Znużone ciało po nocnym łożu biega,
Nie chcę istnienia! - poza ogniem pocałunków księżyca.
Ściana z betonu - ja poza jej kresem,
poduszka bez krwi. A gdzie krew?
Życie bez krwi - jak kielich bez wnętrza,
napełnić nie zdołam, brak miejsca, brak miejsca!
Choć kroplę, choć łyk - o, Matko!
Z piersi swej utocz, jak pelikan nad gniazdem!
Ty, królowo, matko gwiazd i komet,
ukochaj me ciało poza ścian betonem,
wciśnij w ramiona - jak strzałę w serce!
Ciało człowieka - wszak więcej nic nie chce.
Zmiel i rozsyp jak proch po polanie,
rozdepcz i zniwecz nim ranek nastanie,
w objęciach rozkwitu - jak płód w żywym łonie,
to żywe - tak żywo - jest myśleć o zgonie!
Pod szarfą z błękitu, w gwiaździstych diamentach,
ma pierś martwa - nocy ręką dotknięta.
Pocałunek jak śmierć - bez twarzy i imienia,
rozpływa się w mroku - bez śladu istnienia.