być kropelką w oceanie
drzazgą w krzyżu
pączkiem ufności który rozkwitnie w miłości
szklanym naczyniem pełnym radości
tak nagim jak dusza grzesznika w kościele
oddanym w ręce zręcznego bukieciarza
i wiatrem
burzą
i gwałtownym huraganem co w zatraceniu
prawdy o sobie przystaje
i bije się w pierś w dolinie pokory
pełen pustki siebie
i znów wpadam z hukiem kolejnego
upadku w siebie który to już raz
stajesz się jak góra niezdobyta
jak prawda o sobie samym
pełna żalu i kłamliwych przepaści serca
pełna bruzd niezaleczonych
z bagażem tak ciężkim że nie do udźwignięcia
wtem już przestaję
staje nagi
padam w ramiona
okryj mnie
przytul do sasanki i maku
i twego płaszcza co się ściele jak ocean kropli
w mym sercu
i wypalę się
wybuchnę
wykrzyknę
i rozbłysnę
zachwycę się
i zamilknę
bo jak kochać Miłość gdy się nie chce
dla niej zapalić
chcę płonąć
pragnę cię dotykać
wielbić
dać się przygarnąć przez ciebie Tobie
już idę
i zamilknę
zasnę
i już nie zapomnę
tylko spłonę