pytanie jest specyfiką narracji celowo zamieszczoną tak jak nazywanie osoby "Nikt"/"Pani Nikt" (zresztą sama się tak nazwała) Się cię może (według mnie) brzmieć tak komicznie bo jest indywidualnym językiem bohaterki. Dziękuje za komentarz i mam nadzieje, że rozwiałem wątpliwości dotyczące niektórych aspektów mojego opowiadania. Zachęcam także do czytania dalszych części. Egalm.
  4. Dzień pierwszy: 2 paczki papierosów 4 butelki piwa Stary batonik czekoladowy Dzień drugi: 2 paczki papierosów 4 butelki piwa Kanapka z zielonym serem Dzień trzeci: Paczka papierosów Czwartego dnia się obudziłem. Moje mieszkanie nigdy nie wyglądało zbyt pięknie. Najgorzej jest po burzy mózgu. Przez 10 minut zastanawiałem się gdzie jestem i dlaczego leże w podartych gaciach. Później stopniowo sobie wszystko przypominam. Szukam w paczkach ostatniego papierosa, który pozwoliłby mi właściwie rozpocząć dzień. Niestety nie znalazłem. Kawa bez papierosa jest jak seks z dziewicą – ciężko wchodzi. Założyłem szlafrok, który znalazłem i poszedłem do kuchni. Pod drodze przewróciła mnie butelka. Cholerna butelka. Twarzą uderzyłem w skarpetki. Śmierdziały. Ale znalazłem papierosa. Wystawał spod gazety. Wziąłem papierosa, podniosłem się z podłogi i poszedłem dalej. Plan zmienił się niemal o 180 stopni – zamiast do kuchni poszedłem do łazienki. Po załatwieniu tego co miałem załatwić wszystko wróciło na właściwy tor i mogłem wyruszyć w podróż do kuchni. Mleko, kubek. Nie ma czystego. Dwie łyżeczki kawy. Gdzie są łyżeczki? Kupka kawy w takim razie. I woda. Przydałoby się ją zagotować. Rondelek i woda z kranu. Pięć minut. Robienie kawy jest trudniejsze niż się wydaje. Zdążyłem wypalić papierosa. Z kuchni do salonu jest niedaleko. Usiadłem w fotelu. Miękki. Kawę postawiłem na stoliku. Obejrzałbym sobie wiadomości. Tylko gdzie jest pilot…? Pod śmieciami na stoliku – nie ma. Pod śmieciami na podłodze – nie ma. Pod fotelem – nie ma. Pod kanapą – nie ma. Ktoś śpi na mojej kanapie. Pod gościem na kanapie – nie ma. Nie obejrzę dzisiaj wiadomości. Napiłem się kawy. Przydałby się cukier. Wyprawa z salonu do kuchni trwała niesłychanie krótko. Gdzie jest cukier? Nie ma w szafkach, ani na szafkach. Sprawdziłem nawet w piekarniku. Przeszukanie szuflad też nie przyniosło efektu. Znalazłem go dopiero w lodówce. Znalazłem tam też pilota. Teraz będę mógł obejrzeć wiadomości. Wracam do salonu. Siadam w fotelu, słodzę kawę i włączam telewizor. Dlaczego nie słyszę dźwięku?... Gdzie jest mój telewizor? Cholera, jednak nie obejrzę wiadomości. Popijam kawę w ciszy, dopóki nie wchodzi do pokoju dziewczyna w bieliźnie. - Cześć, mogę sobie zrobić kawę? - Ehm… Cześć… Kim jesteś? - Nikim. - Aha… - Mogę? - Ehm… Jasne. Cukier jest tu. Nikt znikneła w odmętach korytarza. Prawdopodobnie wyruszyła do kuchni przygotować sobie porcję kawy. Wróciła po siedmiu minutach tak jak oczekiwałem. Rozejrzała się po salonie i zauważywszy, że facet z kanapy zajmuje ostatnie możliwe miejsce do siedzenia, usiadła na podłodze. Po turecku, jak dzieci w przedszkolu. Zadręczało mnie pytanie dotyczące Pani Nikt, więc przerwałem picie kawy i je zadałem. - Co ty tu robisz? - Przyszłam na imprezę. - Aha… I jak się udała? - Nieźle. Przerwaliśmy naszą miłą pogawędkę, by móc napić się kawy w spokoju. Po kilku łykach zapytałem ją o telewizor. - Wiesz gdzie jest mój telewizor? - W pokoju w którym spałam był jakiś telewizor. - Hm… Ciekawe co on tam robi?... – picie kawy przerwało mi kolejne pytanie – Ehm… A wiesz może co robi ten facet na kanapie? - Wygląda na to, że śpi. - No tak, ale… To znaczy… Może wiesz kto to? - Nie mam pojęcia, to twoje mieszkanie – po chwili zawahania dodała – chyba… - No tak, tak… Hm… Spałem z tobą? - Nie. - To dobrze, bo mam dziewczynę. - To miłe… Później mogliśmy już spożywać kawę w spokoju. Nie, czekaj… Jeszcze ucięliśmy sobie pogawędkę o papierosach. Nikt zapytała czy mam papierosa. Zauważyłem paczkę leżącą na stoliku. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu były tam papierosy. Odpowiedziałem jej, że mam i poczęstowałem ją. Odpowiedziała „Dzięki”. Teraz już bez wątpienia mogliśmy spożywać kawę w spokoju. Skończywszy napar z zmielonych ziaren kawy stwierdziłem, że muszę się ubrać. Kiedy przechodziłem korytarzem zaczepił mnie dzwonek do drzwi. Nie chcąc być niegrzecznym postanowiłem otworzyć. W drzwiach stanęła Anna. Od razu zaczęła na mnie wrzeszczeć. Nie chce mieć problemów z sąsiadami. Więc ją zaprosiłem do środka. - Wejdź. Nie trzeba było jej długo namawiać. I dalej okropnie na mnie wrzeszczała. Przydałby mi się papieros. Wróciłem do salonu. Nikt dalej siedziała na podłodze. Zapaliłem papierosa. Nareszcie zacząłem rozumieć co Anna do mnie mówi. - Masz spotkanie z wydawcą! - Ehm… E… Tak… 24-tego chyba… - Dziś jest 26! - Tak… Hm… To znaczy, że miałem dwa dni temu… - Masz dzisiaj! Udało mi się cię wytłumaczyć! Kto to jest?! - To jest Nikt. Nikt, to Anna. Nikt odwróciła się do Anny – Cześć. - Co?! Co tu się w ogóle stało?! - Ehm… Proces twórczy… Tak… Musiałem trochę… E… Popracować. - Idź pod prysznic! Muszę tu trochę posprzątać… - Ok… E… Dzięki. Anna wybiegła z salonu. Wydaje mi się, że poszła sprzątać… Nikt zapaliła papierosa i zapytała mnie, czy Anna to moja dziewczyna. - Czy Anna to twoja dziewczyna? - Ehm… Tak… - Milutka… - Tak, to anioł. Skończyłem papierosa i poszedłem się umyć. W łazience zdjąłem z siebie szlafrok i podarte gacie. Jak chciałem wejść do wanny zauważyłem, że śpi w niej jakiś facet. Nie chciałem go budzić, ale musiałem się umyć. Poprosiłem go, żeby wyszedł. - Hej, kolego z wanny… Hm… Nie chciałbym przeszkadzać, ale… Mógłbyś wstać? Facet spojrzał się na mnie przerażony. Chyba nie powinienem go budzić stojąc nad nim na golasa. Wybiegł spłoszony w kierunku drzwi. Chciałem mu podziękować, że dał mi się wykąpać. - Dziękuje! Teraz mogłem wziąć upragniony prysznic. Dzięki staraniom Anny podróż z łazienki do salonu była przyjemna. Nic nie atakowało moich nóg. W salonie zapaliłem papierosa. Nikt już nie było. Na szczęście został facet z kanapy. Dzięki niemu nie czułem się tak samotny… Anna weszła do salonu. Znowu zaczęła krzyczeć. - Załóż coś na siebie na litość boską! - W łazience nie było ubrań. - Idź się ubierz! Zaczęła budzić faceta z kanapy - Nie… Nie budź go… Ehm… To niekulturalne… On śpi… - Idź się ubierz! Biedny facet z kanapy. Nie wiem dlaczego Anna się tak na niego uwzięła… Na szczęście do salonu wpadła Nikt. Nie była już w samej bieliźnie. Podeszła do mnie i dała mi buziaka w policzek. Chciała się pożegnać. - Chciałam się pożegnać. Do zobaczenia. Żegnaj Anno. - Cześć Nikt, miło, że wpadłaś. Zapraszam, kiedy tylko chcesz… - Na pewno wpadnę jeszcze. Nie wiem dlaczego Anna się tak zdenerwowała, ale jak tylko Nikt wyszła Anna znowu zaczęła na mnie wrzeszczeć. Przypuszczam, że chce, abym się ubrał. Nie chcę jej już więcej denerwować, wiec idę. W szafie znalazłem koszulę. Czerwoną. Zielony t-shirt i sweter rozpinany. W kolorze beżowym. Znalazłem też majtki, jeden zielony i jeden czarny but. Nie mogłem znaleźć spodni. Słyszałem jak facet z kanapy wychodzi. Założyłem wszystko. Idę do Anny. Miałem nadzieję, że się ucieszy. Ale ona chyba woli krzyczeć. - Nie możesz tak iść! - Dlaczego?... To bardzo ładny sweter… - Nie masz spodni! - A… Hm… Fakt… Anna się już trochę uspokoiła. Chyba tylko przy ludziach tyle krzyczy. - Załóż lepiej ten granitur, który kupiliśmy. - Ehm… E… Nie mam go. - Jak to? - No… Nie mam go… - Dobra, to znajdź jakieś spodnie. Znalazłem. Pora na podróż po mieście. Czas jechać do wydawcy.
