Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Gośka Dąbrowska

Użytkownicy
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Gośka Dąbrowska

  1. ad Oxymoron No, to żeś mi przysunęła. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie. Z wyrazami szacunku, poważaniem, itp., itd.
  2. Nie męcz go. Na pewno wie, co ma zrobić. Na przykład na początku - może rozbić czymś ten ciąg: nie umiem,... nie umiem,... nie umiem... Do roboty.
  3. Dobre, ale jako szkic. Ja bym to jeszcze rozbudował, zagęściła atmosferę. Poza tym interesuje mnie: jaki atak miałeś? Może warto to sprecyzować, posiłkując się np. encyklopedią zdrowia ( hi, hi, hi )? Wrzucić kilka objawów nerwicy lękowej, histerycznej albo czego tam sobie życzysz. "Nie wiem dokąd mnie życie zaprowadzi. Jedno jest pewne, musze cierpliwie czekać na swoją kolej, no chyba , że się wreszcie przełamię i strzelę sobie samobója." Nie przełamuj się! Pozdrawiam
  4. Panowie! Tylko spokojnie. Piotrze, rozsyłasz zjadliwe komentarze - przyznam, że często nie bez racji, ale czasami trudno z nich wywnioskować, czy jesteś na TAK, czy na NIE. Czy to aprobata, czy może zjadliwa ironia. Czasem warto sprecyzować: zostawiamy,... albo do kosza! Co do mnie - nie, nigdy nie byłam w psychiatryku. Ale jeśli jeszcze trochę tu posiedzę i do tego " W tak pięknych okolicznościach przyrody " - to wszystko przede mną. Pozdrawiam
  5. Mężczyzna podniósł się z krzesła i spojrzał w stronę zamkniętych drzwi. Patrzył tak przez chwilę, po czym okrążył biurko, na którym leżały karty pacjentów i podszedł do wiszącego nad umywalką lustra. Zwilżył lekko dłonie i przygładził ciemne, lekko przerzedzone nad czołem włosy, uwypuklając w ten sposób lecące zakola. Przetarł chusteczką okulary w grubej, rogowej oprawie i starannie nałożył je na nos. Na koniec przywdział wełnianą, jednorzędową marynarkę, zapiął środkowy guziki i wygładził kołnierzyk. Wrócił do biurka, wyrównał leżący tam plik kart i ułożył je dokładnie w lewym rogu stołu zachowując z góry i z boku taki sam margines od krawędzi blatu. Następnie w prawym rogu ( w sposób analogiczny) umieścił bloczek z receptami i pieczątkę. Nie był pewien gdzie ma położyć długopis, ale ponieważ był praworęczny zdecydował, że najwygodniej będzie mieć go pod ręką. Ponownie podszedł do lustra, jeszcze raz przygładził włosy i dopasował okulary. W drodze do drzwi przypomniał sobie o poprawieniu marynarki. Być może jako lekarz powinien jeszcze - dla dopełnienia wizerunku - założyć biały fartuch, ale ten szczegół garderoby bardzo niepokoił niektórych pacjentów. To też dla zachowania równowagi emocjonalnej chorych, a może bardziej dla własnej wygody - kadra doktorska zrezygnowała tu z noszenia kitli. W końcu to nie był szpital zakaźny. Teraz wprawdzie, lekarz bardziej przypominał prowincjonalnego urzędnika niż... tak jest - psychiatrę - ale z dwojga złego lepsze to niż jakiś nadpobudzony... no co tu ukrywać - szaleniec. Szaleńcami zajmował się personel pomocniczy- pielęgniarki i sanitariusze. I tylko oni nosili przepisowe mundurki. Tak na wszelki wypadek - dla odróżnienia od pensjonariuszy. Tak, więc w drodze do wejścia przypomniał sobie o poprawieniu marynarki. Zatrzymał się przed drzwiami i przez chwilę zwlekał z ich otworzeniem. Dziś przyjmował pacjentów z zewnątrz, a wtedy nigdy nie wiadomo, kto może tam czekać. Jakiś czas temu na przykład, ledwo otworzył, a tu wpadło do środka trzech facetów. Każdy w czarnym uniformie z bronią w ręku, w hełmie na głowie i kominiarace naciągniętej na twarz. Dwóch wykręciło mu ręce do tyłu, rozpłaszczyło na biurku, wrzeszcząc niemiłosiernie: " Nie ruszaj się! Policja! ", trzeci celował w sam środek czoła. Potem wywlekli go z gabinetu i zgiętego w pół z rękami na plecach chcieli wyprowadzić z budynku. Na ten widok cały personel zaczął się kryć gdzie popadnie albo uciekać w popłochu. A oni prowadzili go tak przez korytarz... I gdyby nie bohaterska postawa siostry oddziałowej - która, zorientowawszy się, że to jakaś pomyłka, pobiegła za nimi krzycząc: " To pan doktor, to pan doktor!..." - nie wiadomo jakby się to skończyło?... Dopiero potem okazało się, że to jeden z pacjentów zadzwonił na policję i doniósł, że jakiś wariat zabarykadował się w gabinecie lekarskim z ładunkiem wybuchowym i grozi detonacją. Dowcipniś. Od tamtej pory, a minęło już pół roku, doktor zawsze zwlekał z otwieraniem drzwi. Był już po prostu trochę znużony swoją pracą. Gdy kończył studia (a nie było to aż tak dawno temu) myślał, że nawet, jeśli nie dokona wiekopomnego odkrycia i nie odmieni oblicza psychiatrii, to przynajmniej nie będzie miał szansy na to, aby do jego profesji wkradła się rutyna. W końcu to nie było takie zwyczajne