
Magdalena Szymanek
Użytkownicy-
Postów
4 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Magdalena Szymanek
-
Ostatnie życzenie czarownicy.
Magdalena Szymanek odpowiedział(a) na Magdalena Szymanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Stara Anathis skończyła porządkować swoje rzeczy. Jej powykręcane przez reumatyzm ręce często odmawiały posłuszeństwa, dlatego doprowadzenie domu do stanu, który by ją zadowalał zajęło jej kilka dni. Siedząc w bujanym fotelu rozglądała się po pomieszczeniu. Wszystko było w idealnym porządku: suszone ropuchy, eliksiry, roztwory magiczne, księgi, zioła, kociołki, odkurzyła i starannie ułożyła na półkach dokładnie opisane tak, aby jej następczyni nie miała problemów z odnalezieniem czegokolwiek. To był już ostatni wieczór jej życia. Patrzyła na księgi, „Kto by pomyślał, że jest ich tak dużo” - pomyślała. Faktycznie kolekcja robiła imponujące wrażenie, tym bardziej, że wszystkie woluminy były oprawione w skórę zdobioną złotem lub srebrem, mimo częstego używania nie było widać na nich prawie żadnych śladów zużycia. Czarownica zawsze bardzo o nie dbała. Tyle razy całe jej życie wywracało się do góry nogami, tyle razy zaczynała wszystko – w pewnym sensie - od początku. Te księgi były jej oparciem, źródłem mądrości i nadziei w ciężkich czasach. Stanowiły jedyny niezmienny element jej życia. Gdy dotykała ich pięknych gładkich grzbietów czuła się bezpieczna i spokojna, wiedziała, że dopóki one są przy niej w tym całym wielkim szaleństwie, jakim było jej życie tkwi jakiś głębszy sens, jakaś namacalna wartość. Chciała, aby i słowa przez nią zapisane były dla kogoś światełkiem w mroku niewiedzy lub pocieszeniem w rozpaczy. Każdy jej poprzednik na stanowisku Mistrza Magii spisywał w jednym tomie swoje wspomnienia, rady i wskazówki dotyczące nie tylko sztuki czarowania, ale też przemyślenia życiowe. Jej tom na razie był ostatni, ale jutro przyjedzie tu jej następczyni i zacznie spisywać swoją historię. Anathis była ciekawa, czy ta młoda osoba będzie chciała poznać te wszystkie niezwykłe życiorysy, czy uzna je za stare, zakurzone nudziarstwa niewarte zainteresowania. Czarownica westchnęła „Moja droga już dobiega końca, czeka mnie jeszcze tylko jedno jedyne życzenie i koniec.” Nie czuła ani lęku ani rozpaczy, śmierć była dla niej od dawna wyczekiwanym wybawieniem. Nie mogła już dłużej podołać swoim obowiązkom. Od tylu lat chroniła Świat przed smoczymi rzeziami, uspokajała trzęsienia ziemi i tornada, w końcu broniła zwykłych ludzi przed rządzą władzy i bogactw nieobliczalnych królów. Jako Mistrzyni Magii wnikała w duszę i sprawdzała w „próbie serca” intencje każdego przyszłego czarodzieja. Nie rzadko zdarzało się, że była zmuszona zabić dziecko wykazujące skłonności do zła, a jednocześnie obdarzone dużym samorodnym talentem. To była zawsze dla niej najcięższa decyzja. Wiedziała, że może się pomylić i skazać niewinne dziecko, a z drugiej strony pozostawienie przy życiu jednego na wskroś złego maga mogło doprowadzić do śmierci i zagłady całych narodów. Tak, jak to się już kiedyś wcześniej zdarzyło. Parę pokoleń wstecz jeden z Mistrzów Magii przygarnął i wychowywał małą sierotkę. Nie chciało się wprost wierzyć, że w takiej cudownej istocie może kryć się tyle zła. Mag liczył na to, że uda mu się mino wszystko sprowadzić dziewczynkę na dobrą drogę. Niestety, jego błąd kosztował życie tysięcy niewinnych istnień, a pokonanie potwora trwało dziesięciolecia. Anathis doskonale zdawała sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na niej spoczywa - kiedyś wydawało się to całkiem proste, dziecko jest złe, więc trzeba je zabić i koniec - ale im dłużej wykonywała swoje obowiązki tym więcej poznawała odcieni ludzkich dusz, a prawda i dobro przestały być tak oczywiste i jednoznaczne. Jej obowiązkiem było również sprawowanie pieczy nad pokojem. Miała za zadanie przy pomocy swoich talentów i siły perswazji godzić zwaśnionych królów. Przez całe lata prowadząc negocjacje i dobijając targów między zacietrzewionymi władcami napatrzyła się na chciwość, intrygi, żądzę władzy i zdegenerowanie. W większości przypadków postępowaniem królów nie troska o dobro obywateli kierowała, a własne skrywane kompleksy lub zwykła głupota i brak jakichkolwiek skrupułów. Coraz częściej zadawała sobie pytanie, dlaczego tylko magowie poddawani są „próbie serca”, dlaczego nie sprawdzać królów. A skoro poddawać próbie władców, to może sprawdzać i kapłanów, a jak kapłanów to generałów i tak dalej, aż do zwykłych chłopów. No tak, ale pozostaje jeszcze pytanie jak ocenić, kto jest zły, a kto dobry, jak wyznaczyć jednoznacznie punkt, w którym wiadomo, na pewno, że ktoś jest niegodnym miana człowieka. Przecież ona sama, mimo że obsypywana honorami, tytułami i niezmierzonym bogactwem, podjęła decyzje o wydaniu na śmierć wielu ludzi w imię wyższego dobra. Co jest większym złem zabicie jednego potencjalnego przestępcy, czy ryzykowanie zagłady całego narodu? Może po prostu nikogo nie oceniać? Dać szansę każdemu? Niech przypadek zadecyduje o losach Świata. Anathis westchnęła „Jestem już zbyt stara i zbyt zmęczona życiem, aby unieść ciężar, jaki spoczywa na moich barkach. Tak strasznie mi szkoda tej młodej istoty jeszcze tak ufnej i pełnej wiary we wpojone jej przez lata treningów i nauki ideały. Wszystko, co my, byli Mistrzowie Magii możemy ci, moja mała, dać, to te księgi, które niestety nie rozwieją większości twoich wątpliwości.” Czarownica spojrzała jeszcze raz na swoje małe gospodarstwo. Mimo