  5. Dzień pierwszy: 2 paczki papierosów 4 butelki piwa Stary batonik czekoladowy Dzień drugi: 2 paczki papierosów 4 butelki piwa Kanapka z zielonym serem Dzień trzeci: Paczka papierosów Czwartego dnia się obudziłem. Moje mieszkanie nigdy nie wyglądało zbyt pięknie. Najgorzej jest po burzy mózgu. Przez 10 minut zastanawiałem się gdzie jestem i dlaczego leże w podartych gaciach. Później stopniowo sobie wszystko przypominam. Szukam w paczkach ostatniego papierosa, który pozwoliłby mi właściwie rozpocząć dzień. Niestety nie znalazłem. Kawa bez papierosa jest jak seks z dziewicą – ciężko wchodzi. Założyłem szlafrok, który znalazłem i poszedłem do kuchni. Pod drodze przewróciła mnie butelka. Cholerna butelka. Twarzą uderzyłem w skarpetki. Śmierdziały. Ale znalazłem papierosa. Wystawał spod gazety. Wziąłem papierosa, podniosłem się z podłogi i poszedłem dalej. Plan zmienił się niemal o 180 stopni – zamiast do kuchni poszedłem do łazienki. Po załatwieniu tego co miałem załatwić wszystko wróciło na właściwy tor i mogłem wyruszyć w podróż do kuchni. Mleko, kubek. Nie ma czystego. Dwie łyżeczki kawy. Gdzie są łyżeczki? Kupka kawy w takim razie. I woda. Przydałoby się ją zagotować. Rondelek i woda z kranu. Pięć minut. Robienie kawy jest trudniejsze niż się wydaje. Zdążyłem wypalić papierosa. Z kuchni do salonu jest niedaleko. Usiadłem w fotelu. Miękki. Kawę postawiłem na stoliku. Obejrzałbym sobie wiadomości. Tylko gdzie jest pilot…? Pod śmieciami na stoliku – nie ma. Pod śmieciami na podłodze – nie ma. Pod fotelem – nie ma. Pod kanapą – nie ma. Ktoś śpi na mojej kanapie. Pod gościem na kanapie – nie ma. Nie obejrzę dzisiaj wiadomości. Napiłem się kawy. Przydałby się cukier. Wyprawa z salonu do kuchni trwała niesłychanie krótko. Gdzie jest cukier? Nie ma w szafkach, ani na szafkach. Sprawdziłem nawet w piekarniku. Przeszukanie szuflad też nie przyniosło efektu. Znalazłem go dopiero w lodówce. Znalazłem tam też pilota. Teraz będę mógł obejrzeć wiadomości. Wracam do salonu. Siadam w fotelu, słodzę kawę i włączam telewizor. Dlaczego nie słyszę dźwięku?... Gdzie jest mój telewizor? Cholera, jednak nie obejrzę wiadomości. Popijam kawę w ciszy, dopóki nie wchodzi do pokoju dziewczyna w bieliźnie. - Cześć, mogę sobie zrobić kawę? - Ehm… Cześć… Kim jesteś? - Nikim. - Aha… - Mogę? - Ehm… Jasne. Cukier jest tu. Nikt znikneła w odmętach korytarza. Prawdopodobnie wyruszyła do kuchni przygotować sobie porcję kawy. Wróciła po siedmiu minutach tak jak oczekiwałem. Rozejrzała się po salonie i zauważywszy, że facet z kanapy zajmuje ostatnie możliwe miejsce do siedzenia, usiadła na podłodze. Po turecku, jak dzieci w przedszkolu. Zadręczało mnie pytanie dotyczące Pani Nikt, więc przerwałem picie kawy i je zadałem. - Co ty tu robisz? - Przyszłam na imprezę. - Aha… I jak się udała? - Nieźle. Przerwaliśmy naszą miłą pogawędkę, by móc napić się kawy w spokoju. Po kilku łykach zapytałem ją o telewizor. - Wiesz gdzie jest mój telewizor? - W pokoju w którym spałam był jakiś telewizor. - Hm… Ciekawe co on tam robi?... – picie kawy przerwało mi kolejne pytanie – Ehm… A wiesz może co robi ten facet na kanapie? - Wygląda na to, że śpi. - No tak, ale… To znaczy… Może wiesz kto to? - Nie mam pojęcia, to twoje mieszkanie – po chwili zawahania dodała – chyba… - No tak, tak… Hm… Spałem z tobą? - Nie. - To dobrze, bo mam dziewczynę. - To miłe… Później mogliśmy już spożywać kawę w spokoju. Nie, czekaj… Jeszcze ucięliśmy sobie pogawędkę o papierosach. Nikt zapytała czy mam papierosa. Zauważyłem paczkę leżącą na stoliku. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu były tam papierosy. Odpowiedziałem jej, że mam i poczęstowałem ją. Odpowiedziała „Dzięki”. Teraz już bez wątpienia mogliśmy spożywać kawę w spokoju. Skończywszy napar z zmielonych ziaren kawy stwierdziłem, że muszę się ubrać. Kiedy przechodziłem korytarzem zaczepił mnie dzwonek do drzwi. Nie chcąc być niegrzecznym postanowiłem otworzyć. W drzwiach stanęła Anna. Od razu zaczęła na mnie wrzeszczeć. Nie chce mieć problemów z sąsiadami. Więc ją zaprosiłem do środka. - Wejdź. Nie trzeba było jej długo namawiać. I dalej okropnie na mnie wrzeszczała. Przydałby mi się papieros. Wróciłem do salonu. Nikt dalej siedziała na podłodze. Zapaliłem papierosa. Nareszcie zacząłem rozumieć co Anna do mnie mówi. - Masz spotkanie z wydawcą! - Ehm… E… Tak… 24-tego chyba… - Dziś jest 26! - Tak… Hm… To znaczy, że miałem dwa dni temu… - Masz dzisiaj! Udało mi się cię wytłumaczyć! Kto to jest?! - To jest Nikt. Nikt, to Anna. Nikt odwróciła się do Anny – Cześć. - Co?! Co tu się w ogóle stało?! - Ehm… Proces twórczy… Tak… Musiałem trochę… E… Popracować. - Idź pod prysznic! Muszę tu trochę posprzątać… - Ok… E… Dzięki. Anna wybiegła z salonu. Wydaje mi się, że poszła sprzątać… Nikt zapaliła papierosa i zapytała mnie, czy Anna to moja dziewczyna. - Czy Anna to twoja dziewczyna? - Ehm… Tak… - Milutka… - Tak, to anioł. Skończyłem papierosa i poszedłem się umyć. W łazience zdjąłem z siebie szlafrok i podarte gacie. Jak chciałem wejść do wanny zauważyłem, że śpi w niej jakiś facet. Nie chciałem go budzić, ale musiałem się umyć. Poprosiłem go, żeby wyszedł. - Hej, kolego z wanny… Hm… Nie chciałbym przeszkadzać, ale… Mógłbyś wstać? Facet spojrzał się na mnie przerażony. Chyba nie powinienem go budzić stojąc nad nim na golasa. Wybiegł spłoszony w kierunku drzwi. Chciałem mu podziękować, że dał mi się wykąpać. - Dziękuje! Teraz mogłem wziąć upragniony prysznic. Dzięki staraniom Anny podróż z łazienki do salonu była przyjemna. Nic nie atakowało moich nóg. W salonie zapaliłem papierosa. Nikt już nie było. Na szczęście został facet z kanapy. Dzięki niemu nie czułem się tak samotny… Anna weszła do salonu. Znowu zaczęła krzyczeć. - Załóż coś na siebie na litość boską! - W łazience nie było ubrań. - Idź się ubierz! Zaczęła budzić