zajęcie. Z czasem jednak wszystko powszednieje, to też i on zaczął odfajkowywać kolejne przypadki według powtarzającego się schematu: Napoleon - mania wielkości, Chrystus - kompleks mesjasza, Joanna D'arc - syndrom dziewicy. Człowiek pająk - anoreksja, człowiek nietoperz - delirium, człowiek witruwiański - ekshibicjonizm, człowiek słoń... Zaraz, zaraz, co to było z tym słoniem?... No nie ważne. W każdym bądź razie - same szablonowe odchylenia. Do tego jeszcze dzisiejszy dzień... " Będą wchodzić, wychodzić, otwierać, zamykać..." - myślał. Stał, więc przed drzwiami i zwlekał. W końcu jednak nacisnął klamkę... Wtedy do środka wpadło trzech facetów w czarnych uniformach z bronią w ręku... Lekarz potrząsną głową, żeby odgonić przykre wspomnienia. - Kto z państwa pierwszy? - zwrócił się do osób siedzących w poczekalni. Na te słowa podniósł się jakiś młody człowiek i przygarbiony poczłapał do gabinetu. - Proszę - doktor wskazł mu miejsce Młodzieniec usiadł i obserwował jak lekarz sadowi się za biurkiem naprzeciw niego. Po czym pacjent zwiesił głowę, wbijając wzrok w podłogę, ramiona podjechały mu do góry a dłonie złożył razem, mocno zaciskając palce. Poproszony o podanie nazwiska powiedział coś półgłosem, uniósł nieco oczy i przez chwilę obserwował jak doktor spośród innych wybiera jego kartę a potem pozostałe układa równiutko z lewej strony stołu. W końcu lekarz spojrzał na niego spod okularów. - Co dolega? - zapytał. Człowiek uciekł wzrokiem gdzieś w bok a jego głowa jeszcze bardziej zapadła się między ramionami. - Myślę, że zwariowałem - odpowiedział nie kryjąc przerażenia. - Rozumiem - stwierdził spokojnie doktor. - A z czego pan to wnosi? - Słyszałem kiedyś, że zdrowy organizm nie zastanawia się tylko funkcjonuje. A ja się zacząłem zastanawiać. - No tak. A czym to się przejawia? Lekarz cały czas spoglądał na pacjenta, uważnie obserwując każdy jego ruch. Wprawdzie żaden wariat nie uważa się za wariata a ten już w pierwszych słowach dopuszczał możliwość własnego szaleństwa, jednak w psychiatrii nigdy nic nie wiadomo na pewno. Jak dotąd doktor nie zaobserwował nic znacząco odbiegającego od normy. - No na przykład rano, zastanawiam się, jaki sens ma mycie? - mężczyzna odpowiedział na jego pytanie. - Jest podstawą higieny osobistej. - Tak, ale jaki to ma sens skoro nie przynosi żadnych trwałych efektów... Wieczorem znowu trzeba się umyć. I tak w nieskończoność. Przez całe życie. Od urodzenia, aż do śmierci... Co ja gadam, nawet po śmierci jeszcze człowieka umyją! Co za ironia losu. Mycie przeżyje każdego z nas. To potworne! Doktor odchylił się niepostrzeżenie do tyłu, aby zwiększyć dystans pomiędzy nim a pacjentem. Jego niezawodny nos zwęszył coś niepokojącego. Takie uogólnione uprzedzenie mogło być objawem zwykłej hydrofobii, ale niekoniecznie. - Czy pan pije? - Nie. " Niedobrze!"- pomyślał lekarz. Najwyraźniej osobnik odczuwał ukierunkowaną niechęć do wody a to mogły być pierwsze objawy wodowstrętu. Człowiek lada moment mógł się wściec. - Ma pan skurcze krtani? - Nie. Dlaczego? - Przecież pan nie pije. - Myślałem, że chodzi o alkohol. Doktor odetchnął. Na wszelki wypadek wolał jednak zachować bezpieczną odległość. Nie umyty pacjent z hydrofobią, czy bez, to zawsze jakieś zagrożenie epidemiologiczne. Tymczasem mężczyzna w dobrej wierze kontynuował swoje zwierzenia: - Po co to robić? Ostatecznie przecież, można się nie myć. Prawo tego nie zabrania - stwierdził nieco zaczepnie. - Dziś jednak pan się umył? - spytał lekarz z nadzieją w głosie. - Tak. - Dlaczego? - Bo inaczej bym śmierdział. - No cóż, nie pan pierwszy i nie ostatni. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się nad tym, co powiedział doktor. - Ma pan rację. W końcu cała natura śmierdzi tylko człowiek uparł się, że będzie pachnieć. Widać jesteśmy dla siebie nawzajem tak obrzydliwi, że bez chemicznych uzdatniaczy nie dalibyśmy rady wytrzymać nie tylko ze sobą, ale nawet obok siebie... A takie skunksy na przykład, mogą!- dodał - Wytrzymać z nami? - Nie, ze sobą. - Aha - stwierdził lekarz.- A czy w pana rodzinie zdarzały się podobne przypadki? - Że ktoś się zaczął zastanawiać? - Nie, że się nie mył. - Nie przypominam sobie. - Czyli jeszcze kłopoty z pamięcią? - podchwycił doktor - Nie. Lekarz znowu spojrzał spod okularów, a potem zaczął wypełnić kartę. W rubryce rozpoznanie wpisał: hydrofobia w początkowym stadium o podłożu nie endogennym, nie stwierdzono zakażenia wścieklizną, pacjent zakwalifikowany do terapii. Zaordynowane leczenie: bicze szkockie - po czym wręczył człowiekowi stosowne skierowanie. - Proszę poprosić następną osobę. Wtedy do gabinetu wpadło trzech facetów w czarnych uniformach z bronią... - Słucham panią, co się dzieje? Młoda kobieta była roztrzęsiona. Usiadła na krześle, założyła nogę na nogę i co jakiś czas podrygiwała nią niecierpliwie. - Panie doktorze ja już sama nie wiem, co się dzieje?... Ja po prostu... już nic nie wiem. - Ale coś panią skłoniło, żeby tu przyjść. - Bo ja już po prostu nie wytrzymuję! Lekarz spojrzał na jej nogi: " Rzeczywiście!" A potem, na widok tych nóg pomyślał coś jeszcze... - I jak pani sobie z tym radzi? - spytał, odchrząkując dyskretnie - No, problem w tym, że sobie nie radzę!... Po prostu coraz częściej mam ochotę,... mam ochotę... Olać to wszystko! " Złoty deszcz..."