Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tomasz Matkowski

Użytkownicy
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Tomasz Matkowski

  1. haha, dobre. Przynajmniej ciekawe poczucie humoru. No i rozumiem, ze to wszystko to ironia? ;d
  2. Klęska pisana, nie odkryta, Pewna, skrycie zwycięska, Spogląda na nas zza płaszcza Naszej nieszczerej autoironii. Śmiech zawsze fałszywy, Nieokrzesane ruchy warg: Błędne; Zwątpienie w czeluści, Czarnej otchłani Bezpiecznego poczucia mocy. Spoza świata, spoza pewności, Chwiejnej i przewrotnej – żałość Przenika, drąży i zniewala. Ale nie! Nie ja! Nie ja! Wiem, kim jestem: Nie odważny, lecz odwagą! Nie pewny, lecz pewnością! Nie natchniony, lecz natchnieniem! Jestem hałasem. Nie hałaśliwy. Głupawym okrzykiem z czerni cienia Dnia słonecznego. No przecież Czy nie wystarczy mi, Że jestem?
  3. Wściekłe kundle, Poważny wybryk, furmanka I ogień. Dom pełen krzyku, Blask szklanych oczu, fałsz I suchy płomień. Koszmarne są noce w tej budzie, Kosmicznie nie mojej – psiej jakiejś; Szczekające sny i wyjące poranki, I smród wielki z mordy: twarzy mej. W wyniku skandalu uciekłem na pole, Warcząc dla szmeru strumyka, Muszę wreszcie, kobiety – suki moje, Muszę nauczyć się znikać. Bom przytwierdzony za tył, za kudły, Ogarnięty od spodu, od boków, po pachy, Oszołomiony wiatrem zbyt prędkim, zbyt ciasnym, Przesiąknięty smrodem bożej niełaski. Więc próchnieję, zwijam, roluję się w kłębek, Do strumienia chętnie bym wskoczył I zatonął z kurzem na brudnych kłakach – Tak zginąć na własne oczy. I patrzę na siebie, i widzę ze zgrozą, Że bez śmierci pies umrzeć może; Martwy leży z rozbitą obrożą. W strachu zginął. W strachu i pokorze.
  4. Niezle, choc moje refleksje dotyczace swiata sa radykalnie odmienne (czytales mojego Fantoma ;d). Niemniej jednak ten wiersz jest prawdziwy - i to jest to. Bardzo przemyslana forma wprowadza "nostalgiczny" nastroj. Czytajac Twoj wiersz przypomniala mi sie filozofia Kierkegaarda, prelna celowych sprzecznosci i bólu wiary. Pozdrawiam.
  5. Tchnie prawdą, chociaz my mamy na szczęście wiecej niz tylko dwie drogi do samourzeczywistnienia. Pozdr.
  6. Tak, z CUKROWEJ waty - innymi slowy spaczeniec/Dyzio chętnie skonsumowalby slodycz uroczych nozek przystojnej pani (tak samo jak chetnie wdychalby wonnosci jej ust i rozplywal sie w jej oczkach :)). Urocza wizja raju, niestety nas wola straszyc nic-nie-robieniem w Edenie ;d
  7. Zainspirowany prostotą wiersza "Dyzio Marzyciel" Tuwima postanowilem go nieco przeksztalcic i "uatrakcyjnic". Wyszla z tego sama radosc: Położył się Dyzio na plaży, Przygląda się dziewczynom I marzy: "Jaka szkoda, że te nóżki Nie są z cukrowej waty... A te usteczka- Że to nie polne kwiaty... A te oczęta głębokie- Że to nie morze spokojne, szerokie... I szkoda, że całe niebo Nie jest pełne dziewcząt nadobnych, Jaki piękny byłby wtedy świat! Leżałbym sobie, jak leżę, Na piasku, odmawiając pacierze, Wyciągnąłbym tylko rękę I złożył niebiosom podziękę"
  8. Gdzie jest poeta, ten mistrz autoironii, Gdzie są zabawy słowem, gdzie jego Półżarty? Czy został nam tylko strzęp monotonii, Buty słów znoszonych i patosu kaftan Wytarty? A może nic nie widzimy, kurzoślepcy wieczorni, Kijem bezmyślności opukujący drogę, Wieczór stworzyliśmy, o my nieprzezorni! Wieczór dla poezji – bijcie więc na trwogę!
