Zygmunta życiorys ogólny
Zygmunt urodził się i wychował w tak zwanym dobrym domu. Był oczkiem w głowie rodziców i dziadków. Wszyscy kochali go i rozpieszczali bardzo. Ale beztroskie dzieciństwo minęło mu dość szybko. Problemy dopadły go w podstawówce i liceum. Zygmunt nie potrafił porozumieć się z otoczeniem. Był inny od swoich rówieśników. Kochał autobusy, którymi się interesował. Marzył o tym, aby zostać kierowcą jednego z nich. Stał się pośmiewiskiem dla wszystkich wokoło. Z upływem czasu prawie każdy omijał go, jak tylko mógł, najdalej. Zygmunt miał więc bardzo niewielu kolegów i, w związku z tym, czuł się samotny i wyobcowany. Zakochał się. Wierzył głęboko, że miłość może odmienić jego los. Nie starczyło mu jednak odwagi, aby ubiegać się o względy pięknej, blondwłosej Alicji. Latami obserwował ją tylko w kościele podczas niedzielnej mszy i w autobusie, którym jeździła do szkoły.
Zygmunt ukończył liceum i zaczął studia. Ale tak naprawdę nie chciał się uczyć. Czynił to jedynie dlatego, aby uniknąć służby wojskowej. Strasznie bał się panującej tam „fali”. Wciąż marzył o pracy kierowcy. Gdy ukończył 21 lat, zdał egzamin na upragnione prawo jazdy kategorii „D”, czyli na autobus. Wtedy zaczął starać się o zwolnienie ze służby wojskowej. Zajęło mu to przeszło dwa lata, lecz w końcu osiągnął swój cel. Rzucił naukę.
Podjął pracę w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym, jako kierowca autobusu. Zamieszkał w służbowym mieszkaniu, które mieściło się na peryferiach miasta, nieopodal zajezdni. Każdego dnia wyruszał bladym świtem na trasę starym, wysłużonym Ikarusem. Był szczęśliwy. Nie zwrócił nawet uwagi na fakt, że wszyscy się od niego odwrócili. Wykształcona i ambitna rodzina wyrzekła się go, a najlepszy kolega odnalazł swoją drugą połowę i nie miał czasu na spotkania z nim. Zygmunt został zupełnie sam. No, może niezupełnie. Podczas jazdy godzinami przemawiał do swojego Ikarusa. A ten, przez wszystkich uważany tylko za kupę zardzewiałej blachy, wysłuchiwał zmartwień i problemów kierowcy. Był dlań jedynym przyjacielem.
Mijały lata. Pewnego słonecznego dnia Zygmunt, jak co dzień, przyjechał na przystanek końcowy, wypuścił pasażerów i wyłączył silnik. Był strasznie zmęczony, ponieważ od kilku godzin bez przerwy siedział za kierownicą. Postanowił wyjść na chwilę i przewietrzyć się. Ale coś mu nie pozwalało wstać z miejsca. Poczuł się jakoś dziwnie, jak nigdy przedtem. Popatrzył się w błękitne niebo, potem spojrzał jeszcze na deskę rozdzielczą Ikarusa i z wielkim trudem wykrztusił: „Żegnaj, bracie”. Po tych słowach jego głowa bezsilnie opadła na kierownicę. Zygmunt umarł.
Lecz ludzie, czekający obok na przystanku, nie dostrzegli tego. Jakiś nerwowy młodzieniec podszedł nawet do stojącego Ikarusa i krzyknął przez otwarte drzwi: „Nie śpij, tylko jedź już! Masz pięć minut spóźnienia.”. Ale Zygmunt nie słyszał tych słów. Duchem był daleko stąd. A Ikarus trzeszczał jakoś dziwnie i skrzypiał, jakby płakał. Był jedynym, którego wzruszyła śmierć Zygmunta.
(1999)