- tak jakoś, ni z tego, ni z owego przeleciało mu przez głowę, ale zaraz skarcił się w myślach za brak profesjonalizmu. " Wszystko przez tego starego zbereźnika Freuda" - usprawiedliwił się sam przed sobą. - A co panią przed tym powstrzymuje? Teraz nogi kobiety podrygiwały bezustannie, zaczęła się też niespokojnie kręcić na krześle. " Wiercipięta " - ocenił. I zaraz pojawiło się kolejne natrętne skojarzenie: " Ciekawe czy wszędzie się tak wierci? " I gdy ona zaczęła przedstawiać swoje obiekcje, on poczuł jak oblewa go fala gorąca. - A jak pan doktor to sobie wyobraża?!... Tak po prostu, olać i już? Nawet pan nie wie jak bardzo bym chciała, ale co potem?! To nie takie proste! " Dlaczego? Wystarczy zdjąć majtki i lu...!" - Co by na to ludzie powiedzieli? - Nimi bym się nie przejmował - stwierdził na głos. - Co innego Straż Miejska, może wlepić mandat. - Słucham? - spytała zdziwiona Doktor zreflektował się, odkaszlnął zmieszany i powiedział: - Czyli nie radzi sobie pani z napięciem? - Tak, to ciśnienie, to bezustanne parcie jest nie do wytrzymania! A najgorsze w tym wszystkim jest to, że niewiele mogę zrobić! A przecież się staram. - Coś jednak pani robi? - No tak, ale co to jest? Kropla w morzu potrzeb. Lekarz pokiwał ze zrozumieniem głową, westchnął... Ale to niestety nie jego specjalizacja. I wypisał skierowanie do urologa. Wstępne rozpoznanie: infekcja dróg moczowych z bolesnym parciem na cewkę i skąpomoczem. Wręczył je kobiecie, po czym zabrał się do porządkowania kart, poprawił bloczek z receptami, pieczątkę... Gdy zauważył, że kobieta w dalszym ciągu tkwi na swoim miejscu, jakby jeszcze na coś czekała, nie przerywając czynności powiedział: - To wszystko. Niech pani poprosi następną osobę. Zanim wyszła zamknął oczy... ale wtedy i tak do środka wpadło trzech facetów... - Dzień dobry. Usłyszał głos pacjenta, więc odważył się spojrzeć. - Dzień dobry. Proszę niech pan siada. - Dziękuję - mężczyzna przysiadł niepewnie na skraju krzesła, rozejrzał się trochę niespokojnie po gabinecie, spojrzał na drzwi, okno... Nie uszło to uwagi lekarza. - W czym mogę pomóc? - Panie doktorze - zaczął lekko zakłopotany. - Mam taki problem... Wszystko ostatnio zaczęło mnie jakoś przytłaczać, gnieść... czuję się jakiś taki... osaczony. Lekarz spojrzał do karty w rubrykę " wiek" i pomyślał: " Najwyższa pora." A potem spytał: - Bóle w klatce piersiowej? - Tak. - Zimne poty, zawroty głowy? - Też. Doktor pokiwał głową i zaczął wypisywać skierowanie do kardiologa... - Ale konsultowałem się w tej sprawie. To z pewnością nie serce - oświadczył mężczyzna. - Zostałem skierowany tutaj. Lekarz przestał pisać i odłożył długopis. - Co w związku z tym? - Chciałbym znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji - A co pana najbardziej niepokoi? - doktor zbystrzał. Coś zaczął podejrzewać, ale chciał się jeszcze upewnić. Zdecydował, że należy bardziej wnikliwie przyjrzeć się postawie osobnika uwzględniając zarówno objawy somatyczne jak i warunki zewnętrze, w jakich znajdował się w chwili obecnej: człowiek od czasu do czasu błądził gdzieś wzrokiem, raz spuszczając oczy, to znowu rzucając ukradkowe spojrzenia to tu, to tam... Ewidentnie był zaniepokojony a, że pomieszczenie nie było zbyt przestronne,... więc wszystko wskazywałoby na klaustrofobię - Obawiam się, że nie znajdę tego wyjścia - przyznał się mężczyzna. " Bingo! "- ucieszył się lekarz. - Ale to nie wszystko. Czasami czuję się tak przytłoczony, że nawet nie chce mi się ruszać z domu. Kiedyś zastanawiałem się w czym wyjść, a teraz, czy w ogóle wychodzić... " To ciekawe! Czyżby konglomerat? " - ...zakładając buty, myślałem: dokąd w nich dojdę? A teraz to nawet i z tym mam trudności - ciągnął człowiek - Cisną - stwierdził lekarz. - Co? - Buty. - Być może... Tak jak wszystko - I co, w ogóle nie wychodzi pan z domu? - Coraz rzadziej. - W takim razie, proponuję obciąć paznokcie i usunąć nagniotki - skwitował lekarz. Sięgnął po długopis i zapisał w karcie: fobia dwubiegunowa, występują zarówno zaburzenia klaustrofobiczne jak i agorafobia. Wskazania: terapia behawioralno-poznawcza i