Chcę krzyczeć.
Krzyczeć tak, żeby cała Ziemia na chwilę zamarła.
Żeby choć przez moment cały świat ucichł.
Krzyczeć krzykiem, który zedrze mi gardło — tak, by żaden szloch nie miał już siły się z niego wydobyć.
Żeby wszyscy zamilkli.
Żeby woda przestała szumieć, wiatr stanął w bezruchu, a cisza…
…przestała być tak nieznośnie głośna.
Choćby na chwilę.
Jedna chwila wystarczy.
Dałaby mi nadzieję i powód, żeby po raz setny wtoczyć kamień na górę,
nawet jeśli i tak znów się stoczy.
Bo wtedy wiedziałabym, że istnieje taki moment w życiu,
w którym wszystko milknie.
Nawet cisza.
I ta cisza daje wytchnienie.
Choćby krótkie —
wystarczy, by wziąć głęboki oddech
i znów zanurzyć głowę w szumie wody,
znów biec, jakby ścigał mnie sam wiatr,
…aż cisza znowu zacznie krzyczeć.