faceta z kanapy - Nie… Nie budź go… Ehm… To niekulturalne… On śpi… - Idź się ubierz! Biedny facet z kanapy. Nie wiem dlaczego Anna się tak na niego uwzięła… Na szczęście do salonu wpadła Nikt. Nie była już w samej bieliźnie. Podeszła do mnie i dała mi buziaka w policzek. Chciała się pożegnać. - Chciałam się pożegnać. Do zobaczenia. Żegnaj Anno. - Cześć Nikt, miło, że wpadłaś. Zapraszam, kiedy tylko chcesz… - Na pewno wpadnę jeszcze. Nie wiem dlaczego Anna się tak zdenerwowała, ale jak tylko Nikt wyszła Anna znowu zaczęła na mnie wrzeszczeć. Przypuszczam, że chce, abym się ubrał. Nie chcę jej już więcej denerwować, wiec idę. W szafie znalazłem koszulę. Czerwoną. Zielony t-shirt i sweter rozpinany. W kolorze beżowym. Znalazłem też majtki, jeden zielony i jeden czarny but. Nie mogłem znaleźć spodni. Słyszałem jak facet z kanapy wychodzi. Założyłem wszystko. Idę do Anny. Miałem nadzieję, że się ucieszy. Ale ona chyba woli krzyczeć. - Nie możesz tak iść! - Dlaczego?... To bardzo ładny sweter… - Nie masz spodni! - A… Hm… Fakt… Anna się już trochę uspokoiła. Chyba tylko przy ludziach tyle krzyczy. - Załóż lepiej ten granitur, który kupiliśmy. - Ehm… E… Nie mam go. - Jak to? - No… Nie mam go… - Dobra, to znajdź jakieś spodnie. Znalazłem. Pora na podróż po mieście. Czas jechać do wydawcy.
  6. Chwyciłem jej dłoń była zimna, blada nawet jej nie zacisnęła (czyżby sił nie miała?) Chciałem spojrzec jej w oczy Lecz powieki zamknęła Nie pozwoliła zbadać duszy swej odmętów Czyżby dusza jak miłość odpłynęła? Lezała nieruchomo na łożu swej rozpaczy Ciekawe co sobie myśli w tej żałosnej chwili? Czy jej sapanie umilknie kiedy odejdę? Nieważne. Żegnaj. Przepraszam.
  7. D.L.N

    Ona.

    Dziękuje bardzo, za pozytywne komentarze ;)
  8. D.L.N

    Ona.

    Zbiegłem do samochodu. Gdy do niego wskoczyłem zalał mnie zimny pot. Włosy zjeżyły mi się na plecach. W końcu dowiedziałem się na własnej skórze, co znaczy to powiedzenie. To nic przyjemnego. Ściskałem gorączkowo kierownice. Chciałem już opuścić garaż. Opuścić ten pieprzony budynek. „Dlaczego w ogóle wchodziłem na górę? Co mnie kurwa do tego podkusiło?!”. Nie byłem w stanie ruszyć. Fizycznie nie dawałem rady. Ręce odmówiły mi posłuszeństwa. Mięśnie były napięte. Nie mogłem nic zrobić. „Przypomnij sobie zadania rozluźniające. Odpręż się!” Miałem płytki oddech, nerwowy, nieregularny. Nic nie pomagało. Musiałem jakoś odjechać. „Skup się. Przekręć kluczyk w stacyjce.” – nie mogłem – „Przekręć go!” – nie pomogło – „Odpal samochód do KURWY NĘDZY!!” – udało się. Wyjechałem z piskiem opon. Dobrze, że w nocy światła są wyłączone. Nic nie stało mi na drodze. Nie chciałem się zatrzymać. Nie teraz. Musiałem jechać. Jak najdalej. Przed siebie. Gdziekolwiek. Dojechałem do swojej dzielnicy. Dopiero teraz mogłem zwolnić. Widok znajomych budynków i ulic trochę mnie uspokoił. Tylko trochę. Zatrzymałem się trzy ulice od domu. Nie chciałem tam wracać. Nie teraz. Nie czułbym się tam bezpiecznie. Wyciągnąłem papierosa. Ręce drżały mi jak cholera. Strasznie piekły mnie uda. Nie jestem przyzwyczajony do zbiegania po schodach z ósmego piętra. Zacząłem szukać telefonu – „Kurwa! Zostawiłem go w Hotelu!” – Na ulicach nikogo nie było. Musiałem z kimś pogadać. Pukanie do szyby. - Cholera jasna! - Dobry wieczór. Komenda stołeczna policji. Proszę dowód rejestracyjny i prawo jazdy. - Przepraszam. Mało się nie posrałem ze strachu. Już daję. Otworzyłem okno. Podałem policjantowi dokumenty. Odszedł kilka kroków i nie spuszczając ze mnie wzroku zaczął mówić coś do krótkofalówki. Po chwili podszedł: - Wszystko się zgadza. Dobranoc. - Dobranoc. Wyszedłem z samochodu. Musiałem znaleźć automat telefoniczny. Znalazłem jeden działający kilka metrów od parku. Wrzuciłem kilka monet i wykręciłem numer mojej komórki. Bip. Bip. Bip. - „Halo?” Słuchawka wypadła mi z ręki. Opadłem na ściankę i osunąłem się n ziemię. – „Co tu się kurwa dzieje?! Przecież to nie mogła być ONA!” – głowa nagle zrobiła mi się strasznie ciężka – „Muszę iść do Michała.” – chciałem wstać, ale zakręciło mi się w głowie. Uderzyłem ramieniem o szybkę budki. Wytoczyłem się z budki i zacząłem iść w stronę domu Michała. W świetle latarni zobaczyłem krew na rękawach koszuli. Przypomniałem sobie wszystko. Zemdliło mnie. Zwymiotowałem do kosza na śmieci. Osunąłem się na ziemię. Byłem zbyt wyczerpany, żeby iść dalej. Musiałem chyba przysnąć na chwilę. Otworzyłem oczy i wszystko mi się przypomniało. Wstałem i zacząłem biec. Nigdy nie biegałem tyle, co dzisiaj. Po dziesięciu minutach byłem pod jego blokiem. Wstukałem kod na klawiaturze domofonu i wbiegłem do windy. – „Przecież to nie jest normalne” – takie rzeczy nie zdarzają się w normalnym życiu. Michał otworzył po kilku minutach. Był zaspany. Wyglądał kretyńsko w swoich bokserkach. - Co Ty tu kurwa robisz?! Jest środek nocy! - Musimy pogadać… - Jutro! - Magda nie żyje. – rozbudził się. - Co? - Nie żyje. Zastrzeliła się w łazience. - To jakiś głupi żart?! – po mojej minie poznał, że to nie jest żart – Wejdź. – Odsunął się, żeby mnie wpuścić. – Jak to nie żyje?! - Normalnie. Zastrzeliła się. Pistoletem. W głowę. – starałem się mówić spokojnie. Nie wychodziło mi. - Kiedy? - Dzisiaj. Niedawno. Właśnie wracam od niej. - Dzwoniłeś na policje? - Nie… Michał podszedł do telefonu. - Czekaj!... Je… Jest jeszcze coś… - Tak? – odsunął słuchawkę od ucha. - Bo widzisz… Zostawiłem w jej pokoju komórkę… - I co z tego? – przerwał mi nerwowo. - Zadzwoniłem na nią… Michał… To ona odebrała… - Kto? - Magda… - Michał upuścił słuchawkę. - Co?! Przecież powiedziałeś, że ona nie żyje. - Bo nie żyje. Sam widziałem… - „Czy naprawdę to widziałem?” - Dość z tym! Dzwonie do hotelu. Bip. Bip. Bip. - „Tu poczta głosowa numeru 696…” Michał wyłączył telefon. - Nikt nie odbiera. Dzwonie na policje. Siedziałem na kanapie podpierając głowę rękoma. