Stoimy na wietrze niby dwa pale
co stoją i łez nigdy nie ronią wcale
Ale my płaczemy czujemy i kochamy
i w sercu u nas uśmiech swój mamy
Wznoszę swe modły, proszę cię z głębi
a twoja twarz tylko moje modły wciąż sępi
Zgub mnie pustką, puklami, punktami
Roześlij mnie litanią, litrami, listami
Rozbierz mnie szczęściem, szczeniakiem, szczypcami
Rozedrzyj paliwem, pachnotką, palcami
Zagrzeb mnie ziemią, zimnem, złotami
zostaw póki jesteśmy tu sami
I mówimy sobie, że to się ułoży
że nasze dziecko doczeka tej zorzy
co powie dobranoc ludzkości
i że powołasz najwyższy wymiar Boskości
chroniąc mnie w życiu i śmierci godzinie
a ja się patrze twym oczom jak chytrej gadzinie
I zgubiłeś mnie pustką, puklami, punktami
I zalałeś mnie złotem, złem, złamaniami
I proszę twe oczy w których ogień wyskoczył
Rozbierz mnie szczęściem, szczeniakiem, szczypcami Rozedrzyj paliwem, pachnotką, palcami Zagrzeb mnie ziemią, zimnem, złotami
Zostaw póki jesteśmy tu sami
I minęło lato, jesień i zima,
a my dalej stoimy na wietrze jak pale
co nigdy nie płaczą wcale
i nie nasza jest wina
i nie nasza jest rozpacz, ale stoimy
na wietrze i niby tylko łzy ronimy
I rozesłałeś mnie litanią, litrami, listami I rozebrałeś mnie szczęściem, szczeniakiem, szczypcami
I rozdarłeś paliwem, pachnotką, palcami
Zagrzebałeś mnie ziemią, zimnem, złotami
i zostawiłeś póki byliśmy tu sami