pedikiur. Po czym skreślił coś na karteczce, przystawił pieczątkę i podał świstek pacjentowi. Człowiek zerknął zdziwiony i przeczytał: " Wyjazd na bezkresne równiny w przyczepie campingowej... Wcześniej - wizyta w poradni przeciwgrzybiczej." - Do widzenia - pożegnał go doktor. - Tylko błagam... - zawołał poprawiając leżące na biurku karty - niech pan ostrożnie otwiera drzwi... Gdy trzech facetów w czarnych uniformach zniknęło, zobaczył jednego w jeansowej kurtce. Stał w wejściu a z poczekalni dobiegały odgłosy jakiegoś zamieszania. Człowiek czekał jakby nie do końca przekonany czy ma wejść, czy zrezygnować? - Proszę zamknąć - poprosił doktor. - Strasznie tam gwarno. Mężczyzna wszedł. - Słucham, co dolega? - Wszystko - wzruszyła ramionami. - A co najbardziej? - Ludzie. - Ktoś pana skrzywdził? - Nie. Ale gapią się. - I co w związku z tym? - lekarz drążył temat. - Gapią się i oceniają. Porównują... - Porównują? Co? - Wszystko. Chcą się upewnić, że są kimś lepszym. - Aha. A jak pan się z tym czuje? - Jakby gołąb nasrał mi na głowę. " Co racja, to racja - pomyślał doktor. - Ptasie guano we włosach to nie powód do dumy. Poza tym można też mieć coś na zębach, ropny pryszcz w widocznym miejscu, odstający kosmyk, tani samochód... Bardzo przykre." - A pan uważa się za gorszego?- spytał - To nie ma znaczenia, co ja uważam. Istotne jest, co sądzi większość. - I nie ma pani na to żadnego wpływu? - Taki sam jak mucha złapana w sieć pająka? Im bardziej chce się z niej wyzwolić, tym mocniej wikła się w splotach i traci siły... Po co to wszystko skoro jej los jest już przesądzony. I tak zostanie pożarta. - A pan boi się pająków - stwierdził odrobinę rozczarowany lekarz i już wpisywał rozpoznanie: arachnofobia. " Pospolite zjawisko - myślał - zwłaszcza w przypadku kobiet...- zerknął na pacjenta. - Ale to jest mężczyzna... Wszystko jedno. Nie ma się absolutnie czym przejmować jeśli ma się na dezynsekcję. Przy okazji można się też pozbyć karaluchów, mrówek faraona i innych stawonogów... Grunt to profilaktyka." Zaczął szykować skierowanie do zakładu dezynsekcji, ale wtedy usłyszał odpowiedź: - Nie, nie boję się pająków. Nie jestem przecież muchą Lekarz odchrząknął zbity nieco z tropu tą odpowiedzią. " Ciekawe - zastanowił się - wie, że nie jest muchą i nie boi się pająków... Zaraz, zaraz... Chyba jakiś czas temu zdarzył się zupełnie niepodobny przypadek. Tylko, co to było?... Ach tak! Człowiek słoń! Właśnie! Nie bał się myszy, a był słoniem?... Nie, chyba na odwrót: bał się myszy, ale nie był słoniem, potem dalej bał się myszy, ale już był słoniem, w końcu przestał bać się myszy, ale dalej był słoniem... A teraz trzeba zrobić tak, żeby przestał być słoniem i dalej nie bał się myszy. A swoją drogą, co to za idiotyzmy z tymi słoniami?! Że niby boją się myszy, bo one wchodzą im do trąby?!...Też!.." I wtedy coś mu zaświtało: " Elephantum ex musca facere... " - Wiem! - oświadczył nagle doktor - Pan jest słoniem! - Słucham?! - Ale niech się pan nie boi, tu nie ma myszy! - Wcale się nie boję jakiś głupich myszy! Lekarz szybko zmiął poprzednie skierowanie i wypisał kolejne, tym razem do zakładu deratyzacji i wręczył je pacjentowi. - To na wszelki wypadek. - Co to jest?...To są jakieś kpiny?! - spytał zaskoczony mężczyzna. - Tylko spokojnie - zaczął powoli lekarz - Ja wiem, że pan już się nie boi. Ja tylko chcę panu pomóc. Proszę mi zaufać. - Ja miałbym panu zaufać?! Po tym, co tu zobaczyłem? Chyba pan żartuje! I ruszył do wyjścia. Spostrzegłszy to, lekarz zamachał w desperackim geście rękami i zawołał: - Błagam pana, niech pan tylko nie otwiera drzwi! Człowiek odwrócił się w jego stronę i zmierzył pytającym spojrzeniem. - Jeśli pan otworzy, zaraz wpadnie tu trzech uzbrojonych policjantów, obezwładnią mnie i przystawią broń do głowy... O, tu - lekarz wskazał palcem środek czoła. Pacjent obserwował go i tyko potakiwał ze zrozumieniem głową, ale jego myśli zaprzątało zupełnie, co innego - jak niepostrzeżenie wymknąć się z gabinetu? " Trzeba by jakoś odwrócić jego uwagę, uśpić czujność..."- kombinował. - Niech pan się nie martwi - powiedział w końcu - Gwarantuję panu, że nikt tutaj nie wpadnie. Może mi pan zaufać. Ale ja niestety muszę już iść... - Obiecanki cacanki - odpowiedział doktor. Wtedy usłyszeli pukanie. - Panie doktorze?! - dobiegł ich głos siostry oddziałowej - Proszę otworzyć! Pacjent odetchnął z ulgą i już wyciągał rękę w stronę drzwi, ale wtedy lekarz poderwał się zza biurka - Niech pan tego nie robi! - zawołał - Ona jest z nimi w zmowie! I gdy już chciał biec zabarykadować wejście, zobaczył jak klamka opada w dół... Wtedy do gabinetu wpadło trzech facetów w białych uniformach ze strzykawką i bez kominiarek...
