W sennościach pokoju, w strudze światła od sadu
Leniwi się kanapa obrzmiała ciepłem dojrzałego lata.
Po niej słońce psoci,
To muskając twe ramię, to plącząc złote włosy,
A plącząc tak kusi przymrużone me skrycie oczy.
W oknie z firanką zatańczył wiatr lekkoduch sadu,
Czarując o owocach cieżarnych od słodkiego jadu.
Nagle odkrył twą sukienkę...
i poleciał, by zaszemrać falbanami w zielony groszek,
Jakby szepcząc namiętnie do ucha: ach proszę!
A w sadzie świerszcze stroją skrzypce do balu...
I zdradziła sukienka przed frywolnym mym wzrokiem
Sekrety twego ciała okryte skrawkiem bieli.
Znudzone sennym półmrokiem,
Uwodzą niczym cenne klejnoty
Spragnione dreszczu zmysłowej pieszczoty.
Już myśli szaleją, już malują obrazy,
Przepojone wonią twego ciała pejzaże bez skazy.
Pijane oddechem sadu
Przywołują wspomnienia dawnych wojaży
I pierwszych odkryć, do których ciało tęsknie marzy.
A skrzypiec jęk wciąż dobiega od sadu ...
Więc niech bal się zaczyna, niech już gra orkiestra,
Niech prowadzi do tańca w nam tylko znane miejsca,
Gdzie my wciąż jesteśmy,
Gdzie wszystko się spełnia
Gdy tak niewiele trzeba, a szczęścia staje się pełnia.
Bo wystarczy senność pokoju w strudze światła od sadu,
I leniwa kanapa obrzmiała ciepłem dojrzałego lata,
I słońce w twoich oczach,
I muśnięcie twych ramion, i zapach złotych włosów,
I by tak zostało po wszechczasy naszych losów.
A do snu świerszcze na skrzypcach w sadzie niech nam grają,
gdy słowa te ciałem sie stają.