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Przecież widziałem ją w łazience. Całą we krwi. I słyszałem jej głos w słuchawce. – „To wszystko nie ma sensu. Ani odrobiny sensu…” – nie myślałem o policji. O tym, że byłem ostatni w pokoju hotelowym, o tym, że miałem krew na rękawach. Policja przyjechała dość szybko. Zaskakująco szybko. To chyba przez to zgłoszenie samobójstwa. Po złożeniu wstępnych zeznań pojechałem z nimi na komisariat. Najpierw kazali mi siedzieć z pół godziny w obskurnym korytarzu, później zabrali mnie do obskurnej salki, która szumnie jest nazywana salą przesłuchań. Musiałem kilkakrotnie powtarzać to samo. Raz po raz to samo. – „Co pan robił w pokoju denatki?” – „Poszedłem tam, bo byliśmy umówieni na kolacje.” – „I co się wtedy wydarzyło?” – „Weszła do łazienki. Ja czekałem w salonie. Usłyszałem strzał. Pobiegłem do łazienki i zobaczyłem, że leży w kałuży krwi.” – „Dlaczego Pan nie zadzwonił od razu na policje?” – „Spanikowałem. Chciałem jak najszybciej stamtąd uciec.” – „Dlaczego chciał Pan uciec?” – „BO MOJA DZIEWCZYNA SIĘ ZASTRZELIŁA!” Po którejś z kolei serii pytań do drzwi zapukał jakiś inny policjant. - Marek, pozwól na chwile. Przesłuchujący mnie gliniarz wyszedł na chwile. Wrócił stanął naprzeciwko mnie i zapytał: - Pańska dziewczyna się zastrzeliła, tak? - Tak! Chryste, ile razy mam to powtarzać?! - Magda O…, tak? - Tak. – poczułem lekki niepokój. - Czyli Pańska dziewczyna, Magda O… zastrzeliła się w pokoju około godziny 20… Może Pan mi w takim razie wyjaśnić, jak to możliwe, że Magda O… z pokoju 814 właśnie się zgłosiła? Zamurowało mnie. Kompletnie. Mało nie straciłem przytomności. Policjant zabrał mnie na korytarz i zaczął prowadzić w kierunku dyżurki. Przy okienku stała ona. Od razu ją poznałem. To była ONA. Zacząłem biec w jej kierunku. Policjant nawet mnie nie powstrzymywał. Zatrzymałem się przy bramie. Ona już też mnie zauważyła. Złapaliśmy się przez kraty za ręce. Na komendzie nawet nie chcieli już wyjaśnień ode mnie. Dali nam spokój. Wróciliśmy do hotelu. W jej pokoju nic się nie zmieniło. Dzięki niej już prawie zapomniałem o tym. Pozwoliła mi się skupić na nas. Zjedliśmy umówioną kolacje. Widziała, że jestem wyczerpany. Położyliśmy się od razu do łóżka. Nie nalegała na seks. Pozwoliła mi zasnąć. - Dziękuje. – powiedziałem przytulając się do jej brzucha. - Za co? - Dziękuje, że nie umarłaś. Zasnąłem. Otworzyłem oczy. W pokoju było cholernie jasno. Wszystko było białe. Nie mogłem niczym ruszyć. Leżałem na plecach. … - Magda? … - Magda! … - MAGDA!! … Do pokoju wbiegła młoda kobieta. Ubrana była jak pielęgniarka. Chciała do mnie podejść, ale coś ją zatrzymało. Po chwili wyszła. - Proszę go zostawić. - Co mu jest? - Nie może dojść do siebie, odkąd 7 lat temu jego dziewczyna popełniła samobójstwo.
  9. Był upalny dzień. Postanowiłem przejść się do lasu. Spacer dobrze mi zrobi – pomyślałem. Od kilku dni czułem się dziwnie. Było koło 4-tej, kiedy dotarłem na polankę. Zrobiło się strasznie duszno. Zmęczyło mnie to. Usiadłem pod drzewem na miękkim mchu, żeby trochę odpocząć. Był wilgotny od porannej mgły. Zasnąłem... Gdy się obudziłem było już dość ciemno – Ciekawe ile spałem – mruknąłem pod nosem. Królik zatrzepotał uszami. Siedział naprzeciw mnie, przednie łapki miał w górze. - Spieprzaj, Królik! – zatrzepotał uszami. - Mówię poważnie, spieprzaj bo... - uśmiechnął się. - Zaraz ci za****ę! – jak Boga kocham, śmiał się ze mnie. Cisnąłem gałęzią. Królik upadł. Podszedłem ostrożnie, żeby sprawdzić czy Królik nie żyje, czy znowu jaja sobie ze mnie robi. Szturchnąłem go kilka razy, ale nie reagował. Nawet nie wiem skąd miałem nóż, ale wypatroszyłem skubańca i upiekłem na ognisku. Trwało to parę godzin, zanim wszystko posprzątałem i byłem gotowy do drogi. Było ciemno. „Chociaż kroczę doliną śmierci, nie lękam się żadnego zła, gdyż jestem największym sk******nem w tej dolinie”. Gdy wstałem, zobaczyłem przede mną Królika. - Nie ma co brachu. Zabłądzisz w nocy. – zatrzepotał uszami - Przecież... przecież ty nie żyjesz! Zabiłem cię i zjadłem! – nie mogłem w to uwierzyć. - To fakt. Nie mam ci tego za złe. Krąg życia, brachu, krąg życia. – uśmiechnął się jak poprzednio. - Jak to możliwe?! –przysiadłem z wrażenia. - Co? To że żyję, czy to że ze mną gadasz? – uniósł brew. - Wszystko! – podkicał do mnie. - Domyśl się... - Zwariowałem? - Zwariowałeś? - Nic nie paliłem... Nie brałem... - Co, zapaliłbyś sobie? - Uhm... – aż mnie skręcało. - Ja też. – zatrzepotał nerwowo uszami. - Co?! - Ej – przerwał mi – nie żyj stereotypami. Króliki też czasami lubią sobie zapalić faja. – zamurowało mnie. Wchodząc do lasu ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałem był ten cholerny Królik i moja rozmowa z nim. - Ty! – zaczął mnie obwąchiwać – W kieszeni masz szlugi frajerze! – 1-0 dla niego. Wyciągnąłem papierosa i roztrzęsioną ręką przytknąłem go do ust. Królik chrząknął. Wyciągnąłem drugiego i podałem mu. - Mógłbyś... Nie mam kciuków... - 2-0 dla niego. Podpaliłem nam papierosy. Modliłem się o ukojenie. Królik wziął macha i zaczął: - Więc, co cię tu sprowadza? - Spacerowałem. - Nie p****ol – zmarszczył brwi. - Co... - wiedziałem, że z nim nie wygram. – No dobra, ostatnio słabo znoszę towarzystwo. - Rozumiem cię, ja też nie przepadam za towarzystwem ludzi. – Na mojej twarzy zawitało zdumienie. – Same kutasy – ciągnął dalej – a z kobietami jeszcze gorzej. Głupie c**y. - To fakt. Kutasy i c**y. Jestem zmęczony... - Nie dziwię ci się. – Zgasił papierosa. – Tylko nie zaśnij ze swoim w gębie. Jeszcze się zobaczymy. - Nie wątpię. – wymruczałem patrząc jak Królik odskakuje coraz głębiej w las. Obudziłem się w swoim łóżku. Za oknami było ciemno. - To był tylko sen.... Tylko sen... - wymamrotałem otumaniony. Królik siedział na łóżku. - Coś słabo ostatnio sypiasz brachu... Zatrzepotał uszami.
