Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Cezary Traba

Użytkownicy
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Cezary Traba

  1. Mitch Ziemia wonią spokoju spowita Głęboka cisza ciszy niesamowita Lekko wynosi eter oddech karuzeli A sprężyna młyna rezonansem wystrzeli Granatu kłębie nadleciały raptem Wieją, zipią tumany ustawnym traktem Absurdalne morskiej trąby narodziny Wróżą niesamowite odwiedziny Bąk dmuchem wichury hasa za horyzontem On szuka wciąż żywą zdobycz oka kątem Przeszywa trupy drapieżnym spojrzeniem Obmyśla rozbój ukrytym uderzeniem Cyklon oszuka istotę swoją głębią A przerażone spirale włosa dębią Rozłożone szeroko przepastne ramię Zostawi na łożu śmiertelne znamię Cyklop stąpa po kryjomu kocim krokiem By zdobycz nie uciekła mu bokiem Jaguar mięśnie okrutne zwiera Wierzeje gwaru przed sobą otwiera I z nagła wyskoczy do przodu znienacka Taka, właśnie jego najszybsza zasadzka Tarmosi wiatr twardymi ramionami Ulewny połów chwyta tęgimi łapami Kazuar zawoła wypłoszony wolny ptak Hebanowym bokiem kryje zagłady znak W dzień ćma o trzeźwieje przerażenia To Bora chyżo wybiega z cienia W jedną chwilę dmuchną miliony tęgich rur Wybełkocze przestrachem w niebogłosy chór Końcem stali uderza piorun z oddali Ogół niebawem rozkruszy i rozwali Harmatana zrywu ryk za głusza bytu krzyk On siada na oble czułym okrakiem Pożera dominium, wielkim smakiem Mkną wodne strugi i kolosalne maczugi Brzytwy pędu wiatr bije nagą szyję Zadusi gordyjskim splotem gada i żmiję Padół nagle odpada, uskakuje spod nóg Cyklon tupnie mocarnie w globusa próg Różnego ogromu szybują piramidy Diamentowe latające ostrza dzidy Każde dobro za dmuchem leci i spłynie Lewantu dech niczego nie ominie Kurz wilgoci zalepia widok wszędzie Orkanu nawet chwilę nie ubędzie Matki ciało drży, powietrze kotłuje Tornado ciosów batogiem żałuje W żywota ruch wtargną znowu konania duch I znowuż Karakal do ataku szybuje Ostatki uderzeniem klingi morduje Orkan pląsa radosne baletu figury Zalękłe łupy wznosi tak lekko do góry Przyczaił się w całości spełnienia W niepewności efektu wyniszczenia Na chwileczkę przystaną trochę wymęczony On obejrzał z uwagą cztery globu strony Znienacka z impetem wyskoczył do rury Z ukosa w sinawe głębie kłębu chmury Huknięcie błysku rozświetli świat I przekwita ociężale męczeństwa kwiat Gęsta ciemność nagle uciekła dali Jasny poranek z powrotem się rozpalił Teraz martwota nowym trupem nastawia Huragan w pustce życie pozostawia Cezary Trąba Poniedziałek, 17 lutego 2003,
  2. Lustro Zapytania w człowieku Autorze dróg od wieków Za nim duch nie zaginie Walor życia w nowinie To po innej stronie lustra Twa droga wyboru jest pusta Widzę talerz oddali słońca I poczułem początek końca Wyskoczyłem całkiem nagi Nie czułem ludzkiej wagi Samotny w ciemnościach Ja roję na nagich kościach Nie było dnia, ni nocy Wiosłowałem bez pomocy Pławiłem się bezkarnie Czas wiałem przez wialnię Biegłem ulewą swawoli Używałem zabaw dowoli I niby się przejmowałem Tego dnia zrozumiałem To w czeluści liści wierzby Usłyszałem larum dzierzby Krzyk jawił uprawnienie Ptak dał mi uwolnienie Światło błysło znienacka Przygniotła mnie posadzka Anioła ścisnę dłonie I uśmiech mu pokłonię On wybucha do rozpuku Ty głupi kamienny tłuku Ja wykonuję swoją pracę Do Pana, a cię wzbogacę Pęk światła oznacza drogę Ona w tobie budzi trwogę W ciemne idziesz kanały Człowieku tak doskonały I długo dążysz ślepą drogą Zatruty bluźniercy trwogą Lata ogłaszasz światu wzdłuż Żeś ty to u źródeł prawdy już A odkrywcze sekty wywody To mrzonki i trupie płody Ludzi byt mija tysiąc lat Pyłek życia chyli kwiat Techniki nowe odkrycia Poszukują sekret życia Idea złości duszy człeka Zaraz później ucieka Rana życia w kamieniu Kuje pęto w cierpieniu Raz bólu pokory naucza Logika pustotę wyklucza Spokojnie głębią wdechu W cichości spokoju refleksji Wyczuwam opary wolności Me chwile rozdane tkliwości Bose tło zwierciadła Nie szukam talonu bytu Tulę boleść ostrzem zioła I owocem upragnionym Życie wiecznej miłości Cezary Trąba 04.11.03
×
×
  • Dodaj nową pozycję...