Zjadłam swoje marzenie.
Było śliczne i kruche.
Wyrywało się
ale byłam silniejsza.
Gryzłam powoli i dokładnie.
Udawałam, że nie słyszę protestu.
Już nie będzie mnie dręczyć
nierealnością.
Każdy kęs w przełyku jeszcze walczył o wolność.
Każdy szczypał mój żołądek.
To nic.
Przejdzie.
Idę teraz dumnie chodnikiem.
(czasem tylko brzuch zaboli)
Jakiś pan z marzeniem
uśmiechną się ironicznie.
Przykro.
Chyba umarłam.