że była jedną z najważniejszych osób na Świecie mieszkała bardzo skromnie, zresztą tak jak większość jej poprzedników. Dom, jak każde szanujące się lokum czarownicy stał na kurzej łapce. Z zewnątrz wyglądał jak maleńki jedno izbowy „kurniczek” nikt nawet nie przypuszczał, że wnętrze mieści bardzo przestronne dwupokojowe mieszkanie z luksusowo wyposażoną łazienką i wygodną kuchnią, z dwoma paleniskami pod magiczne kotły. Na kominku całymi dniami leniuchował wielki czarny kocur. Anathis miała wygląd bardzo starej, dobrodusznej babuleńki cierpiącej na reumatyzm. Gdyby nie choroba można by pomyśleć, że uwielbia robić na drutach i piecze przepyszne ciasteczka dla wnuków. Patrząc na nią trudno było uwierzyć, że jeszcze kilka dni temu z rozwianymi włosami w białej powłóczystej szacie stała po kolana w śniegu na szczycie najwyższej podbiegunowej góry i rzucała potężne zaklęcie mające unicestwić panoszącego się w okolicy smoka. Czarownica spojrzała na zegar: dochodziła północ. Za kilka minut powinien zjawić się wybrany przez Uniwersytet Magii czarodziej, który wspomagany mocą wszystkich na tę jedną noc zebranych magów w największej sali uczelni oddalonej o setki kilometrów, spełni jej ostatnie życzenie, które jest nagrodą za ciężką pracę na rzecz utrzymania pokoju na świecie. Oczywiście, co do życzenia były pewne ograniczenia, nie mogła prosić o przedłużenie życia, nie mogła dokonać zemsty na człowieku bądź narodzie, itp. Jej poprzednicy różne mieli pragnienia tak, jak różnymi byli ludźmi, jedni chcieli potężnych pałaców - grobowców z pełnym wyposażeniem, inni marzyli, aby w ostatnich godzinach życia przywrócić im młodość i zabalsamować piękne doczesne szczątki na wieczną pamiątkę dla potomnych. Jeszcze inni pragnęli ostatni raz zakosztować wszystkich możliwych uciech. Anathis już od dawna wiedziała, czego pragnie. Przez całe swoje długie życie zgromadziła ogromne bogactwa mogące wypełnić niejeden skarbiec. W młodości, będąc przepiękną kobietą o posągowych rysach i kruczoczarnych, długich do kolan, gęstych włosach mogła dowolnie przebierać w kochankach. Ogromną odpowiedzialność, jaka spoczywała na jej barkach rekompensowała sobie w łożu z najpotężniejszymi władcami tego świata. Królewskie małżonki darzyły ją szczerą nienawiścią i tylko strach przed potęgą jej magii powstrzymywał je przed zemstą. Interesowała się nie tylko królami, kiedyś w zamian za uratowanie miasta przed atakami watahy wilkołaków zażądała, aby spędził z nią noc pewien świeżo poślubiony kupiec. Czarownica potrząsnęła głową, nie chciała o tym myśleć „Och byłam taka młoda i taka głupia, wydawało mi się, że moje stanowisko usprawiedliwia każdą zachciankę. Miałam chronić świat przed złem, a sama zadawałam ból. Co mnie obchodziły cierpienia jednej kobiety, kiedy korzyść miałam i ja i całe miasto. Tak bardzo się cieszę, że to już nareszcie koniec.” To nie bogactw i rozkoszy pragnęła. Zegar wybił północ. W drzwiach stanął Belise, kiedyś jeden z najzdolniejszych magów średniego pokolenia. Anathis bardzo dobrze znała jego umiejętności i dziwiła się, dlaczego to nie on został wybrany na jej następcę. Okazało się jednak, że na pewnym mało znanym uniwersytecie, studiuje dziewczyna o nieprawdopodobnym wręcz talencie. Wszystkie egzaminy i próby przeszła bezbłędnie i to ona została mianowana kolejną Mistrzynią Magii. Mag podszedł do siedzącej w bujanym fotelu starej kobiety. - Anathis Wielka, jak do tej pory byłaś najwybitniejszym z pośród wszystkich sprawujących swoje obowiązki Mistrzów Magii. W związku z tym w powszechnym głosowaniu uznaliśmy, że spełnimy każde twoje pragnienie nawet, jeśli zechcesz przedłużenia życia. Czy już wiesz, o co poprosisz, czy może chcesz zmienić swoją decyzję? - Belise był bardzo przejęty swoją rolą i przy wygłaszaniu oficjalnej formuły głos mu nieznacznie drżał. - Nie, nie zmienię swojej decyzji - odpowiedziała Anathis wstając powoli z ulubionego miejsca. Kiedy rozprostowała stare kości pokuśtykała do wyjścia. Już od dawna nie używała schodów wymyśliła swój własny sposób na wychodzenie z domu. Belise zrobił wszystko, aby nie okazać zdziwienia na widok niezwykłej konstrukcji, która pozwalała bezpiecznie opuścić się starej kobiecie na trawnik przed domkiem. Noc była wyjątkowo piękna i ciepła. Wszystkie rośliny jakby na przekór mającym tu zajść wydarzeniom były w okresie swojego największego rozkwitu. Zapachy mieszały się ze sobą i odurzały do upojenia. „Aż szkoda umierać” - pomyślał czarodziej. Anathis niezgrabnie położyła się w środku przygotowanego na tę okazję magicznego kręgu. Zadrżała, gdy od ziemi poczuła chłód i wilgoć. Zamknęła oczy. Czekała, aż Belise rozpocznie rytuał. Mężczyzna poprawił swoją powłóczystą szatę, przymrużył oczy i rozłożył ręce. Gdyby nie strój maga wyglądałby bardziej jak wojskowy, niż czarodziej. Wysoki, dość przystojny szatyn z krótko przystrzyżonymi włosami, szczupły, dobrze zbudowany trzymał się bardzo prosto. Dookoła zapadła całkowita cisza; przez chwilę wszystko zastygło w bezruchu. Na niebie pojawiła się tęcza. Swój początek brała w sali uniwersyteckiej, gdzie zgromadzeni magowie trzymając się za ręce przekazywali swoją moc Belisemu. Tęcza z prędkością światła podążała wprost w pierś maga. Wszyscy mieszkańcy miast i wsi wylegli przed domy zobaczyć to niesamowite zjawisko. - Tatusiu, co to jest? - zapytało jakieś zachwycone dziecko. - Synu, nasza kochana opiekunka umiera. Tyle lat chroniła nas przed wojnami i klęskami, a teraz nadszedł jej czas - westchnął wieśniak. Tęcza z całym