Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

ŻwirekTenDobry

Użytkownicy
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ŻwirekTenDobry

  1. Słońce zachodziło nad Itaką Posiwiała broda Odyseusza skrywała Usta wykrzywione w grymasie samozadowolenia Wspomnienie Penelopy odmierzało mu odległość do celu A im bardziej zapominał uśmiech Tej przecież najpiękniejszej ze wszystkich dam Achai Tym bardziej wydawało mu się, że błądzi w poszukiwaniu domu Pierwsze gwiazdy spoglądały na niego z nieba Jako doświadczony marynarz znał przecież ich układ Wskazywały na to, że to naprawdę jego dom Bogowie się zlitowali Penelopa jednak przymierzała już nową suknię ślubną Przeszło dziesięć lat od wojny minęło Porzucono nadzieję na jego powrót Królewskie sztandary powiewające na okręcie Odysa Zatraciły swój stary majestat Zamiast tego: podarte przez harpie zwisały luźno na maszcie Bo noc była dość skąpa w wiatr Statek kołysał się powoli na wodzie Ale nieuchronnie zbliżał się do portu Wrzawa powstała wskutek nowego przybysza Rozbudziła królową pogrążoną w śnie Obawiała się jutra, więc wolała spać Obudziło ją jedynie wspomnienie męża Który wracał do domu późnymi godzinami Z narad wojennych i wypraw, które Zawsze stały pomiędzy nimi Jednak dziś, wyskoczyła boso z łóżka By spojrzeć, ostatni raz, przez okno I przekonać się raz jeszcze, że to nie on Najmężniejszy z mężów Itaki Umarł błądząc na krótkim odcinku między Troją, a domem Brodaty Odys w podartych szatach przybił wtedy do portu Uśmiechnął się, lecz jedynie na chwilę Bo mina mu zrzedła, kiedy nikt go nie poznał Wezwał imienia Penelopy Jednak uznano go za szaleńca Głos mu się zmienił Włosy mu urosły Broda zakryła mu ładną twarz Stare ciuchy, które wyszły z mody przed dziesięciu laty Zdradzały, że nie przybył z tej epoki I sugerowały, że z bogami ten nie ma nic do czynienia Nawet sprawiedliwy trybunał żony go nie poznał Musiał udowodnić kim jest Odys - Przed strażnikami portu Przed Penelopą Przypomnieć sobie Co to znaczy być królem Wyplutym przez morze.
  2. Ciemność spowija jego celę Tylko ochrypły od wołania Głos zdradza że ktoś tam Jest Ale nie narzeka na głód Antypas go lubi Czasem krzyczy wzywając Tetrarchę Galilei do nawrócenia A on wsłuchuje się W zachrypnięty Głos Nazirejczyka Antypas lubi jego Głos Przysłuchuje się jego uwagom Przytakuje grzecznie biorąc do serca Ten Głos pustyni nieujarzmiony Choć ograniczony kratami celi Herodiadę ten głos drażni Gdy Herod zasypia na tronie Mówi przez sen krzyczy Boi się tego Głosu Wie że on nie mówi od siebie Herodiada myśli jak uciszyć nieuciszalne Z piwnicy dobiega głośne Szema Poruszając sumienia Które zdawałoby się Nigdy nie zostaną poruszone Herodiada modli się o spokój Lecz Jahwe nie sprzyja Modlitwom cudzołożnej Tej która sprzedała się Władzy i pieniądzom Herodiada tylko to ceni w życiu Herod nigdy nie widział Wartości w metafizyce Zna bogów olimpijskich Ale nie przywiązuje wagi do nich Jednak Głos Jahwe dobiega z celi Herodiada nie sypia nocami Myśl o ciemnej celi nie daje Jej spać Robi jej się niedobrze Na myśl o poplątanych włosach Jana Herodiada dba o swoje włosy Swoje piękno zawsze uważała Za swoją broń której nigdy Nie bała sie używać Opasły Herod stał się niewolnikiem Herod stał się niewolnikiem namiętności Jan z głębi celi nawołuje Do nawrócenia i poprawy Do miłości Boga i bliźniego Herodiadę drażni to gadanie Herodiada kocha tylko swoją córkę Miłość ma wymiar użytkowy Herod stał się narzędziem Nieruchomo wbił oczy w Kształtne ciało młodej dziewczyny Tetrarcha nie przewidział swojej słabości Głos woła z ciemnicy ale Już niedługo myśli Herodiada Utnie nigdy nie cięte włosy Zakończy nigdy nie milknące wołanie Nie wie tylko Że proroka nie da się uciszyć
  3. Trzydzieści lat liczę pieniądze Patrzą na mnie oschle Gdy siedzę przy stole Wspominam moją dolę Nienawiść ich szczera zżera A dla mnie to praca Taki los celnika Niechęć, pogarda i pycha Serce zimne i skute lodem Mam; zmęczone trudem Stopy mi zamarzły I nadzieje zgasły Już nie jestem syn Izraela Ni nieprzyjaciela Sierota, choć nie sam Nie wejdę do Nieba bram Podnoszę głowę nad siedzenie I czuję spojrzenie I wiem sam - oto Pan On - Kodesz Adonai „Pójdź za mną” mówi szczodrze Zgodziłem się. „Dobrze” Sakwę zostawiłem Rzymian porzuciłem Tam, gdzie idzie On tam idę ja Mój - Kodesz Adonai Wierzę, że może ja Wejdę do Niebieskich bram.
