Tam, gdzie słońce skrywa się za gęstwiną lasów;
A kwiaty czują przyjemny powiew chłodu;
Tam, gdzie piękny dach przeobraża się w zatrważającą zieleń;
A płot nie lęka się już robaków;
Siedzi człowiek;
Pomarszczony;
Z małymi, niebieskimi oczami;
A jego czarne włosy polubiły już starość - szarość;
On tak siedzi i niczego się nie boi;
Siedzi na kruchej ławeczce;
W ustach trzymając źdźbło trawy;
Jego dłonie usilnie trzymają się starych desek;
Nogi są mocno wbite w podłoże;
Tylko powieki od czasu do czasu poruszają się jako oznaki życia...
On tak siedzi i niczego się nie boi;
Siedzi i wpatruje sie w pejzaż, a zarazem i w życie;
Teraz, przed jego strzechą nic sie nie dzieje;
Jest tylko polana, on i dom;
Nieraz usłyszy malutki samolot przeszywający niebo;
Zazwyczaj przed jego oczami krąży jaskółka;
Jedna, jedyna, ktorą nazwał "teraźniejszością";
Bo tylko ona przypomina mu, że jeszcze żyje...
Taka jest jego współczesność;
Jednak codziennie wychodzi na polane, na podwórko;
Aby ujrzeć w swej wyobraźni pięcioro dzieci;
Które ciągle biegają, skaczą, krzyczą;
Ach! Jak kiedyś było pięknie - mówi jego serce;
On sam dawniej, rześki, strugał im lalki z drewna;
I widział jak te małe istoty się z tego cieszą;
Chodził z nimi do kościoła, na piaskownice;
Uczył czytać i rysować...
Jednak dorosły, opuściły starca;
Nie przychodzą i już nigdy nie przyjdą do tego domu;
Tutaj jest tylko spokój, a one tego nie znoszą...
Starzec rzadko wchodzi do strzechy;
Tam widzi swoją ukochana żonę Marianne;
Która krzyczy z bólu i w końcu umiera...
Teraz siedzi i niczego się nie boi;
Czeka, aż przjdzie Śmierć i zabierze go z tej ławki;
Nie chce już żyć;
Wszyscy go opuścili;
Pragnie pójśc już do Ojca...