Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

markchagall

Użytkownicy
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez markchagall

  1. Składam się na pół Na ćwierć Na kwadrat, rozkładam się równo jak mapa, ale starannie, symetrycznie wygnieciona. Otwieram się Czytany wielokrotnie Strona po stronie, rozdział po rozdziale I potem od końca do środka, od początku do końca -wymęczony lekturą Jak zużyta książka Mam poniszczoną oprawę i luźne strony. Odbijam świat Jak lustro potłuczone -starannie oddając kształt i kolor rzeczy, ale w rozproszonych luźno kawałkach. Byłem jak nierozłożona mapa, zadbana książka i czyste lustro Ale Papier nie wytrzymał nacisku rąk Tafla popękała odbijając cudzy świat. Jestem Materią wymagająca konserwacji Zużytą tkanką wymagającą starannej rekonstrukcji Wyglądem nowym Przekrywającą stare zniszczenia.
  2. Zebrały się nade mną upiory nieznane Nienazwane w żadnych mitach i folklorze: Ucztują na moich lękach Konsumują serce Bez pośpiechu rozkoszując się każdym jego kęsem. Nie dana z ich strony śmierć, wolą wypijać Płynące w kaskadę krople moich cierpień. Personifikacje Żalu, bezsiły, obsesji, marazmu Łączą swe moce w synergii okrutnej Nie dając spocząć duchowi ni ciału, wysysając me siły Codziennie Po mału.
  3. Nie zliczę słów z myśli niezapisanych, co zniknęły Pośród tysięcy znaków zapisanych na cyfrowym papierze. W tylu wysłanych wiadomościach było treści-bez treści, w kalejdoskopie opisanych uczuć Najważniejszych nie zostało nic opisanych. W poezji zniknęła realność życia, zabrakło odwagi do wykrzyczenia bólu, dałem się pochłonąć: chorobie romantyzmu, zblokowałem siebie w niezdrowej empatii, w pragnieniu Ciebie utraciłem siebie. W udręce powiedzianych- nie wypowiedzianych- dialektyce bez dialogu, Ostrym piórem wydrapuje psalmy słów szarpiące papier Zdzierające kartek stosy Z jednym listem niewysłanym…wypisywanym.
  4. Pełną swobodę mam czasu Nic mnie nie goni, ani przyśpiesza- a jednak zegar mam popsuty. Lekkość mam ciała Płynnie przemieszczam się, swobodnie spaceruje- za to serce mam ciężkie. Dużą wolność mam myśli Nie przygnieciony nadmiarem spraw doczesnych i wiecznych- za to głowa mi ciąży. Z zegarem cofniętym, nadwagą serca i głową spuchniętą- czuję swe wewnętrzne pęknięcia.
  5. Czasami wystarczy niewielka rysa Przechodząca w drobne pęknięcie By mocna wcześniej materia Była już inna. Niekiedy przesłanka wystarczy By zasiać w sercu zwątpienie i chęci do życia stracić. Nieraz kilka słów wystarczy Żeby zmieść całe tomy poezji I: zniszczyć materie życie stracić serce połamane wyrzucić.
  6. O zmierzchu lata zapłonęła iskra, u progu jesieni rozgrzewał ogień, w półmetku zimy nadal gorał płomień. Na koniec roku pożar dogasł, nie było widać już płomieni. Lecz kres zniszczeń był tylko pozorny, w drzew cieniu przetrwały ogniki, krążąc po resztkach spalonego lasu i trawiąc resztki ocalałej ziemi. I nawet gdy śladu ich nie ma, ich widmo powraca po latach, na nowo spalając iskrą wznieconą o zmierzchu lata.
  7. Pory roku są dla nas metaforą Cykliczności świata Życiowych okresów Stanów ducha. Przyszła jesień jako metafora Przemijalności Smutku Depresji. A mi szarość nieba nie przeszkadza Nie przygnębia bardziej Nie odbiera ducha. To środek lata mi przyniósł jesień i bezśnieżną zimę -w jednym. I trwam w tym stanie dwóch pór roku Melancholii i nostalgii Niezależnie od aury pogodowej Od klimatu i szerokości geograficznej. To wspomnienie pewnej jesieni i zimy Przeszkadza szarością Przygnębia bardziej Odbiera ducha. I choćbym żył teraz pod niebem słonecznym Pomiędzy cykliczną wiosną i latem Czułbym aurę Tamtej jesieni i zimy.
