Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bezimienna Arha

Użytkownicy
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Bezimienna Arha

  1. Błądziła wśród ciemności nie potrafiąc odnaleźć snu. Nie potrafiąc przenieść się w inną rzeczywistość. Wszelki strach odsuwany przez tyle miesięcy powrócił wbijając przeraźliwie zimne igły w jej umysł i duszę. Ocknęła się z trudem. Była cała mokra od potu i szarpały nią dreszcze. Ale strach nie zniknął. Obok łóżka siedziała pielęgniarka. Gdy tylko zobaczyła, że już nie śpi wstała i wyszła. Po kilku minutach do jej pokoju wszedł lekarz. Starszy mężczyzna stał przy oknie i obserwował ją w ciszy. Mierzył ją wzrokiem. Zaglądał do karty pacjenta. W końcu przysunął sobie krzesło i usiadł w nogach łóżka. Z daleka od jej twarzy wykrzywionej w bolesnym grymasie. Patrzył jej cierpliwie w oczy, a ona jak tylko mogła unikała jego wzroku. To jej się nie podobało. Świdrował ją wzrokiem tak głęboko jakby potrafił zajrzeć do jej umysłu. Bała się rzeczy, których mógł się o niej dowiedzieć. Rzeczy, których sama o sobie nie wiedziała. Jak on mógł tak na nią patrzeć?! Jak śmie?! Myśli o niej jak o obłąkanej. Chorej psychicznie. Trawionej od środka przez chorobę umysłu. Ale co on może o niej wiedzieć?! Rósł w niej niepokój potęgowany przez uparte milczenie lekarza. Chciała, żeby zostawił ją w końcu w spokoju. Żeby oddał jej sny. Cisza panująca w pokoju coraz bardziej ją przytłaczała. Czuła narastający w niej gniew i nienawiść do gnębiącego ją mężczyzny. Najbardziej jednak dokuczał jej brak snów. Nie potrafiąc dłużej tego znieść odezwała się głosem pełnym tłamszonych w niej emocji: - Oddajcie moje sny. - Sny, mówisz. – powiedział powoli jakby każde wypowiadane prze niego słowo musiało byś starannie przemyślane. W innych okolicznościach uznałaby barwę jego głosu za przyjemną dla ucha. Ale teraz sondował ją. I nienawidziła go za to. – Jakie to były sny? - Oddajcie moje sny. Reszta mnie nie obchodzi. – odpowiedziała tylko i zamknęła oczy uznając wizytę za skończoną. Rozdrażniło ją to, że chce zamienić ich pierwszą rozmowę w przesłuchanie. - Cóż. Skoro to dla ciebie takie ważne postaram się coś z tym zrobić. Jednak pod jednym warunkiem. Postarasz się uspokoić tak by pasy przestały być potrzebne. Żadnego dybania na własne życie. Rozumiemy się? - Sny. Reszta mnie nie obchodzi. – odpowiedziała tylko i odwróciła twarz pokazując tym samym, że nie chce już dłużej ciągnąć rozmowy. - Nie możesz przespać całego życia. – powiedział stojąc w drzwiach i odszedł. Leżąc w łóżku. Przypięta pasami próbowała uchwycić się tej iskierki nadziei, którą dał jej lekarz. Nadziei na Sen. Pustka. Tylko tyle. Aż tyle w głębinach Niesnu. Gorączkowe rzucanie się z boku na bok. Niepełne, bo skrępowane wciąż pasami, ruchy. Jęki i fala rozpaczy. Przytłaczająca. Wkraczająca z Mroku. Stąpająca powoli lecz pewnie. Pochłaniająca wszelkie odłamki szczęścia. Łzy. Suche i bezdźwięczne. Spływające po skroniach w przetłuszczone włosy. Wciąż obecny. Gryzący w oczy zapach potu. Dzień i noc stapiające się w ciąg bezsennego przywarcia do rzeczywistości. I przeraźliwa samotność wśród pustych oczu Białych Ludzi. Gorzki bezruch. Spokojny, wyprany z wszelkich uczuć oddech. I niecodzienny brak strzykawki z lekami uspokajającymi. Ciało budzące się z odrętwienia. Już bez pasów. Ale w towarzystwie Białej Kobiety. Życie. Powracające. Uśmiechnięte. Życie czekające na Sen. Świat, w którym się obudziła był czarno-biały – za wyjątkiem nieba – i zdeformowany. Drzewa powyginane i jakby rozmyte z