Siedziałem sam w ciemnym pokoju w którym nie było okien
A ja tak bardzo szukałem jakiegoś źródła światła
Nagrodą byłby brak kary lecz nie udało się tym razem
A karą było doświadczenie spełnienia własnych marzeń
Po czym splątałem swę ręce i oplotłem sznurem szyję, dzwoni telefon i głos mi mówi że nie żyje
Mówie "jak to?" w tej piwnicy przecież nie ma zasięgu, odpowiada chłopcze morda nie zniose tego jęku.
Ide i kolejny dzień i kolejna droga słowa co krok kolejny błąd i brzemie i trwoga,
iluzja prawdy bezpowrotnie wprowadza w zaślepienie. Imie człowieka, odwieczne, ciągłe samozniszczenie.
Te ulice wszystkie ciemne, zimne, bezimienne,
a to miejsce zepsute i chciałbym je opuścić
Z Tym że nie wiem czy umarłem czy będę żył jeszcze i czy będę energią gdy obrócę się w pył
Nosiłem różowe okulary i nie zdejmowałem ich bo bałem się trochę że może dostanę w pysk
Ciągle w duchu wiedziałem że nie jest wspaniale ale bardzo regularnie to sobie wmawiałem
Podobno czas leczy rany choć moje się pogłębiały więc znieczulenie skutecznie codziennie aplikowałem
I tak niby wiedziałem ale uwagi nie zwracałem kiedy stawało się jasne że jednak przegrałem
Gdy już do końca i zupełnie całkiem zrezygnowany siadłem na chodniku rzucając proste "kurwa mać"
Nigdy więcej już nie chce takich głupich nawyków żadnych marzeń ani snów nie odważe się już mieć.