impetem uderzyła w pierś maga. Belise był tak skoncentrowany, że nawet się nie zachwiał. - Niech spełni się ostatnia wola Mistrzyni Magii - głos czarodzieja zabrzmiał dziwnie nienaturalnie i donośnie. Tęcza, jak od lustra odbiła się od szaty maga i skierowała na leżącą kobietę. Światło wypełniło ciało czarownicy i rozświetliło je. Belise nieprzerwanie stał maksymalnie skoncentrowany, aby transmisja mocy nie uległa zakłóceniu. *** Anathis stała na dziedzińcu Uniwersytetu i trochę zagubiona rozglądała się dookoła. Z ulgą poczuła, że kości nie są już obolałe, nogi przestały jej ciążyć, a umysł jest tak jasny jak za najlepszych czasów. Zrobiła parę kroków. Wszystko było jak dawniej, znów była młoda. Tyle, że to nie było jej ciało, a tylko dusza, która ku swojej ogromnej radości nareszcie opuściła starą, zużytą powłokę. Czarownica skierowała się do budynku, w którym mieszkały dziewczęta. Przeniknęła przez drzwi. Niespodziewanie na jej drodze stanął strażnik pilnujący bezpieczeństwa adeptek magii. Anathis przestraszyła się, ale mino że stała na samym środku korytarza człowiek nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Tak, jak przypuszczała, nikt nie mógł jej zobaczyć. Odetchnęła i podążała do pokoju na pierwszym piętrze. Po przejściu przez drzwi zobaczyła siebie siedzącą na łóżku. Młoda Anathis studentka pierwszego roku magii właśnie przygotowywała się do zajęć. Mistrzyni przypomniała sobie, jak się wtedy czuła. Ten rok był dla niej najgorszy, zupełnie nie potrafiła odnaleźć się na uniwersytecie. Zajęcia były bardzo trudne i wyczerpujące całe dnie spędzała w bibliotece albo w laboratorium studiując anatomię smoków. Oczami wyobraźni zobaczyła sale, w której tysiące razy wykonywała sekcje zwłok znienawidzonych gadów. Martwe smoki do badań przywożono najczęściej z pól bitewnych. Któregoś razu Anathis po rozpruciu brzuszyska potwora znalazła w nim na w pół strawione zwłoki dziewczyny nie wiele starszej od niej i drobne ciałko jakiegoś niemowlęcia. Płci dziecka nie udało się ustalić. Po tym wydarzeniu uświadomiła sobie, jak potwornym zagrożeniem dla ludzi są smoki. Dotarły do jej świadomości opowieści starych magów o potwornych krwawych rzeziach, jakich potrafił dokonać jeden smok, a przecież często zdarzało się tak, że miasto atakowało całe stado czarnych lub czerwonych gadów. Kiedy już po latach została Mistrzynią Magii niejednokrotnie przybywała do miejsc, w których nie zostało do ocalenia już właściwie nic, prócz skrwawionych ulic i wypalonych domostw, a swąd zwęglonych ciał czuć było wiele kilometrów za granicami miasta. Kiedy wieczorami wracała z zajęć w laboratorium do pokoju czasem nie miała nawet siły, aby zdjąć ubranie tylko tak, jak stała, w sukience, kładła się na nie rozścielonym łóżku. Teraz tęskniła za tamtymi czasami bardziej, niż gotowa była się do tego przyznać. Patrzyła jeszcze przez chwilę, jak krząta się po pokoju, w końcu westchnęła i pstryknęła palcami, na ułamek sekundy straciła słuch i wzrok po chwili stała już na dziedzińcu uczelnianym. Tym razem młoda Anathis pośpiesznie dreptała w kierunku sal wykładowych. Niewidzialna podążyła za sobą do budynku uniwersyteckiego. Przez chwilę stała w progu i rozglądała się uważnie, szukając kogoś w tłumie. Większość twarzy rozpoznawała i nie mogła uwierzyć, że kiedy zdali na studia byli takimi dziećmi. „Jak to możliwe, że rodzice w ogóle wypuścili nas z domów. Czy my byliśmy w stanie podejmować rozsądne decyzje?” – pomyślała – „Chyba jednak tak, skoro w większości nie tylko skończyliśmy pomyślnie naukę, ale też udało mam się znaleźć interesujące zajęcia na dworach różnych królów.” Otrząsnęła się z zadumy i poszła za jednym ze studentów. Ado nie był ani wysoki, ani specjalnie przystojny. Trochę mniejszy od niej i bardzo szczupły, miał nieco przydługie, ciemno blond włosy i niesamowicie czarne oczy. Kiedy go pierwszy raz zobaczyła wydawało się, że z takich oczu nic nie można wyczytać, a jednak potrafiły ją prześwidrować, aż do samego dna duszy. Kilka razy czuła się tak, jakby potrafił czytać w jej myślach. Wszedł do tej samej sali co młoda Anathis i usiadł dwie ławki za nią, ale nie bezpośrednio za plecami, tylko po przekątnej, tak by przez cały czas widzieć jej profil. Stary mag prowadzący wykład strasznie nudził. Większość studentów przysypiała lub zajmowała się czymś innym. Tylko ona skrzętnie notowała każde słowo wykładowcy. Stara czarownica uśmiechnęła się „Hmm… no tak, za kilka lat obalę tą teorię w jednym ze swoich >>genialnych dzieł Po wykładzie Anathis opuściła budynek szkoły i poszła zobaczyć ulubione miejsca. Zanim ostatecznie zrealizuje swój plan, chciała jeszcze raz rzucić okiem na stare kąty. Najbardziej lubiła ogród, w którym hodowano niezwykłe rośliny, ale to miejsce zostawiła sobie na koniec. Przechodząc przez dziedziniec zobaczyła znajomo wyglądającego młodego mężczyznę. Razem studiowali i wprawdzie nigdy się nie zaprzyjaźnili, ale czasem wspólnie przygotowywali doświadczenia w pracowni burz. W tym przerażającym miejscu uczyli się, jak potężna jest magia manipulująca siłami przyrody. Brak doświadczenia bądź nieuwaga mogły spowodować zniszczenie ogromnych obszarów Ziemi. Tornado, które raz wymknie się spod kontroli jest już nie do opanowania, dlatego nauka w tej pracowni była ogromnym zaszczytem i dotyczyła tylko i wyłącznie najzdolniejszych nowicjuszy pod warunkiem jednak, że próbę serca przeszli bez najmniejszego potknięcia. Nigdy nie dowiedziała się, jak jedyny oprócz niej student dopuszczony do tej