Mitch
Ziemia wonią spokoju spowita
Głęboka cisza ciszy niesamowita
Lekko wynosi eter oddech karuzeli
A sprężyna młyna rezonansem wystrzeli
Granatu kłębie nadleciały raptem
Wieją, zipią tumany ustawnym traktem
Absurdalne morskiej trąby narodziny
Wróżą niesamowite odwiedziny
Bąk dmuchem wichury hasa za horyzontem
On szuka wciąż żywą zdobycz oka kątem
Przeszywa trupy drapieżnym spojrzeniem
Obmyśla rozbój ukrytym uderzeniem
Cyklon oszuka istotę swoją głębią
A przerażone spirale włosa dębią
Rozłożone szeroko przepastne ramię
Zostawi na łożu śmiertelne znamię
Cyklop stąpa po kryjomu kocim krokiem
By zdobycz nie uciekła mu bokiem
Jaguar mięśnie okrutne zwiera
Wierzeje gwaru przed sobą otwiera
I z nagła wyskoczy do przodu znienacka
Taka, właśnie jego najszybsza zasadzka
Tarmosi wiatr twardymi ramionami
Ulewny połów chwyta tęgimi łapami
Kazuar zawoła wypłoszony wolny ptak
Hebanowym bokiem kryje zagłady znak
W dzień ćma o trzeźwieje przerażenia
To Bora chyżo wybiega z cienia
W jedną chwilę dmuchną miliony tęgich rur
Wybełkocze przestrachem w niebogłosy chór
Końcem stali uderza piorun z oddali
Ogół niebawem rozkruszy i rozwali
Harmatana zrywu ryk za głusza bytu krzyk
On siada na oble czułym okrakiem
Pożera dominium, wielkim smakiem
Mkną wodne strugi i kolosalne maczugi
Brzytwy pędu wiatr bije nagą szyję
Zadusi gordyjskim splotem gada i żmiję
Padół nagle odpada, uskakuje spod nóg
Cyklon tupnie mocarnie w globusa próg
Różnego ogromu szybują piramidy
Diamentowe latające ostrza dzidy
Każde dobro za dmuchem leci i spłynie
Lewantu dech niczego nie ominie
Kurz wilgoci zalepia widok wszędzie
Orkanu nawet chwilę nie ubędzie
Matki ciało drży, powietrze kotłuje
Tornado ciosów batogiem żałuje
W żywota ruch wtargną znowu konania duch
I znowuż Karakal do ataku szybuje
Ostatki uderzeniem klingi morduje
Orkan pląsa radosne baletu figury
Zalękłe łupy wznosi tak lekko do góry
Przyczaił się w całości spełnienia
W niepewności efektu wyniszczenia
Na chwileczkę przystaną trochę wymęczony
On obejrzał z uwagą cztery globu strony
Znienacka z impetem wyskoczył do rury
Z ukosa w sinawe głębie kłębu chmury
Huknięcie błysku rozświetli świat
I przekwita ociężale męczeństwa kwiat
Gęsta ciemność nagle uciekła dali
Jasny poranek z powrotem się rozpalił
Teraz martwota nowym trupem nastawia
Huragan w pustce życie pozostawia
Cezary Trąba
Poniedziałek, 17 lutego 2003,