Noc jest bezchmurna, księżyc góruje,
Przyjemna wilgoć ciągnie od lasu.
Stanie się zemsta – szum drzew zwiastuje,
Stwory kryją się znów zawczasu.
Leżę na łóżku, patrzę się pusto,
Iskry na niebie świecą na lica.
Myśli pod czaszką tworzę ich mnóstwo,
Wolno się topi moja źrenica.
Wkraczam do świata, płynie ma dusza,
Dziwne uczucie wita do głowy.
Nie jest jak zawsze, niezbyt mnie wzrusza,
Słyszeć zaczynam poważne rozmowy.
Straszne odgłosy – pękną mi uszy!
Z boskim rajem słabną me więzy.
Zapadł już osąd – czas twych katuszy!
Zaczynam spadać do wiecznej nędzy.
Okropne męki, błagam o łaskę,
Demony tańczą nad moim grobem.
Każą zakładać ofiary maskę,
Jestem gnieciony pod całym globem.
Trwają katusze, krzyczę pytania:
Czemu cierpienie nawiedza me sny?
Wolno czas płynie, czekam do rana,
Włosy zjedzone mam całe przez wszy.
Uwalniam swój głos, zdziczały jak zwierz:
„Za wszystkie grzechy pogrzebcie wy mnie!
Nieważne, kto ty, nieważne, co wiesz –
Kara cię czeka nawet w tym śnie!”