najtrudniejszej dziedziny magii ma na imię, wszyscy nazywali go Rycerz. Faktycznie był bardzo rycerski i do tego przystojny. Wysoki, niebieskooki brunet, obiekt westchnień wszystkich dziewcząt. Jednak zachowywał się jakby zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Na pierwszym roku oddał serce niedużej, piegowatej blondynce i z tego, co sobie przypominała mimo ogromnego talentu został trzeciorzędnym magiem, gdzieś na peryferiach cywilizowanego Świata. Mieszkał w ogromnym domu z ukochaną żoną i gromadką niesfornych, małych, piegowatych dzieci, a potem wnuków. Któregoś dnia najzwyczajniej w świecie położyli się i razem umarli. Anathis westchnęła. Zazdrościła mu chociaż przy każdej okazji oświadczała: „…A taki zdolny czarodziej się zmarnował”. Na początek poszła do biblioteki, zawsze dostawała tu kataru już na sam widok grubych warstw kurzu pokrywających stare, pożółkłe zwoje. Mimo to lubiła w nich szperać. Te najstarsze pociągały ją najbardziej; miała przeczucie, że zawierają tajemną wiedzę zapomnianą przez współczesnych magów. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie „Już późno! Trudno więcej miejsc nie odwiedzę. Żebym tylko zdążyła”- pomyślała i pstryknęła w palce. Natychmiast znalazła się w ogrodzie. Zobaczyła siebie siedzącą pod ulubionym drzewem zaczytaną w jakichś notatkach. Po cichu podszedł do niej Ado. Szybko podbiegła do czytającej postaci i usiadła tuż, tuż za jej plecami. Chłopak podszedł speszony do ławki. - Mogę się przysiąść? – zapytał, nie dlatego, że faktycznie nie chciał przeszkadzać, raczej po to żeby zwrócić na siebie uwagę i zagaić rozmowę. - Proszę siadaj, ławka jest długa – wzruszyła ramionami młoda Anathis. Stara czarownica pokręciła głową „Głupia, mogłabyś być milsza”. - Co czytasz? – Ado za wszelką cenę postanowił przerwać dziewczynie czytanie. - Ach, to – zamknęła zeszyt i spojrzała na chłopca – wiesz takie tam notatki o historii magii. Uwielbiam stare opowieści. - Tak wiem – uśmiechnął się – szczególnie, jak zawierają dużo pikantnych szczegółów. - Och! Myślałam, że nikt się nie zorientował – zalotnie przechyliła głowę. Czarownica powoli przysuwała się do siebie i tak powoli, jak się dało zaczęła wsuwać się w swoje własne młodsze o kilkadziesiąt lat ciało. Młoda Anathis dalej flirtowała z Ado w pewnym momencie przebiegł ją dreszcz. - Jakoś chłodno – rozejrzała się, ale słońce dalej mocno grzało, a gałęzi nie poruszył nawet najmniejszy podmuch wiatru. Czarownica często odtwarzała tę scenę w swojej głowie, pamiętała każdy nawet najmniejszy szczegół tej rozmowy i wiedziała, że Ado właśnie zamierza przejść do rzeczy. - Anathis muszę ci coś powiedzieć. Nie byłbym mężczyzną gdybym tego nie zrobił – nabrał powietrza do płuc – Kocham cię, od zawsze, odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem – mówił coraz szybciej, tak długo przygotowywał sobie tę mowę, że teraz bał się uronić jakiekolwiek słowo ze swojego przemówienia. Czarownica doskonale pamiętała, co teraz nastąpi. Młoda czarownica przerażona tym nagłym wyznaniem powie parę nieistotnych słów i szybko ucieknie. Ado podejmie jeszcze kilka prób, ale ona za każdym razem go odepchnie. W końcu zrażony i rozczarowany zniknie na zawsze z jej życia. Anathis słyszała myśli, jakie przelatywały w jej młodej głowie. „Jejku, on jest taki mały i chudy, ale oczy ma cudowne. No tak, ale jak ja będę z nim wyglądać. Hmm… no i co z tego…”. „Głupia” – pomyślała stara czarownica i skoncentrowała się maksymalnie. Dziewczyna siedząca na ławce nagle bez uprzedzenia pocałowała w usta wciąż paplającego chłopaka. Ado najpierw zamilkł i spojrzał na Anathis potem skwapliwie oddał pocałunek. *** Stary Jugo skończył porządkować swoje rzeczy. Jego sztywne ze starości stawy często odmawiały posłuszeństwa, dlatego doprowadzenie domu do stanu, który by go zadowalał zajęło mu kilka dni. Siedząc w bujanym fotelu rozglądał się po pomieszczeniu. Wszystko było w idealnym porządku: suszone ropuchy, eliksiry, roztwory magiczne, księgi, zioła, kociołki, odkurzył i starannie ułożył na półkach dokładnie opisane tak, aby jego następczyni nie miała problemów z odnalezieniem czegokolwiek. To był już ostatni wieczór jego życia. Życia pełnego klęsk i frustracji. „To nareszcie koniec – myślał w duchu Wielki Mag. Ostatni raz ogarnął wzrokiem swoje małe gospodarstwo. Półka z książkami, na której stały wspomnienia jego poprzedników była prawie pusta, większość tomów spłonęła w ostatniej wojnie, a może we wcześniejszej. Jugo już przestał liczyć ile ich było. „ I pomyśleć, że kiedyś nosiłem przydomek Rycerz” – mag odchylił głowę do tyłu i oparł ją na oparciu fotela – na jego twarzy zagościł posępny uśmiech. Tak to fakt, nie dało się ukryć, że był rycerski i to właśnie go zgubiło. Z natury szczery i otwarty nie potrafił lawirować w mętniej wodzie polityki i pałacowych intryg, przychodziło mu to z najwyższą trudnością. Mierzył ludzi swoją miarką, a ponieważ on sam nigdy nikomu źle nie życzył, pragnął sprawiedliwości i pokoju, nie przechodziło mu nawet przez myśl, jak podstępni i podli potrafią być ludzie żądni władzy i bogactw. Od czasu wyboru na Wielkiego Maga odnosił wrażenie, że pomylił się ze swoim powołaniem, nie tego w głębi duszy pragnął. Zamknął oczy i sięgnął pamięcią w przeszłość. Przypomniał sobie pierwszy rok studiów, wtedy właśnie poznał cudowną dziewczynę. Miała rozkoszne piegi i włosy w kolorze słonecznych promieni. Pokochał ją szczerze i niczego bardziej nie pragnął, jak spędzić z nią resztę życia. Niestety dla niego