  6. Bardzo fajne! Po doszlifowaniu formy mogłoby być jeszcze lepsze. Jeśli chodzi o treść - np. nocnik, przerobiłabym na żeliwny - jest cięższy! Pozdrawiam PS Coś w tym stylu bardzo chętnie bym jeszcze przeczytała.
  7. Dobra, czepiam się drobiazgów. Sorry! W końcu to Twoje opowiadanie. Licentia Poetica. Ogólnie bardzo mi się podobało. Pozdrawiam.
  8. To pewnie zabrzmi dziwnie, ale jeszcze nie przeczytałam tego opowiadani. Zrobię to jutro, bo dzis już zwyczajnie - padam z nóg. Natomiast piszę do Ciebie z prośbą, żebyś zajrzała do " Amsterdamu " - zostawiłam Ci tam, moim zdaniem, dość istotny komenatrz, dotyczący zakończenia opowiadania. Dziękuję też za opinię o moim opowiadanku. Jutro tu zajrzę i może wtedy coś napiszę. Pozdrawiam serdecznie.
  9. Bardzo podobało mi się Twoje opowiadanie. Jest stylowe i dlatego właśnie chciałabym zwrócić Twoją uwagę na kilka drobnych usterek. Trochę nie pasowało mi określenie: zasyfiały. Użyłabym raczej jakiegoś synonim bardziej odpowiedniego do wymowy całości np.: obmierzły, obskurny, lichy, nędzny itp. Również: " Standardowo wsunęła je sobie w stanik." Moim zdaniem lepiej brzmiałoby: zwyczajowo. Akurat to rzuciło mi się w oczy. Tyle na temat formy. Teraz będzie o treści: "Sztalugi stały wiernie u jej boku, dzierżąc rozciągnięte przed laty, wciąż jeszcze nie zagruntowane płótno, któremu najprawdopodobniej nigdy już nie będzie dane poczuć werniksu." 1/ Sztalugi nie mogą dzierżyc płótna, natomiast mogą dzierżyć blejtram. 2/ Blejtram, to krosna, na które naciaga się ( nie rozciąga !) płótno. 3/ Nie zgruntowane płótno nigdy nie poczuje werniksu, bo żeby w ogóle coś na nim namalować trzeba je najpierw zagruntować. A wernikis nie służy do gruntowania. Werniks jest warstwą końcową, zabezpieczającą powłokę malarską gotowego już obrazu. No, wystarczy tych szczegółów technicznych. Myślę jednak, że powinnaś to zmienić, bo merytorycznie jest do kitu. Wierz mi, bo tak się akurat składa, że się na tym po prostu znam. Pozdrawiam serdecznie. Będę czytać.
  10. Piotrze Dziękuję Ci za komentarz - tym bardziej, że miałam dziś wyjatkowo podły nastrój. Coś w stylu: " Zabierają ci osiem godzin z życia i płacą marne pieniądze." Ja to nazywam - godziny wycięte z życiorysu - i wywalone na śmietnik. Nie do odzyskania. Dzięki. Oxymoron Tobie też dziekuję. 3+ - to i tak nieźle. Chciałabym jednak coś wyjaśnić - czy każde pisanie ( z rozmysłem nie używam słowa literatura) musi być ciężkie, trudne i nieprzyjemne? Zaangażowane, pogłębione albo wręcz odwrotnie - z założenia autsajderskie? Jeśli szukasz czegoś takiego - to już wiesz, że u mnie tego nie znajdziesz. Jesteśmy biegunowo odmienne. Ja najlepiej odnajduję się w satyrze, grotesce... itp. I prawdopodobnie takie tekściki będę tu publikować. Jeśli będę? Pozdrawiam serdecznie i dziękuję.
