Pośród mgieł oddechów i szeptów cieni,
wśród galaktyk i ras, których jeszcze nie znamy,
miałem pokój swój w kosmicznej przestrzeni
i lewitujący fortepian nad nami.
Kręcił się on przez czas cały
i grał melodie tak piękne dla ucha.
Majacząc leżałem ze wstydu rozebrany.
Nie chciałem nic innego, chciałem tylko słuchać.
Podziw mój przerwał spadający instrument
i nadjeżdżające metro między gwiazd promieniami.
Wśród wścibskich spojrzeń maleńkich lunet
wysiadłem na dachu wieżowca, gdzieś ponad chmurami.
Krzyknąłem do królów, że ja jestem ważny
i oni tańczyć dla mnie będą.
Leciałem w przepaść wydając rozkazy,
tańcząc jak dawniej ze swoją poezją.