  10. D.L.N

    Droga

    Dziekuje za komentarz. Świadomość błędów to pierwszy krok do perfekcji... Z tym, że moja droga nie prowadzi do perfekcji...
  11. D.L.N

    Droga

    Robert Frost powiedział, "Gdy stanąłem w lesie na rozstaju dróg, podążyłem tą mniej uczęszczaną. I wiedziałem, że to znaczy już, że jest inaczej." Właśnie stoję na takim rozstaju. Wybrałem najmniej uczęszczaną drogę, ale zanim na nią wkroczę, muszę się rozliczyć z przeszłością. I to nie jest tak proste, jak się ludziom wydaje. To jest spacer szlakami już przebytymi. I to, niestety, musi być spacer, bo im szybciej się biegnie, tym mniej się widzi. Lepiej jest zestroić spacer w myślach ze spacerem rzeczywistym. Lecz niestety nie spacerowałem. Ostatnio mam coraz mniej czasu na spacery. Siedziałem na ławce w Parku Saskim. Ludzie przechodzili obojętnie, nikt nie ma już czasu na siedzenie na ławce w parku. Wszystkie były puste. Inna sprawa, że było -10 stopni. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie - czułem się bardzo dobrze. Brakowało mi tylko jednego. Brakowało mi muzyki Doorsów. Na ich koncertach ludzie palili marihuanę i rozbierali się do naga. Właśnie tylko taki euforyczny stan mógłby być lepszy od tego. Musiałem przekomicznie wyglądać siedząc na mrozie i uśmiechając się do siebie, z tym, że ja nie uśmiechałem się do siebie. Uśmiechałem się do ludzi... Nikt na mnie nie patrzył. Ich strata – pomyślałem. Uśmiech nieznajomego jest dość cenny w tych czasach. Czasami patrząc na kogoś można ściągnąć jego wzrok. Chciałem ściągnąć czyjś wzrok. Niech patrzą na szczęśliwego człowieka i zazdroszczą. Udało mi się ściągnąć jej wzrok. Uśmiechnęła się do mnie... Urocza była w tym uśmiechu. Nie prowokuj dziewczyno. Dziś jestem Królem Świata. Chciałem, żeby się zatrzymała. Żebyśmy trwali w tym spojrzeniu. Ludzie się nigdy nie zatrzymują. Nie mają już czasu. Zatrzymała się. Zatrzymała się! Kto by pomyślał? Taka urocza... I do tego ma jeszcze czas. Nie prowokuj dziewczyno, nie prowokuj! Wstałem tak nonszalancko jak tylko potrafiłem. Ruszyłem w jej kierunku kołysząc ramionami w rytm mojej wewnętrznej muzyki. To Doorsi mi w duszy grali. "Break on trough to the other side". Stanąłem naprzeciwko niej. Dość blisko. Dość bezczelnie. Hello, I love You, would you tell me your name? Make me feel alright! - Czy mogę Panią prosić do tańca? – Wyciągnąłem do niej rękę. Tak, jak to robili na starych filmach. Nie mówiła nic. Patrzyła mi prosto w oczy tak... Tak po prostu. Miała piękny uśmiech. Wspięła się na palce i wyszeptała mi do ucha: - Nie tutaj. – Znów zaczęła głęboko zaglądać w moje oczy. Nie prowokuj dziewczyno, nie prowokuj. Dziś jestem królem świata. - W takim razie jestem zmuszony zabrać Panią na kolację. Chwyciłem ją za rękę. Nie stawiała oporu. Zaczęliśmy iść. Nie łączyło nas nic, poza naszymi dłońmi i uśmiechem na ustach. Dała się porwać chwili. "Carpe Diem". Nie mówiliśmy do siebie nic. Przez całą drogę nie spojrzeliśmy na siebie ani razu. Dzień powoli przechodził w noc. Noc, która zaczynała się już o szesnastej. Chciałem, żeby trwała do rana. Prowadziłem do celu bocznymi uliczkami. Tłum nie był nam teraz potrzebny. Love me two times baby, love me twice today Wybrałem małą knajpkę nieopodal starówki. Miły lokalik. Dobre jedzenie. Brakowało tylko zespołu grającego na żywo. Zamiast tego był DJ. - Stolik dla dwóch osób. Blisko parkietu jak można. - Oczywiście. Już prowadzę. Sala była prawie pusta. Tylko przy barze siedziało kilka osób. Było idealnie. Sala w podziemiach. Półmrok. Usiedliśmy do stolika, kelner podszedł niemal od razu. - Co państwu podać? – Nie zaglądałem nawet do karty. - Ja poproszę Jacka Danielsa z lodem. - Zawsze pijesz whiskey na obiad? - Kiedy tylko się da. - W takim razie ja poproszę to samo – oddała kartę kelnerowi – Zrobimy to po Twojemu. Wyciągnąłem z kieszeni papierosy. - Palisz? - Nie. – wyciągnęła papierosa z paczki – Ale dziś robimy to po Twojemu. Nie prowokuj dziewczyno, nie prowokuj. Dziś jestem królem świata. Trzeba to przyznać. Jest coś pociągającego w dziewczynie z papierosem w ręku. Nawet się nie zakrztusiła. Musiała już kiedyś palić. - Gdzie paliło się u was w szkole? - Za budynkiem. W zimie w toalecie. - To tak jak u mnie. Kelner przyniósł whiskey. Nawet się nie skrzywiła. Musiała już pić whiskey. I to wiele razy. Odstawiłem szklankę na stolik i podszedłem do DJ'a. - Macie coś Doorsów? - A co Pan sobie życzy? – Trudne pytanie. Czego bym teraz posłuchał? - "Touch me" - Się robi. Wróciłem do stolika - Czy mogę poprosić Panią do tańca? – Wyciągnąłem do niej rękę. Tak jak to robili na starych filmach. Wstała bez słowa i wyszła na środek parkietu. I zaczęła ruszać się rytmicznie w rytmie głosu Morrisona. Wyglądała cholernie zmysłowo w tej scenerii. Podszedłem do niej. Zaczęliśmy tańczyć. Tańczyliśmy cały czas. Robiliśmy przerwy tylko na kolejną szklaneczkę whiskey. DJ cały czas grał Doorsów. Po "Moonlight drive" wyszeptała mi do ucha, że pora już iść. Nie byłem w stanie odczytać godziny na zegarku. Zapłaciłem rachunek i wyszliśmy. Szliśmy pod rękę spokojnym, miarowym krokiem. Było mi gorąco, choć tak naprawdę musiało być cholernie zimno. Tym razem ona prowadziła. Szła pewnie i dostojnie. Dokładnie wiedziała czego chce. Gdy dochodziliśmy pod jej blok zatrzymałem się. Chciałem się pożegnać, życzyć miłego dnia. Nie pozwoliła mi. Jak tylko się zatrzymałem pocałowała mnie. Pocałowała mnie tak, jak jeszcze żadna kobieta mnie nie całowała. Było w tym coś "magicznego". Nie pozwoliła mi odejść. Chwyciła mnie za rękę i zaczęła biec. Wbiegliśmy po schodach na piąte piętro. Nigdy nie byłem zadowolony, kiedy biegałem. Wtedy było inaczej. Wtedy czerpałem radość z tego biegu. Gdy byliśmy już pod jej drzwiami oparła się o nie plecami. Przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała jeszcze raz. Nie był to zwykły pocałunek. Nie było też jak na dole. Teraz było elektryzująco. Było w nim coś niepokojącego, ekscytującego... Widziałem te dwa ogniki w jej oczach. To te ogniki nadały temu pocałunkowi taki posmak. Elektryzujący posmak. Wpadliśmy do jej mieszkania. Było ciepło, ona prowadziła. Padliśmy obydwoje na jej duże lóżko. Now you show me your thing. Wrap your legs around my neck, Wrap your arms around my feet, yeah Wrap your hair around my skin. I'm gonna huh, right, ok, yeah. (...) Make me feel all right! Później już nie zasnąłem. Patrzyłem jak pięknie ona śpi. Jej spokojna twarz była zadowolona. Spała z bardzo miłym półuśmiechem... Musiało śnić jej się coś bardzo, bardzo przyjemnego. Czasami jej twarz się zmieniała na chwilę. Wyrażała wtedy prawdziwą rozkosz, żeby po chwili stać się znowu spokojna. Nie chciałem jej budzić. Zsunąłem się z łóżka, ubrałem się. Chciałem jej napisać liścik, ale stwierdziłem, że to nie ma sensu. Pocałowałem ją na dowidzenia i wyszedłem. Robert Frost powiedział, "Gdy stanąłem w lesie na rozstaju dróg podążyłem tą mniej uczęszczaną. I wiedziałem, że to znaczy już, że jest inaczej." Ja już wybrałem swoją drogę. Pełną pasji i uniesień. Wybrałem swoją drogę, a pierwsze kroki na niej postawiłem dzisiejszego wieczoru.