  11. Przeczytałam Twoje opowiadanie i zastanawiam się o czym ono jest? O baraku komunikacji między ludźmi? O beznadziejności szarej egzystencji? To chyba trochę mało, jak na tak pojemne tematy? Może planujesz ciąg dalszy, bo to wygląda raczej na jakiś szkic. Poza tym, nie rozumiem, czy piszesz o uczennicach, czy o dorosłych kobietach... Wypadałoby trochę bliżej określić bohaterki. Ale nie będę się już mądrzyć, bo sama dopiero, co opublikowałam na forum opowiadanko i pewnie też mi się oberwie. Pozdrawiam i życzę powodzenia.
  12. - Tak słucham?... Nie, nie chcę... A czy to ma jakieś znaczenie, dlaczego nie? Po prostu: nie i już... Dobrze. W takim razie: nie chcę, bo jestem wyjątkowo nieuprzejmym, złośliwym i wrednym babskiem! Odłożyłam słuchawkę. Po chwili jednak, telefon dzwonił kolejny raz, nawet już nie liczyłam, który dzisiejszego dnia. Wzruszyłam tylko ramionami. " Nie odbieram." Zaczynało się najczęściej popołudniem i trwało nawet do wieczora. Telefonowali różni, sama już nie wiedziałam jak ich nazwać... Na usta cisnęły mi się wyłącznie niecenzuralne słowa. Tym razem zdecydowałam, że zignoruję natrętów. Niech sobie dzwonią, jak nie mają nic lepszego do roboty. Po kilkunastu sekundach sygnał ucichł. Wczoraj było dokładnie tak samo. Najpierw musiałam tłumaczyć, że nie mam zamiaru wykupywać udziału w willi na Majorce, żeby w zamian za to mieć prawo do spędzania tam wakacji. Potem, że nie jestem zainteresowana prezentacją absolutnie niezwykłych i niezastąpionych w każdym gospodarstwie domowym, cudownych naczyń kuchennych. Nie chciałam też skorzystać z darmowej degustacji win połączonej z możliwością ich zakupu... Chwila spokoju i znowu ktoś dobijał się do mojej linii telefonicznej. - Tak, słucham? W odpowiedzi usłyszałam dźwięczny, dziewczęcy głosik. - Dzień dobry - przywitała się bardzo grzecznie młoda osóbka. - Dzwonię z Instytutu Badania Rynku, przeprowadzamy ankietę konsumencką w grupie wiekowej pomiędzy osiemnastym a sześćdziesiątym piątym rokiem życia, wśród osób zatrudnionych albo gdzie przynajmniej jeden członek gospodarstwa domowego ma pracę, ankieta jest anonimowa, potrwa kilka minut, czy pani mieści się w tym przedziale wiekowym a jeśli tak, czy zechce pani wziąć udział? - wyrecytowała prawie na jednym wydechu. No trudno było się nie zmieścić. A swoją drogą, zawsze, przy takich okazjach, zaczynało mnie nurtować pewne pytanie: co się dzieje z ludźmi, którzy przekroczyli tę magiczną cezurę wiekową? "Przecież również i mnie może się to kiedyś przytrafić! Wolałabym, więc wiedzieć zawczasu, czy warto czekać, żeby przekonać się osobiście, bo to trochę niepokojące, że wszystko do sześćdziesiątki piątki - a potem, co?!..." Oczywiście nie podzieliłam się moimi spostrzeżeniami z ankieterką, bo sądząc po jej głosie tego typu refleksje były jej jeszcze obce. Natomiast nie omieszkałam wytknąć jej pewnej nieścisłości. - Proszę Pani - zaczęłam bardzo uprzejmie - po pierwsze: ankieta nie jest anonimowa, bo skoro dzwoni Pani do mnie do domu, to jak może być anonimowa? - Ale w ankiecie nie ujawniamy danych respondentów. Dobrze niech jej będzie, że nie ujawniają. Ale miałam coś jeszcze w zanadrzu. - Po drugie: owszem, wezmę w niej udział, ale najpierw podam pani numer mojego konta bankowego. - Nie, nie musi pani. Nie ma takiego wymogu. - Podam pani numer mojego konta bankowego - kontynuowałam niewzruszona - na które przekażą państwo honorarium za mój udział w badaniu. - Ale, to badanie jest bezpłatne - stwierdziła naiwnie - A ile płaci państwu firma na zlecenie, której przeprowadzają państwo tę ankietę? W odpowiedzi usłyszałam tylko trzask odkładanej słuchawki. " Utleniła się jak włosy po perhydrolu - roześmiałam się w duchu i pomyślałam, że ją akurat mam chyba z głowy na dłuższy czas." Telefon jednak nie dawał za wygraną. Kolejna zadzwoniła agentka firmy ubezpieczeniowej oferując mi wyjątkowo korzystną polisę, na niezwykle atrakcyjnych warunkach. - Nie ma sprawy - odpowiedziałam bez namysłu - Z jednym zastrzeżeniem. - Oczywiście, jesteśmy zawsze do dyspozycji klienta. - Podpiszę umowę, ale w zamian pani podzieli się ze mną swoją prowizją. Fifty fifty. Na chwilę odebrało jej mowę - pewnie pomyślała, że zwariowałam. W końcu odpowiedziała z lekkim zakłopotaniem w głosem: - Nie przewidujemy tego typu procedur. - To błąd. Taki brak elastyczności w pani zawodzie? W takim razie sama pani rozumie, że skorzystam z usług konkurencji. I odłożyłam słuchawkę. Potem była przedstawicielka firmy