  9. Klęska pisana, nie odkryta, Pewna, skrycie zwycięska, Spogląda na nas zza płaszcza Naszej nieszczerej autoironii. Śmiech zawsze fałszywy, Nieokrzesane ruchy warg: Błędne; Zwątpienie w czeluści, Czarnej otchłani Bezpiecznego poczucia mocy. Spoza świata, spoza pewności, Chwiejnej i przewrotnej – żałość Przenika, drąży i zniewala. Ale nie! Nie ja! Nie ja! Wiem, kim jestem: Nie odważny, lecz odwagą! Nie pewny, lecz pewnością! Nie natchniony, lecz natchnieniem! Jestem hałasem. Nie hałaśliwy. Głupawym okrzykiem z czerni cienia Dnia słonecznego. No przecież Czy nie wystarczy mi, Że jestem?
  10. Wściekłe kundle, Poważny wybryk, furmanka I ogień. Dom pełen krzyku, Blask szklanych oczu, fałsz I suchy płomień. Koszmarne są noce w tej budzie, Kosmicznie nie mojej – psiej jakiejś; Szczekające sny i wyjące poranki, I smród wielki z mordy: twarzy mej. W wyniku skandalu uciekłem na pole, Warcząc dla szmeru strumyka, Muszę wreszcie, kobiety – suki moje, Muszę nauczyć się znikać. Bom przytwierdzony za tył, za kudły, Ogarnięty od spodu, od boków, po pachy, Oszołomiony wiatrem zbyt prędkim, zbyt ciasnym, Przesiąknięty smrodem bożej niełaski. Więc próchnieję, zwijam, roluję się w kłębek, Do strumienia chętnie bym wskoczył I zatonął z kurzem na brudnych kłakach – Tak zginąć na własne oczy. I patrzę na siebie, i widzę ze zgrozą, Że bez śmierci pies umrzeć może; Martwy leży z rozbitą obrożą. W strachu zginął. W strachu i pokorze.
  11. Siedzi w pajęczynie, ciszą zgnębiony, W kokonie wspomnień, łzami zdławiony, Miotającym uściskiem oddalony od siebie, Bezsłowny, bezgestny, Piętrzący nicości. Trup to z sercem bijącym, bezoka dusza jego, Twarz pusta wyrazem Podziemnego rozgoryczenia. Patrz! To człowiek będący człowiekiem nie takim, Jakiego chcą widzieć ludzie, O jakim śpiewają ptaki. To człowiek bezsensu, nijakości władca, Kontemplacyjna skała, Wszelkiej rozkoszy oprawca. Patrz dalej! Jaki on brzydki i piękny zarazem- Brzydki: bo martwy, Piękny: bo jest Boga obrazem. Nie odwracaj się! Czy Bóg nie jest nim, a on nie jest sobą? Jakże on sobie obrzydliwy jest! A zatem Boga jedynie pozostał ozdobą? Tak – pochlebczy, wpatrzony w każdy Jego gest. Uciekasz? Nie uciekaj, przypatrz się przez chwilę, A i jemu sprawisz radość pełnią swego wzroku; Bo światła ma za mało, żyje jak w mogile, On żaru potrzebuje, ognia po twoim kroku. Biegniesz... Nie nadąża, bo siedzi skulony, Głaz – zimny i ciemny, przez piach wysmagany. On się nie ruszy, do nieba przytulony, Ognia już nie zniesie, fałszem z chmur oblany. Stop! Wysusz go, doprowadź do pełni, Niech nam będzie jasnym krajobrazem! Rusz go z miejsca, z bezdennej czerni, Niech kieruje się wreszcie własnym nakazem! Tak! Cisza już nie gnębi, Cisza drga, wypełniając; Wspomnienia wzruszają, Kokon duchoty rozbijając. A wszystko w ogniu stoi, Wszystko śpiewa i płonie – Już nie błyskotka to Boga, Lecz Jego diament w koronie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...