  12. D.L.N

    Hotel

    Kiedyś moja przyjaciółka nauczyła mnie, że sen jest dobry na wszystko. Ostatnio nie mogę zasnąć. Wtedy, kiedy najbardziej tego chcę. Staje się to coraz bardziej nieznośne. Codziennie rano wstaję – niewyspany oczywiście – i robię to, co mam do zrobienia. Czyli nic. Tak. Zgadliście. Moja praca opiera się na robieniu niczego przez lwią część mojego czasu. Znajduję się na jakiejś tam liście płac jakiegoś tam kogoś. Nawet nie wiem gdzie jest moja praca. Byłem tam dwa razy. Raz, jak mnie zatrudniali, a drugi raz, kiedy dostałem awans. Założę się, że wielu z was teraz klnie i myśli sobie "ja też bym tak chciał". Ale nie wiecie, co gadacie. Takie robienie niczego przez cały czas jest cholernie męczące. Sprawcą całego mojego nieszczęścia jest Internet. To przez to nowoczesne cholerstwo nic nie robię całymi dniami. Dwa razy dziennie musze tylko sprawdzić pocztę, czy żaden człowiek z mojego niewiadomo gdzie położonego biura czegoś ode mnie nie chce. A, i raz w tygodniu muszę wysłać im kilka zapisanych stron na dowolny temat. Oczywiście też przez Internet. Oczywiście za te kilka stron raz w tygodniu też dostaję pieniądze. Taką premie za wysiłek. W tym momencie prawdopodobnie mnie znienawidziliście, ale nie martwcie się – nie przejmuję się tym. A teraz, zaczynacie się zastanawiać po co to czytacie. I po co ja to piszę. To normalne, zastanawiacie się nad tym, bo ja napisałem, że się nad tym zastanawiacie. Prosta psychologiczna sztuczka. Mniejsza z tymi bzdurami. Więc gwoli ścisłości: - Po pierwsze – Nie podam jak się nazywam. Mam bzika na punkcie prywatności. (Boję się też reakcji zazdrosnych czytelników) - Po drugie – To nie jest pieprzony pamiętnik. To jest jednorazowy wybryk. To tyle tytułem wstępu. Przejdźmy do rzeczy. Chce wam opowiedzieć "drodzy czytelnicy" o moim pewnym związku z kobietą . Z góry uprzedzam, że to nie będzie miła historia. Ani łzawa historia. To będzie po prostu historia o kobiecie i facecie. Nic więcej. Wydarzyło się to wszystko trzy miesiące temu. Pewnego wieczoru – z braku laku – odwiedziłem modną knajpkę na Nowym Świecie. Tu muszę zaznaczyć, że jestem bardzo samotnym człowiekiem, który swoją samotność topi w alkoholu i papierosach (swoją litość możecie sobie w dupę wsadzić). Wracając do historii, w tej modnej knajpce – jak to mam w zwyczaju – siedziałem sobie przy barze i opróżniałem butelkę whiskey, która swoją drogą była nieprzyzwoicie droga, a przy tym wyjątkowo obrzydliwa. Nie wiem jak to się stało, ale nie bacząc na moją minę w stylu "odejdź, bo mam wyjątkowo podły nastrój" usiadła obok mnie pewna kobieta. Około trzydziestu lat, ciemne włosy, ok. 175-180 cm wzrostu, niegruba, niebrzydka. Usiadła bezczelnie obok mnie. Jeszcze nigdy, ale to nigdy, nikt nie zajął miejsca obok mnie przy barze. Zamówiła jakiś modny drink. Muszę się przyznać, że wpadła mi w oko. Chyba przez tę swoją impertynencję. Widać po niej było, że też nie ma ochoty z nikim rozmawiać. Tym bardziej mnie zdziwiło, że usiadła obok mnie. Dookoła było mnóstwo wolnego miejsca. Kiedy byłem już kompletnie zalany, czyli po opróżnieniu butelki, ta przedziwna kobieta zaczęła do mnie coś mówić. Zakładam, że to było spowodowane ilością alkoholu w jej krwi. Do dzisiaj nie pamiętam o czym rozmawialiśmy, ale jestem pewien, że rozmawialiśmy. Musiał się pojawić wątek zamieszkania, bo wyszliśmy razem z knajpki i pojechaliśmy taryfą do jej hotelu. Była przejazdem w Warszawie. Leciała... Hm... Nie pamiętam gdzie, ale chyba do Francji. Pamiętam, że jechaliśmy dość długo windą. Albo mieszkała bardzo wysoko, albo czas mi się wydłużył w windzie. W jej pokoju już trochę przetrzeźwiałem. Ona chyba też, bo zaproponowała coś do picia. Chciałem zachować jako tako przytomność, w końcu byłem u nieznajomej w pokoju hotelowym. Takie rzeczy przytrafiają się - jak widać - nie tylko w filmach. Poprosiłem ją o kawę. Sama też zdecydowała się na kawę. Zamówiła dwie. Obsługa hotelowa nie była zbyt zadowolona z jej telefonu. Była trzecia w nocy, a ona zamawiała kawę. Założę się, że conajmniej do niej napluli. Wizja picia czyjejś śliny nie jest zbyt miła, ale kto po butelce wiskey się tym przejmuje? Po kawie stwierdziła, że pójdzie się "odświeżyć". Każdy chyba się domyśla co znaczy "odświeżyć się" w ustach pijanej kobiety. No dobra, nie każdy. Przynajmniej ci, co oglądają telewizję po 24-tej. Wiem, wiem, brzmi to tandetnie. Facet poznaje dziewczynę w barze, jadą do niej do hotelu, a później uprawiają seks. Ale jak Boga kocham (dziwnie to brzmi wypowiadane przez ateistę), tak było. To znaczy nie do końca, nie było seksu. Zaraz wytłumaczę. Wyszła z łazienki kompletnie naga. Miała piękne opalone ciało. I tyłek. Tak zgrabnego tyłka nie widziałem od czasów liceum. Był idealny. Podeszła do barku, wyciągnęła wino i dwa kieliszki. Nalała wina, podała mi jeden. Wypiliśmy zdrowie "tej pięknej nocy". Tandetny był ten toast, ale to nie ja wymyślałem. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę łóżka. Zaczęło się robić ciekawie. Kiedy już się robiło bardzo, bardzo ciekawie wyszeptała mi do ucha coś, czego nigdy w życiu nie zapomnę. "Za tysiąc złotych będziesz miał tak dobrze, jak nigdy w życiu". Zamurowało mnie. Autentycznie nie wiedziałem co mam robić. Noc, a raczej poranek, zapowiadał się tak ciekawie, a tu nagle każą mi płacić. I to jeszcze za seks?! Co jak co, ale za to nigdy jeszcze nie musiałem płacić i nigdy nie zapłacę. Wracałem do domu kompletnie trzeźwy. W takiej sytuacji nawet rusek by wytrzeźwiał. Teraz was zaskoczę moi "drodzy czytelnicy". Zgadnijcie, co się okazało jak taksówka zatrzymała się pod moim blokiem? Tak jest, nie miałem portfela. Na szczęście nie noszę dokumentów i kart kredytowych w portfelu. Mama mnie tego nauczyła. Położyłem się od razu spać. Tak mnie wykończyła ta noc, że nie miałem siły na nic. Nie zadzwoniłem do hotelu, na policję, nigdzie. Jakoś nie bardzo zależało mi na odzyskaniu tego portfela. Bardziej zabolało mnie to, że wyglądam na faceta, który musi płacić za seks. Naprawdę mnie to zabolało. Ale najlepsze jeszcze przed wami. Otóż mój portfel się odnalazł. Odnalazł to źle powiedziane. "Odzyskałem go" bardziej pasuje. Jak go odzyskałem? To proste. Przywiozła mi go ta kobieta z knajpki. Trochę jej zajęło odnalezienie mnie, ale w końcu jej się udało. Odnalazła mnie i oddała mi portfel. Ale to jeszcze nie koniec. Otóż byłem tak zaskoczony jej widokiem, że zaprosiłem ją do mieszkania. Bardziej podobało mi się jej zuchwalstwo chyba. Mam słabość do zuchwałych kobiet. Wytłumaczyła mi wszystko, co zaszło wtedy u niej w hotelu. Wyjaśniła mi, że nie jest prostytutką i ze wcale nie leci do Francji. Dlaczego opowiadała mi takie rzeczy? To proste: Była pijana. I to już koniec tej cudownej, jakże romantycznej historii. Prawda, że śmieszna? Mnie najbardziej rozśmiesza fakt, że wy się zastanawiacie jaki cel ma ta opowieść. Niektórzy nawet zastanawiają się o co w niej w ogóle chodzi. Mogę wam odpowiedzieć na to pytanie. Chodzi o nic. Nie ma celu, ani morału. Opowiedziałem to tak po prostu. A teraz czuję się już naprawdę zmęczony, więc wracam do mojej pani z hotelowego pokoju, która właśnie śpi nago w moim łóżku. Dobranoc "drodzy czytelnicy".