  8. Po wielkim pożarze zostały zgliszcza Erozje dokończyły dzieło zniszczenia, a mi pośród tych ruin i pogorzelisk Przyszło żyć dalej Próbując istnienia. Chcę coś tu zasadzić, ledwie co wyrasta To już pęd swój wstrzymuje Nędznie wegetuje Powoli zamiera. Za to jałowa ziemia Wspaniale przyjmuje Chwasty i bluszcze Ciernie i krzaki Substytuty życia Które chcę formować By coś tu zachować Cokolwiek utrzymać. Ogród cieni stworzyłem Cierpienia enklawę Pamięci monument Gdzie ból samowolnie wzrasta A nadziei nie wyhoduje. Z zadumą patrzę na nowy pejzaż Widząc w szarości odcieniach Ślady dawnego rozkwitu Niebyłą obietnice raju. I żyjąc w tym ogrodzie cienia Próbuje istnienia
  9. Ciężki głaz minionego nosi się całe życie; Teraźniejszy można zmniejszyć lub całkiem odrzucić Przyszły jest potencjalnym bytem- być może nie przytłoczy. Kamień tężeje w tym co dokonane, zyskuje na wadze i wielkości, utrwala się i zrasta z naturalnym otoczeniem. Takiego ciężaru nie sposób odrzucić Zignorować Gdy wrasta w Ciebie Będziesz go nosić Po kres. I wiele siły potrzeba Hartowania cierpliwego By w osłabieniu Nie ściągnął Cię w dół. I wielkiego trzeba zaparcia By budowana na takim kamieniu węgielnym Planowana latami konstrukcja Nie legła w gruz.
  10. W półcieniu melancholii tańczą moje myśli, światło z mrokiem się zmaga w mej głowie na co dzień. Przytłacza mnie ciężar myśli Wagą spraw i zdarzeń, które powinny zostać zagrzebane w grobie. Ale pomnik ten stoi na serca cmentarzu I wybija się dumnie wśród reszty szeregu Płyt pamięci, które memu życiu wyznaczają drogę Prowadząc w ciągłej linii- między „tym” a „tamtym”. Piękny manifest bólu i niespełnienia, straconych złudzeń i w prawdę zwątpienia. Na nim rzeźba anioła, co z frasunkiem patrzy Na świat przez pryzmat smutku i wiecznej nostalgii Na życie które zachodzi w mroku melancholii Na horyzoncie świecąc słońca odblaskami.
  11. Mój umysł jak pole bitwy, dawno zakończonej i sromotnie przegranej - po obu stronach wyniszczonej półkuli. Moje myśli jak kruki, krążą nad pobojowiskiem poranionej głowy, wyczekują cierpliwie i żerują na zgonie kolejnej nadziei. Nie idzie odejść w spokoju na przeklętej ziemi W nie honorowej walce uczuć zhańbiony Wydaję tysiąc ostatnich dechów Po tysiąckroć powtarzanych w widmowym oddechu. I nie ma odrodzenia, toczę tę samą bitwę, zmieniam taktykę, ustawienie wojsk - na nic Gdy rezultat już ustanowiony -te same ciosy padają, tak samo ranią i zabijają. I tylko nie pogodzony duch Uparcie prowadzi zbroczone krwią ciało - po bezkresnym bojowisku Nad którym kruki tylko czekają.
  12. Na szklanym przezroczu umysłu Pęknięcie Mózg nietknięty Psychika popękana. Na osi życia urwanie Stabilna aktualność Przewrót przeszłości Nieszczęście teraźniejszości Cień w rozwoju przyszłości. Dawne złamanie się odezwało Rany otworzyły na przestrzał Osłabienie wróciło. Źle poprowadzone sytuacje Niewypowiedziane wprost słowa Wszystko na nowo W dawnych i tysiącu nowych seriach konfiguracji I zapętleń W nieustającym cyklu niespełnienia I nie przepracowania. Nie ma już powrotów Ale nie ma też ucieczki Skazani na życie w symultaniczności I starcie czasoprzestrzeni
  13. Frasuje się nad pięknem, które onegdaj odeszło, w powolnej agonii opuszczając me wnętrze. Zrodzone w wyobrażeniach wyjątkowe zwierzę, zwabione dziewczęcym sercem i w pułapkę zaszczute Wyginęło, choć w legendach na zawsze wykute -powinno zostać nieśmiertelne, przetrwać śmierci zgubę. Lecz dla mnie i ten symbol poniósł śmierć okrutnie, nic z tego reliktu nie dało się schronić -przed ogniem zwątpienia, które trawi duszę. Został obraz co głównie odbija cierpienia, przywołuje wspomnienia świata odległego - nie przeszłego jednak, dziwnie realnego. Wytrwał ból na krzywdzie i stracie zrodzony, przetrwał czas i przestrzeń, chwilę przytłumiony. Sen mam o jednorożcu co zwiastował zgubę: był zbyt piękny i rzadki by zostać na dłużej. Ale zostawił coś po sobie aby wytrwać we mnie - dziurę przebitą rogiem, co już zawsze będzie. Czas ją zasklepił pozornie, bo magiczna rana, co nuż to się odnawia -jak świeżo zadana. I trwam dalej w ciężkiej drodze z mym bólem u boku -ze znakiem szczęścia umarłego- nie zagrzebanego.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...