Siedzi w pajęczynie, ciszą zgnębiony,
W kokonie wspomnień, łzami zdławiony,
Miotającym uściskiem oddalony od siebie,
Bezsłowny, bezgestny,
Piętrzący nicości.
Trup to z sercem bijącym, bezoka dusza jego,
Twarz pusta wyrazem
Podziemnego rozgoryczenia.
Patrz!
To człowiek będący człowiekiem nie takim,
Jakiego chcą widzieć ludzie,
O jakim śpiewają ptaki.
To człowiek bezsensu, nijakości władca,
Kontemplacyjna skała,
Wszelkiej rozkoszy oprawca.
Patrz dalej!
Jaki on brzydki i piękny zarazem-
Brzydki: bo martwy,
Piękny: bo jest Boga obrazem.
Nie odwracaj się!
Czy Bóg nie jest nim, a on nie jest sobą?
Jakże on sobie obrzydliwy jest!
A zatem Boga jedynie pozostał ozdobą?
Tak – pochlebczy, wpatrzony w każdy Jego gest.
Uciekasz?
Nie uciekaj, przypatrz się przez chwilę,
A i jemu sprawisz radość pełnią swego wzroku;
Bo światła ma za mało, żyje jak w mogile,
On żaru potrzebuje, ognia po twoim kroku.
Biegniesz...
Nie nadąża, bo siedzi skulony,
Głaz – zimny i ciemny, przez piach wysmagany.
On się nie ruszy, do nieba przytulony,
Ognia już nie zniesie, fałszem z chmur oblany.
Stop!
Wysusz go, doprowadź do pełni,
Niech nam będzie jasnym krajobrazem!
Rusz go z miejsca, z bezdennej czerni,
Niech kieruje się wreszcie własnym nakazem!
Tak!
Cisza już nie gnębi,
Cisza drga, wypełniając;
Wspomnienia wzruszają,
Kokon duchoty rozbijając.
A wszystko w ogniu stoi,
Wszystko śpiewa i płonie –
Już nie błyskotka to Boga,
Lecz Jego diament w koronie.