Słonce parzy
dlatego siedzę w ciemnościach
małe zielone światełko
miga nieznośnie
zakrywam je tekturą
by nie rozpraszało uwagi
szarość trzyma się
na szczęście z daleka
przystępu nie ma
zupełnie
brąz widzę tylko
jak w lustro patrzę
to dobrze
bo za nim nie przepadam
I czerwień
tak czerwień
bezlitosna i niepodważalna
irracjonalna w istocie
igła co w klatkę sie wbija
i imię twe jako krzyk wymusza
odwracam głowę
w wór czerni
żal po czasach
gdy mogłem
oddychać
bez bólu