  4. To wcale nie jest sztuką Bronić się gdy cię prześladują. Pamiętać o tym, co istotne - gdy przychodzi problem, Bo zapomina się o wieszczu - gdy Troja się broni. Nawet Kassandra ma na końcu rację. Odwaga? Kwestia chwili, sekundy, Smak, smak! To jest to, co determinuje działanie. Chwila - przeminie, jak każda, w czasie, Smak, obiektywne poczucie estetyki Zostanie. Odrobina odwagi, owszem, jest niezbędna Ale w gruncie rzeczy - była to sprawa smaku Który potrzebny, by wykrzesać z siebie Co szlachetne. By popłynąć w górę rzeki i postawić tamę. Bo to wcale nie jest taki łatwe - - odłożyć dumną broń odmowy. Kłamca czasem patrzy prawdzie w oczy, Oszust zagra uczciwie Bo to sprawa smaku... I kwestia odwagi. (Przeklejam z innego portalu)
  5. Nie jesteśmy dziećmi Skutecznie nas wyleczono Z choroby dziecięcej Która jak sen Trwała zbyt krótko By doczekała się radosnego Zakończenia Przeminęła gdzieś za to Pod osłoną nocy Przeszła jak gorączka Leczona w ciepłym łóżku Pod ciepłym kocem Zbudziliśmy się bez niej Rano Nie jesteśmy już dziećmi Może nimi chcemy być Wiemy zwyczajnie zbyt dużo O otaczającej nas prawdzie I świecie smutnym lub nie Środowisku tworzącym przecież Nas Błoga nieświadomość konsekwencji Przeminęła gdzieś Między północą a pierwszą rano Kiedy spaliśmy Wchodząc w najgłębszą fazę snu Z której nas przecież Wybudzono A ja chciałbym być dzieckiem Beztrosko bawić się Drewnianymi żołnierzykami Ustawionymi w równe szeregi Potyczkującymi się ze sobą Których bitwa kończy się gdy mama woła Spać Chciałbym wracać do domu Ubrudzony błotem po zabawie W berka z przyjaciółmi Ale nam nie wolno Bo dorośli się przecież nie bawią Chcą żebym w końcu Dorósł Jestem jeszcze dzieckiem trochę Błądzę szukam wiem czego Ale nie wiem gdzie Bo trochę jak dziecko Znam przecież swój cel Tylko proszę wskaż mi Drogę
  6. Zasłuchani w rytm Chopina Zamiatamy pod dywan Wspomnienia Choć tkwiąca w nich prawda Wiele ma do Powiedzenia. Łatwo odrzucić jest nam Wymiar, tak nierzeczywisty Choć najprawdziwszy. Dotknąć, zbadać, zmierzyć, a nie Poznać, a potem uwierzyć Wielu dzisiaj peszy. Siedzimy przy fortepianie Zasłuchani w Chopina Powolnie rytm wystukany Na klawiszach instrumentu Pobudza do Sentymentu. Muzyki uchwycić się nie da A jednak Urok ona swój ma. Nieuchwytny. Gdy ciszę przetnie Dźwięk - przelotny. Cisza, gdzie zwykło się słuchać A nie, jak dziś mówić Przeszła do lamusa Hałas, dźwięk zagłusza To, co nieuchwytne Moment, gdy mówi dusza Lubię przenosić się w miejsca Gdzie nikt nie obwieszcza Nowych wiadomości Nowin. Gdzie cisza Jest metodą rozmowy. Zamknięty w cichym pokoju Zasłuchuje się w rytm Chopina Wtedy nie mówią mi co mam robić Wtedy mówi do mnie To, czym żyć pragnę Rzeczywistość nieuchwytna
  7. W mig w ośmiu stół otoczyli W dół, jak jeden mąż, patrzyli ,,Szanowny doktorze! To ten martwy?" Lecz doktor już był gotów i zwarty. Zignorował swych uczniów pytania I się zabrał do ciała martwego oglądania: Wpierw wyciąga upiorne instrumenty I nic go nie powstrzyma - taki zawzięty! Skalpel w dłoni trzyma, a dłoń ma niemałą Upuszcza i rękę już rozcina klingą całą Wtem więzadła i nerwy się ukazują I uczniowie, nieprzygotowani, naraz padają. Dwóch zemdlało, pięciu zostało Mówi doktor: ,,Stójcie! Jako się stało!" Ślinę przełknęli adepci sztuki medycznej A on bierze do ręki narzędzie nożyce. Chwycił i skórę z ręki lewej ściąga Kolejny jak truposz na polu pada Doktor ni się wzdrygnął, iskra mu w oku płonie I tylko gniew na uczniów z gardzieli zionie. ,,Idioci!" - woła profesor bez nadziei, ,,Cóżeście przez tyle lat na uczelni robili?" Potem się opanuje i nerw uczniom pokazuje A kolejny, zemdlony, we własne wymiociny się pakuje. Nieboszczyk leży jak leżał i doktor prawie nic nie powiedział Lecz zaczyna lekcję: ,,Oto nerw moi drodzy", kolejny zemdlał... Dwóch zostało i po sobie nic poznawać nie dają Lecz jak patrzą, to się czasem na trupie wzdrygają. Kiedy lekcję skończył, pan doktor zacny, Uznał, że wysiłek jego jest marny, Bo dwóch zostało do końca, A jeden nie pojął nic z truposza. Tak tylko dodam: wiersz jest mój, ale przekopiowany z innego portalu. Kiedyś go zamieściłem, a teraz wrzucam tutaj, bo widzę, że większa aktywność :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...