i jak się potem okazało, reszty ludzi, został wybrany następcą na najwyższym możliwym w Świecie stanowisku. Przypominał sobie pewną piękną i zdolną dziewczynę, nie pamiętał już jej imienia, była niezwykle uzdolniona i znakomicie potrafiła wykorzystać swoje wdzięki do osiągnięcia zamierzonych celów. W jej oczach przebijała bezwzględność i upór w dążeniu do celu. Czasem wspólnie wykonywali ćwiczenia w pracowni burz. Zawsze wydawało mu się, że w przyszłości będzie znakomitą kandydatką na stanowisko Wielkiego Maga, jednakże na ostatnim roku już w zawansowanej ciąży odeszła, z jego kolegą Ado. Z paru pogłosek, które później do niego dotarły wiedział, że było to wyjątkowo nieudane małżeństwo i szybko się rozpadło. On w rozpaczy z nadzieją na rychłą śmierć wstąpił do wojska i jak to zwykle w takich wypadkach bywa nie tylko nie poległ na polu chwały, ale w dość krótkim czasie został naczelnym wodzem. Ona wyprowadziła się gdzieś na peryferie cywilizowanego Świata i tam prowadziła dom uciech ledwie wiążąc koniec z końcem. Kilka lat temu jeden z kandydatów na maga poddawany przez Jugo „próbie serca” młody niezwykle zdolny, ale bardzo złośliwy chłopak podsunął magowi pewne podejrzenia. Kandydat oczywiście nie przeszedł próby i ku rozpaczy czarodzieja został stracony. Nie mniej ziarno, jakie posiał w umyśle Jugo zaczęło kiełkować i po wielu latach studiowania najstarszych ksiąg i kilkunastu eksperymentach na myszach Wielki Mag doszedł do pewnych wniosków, które go bardzo zaskoczyły, a jednocześnie ucieszyły. Teraz, kiedy jego czas już nadszedł dokładnie wiedział, o co poprosi w ostatnim życzeniu. Swoją drogą zdziwiło go, że w ogóle dostał do niego prawo. Zbliżała się północ, Jugo wyszedł przed swoją chatę, która jak w wypadku większości jego poprzedników stała na kurzej łapce. Powoli i ostrożnie zszedł po schodach. Rozejrzał się po okolicy. Wojny, które ciągle nękały Świat i w tym miejscu odcisnęły swoje piętno. Nieliczne ptaki siedziały cicho ukryte w gniazdach rachitycznych osmalonych przez pożary drzew. Mimo pełni lata nie czuło się atmosfery radości i upojenia, jakie przynoszą ze sobą ciepło, słodki i duszący zapach kwiatów. Świat przycichł jakby zatrzymał oddech w obawie, że najmniejszy szmer liści może obudzić plujące ognistymi pociskami katapulty. Na polanie już czekał stary Viol mający przekazać moc potrzebną do spełnienia życzenia. Mag był tak stary, że Jugo poważnie obawiał się czy poradzi sobie z wykonaniem zadania, ale nie było innego wyjścia, większość młodych magów zginęła na wojnie próbując ratować przed totalnym zniszczeniem swoich ojczyzn. O brzasku przyjedzie następca Jugo. Wybór padł na Belisea maga średniego pokolenia. Wprawdzie nie przeszedł wszystkich prób tak znakomicie jak jego młoda rywalka z dalekiego uniwersytetu, ale jako jedyny z grona potencjalnych kandydatów przeżył atak smoków na wieże, w której mieli zostać poddani ostatniej próbie. - Wielki Magu, zgodnie z odwieczną tradycją przybyłem, aby spełnić twoje ostatnie życzenie – staruszek starał się za wszelką cenę nie okazywać zmęczenia, jakie odczuwał po długiej i ryzykownej podróży. - Dziękuję wam wielcy magowie za to, że mimo wszystko uznaliście mnie godnym tego zaszczytu – Jugo podszedł do Viola i ścisnął w podzięce jego zgrzybiałą dłoń. - Nie mamy do ciebie pretensji Wielki Magu, zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy – Staruszek podszedł do magicznego kręgu i czekał, aż Jugo się położy na trawie. Z ostatnim uderzeniem zegara nieliczni zgromadzeni w sali uniwersyteckiej magowie skończyli wypowiadać zaklęcie, mające wysłać moc potrzebną do spełnienia życzenia Wielkiego Maga. Viol rozłożył trzęsące się dłonie i czekał na uderzenie tęczowego promienia. Czarodziej zachwiał się i ledwie utrzymał równowagę zdawał sobie sprawę, że i on nie przeżyje tej nocy mimo to skoncentrował się maksymalnie. - Niech się spełni wola Mistrza Magii… *** Jugo poczuł jak jego nogi stają się mocne i gibkie „Och jak cudownie być znowu młodym” – pomyślał i podskoczył parę razy, aby przyzwyczaić się do swojego nowego wcielenia. Mag doskonale zdawał sobie sprawę, że ma bardzo mało czasu, w każdej chwili stary Viol mógł przerwać transmisję z powodu wyczerpania, dlatego natychmiast skierował się do uniwersyteckiego ogrodu. Kiedy klika lat wcześniej poddawał jednego z kandydatów „próbie serca” chłopak pod wpływem narkotyku i magii przyznał się, że eksperymentował z podróżowaniem w czasie i próbował zmienić bieg wydarzeń. Za takie praktyki spotkała chłopaka kara śmierci, nie mniej podsunęło to Jugo pewien pomysł. Przestudiował kilka najstarszych ksiąg i wykonał kilkanaście eksperymentów, które doprowadziły go na trop intrygi uknutej przez nieistniejącego Wielkiego Maga. Pozostało tylko odwieść go od tego zamiaru, ale aby to zrobić potrzebował gigantycznej mocy. Tylko siła zaklęcia „ostatniego życzenia” mogła sprawić, że plan uda się wcielić w życie. Jugo bez chwili namysłu pobiegł do ogrodu. Wpadł prawie w ostatniej chwili widząc wyraźnie, jak za plecami młodej dziewczyny siedzi jej sobowtór, tyle że nie widoczny dla nikogo i powoli „wchodzi” w jej ciało. Mag wstrzymał oddech „Oby nie było za późno”- pomyślał i zwolnił kroku, aby nie przestraszyć „ducha”. - Anathis – położył rękę na ramieniu niewidzialnej tak, jak on istoty. - To ty! Ja nie mam czasu, zaraz dam kosza Ado i moja szansa przepadnie – Anathis spojrzała błagalnie w oczy Jugo i szarpnęła się instynktownie uwalniając od jego ręki. Dwoje młodych studentów jak gdyby