Kiedy umrę, mnie nie chowajcie,
tylko prochy me wiatrom oddajcie.
Miast ginąć w nieznanym rzędzie,
niech burze poniosą je wszędzie,
aż ślad mój waszym się stanie.
Bo kiedy umrę, ja być nie przestanę,
tylko wspomnieniem waszym się stanę.
Jednym miłym, kochanym,
innym znów mniej zrozumianym,
a jeszcze gdzie i mocno zgorzkniałym.
Więc zamiast chować, odpust mi dajcie:
od nieczułości i bezzrozumienia,
od win minionych, czasów straconych,
co ich nie dałem, a tak pożądałem.
Od bezsilnosci i niezaistnienia
niech mnie umyją wiosenne deszcze.
I światłograniem w strudze słońca niech się stanę,
we wszystkich kolorach,
losem rozdanych wzorach,
gdzie bywać chciałem, odwagi nie miałem,
osiądę teraz skroplonym kurzem.
Smugą cienia wam zagram na murze.
Ku zadziweniu i dla przebudzenia,
dla nowej myśli wskrzeszenia
śladem palca na szybie was wzruszę
i odpocznę na chwilę waszym przebaczeniem
zanim dalej w drogę wyruszę.
I żył będę, bo muszę.
Tylko odpust mi dajcie.