telekomunikacyjnej, która najwyraźniej poczuła się osobiście dotknięta moją odmową i stwierdziła bez żadnych ogródek, że ja muszę być jakaś głupia, skoro nie chcę płacić taniej za telefon. Na co ja odpowiedziałam jej, że jest mi bardzo przykro - zarówno ze względu na nią, jak i na innych - że ludzie są dziś zmuszeni do wykonywania tak beznadziejnej pracy. W związku z tym życzę jej, żeby znalazła sobie w najbliższej przyszłości coś bardziej sensownego, ale teraz szkoda, żeby marnowała swój czas, bo na mnie nic nie zarobi. A, i żeby przekazała to swoim koleżankom, które regularnie nachodzą mnie w domu. Następny telefon był od pani z Instytutu Hydrologii z propozycją przeprowadzenia w moim mieszkaniu darmowego badani wody. - A filtry też potem państwo montują za darmo? - Ale my... - Bo widzi pani, muszę się do czegoś przyznać: zalegam z opłatami i akurat tak się składa, że odcięto mi wodę. Interweniowałam już wprawdzie w Stacji Sanitarno - Epidemiologicznej, bo wie pani czym może się skończyć taki brak wody? Świerzb, parch, liszaj, egzema a nawet tyfus plamisty... to nie są żart. Ale wie pani ile takie sprawy się ciągną. A taki filtr mogłabym odsprzedać i zapłacić zaległości. W sumie to mogliby go państwo nawet nie montować... Kolejny był przedstawiciel funduszu emerytalnego ( to pewnie na wypadek gdybym chciała się dowiedzieć jak to jest po sześćdziesiątce piątce), któremu obiecałam, że skorzystam z jego propozycji pod warunkiem, że załatwi mi lepszą pracę, bo wtedy uzyskają ode mnie wyższą składkę i wszyscy będziemy zadowoleni. Po nim, kobieta oferująca wydawnictwa multimedialne, do nauki języków obcych. - Niech mi Pani wierzy za niewygórowaną cenę otrzyma Pani słownik, podręcznik i zestaw płyt CD. Wspaniała jakość, wspaniały dźwięk... - Zajefaje niezła ściema a za ile to sie ma? - Przepraszam, nie rozumiem... - Ja też nie, ale fajnie brzmi. Zadzwoniła też jakaś, najwyraźniej oszczędna, firma, bo cała oferta została odtworzona przez automat. Wprawdzie nie musiałam w związku z tym strzępić języka na tłumaczenie, że czegoś nie chcę kupić, ale nagranie było długie i zablokowało mój telefon na jakieś dziesięć minut. Szczęście, że w tym czasie nie wybuchł u mnie pożar, nie próbowali się włamać złodzieje i, że nie dostałam ataku serca. Pomyślałam jednak, że to jest jakieś wyjście. Może już czas się ucywilizować i kupić sobie telefon z automatyczną sekretarką. Dzisiejszy dzień utwierdził mnie w tym przekonaniu, bo aparat nie umilkł na długo. Wkrótce natrętny sygnał dzwonka znowu brzęczał mi w uszach. W końcu nie wytrzymałam. - Słucham, o co chodzi tym razem? - Dzień dobry - powitał mnie nieco speszony - zapewne moim obcesowym wstępem - głos. - Chciałabym zaproponować Pani prenumeratę nowego periodyku... " O, periodyk - pomyślałam. - Znaczy będzie kulturalnie i na poziomie " - ... z branży kosmetologicznej. Razem z prenumeratą otrzyma pani katalog naszych produktów i prawo do nabywania ich na preferencyjnych warunkach a zaznaczę, że naszych kosmetyków nie można kupić w sklepach. - A ile woluminów liczy sobie państwa periodyk? - Dwanaście - A te preferencyjne warunki, na czym polegają? - Jako prenumeratorka, raz w miesiącu będzie pani miała prawo do zakupienia polecanego w numerze kosmetyku z rabatem. " Hm?!" Byłam już zmęczona i żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy. Przez chwilę myślałam nawet, żeby załatwić ją tak, jak wczoraj panią z Instytutu Hydrologii: liszaje, egzemy i te sprawy, ale to byłoby pójście na łatwiznę, poza tym nie lubię się powtarzać. Niech szare komóry buzują... - Ding, dong! Z kłopoty wybawił mnie dzwonek do drzwi. - Przepraszam panią, ale ktoś właśnie do mnie przyszedł. Muszę otworzyć. Niech pani zadzwoni później a ja się zastanowię. - zakończyłam dyskusję. " Nie! - myślałam w drodze do wejścia - chyba jednak załatwię ją liszajami. A co tam! Lepsze jest wrogiem dobrego." Otworzyłam. Przede mną stał jakiś smętny człowieczek w maturalnym garniturki i z plecaczkiem przewieszonym przez ramię. Wydał mi się znajomy. - Proszę panią - zaczął. - Mam taką serdeczną prośbę. Przyjechałem dziś rano pociągiem w sprawie pracy... Teraz sobie przypomniałam - wczoraj zaczepiał przechodniów na ulicy. Dokładnie z takim samym tekstem -...ale okradziono mnie na dworcu i nie mam jak wrócić do domu. Czy mogłaby mnie pani wspomóc? Zbieram na bilet. - A ile panu brakuje? - Ile będzie pani uprzejma. - Rozumiem, że pracy pan nie dostał? - Nie. Proszę panią... - machnął tylko