
delete
Użytkownicy-
Postów
8 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez delete
-
Nie czytam filozofów. Z nimi rodzi się Bóg i z nimi umiera. Niewiele wiem o prawdzie. To, co jest nią dla mnie, będzie niczym dla Ciebie. Nie uwierzysz. Przypomina mi się człowiek. Pochylony pod ciężarem swojej wiedzy. I teraz już rozumiem. Konkretny Marksistowski, abstrakcyjny Hegla - taki, może inny. Przytłoczony, wyzwolony... Nie czytam filozofów. Między dowodami Brentano, przesłankami bez dowodów, między łagodnie potraktowaną nieskończonością, myślę o tych kilku słowach. Kryterium mojego umysłu - on nieomylny? Więc, dlaczego? Kierkegaard, śmieje mi się w twarz. A nie mówiłem? Nie mówiłem? Mówił. Zdaje się, że tak. Poznać pewnie - nie można. Jakby cała ta droga, nie była wystarczającym złudzeniem. Bolesną jego świadomością. Steniczny kolec życia. Na co dzień takie przygaszone, spokojnie niespokojne - wybucha. Niepewnością. Subiektywnie świadoma, przepełniona nią. Moja prawda, nie jest abstrakcją. Ugruntowałam ją nieprzespaną nocą, tym wszystkim, co się we mnie zmieniło, każdym słowem z wnętrza mnie i jeśli trzeba będzie Newman mi pomoże. Przeintelektualizowany czas, przeintelektualizowane miejsce na kawałku białej przestrzeni i zapełniona komora pierwsza, komora druga i cały zestaw przedsionków. Zapełnione wątpliwością. Za pierwszym razem - chciałam tego. Kantowskie nie zmieniam gwiazd. Głuche - mam szansę zmienić siebie. Poznając. I w całej tej poważnej zabawie, zapominam o jednym. Nie czytam filozofów. Jak nikomu innemu, przychodzi im strącanie, obalanie, naznaczanie... Jakby byli Wszystkim. - Ja już nie chcę kochać. - Chciała mnie pani rozśmieszyć? - Miałam raczej nadzieje, że powie pan - i słusznie. - Droga pani, słusznie, to słowo wielce niestosowne. Słuszność jest bardzo nieokreślona. - Ale życie... - "Życie nie jest argumentem, między warunkami życia może się znajdować także błąd" Drogie dziecko przecież znasz Nietzschego - Ale... - Zaczynać od wątpliwości, jest prawie zawsze, skazanym na sukces. Przynajmniej w historii postępu.Skończmy już. Nieznośnie omijamy całe wersy znaczeń. - Usprawiedliwią mnie. W upływającym czasie, w doświadczeniu, szukałam zrozumienia. Banalny powód, banalna sprawa. Nakazują kochać, jakby to coś znaczyło. W zdziwionych spojrzeniach na mój sprzeciw, w zdziwieniu pana twarzy... Jakby to była zbrodnia - wystąpić przeciwko niej. Usprawiedliwią mnie. - Nos sommes seuls, sans excuses.Jesteśmy sami, nic nas nie usprawiedliwi. I w całej tej poważnej zabawie, zapominam o jednym. Radzi sobie. Z nami czy bez nas. Ten cały Świat...
-
Dziękuję za komentarz :) Hmmm... Zabił, ocalił - a myślisz, że jak wygląda rozmowa psychologa z kimś kto ubzdurał sobie, że śmierć może byc ocaleniem? Już wiesz :) To skrawki myśli. Jakby podsumowanie dnia wypełnionego szaleństwem w kimś i próbą ułożenia sobie poznanej prawdy. Piszę chaotycznie - wiem o tym. Błędy - jak świetnie, że je wytknęłaś i wybacz, że są w ogóle - poprawię w wolnej chwili. Pozdrawiam ciepło i bardzo serdecznie :)
-
MARTWY MOTYL Słomkowy kapelusz. Zielony szal unoszony wiatrem, wplatany w jej szczupłe palce... Stalowe oczy, a w nich chmury niesione czasem. Nigdy jej nie kochałem. Znam bliznę u nasady szyi, długiej, jasnej szyi. Znam każdą chwilę ciszy - wiem, co w sobie nosi. Pamiętam każdą łzę, choć żadnej nie widziałem. Noc niosła mi ich dźwięk. Śmieszne, że jedna kropla wody potrafi być tak głośna. Śmiech. Śmiech ma postać włosów zawieszonych w przestrzeni nad ramionami. Dotyk. Tajemnica niemożliwa do odkrycia. Znam jej dotyk, znaczony mgnieniem rzęsy na mojej skroni... Skrzydła motyla na kamiennym chłodzie. Ile