tykającymi zegarami w miejscu liści. Na niebie nie było ani Słońca ani Księżyca. Zamiast nich, niebo pokrywała fioletowa chmura pyłu, z której na ziemię spadały cyfry. Ogłuszające tik-tak dudniło w jej głowie. Z całych sił próbowała zatkać sobie uszy jednak bezskutecznie. Tykanie narastało, a wraz z nią bolesne dudnienie w czaszce. Wiła się i skręcała leżąc na ziemi. Bijąc się po głowie. Wbijała sobie paznokcie próbując wyrwać uszy. Próbowała przebić palcami bębenki. Aż w końcu cała zalana krwią uświadomiła sobie, że tykanie ustało. Z przerażeniem zrozumiała również, że to za sprawą zegarów. Wszystkie stanęły w tym samym miejscu. Godzina 3:00 widniało na każdym z nich. Prze głowę przemknęła jej myśl, że to coś znaczy. Że zaraz stanie się coś złego. I jakby na to wezwanie ziemia pod jej nogami zaczęła drżeć. Z nieba spadały odłamki fioletowej chmury, która po zetknięciu z gruntem zaczynała syczeć i wgryzać się w ziemię. Świat ginął na jej oczach. Gdy po raz ostatni spoglądała w umierające Niebo fioletowy odłamek zdusił w gardle jej krzyk. Czuła ból poparzonego i rozpuszczanego, pod wpływem żrących właściwości chmury, ciała. Próbowała wyczołgać się z pod niej. Zrzucić ją z siebie. Jednak nie miała już ramion. Jej ciało nie stanowiło już nic i niczego nie przypominało. Z jej krtani wydobył się dziki skowyt. A potem zapaliły się światła. Z przerażeniem sprawdzała pospiesznie czy wszystkie części jej ciała są na miejscu. Obok jej łóżka na krześle, stróżowała pielęgniarka, Biała Kobieta. Starała się teraz ją uspokoić głaszcząc po głowie. Ciepły ton jej głosu sprowadził w końcu dziewczynę do rzeczywistości. Uświadomiła sobie, że wszystko to co przed chwilą się zdarzyło było tylko snem. Snem. Jednak co sprawiło, że Sen ją skrzywdził? Jeszcze nigdy jej się to nie zdarzyło. Zmęczona opadła na poduszki. Starając się wymazać z wspomnień obraz pożeranego i rozpływającego się ciała. Dudnienie. Ciągłe. Nieprzerwane. Głośne. Walenie w drzwi pokoju. W ściany błogiej izolacji od ludzi. Obok łóżka brak Białej Kobiety. Za oknem światło szarego poranka. I mur przeciwległej ściany. I walenie do drzwi. Pustka. Samotność. Cisza. Trzy Siostry Śmierci. I Brat Lęk pochłaniający Światło.
  2. Wcale mnie z nim nie było w tą noc jasną w zaułku. To cień z cieniem zazdrośnie się pieścił. W zemście za zdmuchnięte świece.
  3. dałabym wieczność za jeden pocałunek - magię miłości.
  4. w tym jest wszystko. a tak niewiele słów. podoba się.
  5. chciałabym zetrzeć Twój smak z ust mych i utopić go w szklance wody wyrzucić Twój głos z mojej głowy i uszy burzą zatkać nadchodzą chmury i płaczą deszczem na ziemię po której już nigdy nie przejdziemy razem giń. umieraj w mojej głowie
  6. znam na tyle na ile wydaje mi się, że mogę znać. tak. nie dosłownie, a jednak wszystko oddaje. dziękuję za zachętę.
  7. bardzo mi miło. i masz chyba rację jeśli chodzi o 'erę'. przesadzone mocno. poprawię przy korekcie jeśli kiedyś 'to coś' skończę. dziękuję
  8. jestem i to wcale nie boli a może to nie ja? niekoniecznie szczęśliwa niekoniecznie nie niekoniecznie zagubiona niekoniecznie tak niekoniecznie samotna jednak sama to tylko zazdrość czysta szczerozłota z głodem zmieszana niepotrafię znieść smaku niekochania
  9. Byłeś w moim śnie. Pozbawiony twarzy stalowoszary cień. Połyskujący w rzeczywistości jedynie wspomnieniem. Oplatałeś mnie coraz mocniej, ale bez chrzęstu kości. Ciepłem obejmowałeś. I każda komórka chciała umrzeć w Tobie. Wtopiona. Stalowoszara. Połyskująca. Byłeś w moim śnie. Pamiętasz?
  10. wyłącznie wyobraźnia.