nigdy nic dalej rozmawiało, siedząc na ogrodowej ławce. Wielki Mag powoli zaczynał niknąć, transmisja mocy słabła, Viol umierał. - Proszę … - nie zdążył już nic więcej powiedzieć, staruszek przekazujący moc upadł martwy na polanę tuż obok zwłok Jugo. Anathis przez chwilę miała przerażającą wizję, ogarnął ją strach i rozpacz, ból i śmierć tysięcy istnień. Potrząsnęła głową, aby odpędzić złe myśli. Spojrzała na scenę rozgrywającą się na ławce. Zacisnęła dłonie w pięści i przez załzawione z rozpaczy i bezsilnej wściekłości oczy zobaczyła, jak młoda Anathis odchodzi zostawiając bezsilnego Ado samego. *** Świt powoli rozpraszał ciemności. Belise poczuł, że Anathis już nie oddycha, przerwał transmisję mocy i podszedł do zwłok Wielkiego Maga. Pochylił się nad twarzą staruszki i zamknął jej oczy. Z lasu wyłoniła się młoda filigranowa dziewczyna o niezbyt regularnych rysach i krótkich poczochranych włosach, właściwie z daleka wyglądała bardziej na dziecko, niż młodą kobietę. Dopiero z bliska dawało się odczuć aurę mocy, jaka ją otaczała. - Teraz ty jesteś Wielkim Magiem – czarodziej z szacunkiem pochylił głowę. - Tak – nie było w jej głosie radości, jeśli dało się wyczuć jakąś emocję, to chyba tylko spokój wynikający z pogodzenia się z losem. Dot. imion bohaterów Ado i Jugo: Adoro (łac.) – błagalnie przemówić Jugo (łac.) – węzeł małżeński -
Ryż
Magdalena Szymanek odpowiedział(a) na Magdalena Szymanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dziękuję za komentarz. Wiem, że są literówki i przecinki się rozbiegają, alę taka już moja uroda niestety. :( Co do cztania testu to znam go już chyba na pamięć, więc nie widzę błędów, bo za dobrze go znam. Kożystam zwykle z "drugiego oka" kiedyś to była profesjonalna korektorka. Teraz koleżanka i może dlatego nie wyłapała wszystkiego, bo nie zajmuje się tym zawodowo. Nie fascynuję się Japonią, po prostu głupio pisać o polach ryżwych w Polsce czy Francji. :) Magją już prędzej. -
Ryż
Magdalena Szymanek odpowiedział(a) na Magdalena Szymanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zapomniałam napisać, że to bajka. -
Ryż
Magdalena Szymanek odpowiedział(a) na Magdalena Szymanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Siedziało sobie w ciemnym kącie małe ziarenko ryżu. Strasznie się bało i czuło się bardzo samotne. Wyglądając ze swojego kątka widziało mnóstwo worków z takimi, jak ono ziarenkami. Tamte ryże były szczęśliwe - miały mnóstwo braci i sióstr - żadne z nich nie było samo. Mały ryż siedział tak i patrzył. Widział, jak do szopy czasem wchodził smutny wieśniak, liczył worki, a potem zabierał ze sobą jeden z nich. Często też przybiegała mała dziewczynka - córeczka wieśniaka. Kimonko Japoneczki kiedyś na pewno bardzo kolorowe, teraz było już stare i w niektórych miejscach dziurawe. Dziewczynka miała piękne, długie czarne włosy spięte bambusową klamerką. Małemu ziarenku bardzo podobała się ta śliczna Japoneczka, chociaż było mu jeszcze smutniej, kiedy widział, jak czasem płacze. Były też chwile, gdy dziewczynka rozweselała się, przesypywała wtedy ryż z rączki do rączki. Ziarenka piszczały z zadowolenia, bo małe paluszki Japonki łaskotały je pod paszkami. Mały ryż zazdrośnie patrzył na te zabawy. Myślał sobie: "Tak bardzo chciałbym tam być i bawić się ze wszystkimi. Szkoda, że jestem nikomu niepotrzebnym ziarenkiem." Wzdychał. Siedziałby tak pewnie smutny jeszcze długie lata, gdyby nie pewne wydarzenia. Któregoś dnia przyszedł wieśniak. Był tak strasznie smutny, że mały ryż aż się przestraszył. Z wielkim westchnieniem Japończyk pochylił się nad ostatnim workiem, jaki został w szopie. Nabrał w zniszczoną dłoń ziaren. - Jak się skończy ryż to, czym nakarmię swoją ukochaną córeczkę? - Wieśniak westchnął jeszcze ciężej i zarzucił sobie worek na plecy. Nagle coś stuknęło. Małe ziarenko podskoczyło przestraszone. Do kątka, w którym siedziało spadł z podnoszonego worka sędziwy brodaty ryż. Stary ryż jęknął, stęknął, rozmasował obolałe plecy, rozprostował się i rozejrzał uważnie dookoła. - A ty, nicponiu, co tu robisz? Chowasz się przed wieśniakiem, kiedy każde ziarenko ryżu jest na wagę złota? - Staruszek pokuśtykał w stronę przerażonego małego ziarenka. - Ja przecież nikomu nie jestem potrzebne. Kto by mnie chciał? Jestem takie maleńkie. Nie ma ze mnie żadnego pożytku. - Drżącym głosem odezwał się mały ryż. - Świat jest taki wielki i taki straszny... Tu jest mi ciepło, nikt mi nie przeszkadza. Żal mi tylko tej małej dziewczynki. Szkoda, że nic nie mogę zrobić... Jestem takie małe, wszystkiego się boję, nic nie umiem... - Ziarenku zakręciła się w oku maleńka, ryżowa łezka. Stary ryż popatrzył uważnie na mały ryż, podrapał się w brodę, zamruczał coś do siebie, przewrócił oczami, a w końcu głośno kichnął. - Strasznie tu dużo kurzu. Masz bardzo niezdrowe mieszkanie, mój mały. - Staruszek pociągną nosem. - A przechodząc do rzeczy. Czy widziałeś kiedyś Słońce, kwiaty, ptaki, cały ten piękny Świat? - Ryż wziął się pod boki i spojrzał surowym wzrokiem na drżące ziarenko. - Nie. Zawsze, odkąd pamiętam, byłem tutaj. Co to są ptaki? - Maleństwo zapytało ciekawie. - Tak. - Staruszek pogłaskał się po brodzie. - Widzę, że będę musiał ci sporo opowiedzieć. Minęło wiele dni, zanim stary ryż opowiedział małemu ziarenku wszystko, co sam widział. Opowiadał o gorącym Słońcu, hen wysoko. O wieśniakach, śpiewających piosenki przy pracy. O drzewach, które pięknie kwitną, a potem dają soczyste owoce. O zielonej trawie i wszystkich innych cudach Świata. - Och! - Westchnął