  13. Te opowiadanie jest w takiej formie od dosc dlugiego czasu i troche glupio mi je zmieniac. Ale tak konkretnie, weglug Ciebie jest dobrze uzyta, czy nie? Pozdrawiam D.L.N
  14. Brawo:)
  15. Nie, to ból bohaterki... Proza ma to do siebie, że bohater nie równa się autor ;)
  16. asher - Banał o płaczących niebiosach jest bardzo na miejscu. Wg mnie ludzie zbyt bardzo uciekają od patetyczności, która czasami jest potrzebna. (Bede walczył o swoje przekonania!) BlackSoul - dziekuje za komentarz:)
  17. Niebo płakało ochlapując łzami okna mojego mieszkania. Od dłuższego czasu nie miałam z Nim kontaktu. Nie mogłabym spojrzeć w Jego oczy po tym, co się stało. Patrzyłam przez okno wtulona w fotel. Tylko on mnie ostatnio obejmuje. Krople powoli uderzały w parapet miarowo wystukując rytm. W tle leciała muzyka – stare jazzowe piosenki poprawiają mi humor… Niestety nie dziś. Anielski płacz i boski Luis kołysały mną do snu, jak matka, która próbuje uspokoić swoje dziecko podczas burzy Byłabym zasnęła, gdyby nie wyrwał mnie z tego transu telefon. Dzwonił Marek – kolega z biura – Cześć, nie było cię dziś… - Nie czułam się najlepiej. Wysłałam Ci wszystkie dokumenty… - Tak, tak, dostałem… - zamilkł na chwilę – Wszystko w porządku? – (Jasne, że nie ty idioto! Gdyby było nie siedziałabym sama w pustym mieszkaniu gapiąc się na deszcz!) – Tak, tak... – Masz jakiś smutny głos, zaraz przyjadę. – rozłączył się. Kochany Marek, zawsze się o mnie troszczył. Marek był u mnie z godzinę. Zaproponowałam mu drinka, ale szybko się zorientowałam, że jest samochodem. Zrobiłam nam kawę i podałam ciasto – raczej zakalec. Marek przełknął jakoś moje nieudane kulinarne próby. Udawał, że mu smakowało. Trzeba mu przyznać, że zawsze był dla mnie miły. Nawet teraz, kiedy siedziałam przed nim rozbita w samym szlafroku nie starał się robić nic poza pocieszaniem. Idealny mąż dla nieidealnej kobiety. Mimo, że była nieidealna, co wieczór do niej wracał. Odprowadziłam jego samochód ulicą do mroku, który go pochłonął. Znowu zostałam sama. Karmiona opowieściami o internetowych miłościach nałogowo sprawdzałam pocztę. Czekałam w nadziei na cud, w nadziei, że oprócz maili z biura dostanę list od mojej drugiej połówki, która odezwie się do mnie, aby ujawnić swoją obecność. Zawiodłam się jak co wieczór. Położyłam się do łóżka. Próbowałam zasnąć. Ostatnio nie mogę zasnąć samotnie. Potrzebuje ramion, w których mogłabym się zatopić. Nawet mój fotel nie pomaga. Zachciało mi się płakać, kiedy pomyślałam o tych wszystkich kobietach tulonych do snu przez mężczyzn swojego życia. Ja, tulona tak wiele razy teraz muszę zasypiać samotnie w zimnej pościeli. W takie noce zawsze wspominam tych, co byli. Wysocy i niscy, bruneci i blondyni… Wszyscy wyznawali mi miłość i zarzekali się, że tak będzie już zawsze. Wiedziałam, że to nie jest prawdą. Nie znali mnie dobrze, a jednak obiecywali miłość… nie da się kochać kogoś, jeśli się go naprawdę nie zna. Mówili tak, bo wydawało im się, że tak trzeba. Nie zdawali sobie sprawy, że kobiety też czasem potrzebują bliskości drugiej osoby, tylko po to, żeby nie być samej. Lecz On był inny. Wiedziałam to od początku. Miłości nie da się wyrazić słowami. Takiego uczucia nie da się określić w żaden sposób. To się po prostu czuje. U Niego to czułam. Sposób, w jaki mnie dotykał, jak na mnie patrzył, jak do mnie mówił. Poczułam wtedy, że jest pierwszym mężczyzną, który mnie kochał. Kochał tak prawdziwie, tak namiętnie, tak naturalnie. Nie byłam w stanie mu się oprzeć i też go pokochałam… Całym sercem, całym ciałem. Pokochałam go aż tak bardzo, że się tego przestraszyłam. Dlatego tak się to skończyło. Nie mogłam sobie wyobrazić, że takie uczucie może się skończyć. Było zbyt silne, zbyt intensywne. Nierealne. Przeraziła mnie myśl, że coś tak idealnego może się zakończyć w pewnym momencie. Nie chciałam przeżywać tęsknoty za miłością, będąc u boku mojej pierwszej prawdziwej miłości. Może to na znak od niego czekam co wieczór sprawdzając moją pocztę? Leżałam tak z moimi wspomnieniami i uczuciami zupełnie bezbronna. Za oknem słońce powoli rozjaśniało niebo. Gwiazdy ciemniały. Świat budził się do życia, a deszcz… deszcz który grał przez całą noc, zamilkł. Ukojona pamięcią o mojej miłości poczułam się naprawdę błogo – (Jednak nie zapomniałam) – mogłam już spokojnie zasnąć…
  18. A mi się wiersz podoba. Poezji się nie analizuje, poezje się przeżywa. Pozdrawiam
  19. Bo czy nie po to powstała poezja? Czy własnie nie to jest głównym celem mowy? ;)
  20. Ten tekst jest dobrym sposobem na podrywanie panienek. Po tekscie z czuloscia robisz ruch, zeby pocalowac sluchaczke.
