Kruczy smutek spowinął przylądek uschłej jesieni.
Wokół woda zmatowiała i okryła się twardym lustrem.
Powietrze stało się jakby dziksze i zdradliwsze.
Gdzieś na szybie wylądowało pierwsze zimne piórko.
Gdzieś na stole wystygła pierwsza wspólmna herbata.
Gdzieś przed domem rozmroziłaś mnie swym pocalunkiem błogim.
Trwożne wycie psa
w piszczącym zgiełku nocy,
odkryło mnie spod kilku
niezliczonych warstw snu.
Otworzyłem oczy - pragnienie ślepych-
i przemyłem je kwiatem bzu.
Przemyłem też usta twoim oddechem
i znów położyłem sie obok ciebie.