  11. Bo szczęście można odnaleźć jedynie w marzeniach i snach. Nagie ściany o niemożliwym do odgadnięcia w półmroku kolorze. Zakratowane okno z widokiem na przeciwległą ścianę. Prawie pusta komoda. Stalowa rama łóżka i obok niej taki sam, stalowy stolik. Porozrzucana po pokoju pościel. I szkło rozbitej szklanki. Tylko tyle. Aż tyle wymieszane ze smakiem krwi. Tabletki o różnych nazwach i kolorach popite wódką. Rozpaczliwy okrzyk matki. Karetka. Pogotowie. Płukanie żołądka. I głupie pytanie ‘Dlaczego?’. A teraz to. Pusty pokój za zamkniętymi drzwiami. Odgradzającymi od wszystkiego co ludzkie. Naiwność pielęgniarki zostawiającej na stoliku szklankę wody. I chwila Ich nieuwagi. Nieostrożności. A teraz to. Skórzane pasy pozbawiające człowieczeństwa. Ale zapewniające samotność. Błogi bezruch pozwalający na oderwanie się od ciała. Od wszystkiego co nieczyste, zastraszone. Od bólu, głodu i nienawiści. Od pragnienia autodestrukcji. I w końcu sen. Mogła być motylem lub liściem na wietrze. Potrafiła unosić się i upadać bezboleśnie. Każda jej myśl i pragnienie mogły zostać spełnione. Mogła być dzieckiem bawiącym się w piaskownicy. Nastolatką żyjącą od imprezy do imprezy. Dorosłą, pracującą kobietą. Babcią bawiącą wnuki. Mogła być mężczyzną. Striptizerką, zakonnicą, blondynką, szatynką, psem czy kamieniem. Była tym wszystkim pozostając sobą. Zachowując swoją świadomość i osobowość zamkniętą i zakodowaną gdzieś głęboko poza zasięgiem brudnych ludzkich łap. I tylko to dawało jej szczęście. Kiedyś, gdy nie wiedziała jeszcze jak to jest nieustannie żyć we śnie, uparcie szukała szczęścia. Marzyła o wielkiej miłości, karierze, podróżach. I mimo tych marzeń odsuwała swój świat na bok gdy tylko ktoś jej potrzebował. Potrafiła walczyć o swoje. Ale potrzebowała ludzi, których niestety odstraszał cudzy egoizm. Czuła jednak, że zostaje w tyle. Że życie idzie do przodu pozostawiając ją w ślepym zaułku. Coraz trudniej było jej się dostosować do innych. Coraz więcej kosztowały ją kontakty z innymi ludźmi. Miała kilku przyjaciół, którzy uparcie ciągnęli ją za sobą. Ale to nie było to. To nie było życie. Nie czuła, że żyje. Pewnej nocy, po bardzo ciężkim dniu, przyśniło jej się, że jest kwiatem. Białą lilią wolną od zmartwień. Od ludzkich uczuć trudnych do zinterpretowania. Żyła na powierzchni niewielkiego stawu. Słońce pieściło jej delikatnie płatki, a woda unosiła na swojej powierzchni. Była szczęśliwa gdyż jedyne jej pragnienie – aby zakwitnąć – spełniło się. Gdy obudziła się rano i wróciła do przykrej rzeczywistości nie mogła się skupić. Błądziła myślami wokół swojego snu. Chciała znaleźć się już w swoim łóżku i uciec od życia. Uciec w sen, który mógł ją zabrać wszędzie i sprawić, że była szczęśliwa. Ale życie wymagało od niej tego by była również świadoma. By była uczestnikiem życia wielu innych osób. Musiała jeść, pić, chodzić do toalety i znosić obecność innych. Nie dane jej było wciąż przebywać poza rzeczywistością. I wtedy zaczęła marzyć o wiecznym śnie, o śmierci. Mogłaby przez wieki wirować w otchłani snu, przemieszczając się miedzy jednym bytem a drugim. Będąc wszystkim, a gdy tego nie pragnęła – niczym. Nie musiałaby znosić dziwnych spojrzeń rówieśników. Uwag wiecznie niezadowolonej matki. Marzenia pozwalały jej być zawsze kochaną. Zawsze szczęśliwą i w centrum ludzkiej uwagi. Pobudka po dotknięciu zimnej igły. Dziwne uczucie towarzyszące rozprzestrzenianiu się nieznanego środka po ciele. Agresja i strach szamoczące się w skórzanych pasam. A potem apatyczny spokój opadającego na łóżko ciała. Basen. Mokra i szorstka gąbka myjąca jej ciało. Łyżka wpychająca jedzenie do ust, które i tak w końcu wypadało. W końcu kolejna igła i kroplówka. Cisza. I ciemność zniewolonego lekiem umysłu. Cichy szloch matki i ponury wzrok ojca po przebudzeniu z niesnu. Suche słowa odbijające się od ścian. Pozostawione bez odpowiedzi. Godzina patrzenia w sufit. I powrót wyczekiwanej samotności. Ale sen nie przychodził i nastała era paniki. Niepokój. Dreszcze. Nerwowe rozglądanie się po pokoju. Wciąż szybciej biegające oczy. Delikatne, a potem coraz bardziej natarczywe, próby wyswobodzenia się. W końcu krzyki i wyginanie ciała pod dziwnymi kątami. Odgłos butów szurających pod drzwiami gdy ktoś wkładał od zewnątrz klamkę by je otworzyć. Wystraszone oczy na twarzach pokrytych maskami powagi i profesjonalizmu. Szorstkie męskie ramiona przygważdżające ją do łóżka. I błysk igły w blasku jarzeniówki nim wbito ją w ciało.
  12. uczucia są niegramatyczne bez oporów stawiają pytające spojrzenia przecinki między pocałunkiem a dotykiem wykrzykniki w odwecie i kropki raniące odejściem
×
×
  • Dodaj nową pozycję...