  21. Boga nie ma Śmierć nadchodzi Żyjcie śmiało Moi drodzy
  22. To musiała być sobota. Mimo późnej godziny siedziałem przy komputerze pochłonięty moim hobby. Za oknem ulice były pokryte częściowym mrokiem, mimo iż niebo rozświetlone było blaskiem warszawskich latarni. Pokój wypełniony był dymem papierosowym, który niekiedy dostawał się do moich oczu i drażnił je substancjami smolistymi. Pamiętam, że to był jeden z tych wieczorów, kiedy uczucie samotności jest tak silne, że ma się wrażenie pustki w głowie. Ja byłem już oswojony z moją pustką. Bywają dni, kiedy czekam na tę pustkę, żeby nie być kompletnie osamotnionym w tym szarym mieście. Kiedy tak siedziałem z Moją Pustką, dymem i wirtualną kartką papieru rozległ się dzwonek do drzwi. Cyfrowy zegar stojący na moim biurku wskazywał godzinę pierwszą, z minutami. Kto prócz złodziei lub śmierci może pukać do moich drzwi o tak niegrzecznej porze? Tylko ciekawość popchnęła mnie do drzwi wejściowych, bo ochoty na spotkanie ze śmiercią ani z bandytami nie miałem. Bardzo się zdziwiłem, kiedy przez zniekształcone oko judasza zobaczyłem Ją. Wcale nie wyglądała na kryminalistkę, ani tym bardziej na kostuchę. Drzwi otworzyłem ostrożnie, nie byłem pewien, czy dobrze rozpoznałem twarz osoby, znajdującej się po drugiej stronie. Jednak się nie myliłem, to była Ona – "Biznes woman spod 30-tki". Tak nazywała ją moja podeszła wiekiem sąsiadka. Gdy wychyliłem głowę z mieszkania, na jej twarzy zagościł uśmiech. Przyszła po cukier. W ręku trzymała niebiesko-biały kubek we wzorki. Zastanawiałem się, po co komuś cukier o pierwszej w nocy – "Nie mogę zasnąć. A jak nie mogę zasnąć, to piję dużo herbaty."– wyjaśniła. Zaproponowałem Jej, że skoro obydwoje nie śpimy o tej porze, to może razem się napijemy. Zgodziła się bez wahania, więc wstawiłem wodę i przygotowałem kubki. Nagle przypomniały mi się wszystkie wymarzone sytuacje – tak podobne i tak różne od tej obecnej. Wielokrotnie odwiedzały mnie w snach sąsiadki prosząc o cukier, a dostawały najsłodszy z możliwych nektarów. Ale teraz było inaczej. Teraz było realnie. Ponieważ herbata się już zaparzyła usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy rozmawiać. Cała ta sytuacja wydała mi się jeszcze bardziej dziwna, kiedy przypomniałem sobie wszystkie nasze wcześniejsze – windowe – rozmowy. Najczęściej spotykaliśmy się rano. Ona – zawsze elegancko ubrana, ze swoimi pięknymi, długimi włosami spiętymi w kok, lub związanymi w kucyk – wychodziła do pracy. Ja – niechlujnie ubrany, nieuczesany, niewyspany – wychodziłem do sklepu po pieczywo. Pamiętam, że raz podczas naszej trzypiętrowej rozmowy ośmieliłem się do niej powiedzieć "Pięknie Pani dzisiaj wygląda, tak kwitnąco..." – nie dopowiedziała wtedy nic, tylko się zarumieniła i nieznacznie uśmiechnęła. Teraz była zupełnie inna. Rozpuszczone włosy opadały jej luźno na ramiona, garsonkę zastąpiły luźne jeansy i przyduża bluza. Nie jestem pewien, chyba miała wtedy inny kolor oczu, bardziej zielony. Było coś pociągającego w tej „biznes woman spod 30-tki” w cywilu. Ona chyba czuła się swobodniej. Podczas rozmowy patrzyła mi prosto w oczy. W windzie nigdy to się nie zdarzało. Rozmowa trwała już dość długo. Wtedy nieśmiało poruszyła temat związków – "Nawet sobie nie wyobrażasz, jak trudno kobiecie aktywnej zawodowo znaleźć sobie faceta, któremu nie będzie to przeszkadzało. Poczęstujesz mnie może papierosem?" - to pytanie wyrwało mnie z magicznego potoku jej słów. Zacząłem chaotycznie przeszukiwać wszystkie kieszenie. Ona się tylko uśmiechnęła – rozbawiło Ją moje roztargnienie. Rozmowa trwała w najlepsze. Było już mocno po drugiej, a my gadaliśmy już niczym starzy znajomi. Przerobiliśmy już na wszystkie strony temat związków, byłych, itp. Na koniec dodała – "Wy to się jednak nie potraficie całować" – nie wiem, co się stało. Czy to była reakcja na podrażnienie mojego męskiego ego? Nie mam pojęcia, ale te słowa podziałały na mnie, tak, jak uderzenie ostrogami działa na konia – poderwałem się do galopu. Pocałowałem Ją. Nie protestowała. Położyła swoje delikatne, małe dłonie na mojej twarzy i wyszeptała do ucha – "Czekałam dwie godziny aż to zrobisz..." – w jej oczach tańczyły iskierki namiętności. Nie przeszkadzał jej bałagan w mojej sypialni. Nie przeszkadzał jej dym papierosowy wyczuwalny w powietrzu. Nie przeszkadzało jej nic. Zaczęliśmy tańczyć odwieczny taniec miłości... Z początku ostrożnie, badając się wzajemnie z wielką uwagą. Byliśmy jak przestraszone dzieci wsadzone razem do jednej piaskownicy. Z każdą chwilą czuliśmy się coraz pewniej. Jej aksamitna skóra pokryła się potem. Tańczyliśmy coraz szybciej, coraz gwałtowniej, coraz głośniej, coraz namiętniej. Aż przyszedł... La Grande Final. Wydała z siebie okrzyk, któremu dorównać by mógł tylko śpiew chóru anielskiego. Najpiękniejszy śpiew, jaki w życiu słyszałem. Tańczyliśmy do świtu, póki nie zmorzył nas sen. Zasnęliśmy wtuleni w siebie, połączeni czymś magicznym. Czułem się wtedy naprawdę szczęśliwy, byłem nie-samotny pierwszy raz od dłuższego czasu. Obudziłem się późnym popołudniem. Jej już nie było. Jedyną pamiątką po jej obecności był niebiesko-biały kubek we wzorki. Kiedy go zobaczyłem, wiedziałem, że to nie był sen. Zapragnąłem się z Nią zobaczyć. Wbiegłem po schodach na siódme piętro i zapukałem do drzwi nr 30. Otworzyły się inne drzwi na piętrze – "Tam jej sąsiad nie znajdzie. Wyprowadziła się." – "Co? Kiedy?" – "Dziś rano." – "Nie wie Pani, gdzie się przeprowadziła?" – "A gdzie tam! W ogóle żeśmy nie gadały. Tyle, co dzień dobry i dobry wieczór." Poczułem się podle jak nigdy w życiu, a Pustka znowu się ze mną przywitała. Podziękowałem starszej sąsiadce i wróciłem do domu. Niebiesko-biały kubek patrzył na mnie swoim jednym okiem. Mój sen spełnił się jednej jesiennej nocy, ale wcale nie czułem się spełniony. Myśli gryzły się w mojej głowie – "Jeżeli to było pożegnanie – to trzeba jej przyznać – to było cholernie dobre pożegnanie." – "Czym się tak przejmujesz brachu, nawet nie wiesz jak miała na nazwisko". Kilka tygodni później dostałem list bez adresu nadawcy: "Przepraszam za wszystko. Kocham cię. Monika." Po tym liście uspokoiłem się. Mimo, że znów zostałem sam, to odeszła Pustka. Teraz wiem, że gdzieś tam jest ktoś, kto mnie kocha i jak będzie mogła, to wróci – taką mam nadzieję. Na pamiątkę tej nocy mam niebiesko-biały kubek we wzorki, z którego herbata smakuje mi, jak z żadnego innego. A gdy siedzę wieczorem przed elektroniczną kartką papieru, czekam, aż Ona znów zadzwoni do moich drzwi.
  23. Czym jest ciemność bez jasności? Czym jest człowiek bez ludzkości? Czym jest życie bez emocji? Czym Jest miłość bez czułości?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...