mały ryż. - Tak bardzo chciałbym to wszystko zobaczyć! A najbardziej chciałbym usłyszeć śpiew ptaków. - Mój mały, nic prostszego, poczekamy na odpowiedni moment i ruszymy w Świat. - Spokojnie odpowiedział stary ryż. - Ale ja się boję! - Krzyknęło ziarenko - No i jak stąd odejdę nie zobaczę już więcej tej cudownej, małej dziewczynki. Ona jest taka smutna... Bardzo chciałbym ją rozweselić. - Jeśli naprawdę chcesz pomóc małej Japonce to tym bardziej musimy stąd wyruszyć. - Ryż zrobił tajemniczą minę. - Jak!? Przecież jestem tylko maleńkim ziarenkiem! Nic nie potrafię! - Mały ryż był bardzo zasmucony. - Możesz więcej, niż ci się wydaje, mój mały. - Staruszek masował obolałe plecy. Siedzenie w jednym miejscu wyraźnie nie służyło jego starym kościom. - Rodzina tej małej dziewczynki jest bardzo biedna. Często nie mają, co włożyć do garnka, a wtedy wszyscy chodzą głodni. Dlatego dziewczynka czasem płacze. I tu zaczyna się nasze zadanie. Każdego roku wieśniak sadzi ryż. Im więcej ziarenek posadzi, tym więcej ich zbierze. Bo każdy taki mały ryż, jak ty, czy ja może wyrosnąć, a kiedy już wyrośnie i dojrzeje to z jednego kłosa urodzi się mnóstwo, nowych małych ziarenek. Te ziarenka zebrane razem do worków, zapewnią spokojną przyszłość całej rodzinie. Wieśniak będzie mógł pojechać na targ i sprzedać część ryżu. Za zarobione pieniądze kupi wszystko, co niezbędne dla niego, jego żony i ich małej córeczki. W ten sposób cała rodzina będzie szczęśliwa. - Ryż pomyślał, że jest już bardzo stary i bardzo ciężko jest mu tak dużo mówić, więc zmilkł na długą chwilę. Małe ziarenko też milczało. Tyle nowych rzeczy się dowiedziało. Nigdy nie przeszło mu przez myślał, że może być pożyteczne. Najpierw zrozumiało, jaki Świat jest wspaniały. Potem dowiedziało się, jak bardzo może być ważne i pomocne, mimo swoich maleńkich rozmiarów. Najbardziej jednak niezwykła była myśl, że nie musi być już sam. Wystarczy tylko, że pokona strach przed światem, a znajdzie mnóstwo nowych przyjaciół. Co najważniejsze może mieć własną rodzinę! Mały ryż dostał wypieków z wrażenia i nie mógł się już doczekać, kiedy nareszcie wyruszą w drogę. - Ryżu. - Zwrócił się do zamyślonego staruszka. - Jak my się stąd wydostaniemy? - Nie ma innego sposobu, jak tylko czekać. - Westchnął stary ryż, bo coraz bardziej bolały go plecy i wcale, ale to wcale nie miał ochoty siedzieć w zakurzonym kącie. - Na co czekać? - Niecierpliwiło się małe ziarenko. - W tym roku zbiory nie dopisały, dlatego tak szybko wieśniakowi skończył się ryż. - Cierpliwie tłumaczył staruszek. - Teraz musimy poczekać, aż uda mu się zdobyć ziarno na siew. Jak tylko przyniesie worki z ryżem wskoczymy do środka i ruszymy na wielką przygodę. Sprawa była skomplikowana. Nawet mały ryż wiedział, że biednemu wieśniakowi trudno będzie zorganizować ziarno, które mógłby posiać. Tak, więc maleństwo postanowiło cierpliwie czekać z nadzieją, że wszystko dobrze się skończy. Dni ciągnęły się jeden za drugim. Oba ziarenka ryżu strasznie się nudziły. Przypadkiem odkryły szparę między deskami szopy. Przez dziurę widać było podwórko. Ryże całymi godzinami obserwowały, co się tam dzieje. W ten sposób czas oczekiwania nie dłużył im się tak bardzo. Zaczął się czas siewów. Ryże straciły już nadzieję, że wieśniakowi uda się zdobyć ziarno do posiania. Pewnego dnia koło domu Japończyka przejeżdżał wielki pan. Czterech osiłków niosło go w złotej lektyce. Bogacz odsłonił zasłonki i spojrzał na ubogie obejście. Gospodarz padł na twarz przed wielkim panem, błagając go o pomoc. Poskarżył się, że w poprzednim roku zbiory były bardzo małe i nie ma już ryżu do posiania. Zamożny Japończyk otworzył swój haftowany wachlarz. Powiedział, że da wieśniakowi zboże pod jednym warunkiem. Po zbiorach wieśniak ma mu oddać wszystko, co dostał i jeszcze dołożyć parę worków. Gospodarz bardzo się ucieszył. Kłaniając się, nie przestawał dziękować, dopóki wielki pan nie znikł za zakrętem drogi. Następnego dnia szopa wypełniła się ryżem. Małe ziarenka skakały z radości. Nareszcie mogły wyruszyć w Świat. Mały ryż jeszcze trochę się bał. - Mój mały. - Odezwał się na to staruszek. - Jeśli chcesz tu sam tkwić resztę swojego życia, to proszę bardzo. Ja idę do worka. - Masz rację, ryżu, jak się stąd nie ruszę, nigdy nie zobaczę ptaków i nie pomogę małej dziewczynce. - Ziarenko wzięło głęboki oddech i pomaszerowało za staruszkiem. Droga była niebezpieczna. W podłodze szopy było mnóstwo szpar. Gdyby któryś z nich wpadł do takiej dziury, już by się z niej nie wydostał. Na szczęście ryże bezpiecznie dotarły do najbliższego worka. - Jejku, jak wysoko! - Krzyknął mały ryż. - Co zrobimy, żeby się tam dostać? - Zapytał. - Nic, jak zwykle poczekamy. - Wzruszył ramionami staruszek. - Znowu!? Ja mam już dość czekania! - Oburzyło się ziarenko. - Mój mały, całe nasze życie, to czekanie. Musisz nauczyć się cierpliwości. - Ryż wygodnie się usadowił i zapadł w drzemkę. Maluch nie mógł usiedzieć w miejscu. Kręcił się, mruczał zły pod nosem, aż w pewnym momencie zaskrzypiały drzwi. Do szopy wszedł wieśniak i po kolei zaczął wynosić worki. Ziarenko przestraszyło się, że nie zdążą się zabrać. Zaczęło skakać, krzyczeć i machać rączkami. Stary ryż spokojnie wstał, otrzepał się i oparł na drzazdze wystającej z podłogi. Wieśniak po zabraniu wszystkich worków wyciągnął miotłę i bardzo dokładnie zmiótł całą podłogę. Małe ziarenka ze wszystkich kątków wytoczyły się na środek szopy. - O! - Zdziwił się gospodarz. - Ile jeszcze ryżu było po kątach. Po kolei