Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rufia

Użytkownicy
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Rufia

  1. Tekst był w Warsztacie, ale poradzono mi żebym go wkleiła tutaj, bo tam nikt już nie zagląda. Był mroźny dzień. No w końcu koniec lutego, więc nic nadzwyczajnego. Wróciłam do domu jak zwykle przed piętnastą, a ponieważ z przystanku mam ok trzy kilometry, więc zmarzłam jak diabli. Dobrze, że na stole był ciepły obiad. Mama (dobra kobieta) wychodzi przed piętnastą do pracy, więc się mijamy, ale zawsze pomyśli, żeby mi go odgrzać. I tym razem też nie było inaczej. Dzień jak każdy. Rano, przed domem, jak co dzień, spotkałam ciotecznego brata, Marcina. Krótka wymiana "Siema" i każde z nas poszło w swoją stronę. Ja oczywiście sprint na przystanek, trzydzięsci minut w ciepłym PKSie i 8 godzin w cieplutkim biurze. A o czternastej powrót do domu. Bieg na przystanek, pół godziny w autobusie i bieg do domu. Z tą tylko różnicą, że nikogo nie spotkałam. Mmmm.... jak dobrze było zjeść ciepły barszczyk. Od razu chciało się żyć. Na sjestę standardowo wybrałam swój pokój. Oczywiście spokoju długo nie miałam, bo juz po chwili nawiedził mnie młodszy brat No-Bo-On-Nie-Umie czegoś tam. Nic nowego. Tak więc zarzuciłam plany odsapnięcia przed własną nauką prawa rodzinnego i zabrałam się do pomocy przy geografii. Z salonu na dole dobiegały nas dźwięki telewizora. Tata jak zwykle przysnął oglądając jakiś mecz. Z tego skupienia geograficznego wyrwał nas dźwięk telefonu. Ja zostałam u siebie, a Paweł (brat mój zresztą) zbiegł na dół odebrać, żeby tata się nie obudził. Niestety to był telefon do niego, więc na nic nasze starania. Dzwoniła mama. Na nogi zerwał mnie zduszony okrzyk ojca: "Nasz Marcin!!! Jesteś pewna?!?! Już jadę!!" - i zerwał się z fotela. Ja tez się zerwałam i pobiegłam na dół, ledwo wyrabiając na stromych schodach. Tata blady jak ściana wybiegł z domu tak jak stał. Krzyk Pawła trochę go otrzeźwił: - Tato! Buty! Kluczyki! Wracaj! Faktycznie, wybiegł w swetrze, kapciach i bez kluczyków do samochodu. Wrócił blady jak ściana i zaczął się szybko ubierać. - Tato, co się stało? - zapytałam, choć w mojej głowie tłukła się myśl, że tak naprawdę nie chcę wiedzieć, bo to zapewne strasznego. Wyobraźnie podsuwała mi coraz to nowe obrazy, przy czym wypadek był najbardziej wyraźny. Ojciec spojrzał na nas, a po jego policzku popłynęła samotna łza... - Marcin... Marcin... - słowa więzły mu w gardle - Marcin się powiesił - powiedział łamiącym się głosem -Zostańcie w domu. Jadę po wujka. - dodał i wyszedł. .... Świat nagle runął, potrzaskał się jak porcelanowa laleczka, na drobniutkie kawałeczki. Zakręciło mi się w głowie, siadłam tam gdzie stałam. Nie mogłam myśleć, czuć, nie chciałam... Ale w mojej głowie tłukły się myśli: "To niemożliwe! Nie on! Nie sam! To nie możliwe..." I tak w kółko. W końcu coś we mnie pękło. Rozpłakałam się. I tylko jedno przechodziło mi przez gardło: "Dlaczego?" Chciało mi się krzyczeć i wyć. A najbardziej chciałam, żeby Marcin stanął tu, przede mną, żebym mogła strzelić mu w twarz i wykrzyczeć: "Coś Ty zrobił cholerny idioto!!!!". Łzy płynęły nieprzerwanym potokiem, brat siedział obok i też płakał. To było dla nas coś nie do pomyślenia. Akurat po Marcinie nikt by się tego nie spodziewał. Zawsze luzik, zero przejęcia sprawami doczesnym. Taki człowiek rasta, hippi i melanż w jednym. Zadzwoniłam do swojego narzeczonego, chciałam mu powiedzieć co się stało, ale jak usłyszałam jego głos, to słowa stanęły gdzieś w połowie drogi i znowu wybuchłam płaczem. Po dłuższej chwili wychlipałam mu w końcu, o co chodzi. Obiecał, że na pogrzeb przyjedzie, ale teraz nie może, bo ma egzaminy. Było mi przykro, ale rozumiałam, w końcu ten kurs był szansą dla nas obojga na lepsze życie. Lepsze życie… Jak głupio to teraz brzmiało… Tak marnie i małostkowo… …. Po godzinie ojciec przywiózł do domu ciotkę, a po trzech przyjechali z wujkiem z kostnicy. Musieli potwierdzić tożsamość zmarłego, bo cały czas łudziliśmy się nadzieją, że to może nie on. (Znalazł go w lesie spacerowicz, zawiadomił policję i pogotowie, a jako sanitariusz pojechał nasz sąsiad, więc od razu wiedział kim jest wisielec, a moja mama dowiedziała się jako pierwsza, bo pracuje w straży pożarnej). Jednak jak przyjechali z ojcem z tej kostnicy, to jeden rzut oka na wujka powiedział nam, że nie było pomyłki. Na śniegu, przy drzewie były tylko jego ślady. Nikt mu nie pomógł. Sam wszedł wysoko na drzewo i skoczył. Tak po prostu skoczył i … Do końca życia prześladować mnie będzie krzyk ciotki. Jej wycie i rozpacz. I to przeszywające powietrze łkanie przeplecione wciąż powracającym: „Coś Ty synku zrobił? Coś Ty nam zrobił?”. Wyszłam z domu. Nie mogłam tam zostać. Poszłam po mamę do pracy. Nikt z nas nie chciał być w tej chwili sam. Tego samego wieczora przywieźli z Olsztyna siostrę Marcina. Płacz, krzyk i wycie znowu się powtórzyły. Zresztą powtarzały się za każdym razem, gdy ktoś przychodził. I ciągle powracające pytanie: „Dlaczego?’ …. Minęło już pół roku. Tak szybko minął ten czas. Przyszło wiosna, lato, a mi się ciągle wydaje, że rano wyjdę do pracy i spotkam Marcina stojącego pod domem, palnego fajkę i znów usłyszę to niedbałe: „Siema Siostra”.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...