ręką. - Dobrze, w takim razie dam panu dwie dychy... - Dziękuję! - przerwał mi - Serdecznie dziękuję! -... ale w zamian umyje mi pan okna. Facet najpierw zgłupiał. Potem udał pośpiech, spoglądając nerwowo na zegarek: - Przepraszam, ale... za godzinę mam pociąg... muszę już iść. I poszedł. - Dryń, dryń!... " O! To pewnie znowu dzwoni ta od periodyku - pomyślałam. - No liszaje, do dzieła!" - Tak, słucham? - Dzień dobry. Proszę pani, nasza firma przeprowadza badania konsumenckie. Chciałabym zaprosić panią na jedno z nich. Płacimy za udział. Czy byłaby pani zainteresowana? " No nareszcie coś do rzeczy - ucieszyłam się." - Oczywiście - W związku z tym poproszę panią o odpowiedź na klika pytań z kwestionariusza kwalifikacyjnego: czy pani używa pasty do zębów? - Zęby jeszcze mam, więc używam. - No tak, oczywiście. A jakiej pasty najczęściej pani używa? - A jakiej powinnam używać? - No tak, oczywiście. Czy ma pani dzieci? - Nie. - No tak... Na pewno?! - Wie pani, gdybym była mężczyzną, to rzeczywiście mogłabym nie mieć, co do tego pewności. - No tak, Niestety w takim razie nie spełnia pani kryteriów... - ?! Do tej pory nie wiedziałam, że posiadanie dzieci bądź ich brak może mieć jakiś związek z pastą do zębów. Może warto poinformować o tym wszystkie kliniki zajmujące się leczeniem bezpłodności! Pytanie tylko: co jest wtórne, a co pierwotne? Czy ktoś, kto nie ma dzieci po prostu w pewnym momencie swojego życia przestaje myć zęby? Czy może - nie ma dzieci bo nie myje zębów. Taki antykoncepcyjny inhalator. Odbierając kolejny telefon pomyślałam, że nieuchronnie nadchodzą czasy, kiedy z nas wszystkich zrobią akwizytorów albo ankieterów. - Słucham? - Ziutek?! No cześć stary! Co tam u ciebie słychać? - Jakoś leci, pomalutku... Ale to niestety pomyłka - O przepraszam bardzo. - Ależ nie ma za co. " Szkoda, jak już jakiś normalny człowiek, to niestety nie ten numer. Ale czy ja mam głos podobny do Ziutka?" Zdecydowałam, że nie ma na co czekać, bo do reszty zachrypnę. Spojrzałam na zegarek: " Jeszcze zdążę!". Już miałam wychodzić, ale znowu zadźwięczał dzwonek. - Uwaga! - poinformował mnie głos z nagrania - Bardzo ważna wiadomość o wygranej! Z przyjemnością zawiadamiamy, że jesteś laureatem naszej loterii! Aby dowiedzieć się o wysokości wygranej skontaktuj się z nami pod numerem: zero siedemdziesiąt, zero... "Oni nawet łysemu sprzedaliby szampon do włosów i przeprowadzili ankietę z niemową. Koniec z tym! " I pobiegłam, czym prędzej do miasta zaopatrzyć się w odpowiedni telefon. Z sekretarką. W sklepie. Z półki. Osobiście. Kilka dni później znalazłam w skrzynce pocztowej stos ulotek i jedną większa przesyłkę. Reklamówki zaraz wyrzuciłam do śmietnika. W domu otworzyłam pakunek... - Co to jest?! Już sięgałam po słuchawkę, żeby zadzwonić do nadawcy i wyjaśnić sprawę, ale nie zdążyłam. Ktoś mnie uprzedził. Odebrałam telefon. - Dzień dobry. Chciałabym zaproponować Pani prenumeratę nowego periodyku... - Tak wiem. Z branży kosmetologicznej. Proszę pani, słyszała pani o liszajach... Niestety nie poszło mi tak łatwo jak się spodziewałam, bo oczywiście okazało się, że ich kosmetyki są niepowtarzalne, wyjątkowe i absolutnie rewelacyjne. Przebadane dermatologicznie, hypoalergicze, homeopatyczne... Dopiero wzmianka o odszkodowaniu na wypadek wystąpienia odczynów alergicznych załatwiła sprawę. Teraz mogłam wreszcie zająć się wyjaśnieniem kwestii przesyłki. Wybrałam numer widniejący na fakturze pod adresem nadawcy. Po krótkiej chwili oczekiwania zgłosiła się centrala: " Witamy w Telemarket Shise. W trosce o najwyższą jakość świadczonych usług informujemy, że wszystkie rozmowy są nagrywane. Jeśli nie wyrażasz zgody na nagranie, rozłącz się... Witamy w punkcie obsługi klienta. Jeśli chcesz się połączyć z działem sprzedaży - wybierz jeden, z konsultantem - wybierz dwa... z działem reklamacji - wybierz dziewięć. Aby powrócić..." - Dział reklamacji, słucham, w czym mogę pomóc? - Dzień dobry. Proszę Pani właśnie odebrałam przesyłkę od państwa, której wcale nie zamawiałam. - Proszę podać kod zamówienia. - Ale nie było żadnego zamówienia! - Skoro Pani otrzymała przesyłkę... Podałam jej ten kod. Przez chwilę słuchałam jak wstukuje kolejne cyfry na klawiaturze komputera - Proszę Pani wszystko się zgadza. Zamówienie zostało złożone. - To ciekawe. W takim razie może mi Pani jeszcze powie, kto złożył to zamówienie? - Oczywiście. Pani sekretarka i z nią proszę wyjaśniać tę sprawę...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...