Kolejny raz wstałem, dalej żyję
Można powiedzieć że mam co świętować
Więc nie zakładam pętli na szyję
Na święta mam zwyczaj podróżować
Wchodzę do Kuchni, gdzie wita mnie woń
Spalonej patelni i płynu do mycia
Na garnku dostrzegłem nowe obicia
Tak wiele jeszcze mam do odkrycia!
Pora przenieść się do Salonu
Okazałego w swojej ciasnocie
Gościnne centrum każdego domu
Pod ścianą sofa, którą po kryjomu
Ukradłem w jakiejś starej robocie
Nad nią jeszcze zamiast mnie
Wiszą dość estetyczne obrazy
Zaskakujące, wzrok do nich lgnie
Mimo, że widziałem je tysiąc razy
Znowu śmierdzi pleśnią w łazience
Grzyby już wpełzły na drugą ścianę
Trochę ich szkoda, wiecznie niechciane
Rozkładam bezradnie ręce
Niech jeszcze zostaną, ja też zostanę
Zbyt proste jest życie bez grzyba w łazience
Sztuką jest dostrzec trochę więcej
Wracam w końcu po całej wyprawie
Do miejsca gdzie rodzę się i umieram
Bo właśnie w sypialni prawie codziennie
Wstaję i zasypiam,
I trwam
Tak po prostu, bez powodu
Trwam w podzięce
Wreszcie moje stare serce
Odnalazło swoje miejsce