Codziennie rano się budzę
Nie chcę wstawać z łóżka
Ale wiem, że muszę
Codziennie otwieram szafę
Wyciągam swoje przebranie
Bo okazuje się, że przebranie jest jedynym, co zaakceptują
Nie chcę ich akceptacji ale się poddaję
Bo chcę po prostu święty spokój
Codziennie wychodzę z domu
Myśląc o tym jak bardzo chcę zostać
Codziennie przechodzę obok przystanku
Myśląc o tym jak bardzo chcę wsiąść w autobus
I wreszcie się stąd wydostać
Ale nigdy nie wsiadam.
Codziennie stoję pod szkołą
Czekając aż skończy się piosenka
Ludzie przechodzą obok
Patrząc na dziewczynę w słuchawkach
Jak na odmieńca
Codziennie widzę twarze
Niby znajome a jednak tak obce
Myślą, że mnie znają
A jednak nie mają pojęcia o tym co w środku
Przypisują mi stereotypy
Bo łatwiej jest założyć niż zrozumieć
Myślą, że chodzę z głową w chmurach
Ale jak mam nie chodzić kiedy jestem ciekawa co jest na górze?
Myślą, że powinnam dotknąć trawy, ale jak, skoro trawa dawno uschła?
Codziennie muszę udawać, że mi zależy
Codziennie muszę skrywać złość i frustrację
Codziennie muszę wyglądać
Jakbym się nie dusiła
I nie była w klatce
Pewnego dnia obudzę się rano
Z głową podniesioną do góry
Pełna strachu
Ale też nadziei na lepsze jutro
Nie nałożę więcej kostiumu
Nie będę musiała się przebierać za nikogo
Nareszcie wsiądę do autobusu
I ruszę szeroką drogą
W końcu wolność
Nigdy więcej udawania
Tylko czy ptak, który całe życie spędził w klatce, będzie umiał latać?
Czy nad chmurami nie zrobi się ciasno?
Czy w tramwajach
Na chodnikach
W parkach
Na ławkach
Nie będzie pełno takich samych dziewczyn w słuchawkach?