wybrał ziarenka z kurzu i przeniósł je delikatnie do worka. Mały ryż nie mógł przestać się dziwić. - Skąd wiedziałeś, ryżu, że wieśniak nas znajdzie? - Zapytał. - Worki są często dziurawe, dlatego za każdym razem gospodarz zamiata podłogę, aby zebrać wszystkie z nas. Już ci przecież mówiłem: im więcej ziarenek posadzi, tym więcej zbierze. - Staruszek rozsiadł się wygodnie wśród współbraci. Małe ziarenko od razu znalazło kolegów, którzy pierwsi podeszli i zapytali skąd wzięło się w worku. - Mieszkałem w kącie szopy, a teraz postanowiłem zobaczyć Świat. - Ryż wypiął dumnie pierś. - To wspaniale! Bardzo się cieszymy, że jesteś z nami. - Ziarenka wzięły się za rączki i zaczęły tańczyć dookoła nowego kolegi. Wszystkie worki wieśniak ustawił na dwukołowym wózku i pociągnął go za sobą. Tak zaczęła się niezwykła przygoda małego ryżu. Ziarenko bardzo by się bało, gdyby nie stary ryż oraz reszta jego nowych znajomych, którzy cały czas uspokajali je, zapewniając, że jest bezpieczne i na pewno nic złego się nie stanie. Gospodarz najpierw posadził wszystkie ziarenka tak, aby wyrosły z nich sadzonki. Gdy mały ryż znalazł się w ziemi, był przerażony. Otoczyła go ciemność, ale szybko stwierdził, że tak naprawdę to jest bardzo przyjemnie: tak mięciutko i cieplutko. Po jakimś czasie ziarenko poczuło, jak rośnie, pęcznieje, staje się coraz większe i większe. Nagle oślepiło je światło. Ryż rozejrzał się dookoła. Zobaczył, jak jakieś dziwne roślinki machają do niego listkami. Na początku nie wiedział, o co chodzi, ale zaraz zorientował się, że sam jest taką samą roślinką, jak pozostali. Bardzo go ucieszył ten nowy wygląd - z wysoka lepiej wszystko widział. Teraz mógł dokładnie przyjrzeć się ziemi i pozostałym roślinkom. Stary ryż już wcale nie był stary - wyrósł na piękną, zieloną sadzonkę. Kiedy wszystkie roślinki były odpowiednio duże, wieśniak znowu przyjechał z wózkiem. Zapakował wszystkie sadzonki do środka i pojechał z całym wesołym towarzystwem na pole. Po drodze ryż nie mógł się nadziwić, jaki piękny jest świat. Ku swojej ogromnej radości pierwszy raz w życiu usłyszał śpiew ptaków. Poczuł takie szczęście, że sam zapragnął zaśpiewać. Bardzo szybko dołączyły się do niego pozostałe sadzonki. Wieśniak zaskoczony spojrzał na swój wózek. Wprawdzie dla niego śpiew ryżu był słyszalny tylko, jako szum kołysanej przez wiatr trawy, ale i tak wyczuł, że dzieje się coś niezwykłego... A może jednak coś usłyszał, bo sam zaczął nucić wesołą piosenkę i raźniej ruszył przed siebie. Kiedy już dojechali do celu podróży, sadzonki zobaczyły piękne pola już częściowo obsadzone ryżem. Wszystkie nie mogły się doczekać, aż same zostaną umieszczone w wodzie. Jak wiadomo, każdy szanujący się ryż stoi po kolana w błocie. Jeszcze przed zachodem Słońca wszystkie ryże znalazły swoje miejsca na polu. Małe ziarenko, które teraz stało się dorodną sadzonką było bardzo szczęśliwe wśród współbraci. Czas płynął im beztrosko. Każdy dzień rozpoczynali od kąpieli w porannej rosie, potem wspólnie kołysali się na wietrze, a gdy przychodziło południe i robiło się gorąco wyciągali swoje listki do słońca. Wieczorami, zmęczeni nucili ciche kołysanki. Nocami ryż wspominał małą Japonkę i cieszył się na myśl, że być może już niedługo ją znowu zobaczy. Trudno powiedzieć, ile minęło czasu. W każdym razie wystarczająco dużo, aby małe sadzonki wyrosły na dorodny, dojrzały ryż. Wszyscy gospodarze przystąpili do żniw. Któregoś poranka gromada ryży obudziła się i przeciągnęła. Wszystkie były kropka w kropkę podobne do małego ryżu, który samotnie siedział w kącie. - Jejku! Jak nas jest dużo! - Krzyknęły na swój widok. - Jak to się stało? Do ziarenek podszedł długi, dorodny ryż. - Moi mali, przecież mówiłem. Jedno małe ziarenko może więcej, niż mu się wydaje. - Westchnął. - To ty, stary ryżu? - Krzyknęły ziarenka. - No, no! Tylko nie stary, jak widzicie teraz jestem głową licznej rodziny! - Odwrócił się i pokazał na dużą grupę takich, jak on długich ziaren. - Powiedz, jak to się stało, że znów jesteśmy ziarenkami? - Zapytały małe ryże. - Każdy z nas wyrósł i dojrzał. Gospodarz zebrał zboże. Wymłócił je i z każdego kłosa wysypało się mnóstwo ziarenek, identycznych, jak to, które zostało posadzone, dlatego jest nas teraz tyle. - Ryż rozprostował plecy i z zadowoleniem stwierdził, że nie łamie go już w krzyżu. - To cudownie! W takim razie, już żadne z nas nie będzie samo, a jak gospodarz nas znów posadzi, to będzie nas jeszcze więcej! - Zapiszczały ziarenka. Szopa, do której po zbiorach wieśniak przyniósł worki z zebranym zbożem pękała w szwach. Plony były tak duże, że wieśniak nie tylko oddał pożyczony ryż i dołożył parę worków tak, jak zażądał tego wielki pan, ale też mógł sprzedać trochę ryżu. Zostało mu na całą zimę i ma zasiew na przyszły rok. Do szopy wbiegła roześmiana Japoneczka w nowym kimonku i pięknej nowej klamerce wpiętej we włosy. Usiadła przy najbliższym worku i zaczęła przesypywać ziarenka z rączki do rączki. Małe ryże - bo to właśnie przy ich worku usiadła dziewczynka - piszczały z radości. Japoneczka swoimi małymi paluszkami łaskotała je pod paszkami. Odwaga małego ziarenka sprawiła, że spełniło swoje marzenia. Nareszcie nie było już samo. Udało mu się pomóc małej dziewczynce oraz pierwszy raz w życiu usłyszeć śpiew ptaków. A to dopiero początek tej historii. Rodzeństwo małego ryżu dotarło w najdalsze zakątki Świata. Być może nawet w Twojej kuchni stoi torebka ryżu, w której siedzi sobie braciszek lub siostrzyczka ziarenka z ciemnego kąta.