waży śmierć? Martwy motyl, jest jak kawałek wstążki... Wargi rzeźbione dłutem natury. Nie chce pamiętać jej warg. Obraz wbija mi się w skroń bólem, nieznośnym fizycznym łomotem. Jeśli mnie karze, nie zniosę kary. Ciepłe, drżące, wilgotne drzwi do wnętrza... Jedno tak, jedno nie. Huk zatrzaskiwanych drzwi. Linia życia, linia serca – wyraźne, proste, gdy dłoń tężeje, niezdolna do obrony przed drugą, silniejszą... Siła jej spokoju wzbudza we mnie podziw. Jest skałą. I kruszy skały. Żółta sukienka spleciona z ciałem. Miękkość skóry pod ciepłem materiału. Pamiętam. Pamiętam wszystko. Krzyk zamknięty w szklanej kuli, płatki śniegu, i ostre igły sosny. Świat wstrząsany niecierpliwą dłonią. Podniecenie dziecka w zmysłowym oczekiwaniu kobiety. - Chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś. - Nawet, jeśli ci powiem, nie zrozumiesz... Spojrzałam na kartkę papieru i smakując słowa, wolno odczytałam jej treść: Była pięknem... Ciszą, gdy zamyślona zalewała oczy pustką. Była dźwiękiem w czterech białych ścianach. Nie rozumiesz? Czy tak trudno jest zrozumieć? Odchodziła i wracała. Noc i dzień – była cyklem, którym żyłem. Zielony szal unoszony wiatrem, wplatany w jej szczupłe palce... Obrazy i słowa gnały we mnie jak szalone, kiedy w asyście policji wychodził z pokoju. Wspomnienie krwi rozlanej po podłodze towarzyszyło mi, gdy moknąc wracałam do siebie. Na dobranoc ktoś szepnął jeszcze, jakby chciał, sie upewnić, że nie zapomnę. Nie zapomnę – zapisałam sobie: „Ja jej nie zabiłem – ja ją ocaliłem...”
-
Proszę o wybaczenie tych, którzy poczuli sie dotknięci - nie to miałam na myśli - serdecznie przepraszam za słowa, które faktycznie takie wrażenie mogły pozostawić. Chodziło mi o inne osoby, które oceniają moje prace już bardziej poprzez sympatię do mnie niż ich faktyczną wartość. Za konstruktywną krytykę szczerze dziękuję - już dawno nic mnie tak nie ucieszyło - błędy (moje) - czuję sie zażenowana i świetnie, że ktoś zwrócił na nie uwagę - cóż moja wrażliwość - powiedziałabym za-wrazliwość ; ) często utrudnia mi pracę. Postaram sie bardzo walczyć z tym co mi zarzucono i co ja sama (pokrywa sie w znacznej mierze) sobie zarzucam. Więc - dziekuję : )
-
Wiem :) I dziekuje za komentarz. No właśnie - sama jestem zła na siebie o to. To kwestia jedengo słowa czy uczucia - to nie może być bazą. A może zwyczajnie sie nie przykładam? Tak czy inaczej cieszę sie, że wreszcie znalazł sie ktoś kto przestał mi słodzić - juz mnie to denerwuje:) Pozdrawiam serdecznie
-
Skrzypce to także jedno z najbardziej intensywynych uczuć, jakie dane było człowiekowi przeżyć. Więc, nie tylko instrument, nie tylko dojrzałość, ale i historia dwojga ludzi...
-
Dziękuję. Tak. Ten tekst łączy w sobie własciwie trzy historie. Dwie z nich uchwyciłaś doskonale. Ciesze się, że się podobało. Jeszcze nie bardzo potrafie poruszać się po tej stronie :) W wolnej chwili zagłebię się w Twoją lekturę - pozdrawiam ciepło
-
Powietrze zastygło jak ja. W milczeniu. W tęsknocie. Coś poza mną, stało się bólem we mnie. Słodkim, przeciągłym – upragnionym. Stał odwrócony tyłem. Śledziłam każdy ruch, bo nie był moim, a tak bardzo pragnęłam, żeby się nim stał. Krople łez… Zdaje się, że je przywołał. Tak. Tańczyły w przestrzeni, jak drobinki kurzu - wypełniały ją sobą… I zastygł w milczeniu. A wyciągnięta dłoń - dłoń pełna godności zabiła… Tak… Przymknęłam oczy i językiem zwilżyłam usta. Tak… - Dlaczego nie grasz? - Nie umiem. - Tego nie wiesz. - Wiem. - Skąd możesz wiedzieć, skoro nie wzięłaś ich do rąk? - Ich nie można dotknąć z zamiarem próby. Są świętością… Spojrzałam na jego pomarszczoną skórę, a później na swoje gładkie dłonie. - We mnie