Wchodzę na pole pszenicy, gdzie ziarno szeleści pod stopami,
a słońce z wolna opada, kąpiąc świat w złotym blasku.
Znikają cienie miasta, dźwięki elektroniki,
tutaj cisza mówi głosem ziemi, tu prostota staje się prawdą.
Technologia odchodzi w cień, zanikają metalowe dźwięki,
a ja zanurzam się w głębokości pola, w nieskończoności łanów.
Pochylam się, dotykam ziemi, która w swym wnętrzu kryje
wieczną mądrość, co karmi nas od lat, nieprzerwanie.
Czuję ciężar lat pracy, dłoni splątanych w korzeniach,
krew i pot, co płyną przez pokolenia, a ziemia daje,
ziemia bierze, a potem znowu obdarza, niezmiennie,
w swym cyklu prostym, świętym, co życie niesie od lata do lata.
Zanurzam dłonie w ziarnie, przesiewam je przez palce,
jak czas, co przemyka, niepostrzeżenie, nieubłaganie,
ale tutaj, na tym polu, czas się zatrzymuje,
staje się wiecznym teraz, chwilą, co trwa.
Oddycham zapachem pszenicy, ciepłym powietrzem,
i wiem, że w tej prostocie, w tej ziemi,
jest odpowiedź na pytania, co dręczą serce.
Tutaj odradzam się, tutaj jestem sobą, w najczystszej postaci.
Pole pszenicy, w słońcu skąpane,
to nie tylko pole, to życie, co trwa,
to dar, co karmi nas wszystkich, nieustannie,
w tej wiecznej harmonii, co prostotą jest prawdziwa.