to jego sen i miasto bez słów, skąpane w ciszy,
tuła się tu od lat, szuka domu bez wad, nie znajdzie…
wierzył w domki z kart, że trzymać się mogą wiecznie,
wystarczy nie dmuchać, wystarczy na zimne dmuchać, wystarczy…
jego rodziny brak, porozpadała się jak domek z kart
sześć kart było, już nie ma, taka ściema, że było dobrze
osobno każda z kart, rodzice nie kładą już dzieci spać
dzieci nie są już dziećmi, całkiem obcy ludzie nie widują się wcale:
mała Anka ma dziecko, faceta przy boku, dziecko bez ojca własnego
mały Franek w okularach, nosi szkła kontaktowe, kąpię się w dolarach
mądra Paula, zawsze miała na wszystko odpowiedź, trzydziestka na karku
przed kominkiem sama siedzi, listonosz tylko dostarcza rachunki
Była matką, była swatką, kochała za to, że byli
Nie ma ich, nie ma jej, jej serce zbłądziło
W nienawiści piecze ciasta, plotkami zyskuje przyjaciół
Obgada ich przy kimś innym, coś zyska, coś straci….
Był ojcem, próbował twardą ręką wychować
Bez litości, bez rozmowy, rozkazami
„Brak porozumienia między nami,
Bez miłości między nami”
to jego sen i miasto bez słów, skąpane w ciszy,
tuła się tu od lat, szuka domu bez wad, nie znajdzie…
zawsze z boku stał, niewyjątkowy, bez wad, się nie wyróżniał
nie chwalony przez bliskich, którzy nie byli mu bliscy
niby szuka wciąż czegoś, niby ciągle ma nadzieję
idzie, patrzy przed siebie, raczej nic nie widząc, upada na ziemię
leży pośród błota, czarnej nocy i kota patrzącego z boku
sen w jawie zatopiony, tak zasnął,
obudzi się…?