to umrze… - Nie, będzie żyć we mnie… Ilekroć wychodziłam od niego, musiałam uczyć się żyć na nowo. Życie, które znałam wydawało się bezbarwne, pozbawione tego, co nadaje mu treść. - Dotknij… - Nie - należą do Ciebie… Czasem patrzył na mnie z niepokojem. Ignorowałam to spojrzenie. Chwile wyrwane. Chwile zasuszone – jak witalność jego ciała… - Powiedz kim jesteś. - Imię tego nie nakreśla. - Ale zbliża. - Nie potrzebuję bliskości. - Więc czego? - Potrzebują twojego dotyku. - Pozwól mi o tym zadecydować. - Pozwalam! - Znam je. Znam każdą rysę. Wiem, kiedy się domagają… Zawsze odwrócony tyłem, choć nigdy o to nie prosiłam – wiedział. Znał… Bezimienna… Pozbawiona etykiety, siedziałam wtopiona w stary fotel. Ze wzrokiem utkwionym w ruchach jego dłoni. Z nienawiścią do tego, co nim nie jest. Z uwielbieniem dla tego, co trzymały…. Ja. - Nie rozumiesz ich… - Nie wiesz tego. - Widzę, że nie rozumiesz… Gniew, huk drzwi i stukot butów na klatce schodowej. I gwałt na mojej duszy, kiedy usłyszałam to w świecie, który na to nie zasłużył… Były moim nałogiem. Sam ich widok sprawiał, że mój umysł szalał z nienasycenia. Ale… One… Piękne… Odgrodzone. - Dotknij ich! - Nie… Mętne spojrzenie oczu starca. Smutne spojrzenie. I moje szaleństwo – tak bardzo obecne. I miłość do ideału, który tworzyli. One i Mistrz… I wszystko co obok – nieistotne, prozaiczne – mdłe… - Dziś będzie inaczej. - Nie chce inaczej. - Albo zostaniesz, albo wyjdziesz – wybór należy do ciebie. Pierwsza nuta wbiła się we mnie boleśnie. Znam to – znam… I zaskoczył mnie dźwięk, jaki z siebie wydały. Zazdrosne, jedyne. Przerwał. Odwrócił się i spojrzał na mnie z gniewem. - Zabraniam ci o nich zapomnieć. Patrzyłam zdezorientowana i nie bardzo wiedziałam, co ma na myśli. - Zabraniam ci. Przyłożył dłoń do strun i pierwszy raz zobaczyłam ich wysiłek. Kochał je. Starą, zmęczoną dłonią, sunął po ich ciałach i doprowadzał do krzyku. Oczy rozwarte do granic możliwości, patrzyły i chłonęły obraz, niszczący ten zachowany i pielęgnowany do tej pory. Skończył i ciężko powtórzył: - Zabraniam ci… Myśli atakowały mnie z każdej strony, a mój świat sypał się w gruzy. Następnego dnia, nie zastałam go w mieszkaniu. Leżały w futerale na dębowym stole. Na kartce obok – pięknym kaligraficznym pismem, napisał – to, co w sobie noszą, nie może być na próbę. Tęskniłam za ich dźwiękiem, ale nie mogłam ich dotknąć. Bałam się. Bałam się tak bardzo… Wyszłam z obawą, lękiem czy zobaczę je raz jeszcze, kiedy zjawię się tam znowu. Oczekiwanie i niepewność... Niepewność i oczekiwanie. Niewiadome. Zależne ode mnie. Przystanęłam. Z a l e ż n e o d e m n i e... Na twarzy poczułam krople wiosennego deszczu. Nie umiałam się uśmiechnąć. Pobiegłam tam najszybciej jak umiałam. Drżącą ręką napisałam obok słów starca – Anna… Rozmazane, nerwowe, lękliwe – ja… Spojrzałam na nie raz jeszcze. Wytarłam dłonie o materiał spodni i z wahaniem, z niezdarnością dziecka, wzięłam je w dłonie. Na dnie futerału leżała druga, pożółkła kartka. Przeczytałam głośno : „ Ryzyko. Spójrz na to, co trzymasz w dłoni i powiedz, czy warto było trwać pomiędzy…” Delikatnie przesunęłam palcem po jednej ze strun. Przyjęły mnie. Czułam się, jakbym trzymała w dłoniach, nowonarodzone dziecko. Nazajutrz przywitał mnie uśmiechem. Uśmiechem lekarza, który mówi – choroba minęła. Tamtego dnia, wszystko było inne. On, one, ja – nawet pyłki kurzu, rozmawiały z powietrzem inaczej. Ulica nie straciła nic ze swojego poprzedniego wyglądu, ale nabrała innego wyrazu. Świat zabarwił się moja dojrzałością. Dojrzewam. Słyszysz? Gra, a dźwięk delikatnie wypełnia mi serce. Patrzę na jego pokryte czasem dłonie i wiem… Tak…Ja już to wiem…